NOWOŚĆ! Prawo w architekturze – przystępnie na portalu A&B
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Moda przemija, a budowanie jest zbyt drogie, by pozwolić sobie na tymczasowość

02 maja '23

Artykuł pochodzi z numeru A&B 02|23

Rozmowa Marty Kulawik z założycielami poznańskiej pracowni PL.architekci, czyli Katarzyną Cynką-BajonBartkiem Bajonem — parą w życiu prywatnym i zawodowym. Słodko o satysfakcji z projektowania podziwianych i nagradzanych realizacji. Gorzko o krętej drodze do celu i podcinającej skrzydła biurokracji. Rozmawiamy między innymi okondycji uprawiania zawodu na wielkopolskim podwórku iwidocznych zmianach, jakie zachodzą wPoznaniu. Wytykamy zmarnowane pieniądze publiczne ichwalimy te dobrze wydane.

Katarzyna Cynka-Bajon  Bartłomiej Bajon

Katarzyna Cynka-Bajon i Bartłomiej Bajon

© PL.architekci

Marta Kulawik: Należą państwo do Wielkopolskiej Izby Architektów RP i projektują głównie w Poznaniu i okolicy. Skąd tak mocne ukierunkowanie na jedno miasto czy województwo?

Katarzyna Cynka-Bajon: Najprościej odpowiadając: bo chcemy mieć kontrolę nad projektem do samego końca. I mimo że jest to bardzo męczące, daje ogromną satysfakcję. Projektujemy głównie domy jednorodzinne z wnętrzami dla klientów indywidualnych, a to bardzo specyficzna grupa odbiorców, wymagająca atencji i stałej stymulacji, bo właśnie w czasie realizacji najczęściej traci się siłę i wiarę. Poza tym lubimy bezpośredni kontakt z klientami: poznawać ich, wiązać się z nimi, bo dzięki temu osiągamy lepszy rezultat.

Bartek Bajon: Jakkolwiek projekt byłby gruntownie przygotowany, uważamy, że w tak małej skali, jaką są domy i wnętrza, gdzie namacalnie widać każdy detal, bez naszej stałej obecności nie ma możliwości ukończenia realizacji z efektem, jaki chcemy wszyscy uzyskać. Nigdy bowiem nie zależało nam tylko na robieniu hiperrealistycznych wizualizacji projektów domów z wnętrzami urządzonymi w topowe włoskie marki. Dążymy do pięknych zdjęć ukazujących włożony ogrom pracy. Dlatego wykonujemy tylko projekty z nadzorem autorskim, który często jest prawie nadzorem inwestycyjnym. A ponieważ wymaga to bardzo dużo czasu, musimy działać lokalnie.

Dom betOnowy

dom betOnowy

fot.: Tom Kurek © PL.architekci

Marta: Jaki warunek musi być spełniony, aby zgodzili się państwo podjąć współpracę z dala od siedziby biura?

Bartek: Tak naprawdę poza Wielkopolską zrealizowaliśmy kilka projektów dla naszych stałych klientów: ich domy czy mieszkania wakacyjne. Ale znowu, by efekt był dla wszystkich zadawalający, przy tych realizacjach uczestniczyła nasza stała i doświadczona grupa wykonawców.

Duże przeszklenia dają kojący widok na drzewa znajdujące się na działce i w najbliższym sąsiedztwie; jeden z segmentów sofy modułowej zwrócony jest przodem do okna, w opozycji do telewizora

duże przeszklenia dają kojący widok na drzewa znajdujące się na działce i w najbliższym sąsiedztwie;
jeden z segmentów sofy modułowej zwrócony jest przodem do okna, w opozycji do telewizora

fot.: Tom Kurek © PL.architekci

Marta: Udało się państwu wypracować pewien rozpoznawalny styl projektowy, a jednocześnie każda z realizacji jest zupełnie inna. Co jest zalążkiem każdego projektu?

Bartek: Pomysł. Bez niego nie ma architektury tylko budownictwo. Nie lubimy zlepku wszystkiego, co modne, bo moda przemija, a budowanie jest zbyt drogie, by pozwolić sobie na tymczasowość. Nasze projekty są w wyrazie bardzo oszczędne i spokojne, bez dekoracji, nie ma tu nigdy przypadku. Lubimy, jak wszystko jest do siebie dopasowane, linie spotykają się w jednym punkcie, tworzy się harmonia.

