Wiktor: Czy nie wchodzimy na śliski grunt futurologii?
Mateusz: Nie. To „longterminizm”, polegający na prognozowaniu przyszłości, co jest trudne w czasach takich jak te, gdy świat bardzo szybko się zmienia. Takie postrzeganie odnosi się do dość krótkiej perspektywy. Na przykład, jeśli Rzeszów ma dziś kompetencje doliny lotniczej, to może śmiało myśleć o tym, że za sto czy dwieście lat dalej będzie produkował aparaty latające, tylko inne. To połączenie tradycji, kadry, odpowiednich uczelni i obiektów infrastrukturalnych.
Śmiało twierdzę, że wszędzie można wymyślić trafną syntezę, która będzie oryginalna, użyteczna i prorozwojowa. Każdy może odnieść sukces. Przykładem może być Radomsko, o którym mało kto wie, a które jest potęgą przemysłową, gdzie konsekwentnie rozwija się produkcja AGD o znaczeniu globalnym z jednoczesną dywersyfikacją przemysłów i rozwojem bazy logistycznej.
Radomsko
fot. Kris1973 | Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0.
Wiktor: Z jednej strony mówisz o dywersyfikacji, a jednocześnie o stawianiu na jeden priorytet. Czy to się nie kłóci?
Mateusz: Każde miasto się w czymś specjalizuje, ale to nie oznacza braku potrzeby dywersyfikacji. Stawianie wszystkiego na jedną kartę jest głupie. Wystarczy, że przyjdzie wojna czy dekoniunktura turystyczna i atut przestaje nim być. Trzeba stać na kilku nogach i cały czas aktualizować swoje plany.
Gdyby Kraków pozycjonował się wyłącznie jako miasto turystyczne, po ostatnich trzech latach przestałby funkcjonować. Na szczęście Kraków się dywersyfikuje, tworząc miejsce dla biznesu i uniwersytetów. Jeśli na jednym polu jest gorzej, to na czterech innych może być lepiej. Świadczy o tym historia Łodzi — miasto o jednej specjalizacji praktycznie stało się ruiną, gdy jeden przemysł, w tym przypadku włókienniczy, w całości się zawalił.
Równoległym przykładem pozytywnym była Bielsko-Biała, która stała się miastem „stu przemysłów”. Historia Bielska-Białej to w ogóle jest chyba najciekawsza historia miejska w Polsce, historia między innymi największego ośrodka protestanckiego w kraju. To przekładało się przez wiele lat na wyjątkową przedsiębiorczość jego mieszkańców.
Wiktor: Jak w „Etyce protestanckiej i duchu kapitalizmu” Maxa Webera?
Mateusz: Dokładnie tak. Dlatego w Bielsku-Białej mieszka najwięcej milionerów.
Wiktor: A nie w Nowym Sączu?
Mateusz: To zupełnie innego typu zjawisko. W Bielsku przedsiębiorczość widać za każdym winklem. Historia przedsiębiorczości wynika nie tylko z protestantyzmu, ale też rywalizacji Polaków i Niemców. Doprowadziło to do sytuacji, w której, gdy w latach 80. XX wieku rząd komunistyczny pozwolił w Polsce na zakładanie spółek polonijnych, operujących za granicą, to większość z nich było zarejestrowanych w Bielsku-Białej. To do dziś miasto ponadnormatywnie dynamiczne, o wysokim poczuciu samooceny mieszkańców.
To naprawdę ciekawe, że w każdym mieście ten proces nie zachodzi tak samo. Mieszkańcy miasta to bardzo konkretny zbiór obywateli, którzy tworzą najdoskonalszą formę społeczną w historii naszej cywilizacji. Kooperatywność na terenie miasta jest bardzo wysoka, ludzie mają wspólne cele w przestrzeniach miejskich, gdy powstaje społeczeństwo obywatelskie, miasto staje się coraz bardziej harmonijną symfonią.
Bielsko-Biała
fot. Gaj777 | Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0.
To trochę tak, jak byśmy dyskutowali o cywilizacji, która najbardziej rozwinięta jest tam, gdzie jest filharmonia. Zorganizowanie i poprowadzenie orkiestry symfonicznej jest jednym ze szczytów współpracy zespołowej. Podobnie jest w przypadku wybitnych klubów sportowych.
Ciekawą strategią, którą tworzyłem, okazał się dokument dla Lublińca. Na pierwszy rzut oka pisanie strategii dla małej miejscowości powinno być łatwe. Otóż nie, bywa, że jest to trudniejsze, ale na pewno nie jest mniej fascynujące. Lubliniec okazał się świetnym przypadkiem. Szybko odkryliśmy jego unikatowość, która była dla mieszkańców zdumiewająca.
Strategię nazwaliśmy „Wielki las tuż tuż”, ponieważ wokół Lublińca rozciągają się rozległe lasy — położone blisko wielkiej konurbacji śląskiej. Kierujemy więc do mieszkańców industrialnego Śląska prosty przekaz, aby przyjechali tu na weekend i pospacerowali po lesie. W duchu slow life.
Wiktor: Jest też tam jednostka militarna.
Mateusz: Tak, bo wielki las to również dobre miejsce dla komandosów i poligonu. Dużo jest też w tych okolicach ośrodków wypoczynkowych i instytucji psychiatrycznych. Wszyscy chcą być w lesie. Dostrzegając takie cechy, możemy łatwo ulepić strategię rozwoju i komunikacji miasta. Lubliniec był jednym z najbardziej zalesionych miast w Europie w czasie tamtej pracy — to robiło naprawdę wielkie wrażenie, tyle zieleni w miejskiej przestrzeni.
