Z czego wynikało ówczesne bogactwo i znaczenie miasta? Jego skala i kaliber były dla mnie bowiem zagadkowo duże. Za duże jak na dostęp do środków transportu — główną autostradą była wtedy Wisła, co premiowało miasta nadwiślańskie. Kaliber piętnastowiecznego Poznania był też nieco za duży jak na stolicę regionu. Grzebiąc w historii, nie znalazłem odpowiedzi w eksporcie wołowiny, choć Rzeczpospolita była jej największym dostawcą na rynki niemieckie, a woły nie interesowały aż tak bardzo Hanzy, która koncentrowała się na transporcie swoich towarów drogą morską. Komory celne z tamtych czasów zazwyczaj rejestrowały wszystkie transportowane dobra w celu ich opodatkowania. Mamy więc twarde dane na temat handlu, zachowały się gdzieniegdzie odpowiednie księgi, dociekliwe pytanie brzmi jednak: czy komory celne na Wiśle widziały cały polski handel?
Pozornie dużo wiemy o źródłach bogactwa Gdańska — głównie zboża, sól oraz kruszce z Krakowa, ale nie tylko, bo istotne były również drewno konstrukcyjne, dziegieć i potaż. Wiemy, skąd brała się ekonomiczna potęga Krakowa: największa giełda najważniejszych w owym czasie kruszców stanowiła serce jej siły. Ale skąd wzięła się skala Poznania — za duża jak na parametry miasta. I dlaczego żydowskie kamienice miały aż sześć pięter?
Otóż średniowiecznym komorom celnym oraz współczesnym historykom umyka jeden strategiczny produkt, który był źródłem być może nawet kilkunastu procent PKB całego królestwa. Jest to towar spektakularny, zapomniany, zagubiony w historii Polski, a będący mediewalnym odpowiednikiem teraźniejszej kokainy (w sensie wagi, konsystencji i wartości „towaru”). Istnieją dowody na potwierdzenie hipotezy, że był on celem prowadzonych przez Bolesława Chrobrego wojen, a także jedną z praprzyczyn powstania państwa polskiego.
Czym był tajemniczy proszek, za który płacono miliony? Jak zowie się ten magiczny prapoczątek dumnej biało-czerwonej Rzeczypospolitej? Otóż, drodzy państwo, nasz kraj zawdzięcza swoje istnienie pluskwie imieniem czerwiec polski. Pluskwa ta, a właściwie jej zbierana w miesiącu czerwcu fioletowa cysta (czerw), była w średniowieczu jedynym znanym źródłem wysokiej jakości barwnika intensywnego koloru czerwonego. Cysty były zbierane co roku przez setki tysięcy ludzi w całym kraju, zasięg występowania gatunku zadziwiająco przypomina bowiem granice ówczesnego państwa polsko-litewskiego.
Po co się toczy wojny? Po to, żeby zapanować nad źródłem jakiegoś bogactwa. W przypadku Bolesława Chrobrego chodziło o Grody Czerwińskie, gdyż tam czerwień rodziła się wyjątkowo obficie. Po co nasi możni klecili sojusz z Litwą? By móc tę produkcję czerwieni zmonopolizować.