Katarzyna: Schemat pracy mamy zawsze taki sam. Najpierw rozmowa z klientami o tym, jak żyją i czego potrzebują. Tu skupiamy się przede wszystkim na tym, jak budynek ma funkcjonować. Dlatego tak naprawdę rozmawiamy o wnętrzach. Później jest wizyta na działce — i tu w większości wypadków przychodzi pomysł na budynek. Klientom zawsze pokazujemy gotową odpowiedź, której jesteśmy pewni: rzuty, wizualizacje z zewnątrz i wnętrza, bo tylko w taki sposób możemy przekonać do naszego pomysłu. I chyba to działa, bo w 95 procentach idea projektu pozostaje. Są czasami kosmetyczne zmiany, rzadziej nieco większe, ale gdy pomysł jest dobry, to nie ma to już znaczenia.

dom POZ_7

dom POZ_7

fot.: Tom Kurek © PL.architekci

Marta: Biuro PL.architekci istnieje od 2005 roku. Kto był pierwszym inwestorem, który zdecydował się powierzyć projekt oraz nadzór nad realizacją swojego domu parze studentów, jak udało się go do tego przekonać?

Bartek: Pierwszy nasz projekt, i to z realizacją, był prezentem ślubnym dla mojego brata, choć mówi się, że pierwszy projekt robi się dla wroga. Dodatkowo byliśmy wtedy na czwartym roku studiów (razem z nami projektował go jeszcze przyjaciel Marcin Kozierowski). Przekonaliśmy się, że koncepcja i projekt są najłatwiejsze w całym procesie, a najtrudniejszym etapem jest realizacja (co później wpłynęło na decyzję, że projektujemy tylko z nadzorem autorskim). Bratowa i brat zawsze chcieli mieszkać w domu nowoczesnym, minimalistycznym, ale takich domów w tamtym czasie nie było, trudno było znaleźć pracownie wyspecjalizowane w tym typie architektury. Tu pojawiliśmy się my: zachłyśnięci podróżami do budującego się Berlina, młodzi, chcieliśmy pokazać, że w Polsce też się da tak budować. Szybko się jednak okazało, że stosowane za granicą rozwiązania, na przykład zwykłe żaluzje fasadowe, ogromne okna przesuwne, drzwi bezprzylgowe do sufitu, to u nas rzeczy raczkujące. Wielokrotnie w czasie budowy obrywało nam się od brata, że coś wymyślamy, a potem nie wiemy, jak to zrobić, gdzie kupić. Ale mimo to ufali nam do końca i wierzyli w nas. Byli bez wątpienia takimi współczesnymi mecenasami. Ostatecznie projekt się udał: miał wiele publikacji i stał się pewnego rodzaju żywym muzeum, do którego czasami przychodziliśmy nawet co tydzień z potencjalnymi nowymi klientami, by też nam zaufali. I tak mimo woli zaszufladkowaliśmy się w architekturze jednorodzinnej.

Realizacja projektu konkursowego na Zintegrowane Centrum Komunikacyjne w Wolsztynie; widok od strony ulicy na zmodernizowany budynek

realizacja projektu konkursowego na Zintegrowane Centrum Komunikacyjne w Wolsztynie;
widok od strony ulicy na zmodernizowany budynek

fot.: Nate Cook © PL.architekci

Marta: W portfolio pracowni wyróżnia się chyba jedyny projekt publiczny, w dodatku konkursowy: Zintegrowane Centrum Komunikacyjne w Wolsztynie. Co skłoniło państwa do wzięcia udziału w konkursie?

Bartek: Miłość do pociągów. Jestem z okolic Wolsztyna i parowozy (z których Wolsztyn jest znany) były mi bliskie od dziecka. Dodatkowo zawsze fascynowała mnie architektura dworców kolejowych. Wszystko więc przemawiało za tym, by wziąć udział w konkursie. I, co ciekawe, to jedyny projekt, który robiliśmy po godzinach.

