Zobacz w portalu A&B!
PORTA PRO - strefa Architekta
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

I♥Berlin

03 kwietnia '23

Artykuł z numeru A&B 03|2023


Byłem w Berlinie kilka razy. Bardzo mnie zaintrygowało to miasto. Jest interesującym zderzeniem rozmaitych wyjątkowych okoliczności. Dla nas, Polaków (i Polek, oczywiście), jest miejscem ekstraordynaryjnym. Nie sądzę, by jakaś inna nacja mogła reagować na Berlin w tak szczególny sposób. Berlin leży rzut beretem od polskiej granicy, tylko z Polski można się tak łatwo tu dostać. A jest niesamowicie atrakcyjnym pomysłem na city break: wielka metropolia, pełna muzeów, knajp, atrakcji, w dodatku jednak już zagraniczna, na swój sposób egzotyczna, dla nas — przy odpowiednim podejściu — szczególnie emocjonująca, bo niemiecka.

Dlaczego właśnie Berlin? Wybrałem stolicę Niemiec do tej historii o wielomiastach z kilku powodów. Po pierwsze: potrzebny jest w opowieści o polskich miastach jakiś zagraniczny (i to nie jeden) kontrapunkt. Miasto dla porównania. Zestawię więc Berlin z Warszawą. Po drugie: Berlin jest jako wielomiasto wyjątkowo fascynującym studium przypadku — oczywiście dzięki całkiem niedawnemu podziałowi na Wschodni i Zachodni. Cóż to jest za historia, z tym berlińskim murem, szpiegami, zimną wojną! Powoduje ona, że specyfika miasta zbliża je znacznie do naszych polskich doświadczeń i miejskich wrażeń — w końcu Berlin wschodni niewiele się różnił od polskich metropolii, gdy wkraczały one na start tego wielkiego rozwojowego wyścigu, który próbuję tu opisać.

Berlin często bywa brudny - tu pobojowisko po sylwestrowej strzelaninie

Berlin często bywa brudny — tu pobojowisko po sylwestrowej strzelaninie

fot.: Mateusz Zmyślony

Poza tym niemieckie miasto nie może być równaniem w dół — przeglądamy się tu w teoretycznie najbardziej ambitnym z otaczających nas luster. Teoretycznie bowiem stolica bogatych Niemiec powinna nie dawać polskim miastom żadnych szans. Teoretycznie. W praktyce jednak nie mamy raczej powodów do kompleksów.

I tu mógłbym zakończyć lapidarnie i efektownie cały ten tekst. Ale ominęłoby nas wtedy wiele smaczków, a to one są w tych miejskich historiach przecież najistotniejsze.

Czym więc jest dla mnie — po dłuższej analizie — ten wielki, stołeczny Berlin? Zacznijmy od tego, że zwyczajnie lubię to miasto. Lubię wolność ludzi, którym rząd nie zakazuje się napić piwka w parku. Lubię berlińskie wróble brykające w krzakach i skaczące pod kawiarnianymi stolikami. Lubię oczywiście klimat Kreuzberga, mnogość fajnych knajp w całym mieście, kosmopolityczność ulic. Zazdroszczę systemu do opakowań zwrotnych w niemieckich sklepach. Wspaniale mi się po Berlinie jeździło na rowerze, kultura rowerowa ma tu odczuwalne długie tradycje.

Ma też Berlin swoje konkretne hity. Z pewnością należy do nich Wyspa Muzeów z Muzeum Pergamońskim na czele. Brama Isztar naprawdę robi wrażenie, choć mnie jeszcze bardziej zaimponowała stojąca tuż za nią rzymska brama z Miletu. Uwielbiam — czarującą jak dla mnie — atmosferę wokół Checkpointu Charlie. „YOU ARE LEAVING THE AMERICAN SECTOR” — po prostu musiałem sobie kupić tę tabliczkę.

