Konkurs „Najlepszy Dyplom ARCHITEKTURA”
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Nieestetyczna estetyka, chaszcze i chwasty, na salony! – rozmowa z Wojciechem Januszczykiem

06 grudnia '24

Czas zmienić kanony piękna w architekturze krajobrazu! Wpuścić nieestetyczną estetykę — chaszcze i chwastyna salony: do ogrodów, na miejskie place, na parkingi, w chodnikowe szczeliny i na dachy! Czy jesteśmy gotowi na taką rewolucję? A może nie mamy już wyboru? Ilu rodzajów ketchupów potrzebujemy do szczęścia? O czwartej przyrodzie, ekooszustwach i umiarze z Wojciechem Januszczykiem, założycielem pracowni Krajobrazy, rozmawia Ola Kloc.

ogród to też dom?


Ola Kloc: W którym roku powstała pracownia Krajobrazy i w jakich okolicznościach?

Wojciech Januszczyk: Pracownia Krajobrazy to pokłosie zamknięcia poprzedniej. Realizuję projekty już od siedemnastu, osiemnastu lat. Krajobrazy powstały pięć lat temu. Na początku byłem ukierunkowany jeszcze na klasyczne projektowane, czyli ogródki, skwerki, rynki miejskie wkomponowane w gospodarkę liniową. Zaczęła ona działać równolegle z powołaną przeze mnie Fundacją Krajobrazy, czyli organizacją zajmującą się szeroko rozumianą edukacją związaną z architekturą krajobrazu. Chodząc na wszelkiego typu konsultacje, rozmowy, spotykając się z mieszkańcami, inwestorami, uświadomiłem sobie potężne braki w rozumieniu architektury krajobrazu — najczęściej postrzega się ją jako trochę trawnika i kilka roślin, ale nie myśli się o przestrzeni funkcjonalnie czy estetycznie, tak jak to jest z budynkami. Zawsze stanowi element towarzyszący. Mamy dosyć spory bałagan związany z przestrzenią, zarówno na poziomie ideowym, filozoficznym, jak i funkcjonalnym. Fundacja i pracownia powstały na bazie moich wewnętrznych rozterek. Po roku realizowania klasycznych projektów doszedłem do wniosku, że trzeba to całkowicie przewrócić i spróbować wprowadzać do projektów zasady gospodarki obiegu zamkniętego, rzeczywiście to robić i próbować zmieniać podejście inwestorów i wszystkich odbiorców do tego typu przestrzeni.


Ola Kloc: Co było przełomowym momentem dla tej zmiany?

Wojciech Januszczyk: Myślę, że tych momentów było kilka. Przede wszystkim zorientowałem się, że zmiany klimatu postępują w bardzo szybkim tempie. Widzimy je w czasie rzeczywistym. To nie dziura ozonowa, której nikt nie widział. Upały, deszcze nawałnicowe i inne anomalia. Potem pojawiło się myślenie o odpowiedzialności za wykonywaną pracę. Z racji ścieżki zawodowej miałem możliwość uczestniczyć w budowlanych procesach inwestycyjnych przez kilkanaście lat, w rolach inspektora, wykonawcy czy biegłego. Zobaczyłem wtedy, jak wielkie zniszczenia mogą powstawać w procesach „tworzenia” obiektów architektury i architektury krajobrazu. Jak bardzo mylne mamy wyobrażenie w tym temacie. To chyba był początek. To wtedy właśnie podjąłem decyzję, aby książka, którą napisałem — „Ogród to też dom” — nie ujrzała światła dziennego. Ona była bardzo mocno antropocentryczna i wpisywała się w to, w czym żyjemy dziś. Najbardziej jednak podnosiła mi ciśnienie hipokryzja inwestorów, samorządowców, projektantów, którzy pod płaszczykiem różnego typu ekościem wlewają do miasta tony betonu.

ogród retencyjny z konstrukcją do picia napojów

ogród retencyjny z konstrukcją do picia napojów

fot.: Wojciech Januszczyk


nieestetyczna estetyka


Ola Kloc: Jakimi projektami się teraz zajmują Krajobrazy?