Dworzec w Wolsztynie wyróżnia się zastosowaniem czerwieni; ten wyrazisty kolor konsekwentnie pojawia się w wielu miejscach objętych opracowaniem projektowym

Dworzec w Wolsztynie wyróżnia się zastosowaniem czerwieni;
ten wyrazisty kolor konsekwentnie pojawia się w wielu miejscach objętych opracowaniem projektowym

fot.: Nate Cook © PL.architekci

Marta: Poziom dokładności opracowania detalu jest imponujący, czy to rezultat przyzwyczajenia do projektowania w małej skali dla inwestora prywatnego i z naciskiem na dopracowywanie szczegółów, w tym także wnętrz?

Katarzyna: Tak, nie umiemy inaczej. Mimo że działaliśmy tu w dużej skali, to nawet klamki były pod naszą kontrolą (nadzory autorskie mieliśmy co tydzień). Na pewno to też zasługa generalnego wykonawcy — lokalnej firmy, która realizuje większość naszych domów. Od samego początku wypracowaliśmy też z zamawiającym pewien sposób pilnowania naszych praw autorskich. Przygotowaliśmy między innymi wytyczne, które zostały dołączone do umów z najemcami: co mogą, a czego nie, na przykład w zakresie oklejania witryn, stosowania kolorów. Mamy nadzieję, że to pomoże w zachowaniu jakości.

Marta: Jak wspominają państwo zetknięcie z nieco innym inwestorem niż zwykle? Czy trudno było przekonać do swoich wizji urzędników, chociażby konserwatora zabytków?

Bartek: Wbrew pozorom współpraca z zamawiającym, jest nim Gmina Wolsztyn, a nie PKP, bazowała na zaufaniu i poszanowaniu naszej wizji oraz praw autorskich. Budynek jest wpisany do gminnej ewidencji zabytków jako przykład architektury modernistycznej i cała koncepcja podlegała uzgodnieniu z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków Delegatura w Lesznie. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy prezentowaliśmy projekt przed już prawie emerytowaną konserwatorką, która z zachwytem i radością komentowała nasz projekt, nie wnosząc żadnych uwag!

Katarzyna: Podobnie było z Urzędem Wojewódzkim, który bardzo nam pomagał w uzyskaniu decyzji lokalizacji celu publicznego czy w samym uzyskaniu pozwolenia na budowę. Bazowało to na dialogu i partnerstwie, a nie — jak to często wygląda — na udowadnianiu swoich racji. Tym bardziej, że projekt był realizowany na terenach i otwartych, i zamkniętych, przy różnej strukturze własności. Wymagał decyzji środowiskowej i wielu uzgodnień, między innymi z różnymi spółkami kolejowymi, o których istnieniu nawet nie mieliśmy pojęcia. Tak naprawdę najgorsza współpraca dotyczyła spółek kolejowych.

Zintegrowane Centrum Komunikacyjne w Wolsztynie

Zintegrowane Centrum Komunikacyjne w Wolsztynie

fot.: Nate Cook © PL.architekci

Marta: Dlaczego tak rzadko decydują się państwo na udział w konkursach architektonicznych, zwłaszcza po sukcesie w konkursie na dworzec w Wolsztynie?

Bartek: Mimo że dworzec to największy i pewnie najbardziej skomplikowany prawnie projekt, to właśnie on został najszybciej zrealizowany — w niecałe półtora roku. Za dużo w tym wszystkim jest jednak polityki, udowadniania swoich racji, w szczególności z PKP. Zdarzało się, że coś na etapie projektu było uzgodnione, a pod koniec budowy PKP chciało coś zupełnie innego. I tworzyły się niepotrzebne nerwowe sytuacje. Tymczasem my lubimy się delektować i cieszyć projektowaniem i realizacją, a nie tracić czas na odpisywanie na ciągłe pisma i prawników. Niedawno dzwoniono do nas nawet z zaproszeniem do wzięcia udziału w projektowaniu dworców na linii kolejowej do CPK, bo mamy idealne referencje, ale odmówiliśmy.

Katarzyna: Kochamy naszą pracę, ale też chcemy mieć czas na normalne życie, rodzinę i dzieci.

Marta: Czy mogą państwo z pozycji obserwatorów wskazać konkurs — organizowany na przykład przez SARP Oddział Poznań — rozstrzygnięty w ostatnich latach, który wyjątkowo przypadł państwu do gustu? Ulubioną realizację projektu wyłonionego w konkursie?