Dlaczego ta czerwień była taka ważna? Bo był to kolor najbardziej pożądany, najdroższy i najbardziej prestiżowy. W czerwień od stóp do głów odziewali się najwięksi gracze tamtych czasów. Taki czerwony strój mógł mieć wartość małego miasteczka. Cała szafa czerwonych ciuchów kosztowała fortunę. Czemu piszę tyle o tej barwie? Otóż to ona uczyniła Poznań. To właśnie była poznańska specjalizacja. To właśnie wyjaśnia sześciopiętrowe kamienice i rozwój miasta ponad zwykłą miarę, gdyż to właśnie poznańscy Żydzi szczególnie zainteresowali się handlem czerwcem i stopniowo zmonopolizowali ten biznes, oczywiście umiejętnie dzieląc się z królem…
Skoro więc to czerwień tak przyczyniła się do powodzenia Poznania, warto dowiedzieć się o niej nieco więcej. Cały ten olbrzymi biznes wyglądał mniej więcej tak: w czerwcu zbierano na masową skalę czerwie czerwca polskiego. Była to czynność mozolna, bo to malutkie woreczki przyczepione do liści rośliny przypadkowo nazywającej się czerwcem trwałym. Uzbieranie garstki tych cyst wymagało sporej uwagi i dłuższego czasu — woreczek łatwo było zgnieść, a wtedy towar tracił całą swoją wartość. Zebrane cysty przeznaczone były do wysuszenia. Powstały z tego proszek był docelowym barwnikiem i jednym z najdroższych znanych w tamtych czasach produktów. A ważył niewiele, był nieodporny na działanie wilgoci, bezcenny. To upodabnia go jako towar do kokainy. Nie trzeba było wozić go statkiem, wystarczył koń. Nie trzeba było rejestrować go w komorze celnej, świetnie się go przemycało. Towaru nie było dużo — roczna produkcja wynosiła od kilku do prawdopodobnie maksymalnie 50–60 ton rocznie. Cały ten towar trafiał do Poznania. Jego wartość na rynku docelowym — a proszek z Poznania ostatecznie trafiał do miast w Niderlandach, najwięcej do Brugii — rosła do niewiarygodnych kwot. W Brugii i okolicach mieściły się najlepsze na świecie manufaktury produkujące najwyższej jakości materiały tekstylne, ówcześnie zwane „suknami”. Tu czerwiec polski spotykał się z niderlandzką tkaniną i z kolejnym zapomnianym skarbem średniowiecza — ałunem. Czerwiec barwił tkaninę, a ałun ten kolor na niej utrwalał.
Produkt końcowy — czerwone sukna — trafiały na grzbiety najpotężniejszych ludzi tamtych czasów: papieży, cesarzy, królów, najbogatszych możnych. W Krakowie można było je kupić w Sukiennicach. Nie zawsze handlowano w nich ciupagami i kierpcami.
koziołki trykają się od 1551 roku; oryginalnie nazwane „urządzeniem błazeńskim”, pamiętają złoty wiek miasta
© Urząd Miasta Poznania
Odtworzyliśmy zapomniane źródło poznańskiej potęgi sprzed sześciuset lat. Dziś to ledwie ciekawostka z naszej pamięci wymazana przez odkrytą przez Hiszpanów w Nowym Świecie koszenilę, której „woreczki” zbierało się z meksykańskiej opuncji łatwiej i szybciej, a więc również taniej. Tak zakończył się poznański monopol na najdroższy towar swoich czasów.
Zostało po nim znaczące miasto i wiele stojących do dziś budynków świadczących o sile średniowiecznego Poznania. Ale moim zdaniem zostało coś jeszcze. Historia jest bowiem potężnym nośnikiem know-how. Poznańscy Żydzi zarobili na czerwcu niewyobrażalne fortuny. Reinwestowali je później w miasto i dywersyfikację biznesów. Tak powstały w Poznaniu old money. Ich finansowe echa pobrzmiewają tu do dziś na wiele różnych sposobów. Jednym z ich wymiarów jest poznańska przedsiębiorczość. Miasto know-how nie wzięło się znikąd i wcale nie bierze się wyłącznie z relacji z kulturą niemiecką.
Kompetencje biznesowe z tamtej epoki znalazły swoje apogeum w olśniewającej biografii Gaspara da Gamy, niektórym znanego jako Kacper z Poznania. Polecam lekturę źródeł na temat poznaniaka, którego Vasco da Gama spotkał w Indiach podczas swojej pierwszej podróży dookoła Afryki. Usynowił go później i razem zmienili nasz świat.
Mateusz Zmyślony
Zdjęcia dzięki uprzejmości Urzędu Miasta Poznania i autora artykułu.