Gdy rozmawiałem z mieszkankami i mieszkańcami Poznania, panowała dość powszechna zgoda na tę moją obserwację, że ludzie tu są z reguły i uprzejmi, i kulturalni, i spokojniejsi niż polska norma. Na każdym kroku napotykałem miłe uśmiechy. Wyglądało to jak jedna wielka ustawka, jakbym był w jakimś wielkim uprzejmym „Truman Show”.
A przecież nie byłem. Nikt nie udawał. Zbyt wielu takich ludzi spotkałem, by się pomylić. Niezmiernie mi się ten miły, spokojny, uprzejmy, a przede wszystkim kulturalny Poznań spodobał. Kulturalne miasto. Kulturalne w sensie kultury osobistej i kultury w ogóle: sztuki współczesnej, kultury tradycyjnej i kultury wysokiej. Można by zadać sobie pytanie, czy to aby nie jest w dojrzałej metropolii najważniejsze?
Profesor Jerzy Hausner przytoczył kiedyś anegdotycznie słowa, które ponoć wypowiedział Winston Churchill. Trwała narada rządu nad cięciami budżetu na czas wojny, ktoś zaproponował odebranie środków na kulturę, a premier miał powiedzieć: „To o co innego w tej wojnie walczymy, jeśli nie o kulturę?”. Co prawda nie jest to cytat z Churchilla, ale nawet w roli anegdoty mówi nam coś ważnego. Kultura jest najważniejsza.
Kocham supermiasto śląskie za jego ślunski, wyrazisty charakter, kocham Breslau za jego wielkie historie i zagadki, takie klimaty czynią miasta jakimiś. Najgorzej — tak sądzę — jest z miastem wtedy, gdy jest ono nijakie. I taki mi się kiedyś wydawał ten Poznań. Bez gór, bez morza, bez wielkiej rzeki, bez dzielnicy drapaczy chmur, bez pazurów. Taki jakiś zwyklejszy od reszty.
Ale po przejechaniu Chwaliszewa, po odkryciu supermodnej dzielnicy Jeżyce, będącej poznańską wersją berlińskiego Kreuzbergu, po spacerze po Politechnice, rozmowach w „Save the planet”, licznych degustacjach w świetnych knajpach i wielu rozmowach z miejscowymi, mogę się wreszcie z Poznaniem przeprosić.
Jeżyce — poznański Kreuzberg — są fancy i pokazują, że miasto musi mieć alternatywę dla tradycyjnego centrum
fot.: Mateusz Zmyślony
Wydawało mi się, że fajne miasto musi być trochę zbójem, jak te Bałuty rzeźbiące Łódź, jak ta Praga poprawiająca smak Warszawy niczym droga, zamorska przyprawa. Tymczasem w Poznaniu ja tego zbója nie widzę, ale też już go w nim nie chcę. Potrzebne jest w Polsce jedno miasto po prostu uprzejme, kulturalne i miłe. Spokojniejsze. Bo dziś to właśnie jest bardzo sexy.