…ale tak naprawdę, jak na metropolię takiego kalibru, to Wrocław nie zainwestował wciąż w kluczowe dla rozwoju miasta obiekty równie mądrze, jak na przykład Kraków: tu strategiczne okazały się duże centrum kongresowe i wielka hala widowiskowa. Tego rodzaju infrastruktura przyciąga do miasta światowej klasy kongresy, koncerty i wydarzenia masowe, które zupełnie zmieniają jego kulturalną i naukową ofertę.
Narodowe Forum Muzyki, proj.: Kuryłowicz & Associates
© Urząd Miejski Wrocławia
W poważnej europejskiej, światowej metropolii takie budynki to must have, podobnie jak wysokiej klasy muzeum sztuki współczesnej — i sądzę, że takie luki są jeszcze we Wrocławiu do wypełnienia.
Czas wreszcie wyruszyć na ulice Wrocławia. Zabieram swój elektryczny rower do skanowania miast, niezmiernie ciekaw tego, jakie miasto przy tym podejściu uda mi się odkryć.
Minęło parę dni, żeby się odpowiednio przygotować, czytałem o Wrocławiu. Napięcie rosło: jakieś dziwne przeczucie mówiło mi, że wydarzy się coś niezwykłego. Jechałem z Krakowa kamperem, cała dusza mi grała z radości — bo lubię te podróże. Ale coś było nie tak — przecież ja jechałem z Krakowa do Wrocławia mnóstwo razy w moim życiu, miałem tam kolosalną ilość biznesów, spotkań, zajęć na uczelniach, zdawałoby się, że świetnie ten Wrocław znam, takie w sumie miasto pierwszego wyboru (zaraz po moim Krakowie oczywiście). Czym może zaskoczyć mnie miasto, w którym bywałem całe życie? Tę naukę już pojąłem w Warszawie: nigdy nie oceniaj miast z perspektywy podróży służbowych. Narastała we mnie jakaś dziwna, naprawdę nienormalna ekscytacja. Wiązała się chyba z przeczuciem, że Wrocław odkrywany świadomie, w intencji dobrze rozpoznanej już w czasie pracy z innymi miastami, bez pośpiechu, że tak zupełnie od nowa i z nowej perspektywy widziany dosłownie mnie zmiażdży. I zmiażdżył.
Most Rędziński — jedna z największych zmian we wrocławskiej panoramie
fot.: Maciej Kulczyński © Urząd Miejski Wrocławia
Wcześniej docierały do mnie sygnały. Najpierw był tak zwany dobry znak. Gdy wjechałem samochodem na Górę Świętej Anny, pierwszy raz w życiu zobaczyłem zapierający dech w piersiach widok — przede mną, w świetle żenująco pięknego zachodu słońca rozpościerała się całkowicie niewiarygodna panorama Dolnego Śląska zamknięta wyraźnie widocznym zarysem Karkonoszy. Góry było widać z prawie 200 kilometrów, jak na dłoni, w niespotykanie przejrzystym tego dnia powietrzu.
Bardzo lubię to miejsce: Góra Świętej Anny jest magiczna, oddziela dosłownie i w przenośni Górny Śląsk od Dolnego. Jak w nazwie — Górny leży na takiej jakby półce, wyższej niż Dolny. To dlatego na tej górze odbywały się w historii bitwy, tak często dochodzi tu do zmian pogody, a Niemcy wykuli w niej monumentalny amfiteatr — to magiczna góra, prawie jak Ślęża.
Poczułem się w tej chwili z widokiem na Karkonosze jakoś tak wzniośle. Jestem niesamowicie blisko związany z Górnym i z Dolnym Śląskiem — dla obu regionów tworzyłem strategie ich marek regionalnych, wchłaniając góry literatury, dyskutując o nich z dosłownie setkami ludzi. Ten mój ukochany Górny Śląsk opuszczałem pełen POZYTYWNEJ ENERGII, zjeżdżając do mojego ukochanego TAJEMNICZEGO DOLNEGO ŚLĄSKA po zboczu Góry Świętej Anny. To było jak mistyczna pielgrzymka, jak powrót do domu, ale też jak spotkanie z jakimś od dawna odkładanym na bok marzeniem.
mroczność Wrocławia, wieloznaczność, złożona przeszłość — to one powodują, że to miasto jest jak femme fatale
© Urząd Miejski Wrocławia
Drugim sygnałem — po tym magicznym widoku — były przygotowania merytoryczne. Już podczas pisania najnowszej strategii dla wciąż Tajemniczego Dolnego Śląska zacząłem się w ten Wrocław wkręcać. Pojawiła się hipoteza, że Breslau był przed wojną najważniejszym (może po stolicy) niemieckim miastem. Zacząłem testować ten na pierwszy rzut oka ekscentryczny pomysł. Najważniejsze miasto Niemiec? A co z Kolonią, Hamburgiem, Frankfurtem, Monachium, no bez żartów, ten nasz niepozorny Wrocław dumą numer jeden niemieckiego narodu? A jednak. Zacząłem znajdywać na to dowody.
Gdy wyruszyłem na rowerze po nadodrzańskim wale przeciwpowodziowym, poczułem wreszcie tę rzekę… i już wiedziałem, że to będzie piękna przygoda. Pierwszy dzień spędziłem, kręcąc się opętańczo po wrocławskich wyspach. Niby — jak wszyscy — wiedziałem o tym Wrocławiu jakby weneckim, z mostami, odnogami i dopływami Odry. Ale nigdy tego w pełni nie poczułem. Żeby odwiedzić wszystkie wyspy trzeba mieć rower i naprawdę sporo czasu. Tego miasta nie da się wyczuć na piechotę albo z samochodu, tu trzeba własnych dwóch kółek właśnie (albo łodzi). Tego wodnego miasta nie widać ze Sky Tower, rzeka znika zasłonięta przez budynki. Nie widać tej kluczowej „rzeczności” w kultowym Kolejkowie, Wrocław w ogóle moim zdaniem wciąż jakoś nie umie o swojej rzece opowiedzieć, nawet w bardzo dobrym przecież Hydropolis tego nie poczułem.