Bartek: Najbardziej cieszy nas to, że po tylu latach starań udało się oddziałowi zorganizować Nagrodę Architektoniczną Województwa Wielkopolskiego NAWW. Nie było bowiem w naszym środowisku lokalnej nagrody przyznawanej realizacjom architektonicznym, oprócz Nagrody Prezydenta Miasta Poznania im. Jana Baptysty Quadro, ale to tylko dla realizacji w mieście.

Katarzyna: I nie chodzi tu już o same nagrody, tylko o to, że mówi się o architekturze, promuje ją, pisze o niej i dociera do zwykłego odbiorcy. Bo to działa na korzyść całego środowiska.

dom POZ_7

dom POZ_7

fot.: Tom Kurek © PL.architekci

Marta: Jak oceniają państwo działanie poznańskiego Wydziału Architektury i podejście urzędników do państwa nietypowych propozycji na bryły budynków? Czy doświadczenie pomaga państwu pokonać trudności i uskuteczniać projekty, które nie spełniają wprost wymogów na przykład MPZP?

Bartek: Właśnie dziś po raz kolejny muszę udowadniać, że kwadrat to kwadrat, a nie koło. Czasami mamy naprawdę tego dosyć. Boli to, bo każdy nasz projekt powstaje na bazie szerokich i dogłębnych analiz przestrzeni, w której ma powstać, a dostajemy odpowiedź, że nasz budynek ma „futurystyczną formę”. I mimo że kierownik wie, co projektujemy, zna nasze budynki, to nie da nam pozwolenia: niech decyzję podejmie wojewoda. Niestety urzędnicy bardzo literalnie czytają zapisy: gdy w planie jest zapis o dachach skośnych i mamy w nim jakąś lukarnę z płaskim dachem czy wykusz, to nie pozwala na to, bo plan literalnie mówi o dachach skośnych. Nieważne, że budynek wygląda jak stodoła z dwuspadowym dachem, dach płaski jest ble i nie spełnia zapisów miejscowego planu.

Katarzyna: Statystycznie jeden na dziesięć naszych projektów nie dostaje pozwolenia na budowę i musimy się odwoływać do wojewody. W większości wypadków przyznaje nam rację. W sądzie też już byliśmy — i wygraliśmy!

Marta: Jaki był największy absurd związany z urzędem lub urzędnikami w państwa karierze zawodowej?

Bartek: Chyba to, że dla jednego projektu domu nie dostaliśmy od Urzędu Miasta pozwolenia na budowę — dał je dopiero wojewoda — a po kilku latach ten sam projekt był nominowany — przez ten sam podmiot — do pięciu najciekawszych realizacji architektonicznych w Poznaniu (Nagrody Prezydenta Miasta Poznania im. Jana Baptysty Quadro).

Marta: Czy zauważają państwo w ciągu ostatnich kilkunastu lat zmiany na plus lub na minus, jeśli chodzi o elastyczność podejścia urzędników do śmiałych idei architektonicznych?

Bartek: Nie widzę zmiany, zawłaszcza przy wydawaniu pozwoleń bazujących na miejscowych planach, które są w zdecydowanej większości pisane schematycznie lub niemerytorycznie. Przykład z kolejnego projektu i odmowa pozwolenia: zapis w planie, że architektura ma się dostosować do architektury regionalnej i lokalnych tradycji poprzez twórcze wykorzystanie detali architektonicznych. A cała okolica jest zabudowana katalogowcami i kostkami gierkowskimi. Tymczasem nasz budynek, który w twórczy sposób próbuje się odnaleźć w tym chaosie przestrzennym, nie może dostać pozwolenia.

Okno biegnące przez niemal całą długość domu kadruje krajobraz, a rama zewnętrzna z włókno-cementu ma swe odbicie także i wewnątrz

okno biegnące przez niemal całą długość domu kadruje krajobraz,
a rama zewnętrzna z włókno-cementu ma swe odbicie także i wewnątrz

fot.: Tom Kurek © PL.architekci

Marta: Ile projektów jest w tym momencie w różnych fazach opracowywania przez biuro?