Checkpoint Charlie to kultowe miejsce, zwykle zresztą mocno zatłoczone

Checkpoint Charlie to kultowe miejsce, zwykle zresztą mocno zatłoczone

fot.: Mateusz Zmyślony

Szanuję też berlińskie próby upamiętnienia tego, co najtrudniejsze, rozliczenia się z własną przeszłością — no bo przecież trzeba jakoś dalej żyć, do przodu iść. Nie należę do osób zapatrzonych w przeszłość w intencji jej konserwowania czy tworzenia obciążającej, regresywnej martyrologii. Dlatego z wielką uwagą kluczyłem wewnątrz Holocaust Memorial, Pomnika Pomordowanych Żydów Europy (proj. Peter Eisenman). I dlatego uważam berlińskie Muzeum Żydowskie za najlepsze muzeum, jakie w życiu odwiedziłem Imponuje mi sposób, w jaki Daniel Libeskind (projektant budynku) oddał w nim swoje emocje, swoją interpretację historii, ale też szansa, jaką dał zwiedzającym — na własne interpretacje, nastroje, a przede wszystkim wnioski, które można wyciągnąć w wyniku konfrontacji z tym dziełem. Bo to nie jest zwykły budynek, nie jest to zwykła ekspozycja. W miejscu tym dodam może, że to „najlepsze muzeum świata” nie odnosi się do całego muzeum — jedynie do pierwotnej wersji koncepcji Libeskinda, do pierwszej wystawy czasowej (kiedy je odwiedzam — fenomenalny Etgar Keret). Po niej — moim zdaniem — należy sobie odpuścić dalsze zwiedzanie, zaczyna się już bowiem zwykłe, niepotrzebne już zupełnie muzeum, z konwencjonalnym podejściem, eksponatami, przegadane i psujące wspaniały efekt pierwszej części wizyty.

betonowe labirynty

betonowe labirynty — pomniki dość dobrze oddają atmosferę niemieckich rozliczeń z wojną i Holocaustem, Holocaust Memorial,
proj.: Peter Eisenman

fot.: Mateusz Zmyślony

Skupmy się na tej pierwszej właśnie. Libeskind stworzył budynek, który sam w sobie jest ekspozycją, zaskakującą, lapidarną, wprowadzającą w fizyczny niepokój, dezorientującą zmysły. Przejmującą. Nie będę zdradzał wszystkiego, ale warto mieć świadomość, że Libeskind zastawia tam na nas pułapki: podłogi nie są wcale poziomie, ściany nie są wcale pionowe. Mnie się w paru miejscach zakręciło w głowie. Ta dezorientacja jest lepsza od jakichkolwiek eksponatów. A marsz po szczękających, metalowych twarzach zostaje w człowieku na resztę życia. Najważniejsze jest — podkreślam subiektywność tej oceny — jednak wrażenie końcowe. Po wizycie w Auschwitz człowiek wraca do domu szary, zmiażdżony, przerażony. Wychodząc z Muzeum Żydowskiego w Berlinie, człowiek jest przepełniony refleksją, ale z nadzieją, ze specyficzną formą pozytywnej energii — bo to muzeum skupia się nie tylko na tych, którzy zginęli, ale też na tych, którzy przetrwali, uświadamia, jakim szczęściem jest pokój i możliwość życia bez wojny, bez terroru. Przekaz tego muzeum niestety brzmi teraz o wiele mocniej niż przed wojną w Ukrainie — jak widać „nigdy więcej” nie działa na wszystkich.

wizyta w Muzeum Żydowskim wywołuje zawroty głowy, dosłownie i w przenośni, proj.: Daniel Libeskind

wizyta w Muzeum Żydowskim wywołuje zawroty głowy, dosłownie i w przenośni, proj.: Daniel Libeskind

fot.: Mateusz Zmyślony

Faktem jest jednak, że wnioski, jakie Europa (w rozumieniu Unia Europejska + Wielka Brytania, czyli europejski Zachód) wyciągnęła z II wojny światowej, okazały się trwałe i daleko idące. Wewnątrz tego organizmu wojna dziś faktycznie jest nie do pomyślenia, i oby nigdy to się już nie zmieniło. Natomiast nauka, jaka płynie z wydarzeń ostatniego roku (a w szerszym kontekście — oswajania Rosji poprzez robienie z nią interesów), wyraźnie pokazuje, że pacyfizm Europy nie może oznaczać jej rozbrojenia. Bezpieczną Europa pozostanie tylko doskonale przygotowana do wojny, która do bogatego, a słabego militarnie kontynentu niechybnie prędzej czy później zawita. Trzeba czerpać z historii — a ona nie tylko lubi się powtarzać — ona się po prostu zawsze powtarza.

Z dziwnym, zaskakującym uczuciem — pozytywnym nastawieniem, ale i determinacją, by żyć tak, żeby szanować to życie w każdym jego wymiarze, wychodzę z tego niezwykłego muzeum. Pozostaje mi w głowie obraz setek bardzo młodych ludzi, zaczytanych w listy z czasów II wojny, które artysta zgniótł i rzucił na ziemię. Trzeba się po nie schylić, rozprostować. To przejmujące.

wmurowane w chodnik - tak wspominane są tragedie mieszkańców konkretnych budynków, którzy trafili do obozów koncentracyjnych

wmurowane w chodnik — tak wspominane są tragedie mieszkańców konkretnych budynków, którzy trafili do obozów koncentracyjnych

fot.: Mateusz Zmyślony

Głos został już oddany

okno zamknie się za 5

BIENNALE YOUNG INTERIOR DESIGNERS

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
Ergonomia. Twój przybiurkowy fizjoterapeuta
INSPIRACJE