Wojciech Januszczyk: Zajmujemy się projektami, w których inwestor słucha, co mamy do powiedzenia w kwestiach umiaru i kolonizowania przestrzeni. Jest to zazwyczaj inwestor, który już jest stargetowany w stronę gospodarki obiegów zamkniętych, niskobudżetowego działania, jak najmniejszej ingerencji w przestrzeń, jak najmniejszego zniszczenia, jak najmniejszego chaosu. To, co robimy, bazuje na czwartej przyrodzie, roślinności potencjalnej, która sama może urosnąć na danym terenie. Staramy się dosadzać jak najmniej roślin, a jeśli to robimy, to staramy się w STWiOR-ach [Specyfikacja techniczna wykonania i odbioru robót — przyp. red.] i dokumentacjach zaznaczyć, że musi to być roślinność pozyskiwana na zasadach gospodarki obiegu zamkniętego, a nie liniowej. Jednocześnie chcemy uzyskać jak największą powierzchnię czynną biologicznie jak najmniejszym kosztem realizacji. Mam na myśli koszt energetyczny i finansowy.
Zostałem niedawno zaproszony do Szczebrzeszyna na festiwal Stolica Języka Polskiego. Byłem chyba jedynym autorem książki, która nie została wydana. Była już po redakcji, z dobranymi fotografiami, ale zdecydowałem się nie wypuszczać jej na rynek i bardzo się z tego cieszę. Wpisywała się w gospodarkę liniową, czyli wydobądź, wyprodukuj, zużyj i wyrzuć, była bardzo komercyjna. W pewnym momencie okazało się, że nie możemy iść w tę stronę, że trzeba to wyrzucić do kosza, że w związku ze zmianami klimatu trzeba to odwrócić i pokłonić się naturze, która żyje na ziemi 2,2 miliarda lat, a my 50 tysięcy lat. Ale bez zbędnego zadęcia na poziomie na przykład hipotezy Gai, bez uduchawiania, tylko traktując architekturę krajobrazu bardzo inżynieryjnie. I stąd retencja wody w ogrodach i w przestrzeniach publicznych, stąd roślinność istniejąca.


Ola Kloc: Dlaczego roślinność istniejąca?

Wojciech Januszczyk: Bo — z punktu widzenia człowieka oczywiście — nie wydajemy na nią pieniędzy, nie zużywamy zasobów (ma swoją wodę, energię) i jest z tego miejsca. Nie potrzebujemy eksploatacji torfu, który jest kumulatorem dwutlenku węgla, a ten jest gazem cieplarnianym. Rozbieranie i grzebanie w torfowiskach jest jak przykładanie pistoletu do głowy naszym dzieciom! I nie ma tu żadnej przesady. Zobaczmy, co się dzieje. Jaki sobie w bardzo krótkim czasie zrobiliśmy klimat.


Ola Kloc: Nie ma z tym kłopotów?

