Kryzys klimatyczny jest faktem. I to, że architektura ma w nim swój niebagatelny udział, także (chociaż o tym raczej się głośno nie mówi). Jednocześnie nie możemy zrezygnować z budowania, a architekci są dziś potrzebni bardziej niż kiedykolwiek. Filip Springer, autor książki „Szara godzina. Czas na nową architekturę”, opowiada o wyzwaniach współczesności, pytaniach bez oczywistych odpowiedzi oraz refleksji, bez której nie będziemy w stanie naprawić świata.
Filip SPRINGER — pisarz i fotograf. Za debiutancką „Miedziankę. Historię znikania” (2011) nominowany do Literackiej Nagrody Nike, Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, Nagrody Literackiej Gdynia i Środkowoeuropejskiej Nagrody Literackiej Angelus. Stypendysta Narodowego Centrum Kultury i Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego. Jego książki tłumaczone są na angielski, niemiecki, rosyjski i węgierski. Dyrektor programowy Instytutu Reportażu w Warszawie, współtwórca Szkoły Ekopoetyki (wraz z prof. Julią Fiedorczuk), pomysłodawca i współtwórca literackiego Festiwalu po Drodze. Kurator projektu fotograficznego Migawki. Fotograficzne Archiwum Rewitalizacji.
Błażej Ciarkowski: Czy jesteś idealistą?
Filip Springer: Nie, chyba nie. Dlaczego pytasz?
Błażej Ciarkowski: Sięgając po „Szarą godzinę”, spodziewałem się zdecydowanie bardziej przygnębiającej treści. A tu niespodzianka: na tle coraz liczniejszych katastroficznych prognoz, wydajesz się mówić, że nie wszystko jeszcze stracone.
Filip Springer: Jesteśmy chyba w takim momencie historii, kiedy mamy do wyboru dwie postawy: albo uznamy, że świat może być lepszy, albo musimy przyznać, że jest już pozamiatane. A ja bardzo nie chcę myśleć, że jest pozamiatane. Poza tym, w świetle tego, co mówi nauka, uważam, że mamy jeszcze coś do zrobienia. Wierzę, że człowieka stać na trochę więcej niż to, co sobie zorganizował w tej chwili. Jeżeli to jest idealizm, to znaczy, że jesteśmy w bardzo ponurej sytuacji.
Błażej Ciarkowski: I w tej sytuacji bardziej naturalną postawą wydaje się pesymizm.
Filip Springer: O ile stosunkowo łatwo było napisać książkę, która jest jedną wielką skargą na polską przestrzeń publiczną, czyli „Wannę z kolumnadą”, o tyle wydaje mi się, że to nie jest właściwy moment, żeby pisać taką książkę o zmianach klimatu i architekturze. To jednak problem innego kalibru.
Błażej Ciarkowski: Skoro wspomniałeś o „Wannie z kolumnadą”, to ja chciałbym nawiązać do innej twojej książki, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, czyli do „Mein Gott, jak pięknie”. Wydaje mi się, że jest ona bardziej osobista niż „Szara godzina”, a jednocześnie mówi w zasadzie o tym samym.
Filip Springer: I chyba trochę tak jest. Jeżeli miałbym wskazać na liście swoich książek tę najbardziej osobistą, to pewnie wybrałbym „Mein Gott”. Między tymi dwiema książkami są powiązania, choć nieoczywiste. Obie powstały, gdy zacząłem na poważnie zajmować się kwestiami zmian klimatu. Traktuję szeroko rozumiane kryzysy ekologiczne jako kontekst dla mojego pisania, a nie jako temat sam w sobie. Można też powiedzieć, że „Szara godzina” jest książką dla innych, a „Mein Gott” być może jest książką tylko dla mnie…
„Szara godzina. Czas na nową architekturę”
© Wydawnictwo Karakter
Błażej Ciarkowski: Kim zatem są ci inni? W trakcie lektury zastanawiałem się, czy to nie jest tak, że przekonujesz przekonanych. Czy Przemo Łukasik, nawet jeśli twoją książkę przeczyta, to weźmie sobie jej przesłanie do serca? Mówiąc wprost — czy pisałeś, myśląc o architektach?