Bartek: Myślę, że mniej więcej pięćdziesiąt, na różnych etapach: koncepcja, projekt budowlany, wykonawczy, budowa. Oczywiście projektowanie to praca zespołowa, trochę z Kasią jesteśmy tego twarzą, ale to zasługa całego naszego zespołu projektowego, obecnie tworzy go siedem osób, wraz z nami, dlatego zawsze jest on też przedstawiany klientom, czynnie uczestniczy razem z nami w nadzorach, także w odbieraniu nagród.

Marta: Czy wśród tych pięćdziesięciu projektów są budynki niebędące domami jednorodzinnymi lub w innej lokalizacji niż Wielkopolska?

Katarzyna: Kończymy budowę sali gimnastycznej w Książu Wielkopolskim i skończyliśmy koncepcję rynku w Śremie oraz zagospodarowania placu — skweru w Zaniemyślu (tu akurat po bardzo długich bojach z konserwatorką zabytków). Więc dalej lokalnie.

dom POZ_7, przekrój

dom POZ_7, przekrój

© PL.architekci

Marta: Czy w obecnych trudnych czasach zauważają państwo spadek zainteresowania indywidualnymi projektami domów wraz z wnętrzami na wysokim poziomie?

Bartek: Nasz klient jest specyficzny, z innym portfelem, więc na szczęście zainteresowanie naszymi usługami jest w miarę stabilne.

Marta: Jaka jest kondycja uprawiania zawodu architekta na dobrze państwu znanym poznańskim podwórku?

Katarzyna: Mimo że należymy też do poznańskiego SARP-u czy SAW (Stowarzyszenia Architektów Wnętrz), to ze względu na liczną rodzinę nie jesteśmy zbyt aktywnymi członkami. Nie chodzimy też, mimo zaproszeń, na branżowe spotkania, gdzie można lepiej poznać środowisko. Co nie znaczy, że nie jesteśmy na bieżąco z lokalnymi inwestycjami. Na pewno pozytywna jest zmiana pokoleniowa w poznańskim SARP-ie — jest większa aktywność chociażby w organizacji architektonicznych wydarzeń, więcej się też mówi o niej w debacie architektonicznej. Dalej nam się marzy w jakiejś ogólnodostępnej przestrzeni coś na kształt Muzeum Architektury — miejsca, gdzie pokazuje się plany rozwojowe miasta, inwestycje. Uczelnie architektoniczne wciąż są daleko od praktyków. Tu nadal nie ma dialogu i chęci współpracy. Częściej można zobaczyć starania studentów niż samych włodarzy wydziałów.

Bartek: Nie zmienia to jednak faktu, że dobrej architekturze zawsze kibicujemy i umiemy cieszyć się z sukcesów innych.

Marta: Czy mogą państwo wymienić przykład źle wydanych pieniędzy publicznych, poza słusznie krytykowanym dworcem w Poznaniu?

Katarzyna: Nasze top to Stadion Miejski i rondo Kaponiera — zintegrowane centrum. Zmarnowane wielomilionowe inwestycje, które będą w krajobrazie przez kilkadziesiąt lat. Obiekty, które mogły stać się pięknymi miastotwórczymi symbolami Poznania. Oczywiście, jak to często w takich inwestycjach, nie zawsze jest to wina architekta.

Marta: Dla równowagi zapytam również o przykład dobrze wydanych pieniędzy na inwestycje lub działalność instytucji — przychodzi państwu do głowy taki przykład?

Bartek: Przede wszystkim poprawa przestrzeni miejskiej, a to zasługa dzielności byłego plastyka miejskiego Piotra Libickiego. Przez wiele lat swojej pracy doprowadził do usunięcia z centrum właściwe wszystkich nielegalnych reklam, gigantycznych bilbordów. Całą infrastrukturę techniczną (w postaci słupów, latarni) zmienił z mocnych kolorów na szarą. Panuje większy ład i porządek.

Wnętrza domu POZ_7 są spójne z ulubioną estetyką domowników i ich sympatią do natury; w wielu miejscach pojawiają się kaktusy, które zbiera inwestorka

wnętrza domu POZ_7 są spójne z ulubioną estetyką domowników i ich sympatią do natury;
w wielu miejscach pojawiają się kaktusy, które zbiera inwestorka

fot.: Tom Kurek © PL.architekci

Marta: Na czym jeszcze, według państwa, polegają pozytywne zmiany w przestrzeni miejskiej Poznania?