Wojciech Januszczyk: Są. Idąc drogą projektów bazujących na cyrkulacji i zarastaniu, natknęliśmy się na nowe problemy. Problemy świadomościowe, związane z mitami o architekturze krajobrazu. Pracujemy jednak nad tym. Rozmowa ma duże znaczenie. Potem pojawia się zrozumienie. W momencie zmiany sposobu projektowania, a mamy już za sobą całkiem spore projekty, zarówno komercyjne, publiczne, jak i prywatne, obawiałem się, że nie będzie na to „rynku”. Okazuje się, że jest. Bardzo dobrze układa mi się też współpraca z pracowniami architektonicznymi.
Nie mówię, że realizacje, które powstają, są w 100 procentach tym, co by powstawało w świecie idealnym, ale te główne myśli związane z brakiem oszustw zaczynają docierać. Mówię wprost: hotele dla owadów, takie domki z marketów, są po prostu kłamstwem, ogród deszczowy w mikroformie też jest tylko na pokaz, jest takim usprawiedliwieniem. Musimy podchodzić do tego całościowo, całą działkę traktować jako system retencji, system czwartoprzyrodowy, traktować ją równoprawnie, a nie myśleć o niej jako o namiastce raju, którą tak naprawdę wypełniamy nawozami i chemią, pozbawiamy tak zwanych chwastów i szkodników, owadów — czyli zabijamy w tej przestrzeni wszystko, co nam nie pasuje. A do tego jeszcze później dochodzą koty [śmiech] i robią dalej to samo. Ale mówimy, że to jest taki raj, że to jest takie zielone, takie piękne. A jak to wszystko, co teraz powiedziałem, połączyć z architekturą i z inżynierią, to mamy kupę betonu, kabli, rur i chemii. I my to nazywamy ekoosiedlem, ekodomem zrealizowanym w sposób zrównoważony czy tam jakiś!

tulipany i mniszki

tulipany i mniszki

fot.: Wojciech Januszczyk


Ola Kloc: O!

Wojciech Januszczyk: Tak. Tak to wygląda. Proszę zobaczyć, ile zniszczeń potrafi wywołać współczesny kanon estetyki. A wystarczy obserwować proces i wyjąć z niego niektóre elementy. Używam na to określenia „nieestetyczna estetyka”.


Ola Kloc: Czyli?

Wojciech Januszczyk: Czyli nauczenie się patrzenia na coś, czego nie lubimy, nazwijmy to „chwasty”, w taki sposób, że jest to estetyka. Bo rzeczywiście jest. Ciekawe, że wszystkie tendencje estetyczne zmieniają się od wielu lat w każdej dziedzinie — w modzie, w architekturze, a chwast dalej zostaje chwastem. Kanony się zmieniają, dlaczego nie mogą się zmieniać w architekturze krajobrazu? Dlaczego nie może powstać „nieestetyczna estetyka”? Rośliny, które nazywamy chwastami, wizualnie i biologicznie nie różnią się niczym od tych, które kupujemy w szkółce.


Ola Kloc: Ale chwast nie pasuje do pięknego ogrodu.

Wojciech Januszczyk: Ten chwast, o którym mówimy, jeśli jest trawą, niczym nie różni się od traw ozdobnych. Jeżeli mamy kwitnący chwast typu mniszek lekarski, to on niczym nie różni się od tulipana. To jest kwiat i to jest kwiat, to jest ładne i to jest ładne. Tylko że u nas panuje pewien kanon, estetyka. Tworzymy coś, co sobie wyobrażamy w naszej ułomności, namiastkę raju i wydaje nam się, że to jest takie śliczne, bo kwitnie, ptaszki i motylki. Nie — natura jest mądrzejsza od nas, jest najlepszym inżynierem we wszechświecie i, tak jak powiedziałem, żyje tu 2,2 miliarda lat i ma takie technologie i wynikają z niej takie rzeczy, z zależności i z łańcuchów, że spokojnie możemy na tym budować. Musimy jednak zmienić podejście do estetyki. Nie mówię, że teraz ma być wszystko brzydkie. Mam tu obok siebie przestrzenie prototypowe, trzecią i czwartą przyrodę — tę sadzoną przeze mnie w normalnym systemie z roślinnością czwartoprzyrodową, czyli tą samorosnącą. Obserwuję przede wszystkim przedstawicieli administracji obiektów, w których mam biuro i z którymi współpracuję. Jeszcze dwa lata temu nie byli w stanie przełknąć tego, że między kostką brukową coś wyrasta, a dziś, po dwóch latach rozmów, dyskusji, pokazywania — cmokają, wiedzą, że mniszka na całym terenie, czyli tak zwanego mlecza, się nie usuwa, dopóki nie przekwitnie i on rośnie — jest w chodnikach, w pęknięciach, w murawie. I wszyscy chodzą i mówią „wow!”. Ale on się musiał wysiać, jeśli mniszków są tysiące, w ciągu tygodnia cały teren obiektów, betonowy czy niebetonowy, zmienia się w żółtą łąkę. I nagle się okazuje, że to jest ładne.