Filip Springer: Tak, pisałem z myślą architektach, którzy są tam z imienia i nazwiska wymienieni. Oczywiście nie wierzę w taką sprawczość tej książki, że oni ją przeczytają i uderzą się w piersi. Zakładam, że ci, którzy się interesują architekturą, zauważą „Szarą godzinę”. I dlatego wymieniam pewne osoby z imienia i nazwiska, co jest niegrzeczne, bo z reguły tak się nie robi, tylko pisze się „uznany architekt na pewnym wydarzeniu”. A ja piszę „Przemo Łukasik na festiwalu Łódź Design”. Robię to dlatego, że architekci, którzy przyciągają na widownię mnóstwo ludzi (a Przemo Łukasik jest taką osobą, i Ewa Kuryłowicz też), którzy mają zasięgi, budżety, autorytet, mają wszystko, żeby zacząć wyznaczać nowe kierunki w architekturze, eksperymentować, badać, a przy tym się twórczo bawić. Ale tego nie robią.
Nie próbuję powiedzieć w tej książce, że my już architektów nie potrzebujemy. Przeciwnie, potrzebujemy ich teraz jeszcze bardziej. Kto, jeśli nie te pracownie i nie ci ludzie, którzy już mają pieniądze, pozycje, status i autorytet, ma wymyślać nową architekturę? Przecież nie ci, którzy właśnie skończyli studia i ledwo wiążą koniec z końcem albo są wyrobnikami w dużych pracowniach. I w tym sensie mam nadzieję, że ludzie, którzy studiują architekturę, przeczytawszy tę książkę, zaczną oczekiwać od tych wielkich, znanych i uznanych tego, żeby zachowywali się trochę bardziej przyzwoicie.
Jak dotąd przyzwoitość dotyczyła przede wszystkim formy. Każda z pracowni, którą wymieniłem, projektuje bardzo przyzwoite wizualnie budynki, na które po prostu warto popatrzeć i chce się przy nich pobyć. Ale skończyły się czasy, kiedy to wystarczało. Teraz potrzeba czegoś więcej.
Błażej Ciarkowski: Dla ludzi młodszych od nas o dwadzieścia lat, dla studentów architektury, wizualna przyzwoitość może być niewystarczająca.
Filip Springer: Na niektórych pewnie nadal działa urok architektów, którzy budują ikony. Jestem jednak przekonany, że młodzi bardziej serio traktują prognozy dotyczące tego, co się będzie działo za dwadzieścia lat. Oni będą mieli wtedy czterdzieści lat, tyle, ile my teraz. I myślę, że ta perspektywa nie napawa ich radością.
Błażej Ciarkowski: Wspominasz o pracowni Lacaton & Vassal, która prezentuje nowe spojrzenie na architekturę. Spojrzenie na miarę wyzwań, jakie stawia przed projektantami współczesność. Przyszło mi do głowy jeszcze jedno nazwisko — Shigeru Ban. Czy to według ciebie jest jakaś odpowiedź na te wyzwania? Bo z jednej strony zaprojektował Centrum Pompidou w Metz, z drugiej — papierową architekturę w miejscach, gdzie ludzie doświadczyli negatywnych skutków zmian klimatycznych. A z jeszcze innej strony, Ban lata po całym świecie samolotem, zostawiając po sobie nie tylko papierowe domy, ale też potężny ślad węglowy.
Filip Springer: Mamy tu kilka różnych wątków i dobrze by było ich nie mieszać. Nie mogę powiedzieć, że w postawie, którą prezentują Lacaton i Vassal, widzę odpowiedź na wszystkie współczesne wyzwania. Dostrzegam jednak chęć wyznaczenia kierunku. To, czego ja oczekuję, to szczere szukanie odpowiedzi. Oczywiście możemy się zastanawiać, na ile jest szczere szukanie tych odpowiedzi poprzez projektowanie papierowej architektury w miejscach dotkniętych katastrofami, gdy się leci w owe miejsca samolotem. Jednak sam fakt, że autorytet tego konkretnego architekta jest wykorzystywany do tak nietypowych rozwiązań i pokazywania, że się poszukuje, jest dla mnie ogromną wartością.