Tę strategię pisałem w latach 90. Z dzisiejszej hipsterskiej perspektywy z modą na zieleń mieście, widać, że to się nie zestarzało. W Mediolanie muszą budować zielone wieżowce jak Bosco Verticale, a w Lublińcu — niczego w tej kwestii muszą, bo las mają wszędzie.
Wiktor: Dlaczego tak wielu samorządom trudno wytłumaczyć, że strategie są potrzebne, że to nie jest dodatkowy dokument zrobiony rzutem na taśmę?
Mateusz: To jednocześnie proste i trudne pytanie. Samorządowcy nie zawsze są wizjonerami. Nie każdy jest też tytanem intelektu. Do polityki często nie garną się najbardziej uzdolnieni, choć jest na szczęście wielu mądrych samorządowców i urzędników o otwartych głowach. Ja stosuję w mojej pracy kryterium partnera. Jeśli jest mądry prezydent lub koordynator, to zgadzam się współpracować. Nie współpracuję ze wszystkimi, pracuję tylko tam, gdzie ryba nie psuje się od głowy.
W pewnym sensie negatywnym czynnikiem jest też kadencyjność, która powoduje, że niektórzy politycy patrzą tylko na pięć lat do przodu.
Wiktor: To trochę mało na strategię.
Mateusz: Pisząc strategię, myślę o najbliższych trzydziestu latach, a czasem dłużej. Im dalej sięgają, tym są bardziej ogólne. Zresztą moja praca sama ewoluowała właśnie przez te trzydzieści lat. Dawniej pisano duże dokumenty, rozległe na kilkadziesiąt lub nawet setki stron strategie. Dziś używa się do tego między innymi one pagerów, często nawet bez słów wyjaśniających miasto.
Wiktor: Jedna strona wystarczy?
Mateusz: One pagerami posługuje się Prezydent Stanów Zjednoczonych. Jeśli czegoś nie można przedstawić prosto, to nie wiesz, o co chodzi. Strategia to nie budowanie wodociągów czy linie energetyczne. Strategia to tożsamość miasta, wizja jego rozwoju i narracja na jego temat. Jeżeli mamy właściwą narrację i czytelną wizję rozwoju miasta, to zwiększa to kilkukrotnie szanse na odnoszenie sukcesów i tworzy lokalną dumę.
Brak dobrej strategii w mieście często oznacza brak kompetencji i perspektyw u decydentów, brak pomysłu na miasto jest oznaką pewnego zagubienia, nieświadomości, odruchowego wykonywania rutynowych czynności. A dobra strategia może być tak zwanym game changerem. Jestem autorem ponad stu strategii, co oznacza, że wiele miast je ma. Mniej więcej połowa z nich wdraża je w całości lub fragmentaryczne, a druga połowa to „półkowniki”, czyli strategie, które lądują na półce. Sto strategii nie oznacza też stu miast, dla kilku pracowałem kilkukrotnie, pisząc udanym strategiom ich ciągi dalsze.
Wiktor: No właśnie, to prowadzi na do kolejnego pytania. Kiedy strategie się aktualizuje?
Mateusz: Dobrą strategię aktualizuje się na bieżąco i powinna być przewietrzana regularnie. Wiele zmian zawsze wnosi sytuacja polityczna i społeczna, a obecnie również technologia, która zmienia nasz świat najszybciej w całej historii — więc to trochę jazda bez trzymanki. Dziesięć lat temu nie przewidziałbym na przykład kilku milionów ukraińskich obywateli w Polsce, co zupełnie zmieniło sytuację na rynku pracy. W tym miejscu — trzymając kciuki za naszych sąsiadów — pamiętajmy o tym, że historie (i strategie) piszą zwycięzcy, a jest duża szansa, że będziemy ją dalej pisali wspólnie… Także wojna wpłynie na strategie, podobnie jak zrobiła to pandemia i zmieni sztuczna inteligencja — co jednak nie oznacza, że nie można niczego sensownie prognozować, planować i działać z długofalową wizją. Można.
Marketing miejsc, jaki powstał w Polsce, jest zjawiskiem wyjątkowym w skali światowej. Dzięki niemu można wymienić całą długą listę success stories, z których jestem bardzo dumny, oczywiście przy licznych błędach i wypaczeniach, do których w mojej pracy zwyczajnie musi dochodzić. Jednak to, co udało nam się w polskich miastach osiągnąć, jest bez precedensu. Mimo to Polacy mają skłonność do utyskiwania na rzeczywistość, co mnie bardzo męczy. Z badań Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że jesteśmy najszybciej rozwijającą się gospodarką wolnorynkową na świecie. Odnieśliśmy w ciągu ostatnich trzydziestu lat niesamowity sukces, głównie dzięki miastom. Świadomość tego jakoś powoli się przebija, ale za wolno.
Dlatego piszę o tym książkę, po to, żeby zmienić narrację. Odnieśliśmy oszałamiający sukces. Oczywiście możemy i powinniśmy mówić o sidingu, betonozie czy zaśmieceniu przestrzeni publicznej reklamami — jest mnóstwo czynników negatywnych. Warto jednak patrzeć też, a właściwie przede wszystkim, na pozytywy. Ultranowoczesne wyremontowane Trójmiasto z Gdańskiem, Sopotem i Gdynią, które śmiało mogą o sobie mówić, że razem tworzą jedno z najciekawszych miast na świecie. Mają Wisłę, mają Bałtyk, mają morenę czołową — mają wszystko. Ja jestem w tym Trójmieście współczesnym tak zakochany, jak nie byłem, gdy z niego wyjeżdżałem na studia do Krakowa na początku lat 90. Tamten stary Gdańsk był okropny, ten nowy jest kosmiczny.
Gdańsk
fot. Henryk Bielamowicz | Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0.