Ola Kloc: Jak do tej nowej estetyki przekonać inwestora, który chciałby klasycznie „ładny” ogród?

Wojciech Januszczyk: Pokazywać! Ja już się wyłączyłem całkowicie z tego nurtu komercyjnego, jeśli chodzi o działania pracowni. Lubię pracować z architektami, na przykład z WXCA. Współpracowaliśmy przy jednym projekcie, na początku na moje propozycje mówili „eee”, ale później, po kilku rozmowach, powiedzieli „Idziemy w to”. Prywatni inwestorzy trafiają do mnie z polecenia, słyszeli od kogoś: „Znam takiego architekta krajobrazu, któremu odwaliło, jak chcesz mieć coś faktycznie naturalistycznego, to idź do niego”. Więc do mnie przychodzą inwestorzy, którzy są już przekonani. Jeżeli mówię samorządowcowi, że zaoszczędzę mu 50 procent kwoty, którą chce wydać na daną inwestycję, to on się cieszy. Wystarczy nie sadzić, żeby zaoszczędzić 50 procent! Nie zawsze udaje się to zrobić w 100 procentach, ale cieszę się, jak ogród się udaje zrealizować według tej myśli w 30, 40 procentach w początkowej fazie, a później, jeżeli da się to zmienić do 70 procent, to jest super. 70 procent mniej czynności, 70 procent mniej nasadzeń, 70 procent mniej wszystkiego, ale też patrzenie inżynieryjne na całą przestrzeń z punktu widzenia retencji wody, bioróżnorodności, funkcjonalności, ergonomii danej przestrzeni.

murawa porośnieta mniszkiem lekarskim na terenie Browaru Perła w Lublinie

murawa porośnieta mniszkiem lekarskim na terenie Browaru Perła w Lublinie

fot.: Wojciech Januszczyk


gdzie są uprawnienia?


Ola Kloc: Jaka jest aktualna sytuacja architektów krajobrazu w Polsce? Jak wygląda współpraca z innymi branżami projektowymi i inwestorami? Jakie są największe wyzwania, z którymi się zmaga ta grupa zawodowa?

Wojciech Januszczyk: Jeśli chodzi o architekturę krajobrazu, zmieniło się bardzo dużo na bardzo dobrze. Architekci krajobrazu, w początkowej fazie niezauważani, zostali dostrzeżeni. Są coraz bardziej potrzebni, w pewnym momencie w różnych działaniach samorządowych pojawiły się zapisy do przetargów, mówiące o tym, że architekt krajobrazu musi być członkiem zespołu, więc architekci zaczęli się w naszą stronę ukierunkowywać, zauważyli, że jednak warto z nami współpracować, mimo że nie jesteśmy branżą z ustawy Prawo budowlane. Teraz pracownie architektury krajobrazu funkcjonują już normalnie, zazwyczaj są to jedno-, dwu-, trzyosobowe zespoły. Dużych pracowni architektury krajobrazu, jest mało, ale ten rynek rozwija się prężnie i całkiem dobrze. Mówię o tym, co się dzieje w ramach klasycznego działania na rynku. Z mojego obecnego punktu widzenia mogłoby to wyglądać trochę inaczej, czyli mogłoby być projektowanych więcej naturalnych rzeczy. Ten rynek powoli się stabilizuje, jeszcze do niedawna był taką gotującą się zupą, a teraz wygląda całkiem sensownie. Ludzie mają pracę, ale dalej jesteśmy w słabym punkcie w wyobrażeniach o ekologii i wielu innych rzeczy. Jeśli chodzi o współpracę z innymi branżami, bywa różnie — raz jest tak, że to architekci proszą architektów krajobrazu do zespołu, a raz tak, co jest bardzo niedobre, że pracownie architektury krajobrazu, żeby uzyskać możliwość zrealizowania danego projektu, muszą zaprosić architekta.