Bardzo nie chciałbym wejść w rolę moralizatora i wytykać, że ktoś poleciał samolotem, a ktoś inny przyjechał samochodem. Chociaż szlag mnie trafia za każdym razem, gdy jestem na festiwalu Łódź Design i widzę, że wszyscy przyjeżdżają do Łodzi samochodami. To, czego oczekuję, i o czym ma być „Szara godzina”, to wykorzystanie autorytetu i pozycji zawodowej do świadomego i szczerego poszukiwania nowych rozwiązań.
Architekci zawsze dawali się poznać jako ludzie chętnie podejmujący nowe wyzwania (ciasna działka, mały budżet, intensywny program, a jeszcze trzeba zrobić tak, żeby pasowało do tego, co obok). Wydaje mi się, że dołożenie do tej trudnej układanki kolejnego elementu w postaci środowiska, czyni zabawę jeszcze ciekawszą.
Błażej Ciarkowski: Może jest to kwestia ograniczonej wiedzy? Luki w edukacji architektonicznej, której program nie nadąża za współczesnymi problemami?
Filip Springer: Czasem, gdy rozmawiam z najbardziej uznanymi polskimi architektami, mam wrażenie, że oni nie doczytali tego, co powinni doczytać. Przynajmniej w ciągu ostatniej dekady.
Błażej Ciarkowski: Powiedziałeś kiedyś, że architektura i jej szkodliwość dla środowiska jest tym słoniem w pokoju: odczuwamy jego obecność, ale o nim nie mówimy. Tymczasem artykuł w „The Guardian” opisujący beton jako najbardziej szkodliwy materiał świata ukazał się niemal sześć lat temu. Dlaczego nie mówimy o szkodliwości budownictwa?
Filip Springer: Bo to jest bardzo skomplikowane. Jeśli rozmawiamy o samolotach, to można powiedzieć „nie latajcie na długi weekend do Lizbony”. To jest prosty komunikat. Czasami, gdy mówię „budujmy mniej budynków”, nawet nie wskazując których (chociaż umiem sobie wyobrazić, że gdybyśmy usiedli w większym gronie, to bylibyśmy w stanie wynegocjować, które budynki są zbędne), to już sam ten komunikat wywołuje furię. Mam wrażenie, że ogromny ślad ekologiczny, jaki pozostawia za sobą architektura, jest praktycznie niewidoczny, ukryty za płotem placu budowy. A potem pojawia się nowa, świecąca, fajna w użyciu budowla. I już nie trzeba o tym myśleć. A jak się do tego przyklei różnego rodzaju certyfikaty, to już w ogóle ma się wyczyszczone sumienie.
Błażej Ciarkowski: Czyli nie wierzysz w architekturę zrównoważoną? Wojciech Januszczyk mówi wprost, że coś takiego nie istnieje.
Filip Springer: Nie wierzę. Gdy słyszę słowo „zrównoważony”, to automatycznie robię się bardziej podejrzliwy. Do tego „zrównoważenia” jest bardzo często doklejone przeklęte słowo „rozwój”, a używanie tych dwóch pojęć obok siebie jest błędem logicznym. W tym sensie zgadzam się z Wojtkiem.
Błażej Ciarkowski: Czyli mówisz „nie” zielonym dachom, zielonym elewacjom? Mówisz „nie” realizacjom takim jak Bosco Verticale w Mediolanie [proj.: Boeri Studio — przyp. red.]?
Filip Springer: Byłem w Bosco Verticale z gronem fotografów i pokazywano nam ten obiekt w kategoriach cudu. Ale wszyscy czuliśmy się głęboko zniesmaczeni. Oczywiście fajnie na to popatrzeć, ale gdy się człowiek zastanowi, co to jest i dlaczego to jest, i gdzie to jest, i kto tam będzie mieszkał, to cała inwestycja budzi wewnętrzny opór.
To nie jest tak, że ja nie wierzę w zielone dachy i zielone elewacje. Wolę, żeby dachy były zielone niż czarne. I lubię, jak elewacja jest zielona. Tylko żeby to nie pociągało za sobą dodatkowych kosztów środowiskowych. To da się zrobić.