Katarzyna: Miasto od kilku lat inaczej funkcjonuje. Kiedyś miejscem spotkań było tylko Stare Miasto i Rynek. Dziś, właściwie w każdej dzielnicy, są satelity Rynku w różnej postaci, z gastronomią, sklepami. Stare i uważane za niebezpieczne dzielnice przez to, że zostały zagęszczone nowymi budynkami, zmieniły strukturę mieszkańców, a to wpłynęło też na zachowania ludzi. Dobrze zaprojektowana przestrzeń bez wątpienia tak działa. Ludzie zaczęli wychodzić na ulice, spacerować. Pojawiają się na ulicach ogródki gastronomiczne, jest miejski gwar. Widać też większą dbałość o wspólną przestrzeń, która przejawia się chociażby w sprzątaniu po swoich pupilach.

Marta: Jednym z takich miejsc jest rynek Łazarski, przy którym państwo mieszkają (proj.: Autorska Pracownia Architektoniczna — Jacek Bułat). Za co go można lubić?

Bartek: Jako mieszkańcy nie umiemy zrozumieć ciągłej krytyki tego miejsca: że za betonowo, że za mało zieleni (choć wokół całej przestrzeni co około 7 metrów nasadzone są drzewa), że ufo wylądowało. A tymczasem bardzo łatwo zapomnieć, jak jeszcze trzy, cztery lata temu to miejsce wyglądało, że nie dało się przejechać wózkiem z dzieckiem, bo tak krzywe były płyty chodnikowe, nie było w ogóle zieleni. Robimy teraz dwa projekty przestrzeni miejskiej i wiemy, jak trudno jest na przykład przekonać konserwatora: dla niego rynek to plac, a nie park, i nie ma szans, żeby było więcej zieleni. Trzeba też pamiętać, jak bardzo był ograniczony budżet na tę inwestycję (a obejmowała ona także wymianę całej infrastruktury podziemnej).

Katarzyna: Widać, jak zmieniła się ta przestrzeń pod względem społecznym. Mieszkańcy siedzą na ławkach, spacerują. Dzieci bawią się, jeżdżą na rolkach czy rowerach. Latem jest przyjemny gwar, nawet wieczorem. Samo targowisko jest uporządkowane. Właściwie wszystkie kamienice wokół zostały odnowione. Pojawia się gastronomia. Przez całe wakacje był inkubator kultury organizujący zajęcia, warsztaty czy spektakle.

Marta: Czy remont znaczy rozwój?

Katarzyna: Niestety, patrząc chociażby po wyżej wymienionych przykładach, nie zawsze. A powinien!

Marta: Czy w takim razie Poznań to dobre miasto do życia?

Bartek: Jesteśmy napływowymi mieszkańcami, choć mieszkamy tu już dwadzieścia trzy lata. Widzimy, jak miasto się zmieniło właśnie dla mieszkańca. Nie jest jeszcze doskonałe, jest wiele do zrobienia, ale wydaje nam się, że rozwija się w dobrą stronę. Staramy się w swym małym zakresie przyczyniać się, by i innym się tu dobrze i ładnie mieszkało.

Marta: Na koniec: na jaki remont czekają państwo najbardziej?

Bartek: Chyba zgodnie z Kasią możemy powiedzieć, że naszego domu. To przebudowa (właściwe zostały trzy ściany) domu na Starym Grunwaldzie (tzw. Ostroróg został zaprojektowany przez architekta miejskiego Władysława Czarneckiego pod koniec lat 20. XX). Naprawdę szewc bez butów chodzi — mimo że wykonawczo wspierają nas wszyscy nasi zaprzyjaźnieni wykonawcy czy dostawcy, to się wlecze i wlecze, i ciągle coś wydarza i nie pasuje.

Marta: Zatem trzymam kciuki! Życzę bezstresowej kontynuacji realizacji projektu i pięknego, satysfakcjonującego rezultatu.

 

rozmawiała: Marta Kulawik

Głos został już oddany

PORTA BY ME – konkurs

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
Ergonomia. Twój przybiurkowy fizjoterapeuta
INSPIRACJE