Ola Kloc: Dlaczego to rozwiązanie jest niedobre?

Wojciech Januszczyk: Mnie się ta współpraca podoba, ale ustawowo architekt krajobrazu po prostu nie może podpisać projektu. Nie może też zostać projektantem wiodącym — choć struktura przestrzeni tego miejsca jest dalej przestrzenią działań architekta krajobrazu, nie architekta, to architekt krajobrazu w procesie administracyjnym nie jest uprawniony do tego, żeby podpisać swój własny projekt. To jest słabe. To jest jedyna rzecz, którą uważam za nie w porządku, ale to jest rozwiązanie ustawowe, które się nie zmienia już od wielu, wielu lat.


Ola Kloc: I nie rokuje na żadną zmianę?

Wojciech Januszczyk: Na razie nie. Kiedyś o to walczyłem, a teraz już nie, bo widzę, że tego się nie da sensownie wyprowadzić. Architekci krajobrazu nie są tak scaleni jak architekci, są jeszcze bardziej porozrzucani, niewielu interesuje się zgromadzeniem się w jednej przestrzeni, przedyskutowaniem pewnych rzeczy i wysłaniem swoich reprezentantów do ministerstwa, żeby lobbować. Raczej jakoś sobie to poukładali wszyscy. Raz na jakiś czas ktoś się odezwie i zapyta „Gdzie są uprawnienia?”, minie pół roku i znowu wszyscy zapominają. Uważam, że jest jeszcze jedna ważna rzecz do przegryzienia, czyli podział osób po architekturze krajobrazu, umiejętne rozpoznanie nisz zawodowych, w których chce się być. Dla mnie kimś innym jest architekt krajobrazu, a kimś innym projektant ogrodów, poruszają się w innej tkance obiektów, innym rodzaju funkcjonalności, ergonomii, uczestniczą w innych procesach administracyjnych, tworzą inny rodzaj dizajnu — porównałbym raczej projektanta ogrodów do projektanta wnętrz, a architekta krajobrazu do architekta. Gdyby ten podział wszedł, byłoby to bardzo sensowne, ponieważ projektant ogrodów sprzedaje siebie i swoją pracę, a architekt krajobrazu często po prostu bierze udział w przetargach i nie ma bezpośredniego początkowego kontaktu z klientem.

chodnikowe szczeliny

chodnikowe szczeliny

fot.: Wojciech Januszczyk


nadchodzi wojna klimatyczna?


Ola Kloc: To pierwszy w historii A&B numer redagowany przez pracownię architektury krajobrazu. O czym on jest? Dlaczego wybór padł na takie tematy i projekty?

Wojciech Januszczyk: Całe życie staram się walczyć o to, żeby architekt krajobrazu był zauważalny w świecie architektury krajobrazu. Byłem prezesem SAK-u, czyli Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu, kiedy więc architekci krajobrazu zostali zauważeni, to po mojej przemianie wewnętrznej i wyrzuceniu tej książki, doszedłem do wniosku, że żyjemy w świecie mitów dotyczących architektury krajobrazu i trzeba je obalić. Ponieważ mamy zmiany klimatu i to jest najważniejsze — one postępują praktycznie z dnia na dzień, jesteśmy ich naocznymi świadkami — każdy z nas powinien czuć odpowiedzialność, zarówno architekci, jak i architekci krajobrazu, za to, co robią w swoich niszach zawodowych. Stąd pomysł na cyrkularność i zarastanie, i żeby ten numer wyglądał właśnie tak. Po pierwsze — informacje o zmianach klimatu, wpływie na nie architektury i o tym, co możemy robić, po drugie — gospodarka obiegów zamkniętych, która musi się przyjąć na naszym rynku w każdej możliwej dziedzinie, w budownictwie, architekturze, instalacjach i we wszystkich innych rzeczach, bo inaczej zniszczymy tę planetę. I powrót — co trzeba zaznaczyć, to jest do pewnego stopnia powrót — do gospodarki obiegów zamkniętych. Ona już była, ale wraz z pojawieniem się industrializacji wszystko poszło w gospodarkę liniową. Ten powrót nie może polegać na recyklingu, upcyklingu czy downcyklingu, tylko to muszą być wszystkie obowiązujące zasady, a najważniejszą z nich jest przedłużanie żywotności wyprodukowanego elementu, rzeczy, budynku, przestrzeni, im dłużej, tym lepiej.