Błażej Ciarkowski: Skoro jesteśmy przy Bosco Verticale, które jest poniekąd hybrydą domu z ogrodem i drzewami za oknem oraz wieżowca w śródmieściu, to porozmawiajmy o dogęszczaniu, które postulujesz na kartach „Szarej godziny”. Jest to o tyle ciekawe, że większość miast w Polsce się wyludnia. Najczęściej są to przeprowadzki do gmin ościennych. A ty chciałbyś odmówić ludziom prawa do realizacji marzenia o domu z ogródkiem?
Filip Springer: Tak, najlepiej dekretem. Mówię poważnie. Uważam, że to jest jedna z tych rzeczy, która prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy, zwłaszcza w Polsce. Ale w zupełności zgadzam się z tymi, którzy mówią, że budowanie domów jednorodzinnych powinno być stopniowo zakazywane.
Bardzo lubię temat dogęszczania, bo budzi w ludziach silne emocje — obawy, że będą żyli jak na Bliskiej Woli. Tymczasem spójrzmy na pięć najgęściej zabudowanych kilometrów kwadratowych w Polsce. To Muranów, Nowolipki, Ołbin, śródmieście Szczecina i Miasteczko Wilanów. Żadna z tych lokalizacji nie wydaje się strasznym miejscem do życia. Za postulatem gęstego miasta nie stoi więc miasto wieżowców, tylko miasto intensywnej zabudowy wielorodzinnej, zaopatrzonej w zieleń i w normalne ulice.
Błażej Ciarkowski: Przyznam, że zaskoczyła mnie obecność Muranowa na tej liście. Tam intensywność zabudowy wydaje się mniejsza niż na większości współczesnych „osiedli” deweloperskich…
Filip Springer: Rzadko deweloper ma do dyspozycji kwadrat kilometr na kilometr.
Błażej Ciarkowski: A gdyby miał?
Filip Springer: Im większą działką dysponuje deweloper, tym może sobie na więcej pozwolić. Historia Żerania jest trochę o tym. Może tam się uda zrobić coś całkiem przyzwoitego…
Błażej Ciarkowski: Mam nadzieję, że to będzie żywy dowód na to, że można inaczej. Wróćmy jeszcze do tych wielkich nazwisk. Chciałem cię zapytać o tak zwany Manifest OMA mówiący, że przyszłość należy do konserwacji rozumianej jako adaptacja tego, co już jest. Bo budynków mamy dosyć. Przyznasz, że w przypadku Rema Koolhaasa trąci to…
Filip Springer: …głęboką hipokryzją.
Błażej Ciarkowski: A co byś powiedział na odwrócone motto Bjarke Ingelsa, który mawia „YES is more”. Ja bym powiedział, że przyszłością jest „NO is more”.
Filip Springer: Przypuszczam, że Bjarke Ingels by się z tym nie zgodził. Ale spójrz jeszcze na Koolhaasa, Reiniera de Graafa czy Macieja Miłobędzkiego, który pisze bardzo ciekawe rzeczy, jednocześnie współtworząc jedną z największych pracowni w Polsce. Zgadzam się, że jest to jakiś rodzaj hipokryzji. Ale wartością jest dla mnie sam fakt, że artykułuje swoje wątpliwości. Reinier de Graaf pisze, że im głośniej architekci mówią o swojej sprawczości i odpowiedzialności, tym bardziej są w rzeczywistości podporządkowani kapitałowi. Zakładam, że pisze to też w swoim imieniu. Nawet kiedy słyszę Roberta Koniecznego domagającego się przełomu w architekturze przy okazji ostatniej inwestycji w Poznaniu [Aura — przyp. BC], którą uważam za przykład greenwashingu, to doceniam ten gest. Wolałbym, gdyby mówił to przy okazji PLATO w Ostrawie, które jest całkiem niezłym przykładem adaptacji istniejącej substancji.
Od twórców tego formatu oczekiwałbym znacznie więcej, ale i tak doceniam ich słowa. To lepsze niż milczenie, chowanie głowy w piasek albo twierdzenie, że jeśli ja czegoś nie zaprojektuję, to ktoś inny zrobi to gorzej.
Błażej Ciarkowski: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiał: Błażej Ciarkowski
Fot.: © Wydawnictwo Karakter
więcej: A&B 11/2024 – DUSZA EUROPY, DUSZA MIASTA,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B