Ola Kloc: Ktoś może powiedzieć, że to się nie opłaca.

Wojciech Januszczyk: Widzimy za oknem, jak się nie opłaca, kiedy mamy 40 stopni Celsjusza. 97 procent klimatologów w naszych czasach twierdzi, że człowiek jest w 100 procentach odpowiedzialny za te zmiany klimatu, które się teraz dzieją. A budownictwo wszelkiego typu ma tutaj bardzo duży udział. My sobie wyobrażamy, że zmiany klimatu oznaczają, że będzie bardzo gorąco i środowisko się będzie niszczyło — a co mnie obchodzi środowisko. To nieprawda! Mamy tego namiastkę na granicy polsko-białoruskiej. 4 czy 5 tysięcy osób chciało się przedostać do nas, jakiś satrapa jeden z drugim wykorzystali to jako element wojny hybrydowej. I teraz trzeba zdać sobie sprawę z jednej rzeczy — 1,8 miliarda ludzi za chwilę nie będzie miało możliwości mieszkać w miejscach, w których mieszka. Z 8 miliardów niemal 2 miliardy będą się przemieszczać. Ilu takich satrapów doprowadzi do, ja to sobie roboczo nazywam, wojny klimatycznej? Nie chodzi o to, że się gatunki pozmieniają, oczywiście, to będzie wielka tragedia dla natury, przyrody, tylko że ona przetrwa człowieka, poradzi sobie; nawet jak ją zniszczymy „całkowicie”, to nie jesteśmy w stanie zabić zupełnie życia na ziemi. Życie się odtworzy w jakiś sposób, ale nie wiadomo w jaki. Problemem jest to, że to będzie antropogeniczne niszczenie, to znaczy my będziemy sami sobie robić krzywdę, nie tylko środowisku, a ta nasza krzywda będzie trochę inaczej wyglądała. To będzie tragedia. Ktoś mówi „A co ja mogę?” — no właśnie każdy z nas może zrobić dużo, może przechodzić na gospodarkę obiegów zamkniętych, może przedłużać życie, naprawiać, rekompensować i tak dalej. Do tego wszystkiego powinniśmy dołożyć zjawisko umiaru. I to o tym ma być ten numer — nie o tej ślicznej architekturze krajobrazu, jak ją sobie wyobrażamy, tylko o tej, która jest nam w tym momencie potrzebna. Architekturze krajobrazu, która bazuje na gospodarce obiegów zamkniętych, takiej, która jest z umiarem, która działa inżynieryjnie, systemowo, na podstawie mechanizmów natury, dzięki którym nie zużywamy dodatkowej energii do produkcji czegoś. Natura robi to swoimi mechanizmami, które są niskoenergetyczne w porównaniu z tym, co my wytwarzamy, bo kiedy natura wytwarza roślinę w jakiejś przestrzeni z nasiona, to tam mamy do czynienia z energią natury i energią odnawialną.
Jeżeli człowiek produkuje rośliny, to musi wydobyć torf, wodę ze studni głębinowej, a wody jest coraz mniej, tej dostępnej, pitnej, musi mieć plastikową donicę, nawozy i tak dalej, musi ją przetransportować w to miejsce i ją tam posadzić. A roślina, która zapewnia usługi ekologiczne dla miasta, która sama tam wyrosła, bo ktoś ją tam zakomponował, dał jej możliwość tam wyrosnąć — do tego jest potrzebny architekt krajobrazu — jest rozwiązaniem niskobudżetowym, bardzo oszczędnym i nie wpływa na środowisko tak bardzo jak wyprodukowanie rośliny. Wiem, że się nie da w zupełności takich przestrzeni zagospodarować, ale da się w 70, 50 procentach — to już jest potężna ilość niezużytej energii, która nie przyczynia się do zmian klimatu. I to jest zmiana, którą da się zrobić, wprowadzić do architektury, upowszechnić. Można systemowo rozwiązać przestrzeń miasta: 4 procent powierzchni terenów zieleni w mieście to są przestrzenie super turbo projektowane i utrzymane w tym klasycznym liniowym systemie, później mamy 30 procent zrobionych w sposób 50:50, a cała reszta jest pozostawiana „samopas”, komponowana z wykorzystaniem takiej, a nie innej roślinności, wprowadzanej na dachy, w różne miejsca, ale wszystko jest dobrze przemyślane, żeby to były obiegi zamknięte i żeby technologie, które się tam pojawiają też bazowały na obiegach zamkniętych. Wtedy mamy naprawdę potężną ilość niezużytej energii. My to nazywamy nieużytkami, a tak naprawdę one są najlepszym mechanizmem i urządzeniem retencjonującym i obniżającym temperaturę w mieście, wytwarzającym bioróżnorodność.

adaptacja młyna w Dorohuczy na cele kulturalno-edukacyjne, na zdjęciu instalacja artystki Izabeli Myszki

adaptacja młyna w Dorohuczy na cele kulturalno-edukacyjne, na zdjęciu instalacja artystki Izabeli Myszki

fot.: Wojciech Januszczyk


ekościema


Ola Kloc: Czytając pana felietony i słuchając wypowiedzi, mam wrażenie, że lubi pan prowokować — tak było na przykład przy okazji opublikowanych w A&B „Wytycznych i standardach projektowania w dobie zmian klimatu”, które zawarł pan w jednym, wspomnianym już w tej rozmowie słowie: umiar.

Wojciech Januszczyk: Ta „technika” wynika po pierwsze z mojego charakteru, bo lubię dyskusje. Po drugie, trzeba sobie w pewnym momencie zdać sprawę z prawdy, która dotyczy tak zwanych zjawisk eko. Przykładem jest wspomniany hotel dla owadów. Kupujemy go z naklejką „Made in China”, mimo że jest drewniany, a później, żeby mogły w nim żyć pszczoły samotnice czy murarki, musimy je kupić w internecie. I nazywamy to rozwiązanie „eko”. Ta prowokacja nie jest tak naprawdę prowokacją, jest pokazaniem rzeczywistości, tego, jak potrafimy sobie jako projektanci pewne rzeczy wytłumaczyć albo po prostu ich nie analizować, żeby czuć się lepiej. A jeżeli przyjdzie ktoś i powie: „Popatrzcie na to w taki sposób, że proces inwestycyjny to nie jest proces twórczy tylko destrukt i zniszczenie”, to pojawia się refleksja, czy przypadkiem nie potrzeba tego umiaru, czy nie warto przeanalizować przestrzeni, na której jesteśmy, obiektów, czy rzeczywiście niektóre trzeba wyburzać, bo bardzo łatwo równa się wszystko z ziemią i na to wkłada coś nowego — to jest najprostsza metoda. Ale być może wartościową pracą jest wytłumaczenie inwestorowi, że da się pewne rzeczy zachować i że można na tym zaoszczędzić.
Myślę, że ten umiar jest wielowątkowy, dotyczy praktycznie całości naszego życia. Kiedyś pojechałem do Szwecji, jednego z bardziej, jak się uważa, szczęśliwych narodów, oczywiście w cudzysłowie, bo mają tam między innymi problem alkoholowy, ale przyjmijmy, że są bardzo szczęśliwi. W sklepie zobaczyłem, że na półce stoi tylko jeden rodzaj ketchupu. Zastanawiałem się, jak to jest, oni są tacy szczęśliwi, a mają tylko jeden rodzaj ketchupu, a my mamy dwanaście czy piętnaście. Po latach dopiero zrozumiałem, że to był właśnie umiar, że da się żyć w umiarze. Ja się staram, nie zawsze mi wychodzi, nawet często mi nie wychodzi, ale jeżeli chodzi o moją pracę, czyli architekturę krajobrazu, to doszedłem do wniosku, że będę kładł duży nacisk zarówno na umiar, jak i na wszystkie inne zasady, o których mówię. Umiar pojawia się w momencie, kiedy mamy czas na uważność, na obserwację, na spowolnienie pewnych rzeczy w naszym życiu, żeby można było wejść w te inne światy, a nie w znany system, w którym funkcjonujemy. Z tego wynika druga część numeru dotycząca sztuki w przestrzeni.
Sztuka w przestrzeni jest elementem bardzo mocno wspierającym pozytywne myślenie o nieużytkach i chwastach. Powołałem kiedyś do życia „Galerię w krzakach”. W takim właśnie nieużytku zrobiliśmy wystawę prac różnych artystów. I okazuje się, że osoby, które nigdy by nie weszły w przestrzeń takiego nieużytku i chętnie by go oddały deweloperowi, zaproszone na wernisaż, podczas którego obrazy, rzeźby są ustawione w chaszczach i trzeba się do nich przedzierać wąskimi ścieżkami, rozumieją dzięki temu więcej niż słuchając ekologów podczas spacerów ekologicznych, na które i tak nie mamy czasu. To samo dotyczy koncertów, które były w tych krzakach. Współpracuję z artystami, których sztuka jest ukierunkowana na naturalizm — na spowolnienie, na uatrakcyjnienie przestrzeni, na jej duży indywidualizm. Wykorzystują materiały, które są wtórne, wielokrotnego użytku i wcale nie wychodzi z tego coś ze śrutu, drutu, wygiętego parasola i starej pończochy babci, tylko rzeczywiście dzieło. Myślę, że udało nam się, zarówno w Fundacji Krajobrazy, jak i w pracowni Krajobrazy połączyć te światy.
Zaczęliśmy niedawno projekt — klient po wizycie na Land Art Festiwalu zaprosił nas do siebie na działkę i powiedział, że chce tam zrobić naturalny ośrodek wypoczynkowy z wykorzystaniem roślinności „tak jak pan Januszczyk tam mówił na tych spotkaniach”. Chciałby też, żeby artyści zrobili tam różne prace landartowe. Dzięki temu powstaje następny obiekt, który mógłby być zestawem domków kontenerowych i budynku w stylu nowoczesnej stodoły i byłoby okej, ale powstanie coś innego, bo to będzie przestrzeń wykorzystująca istniejącą roślinność, która będzie miała sztukę, artyści stworzą tam swoje prace, po to, żeby ludzie, którzy przyjadą wypocząć, byli następnym ogniwem w rozprzestrzenianiu tych założeń i idei.

pasieka upcyklingowa

pasieka upcyklingowa

fot.: Wojciech Januszczyk


Ola Kloc: Co pana najbardziej denerwuje w sposobie, w jaki gospodaruje się przestrzenią i zielenią w Polsce?

Wojciech Januszczyk: Najbardziej denerwuje mnie nowomowa architektów i architektów krajobrazu, w której kradną pewne hasła, żeby lepiej sprzedać swój projekt. To znaczy projekt jest taki sam jak kiedyś, niczym nie różni się od zwykłego projektu w gospodarce liniowej, tylko ma nowe nazwy, na przykład „bioróżnorodność”, bo „zrównoważony” już jest passé. Określeń, których używałem jakiś czas temu, żeby opisać swój kierunek, zaczynają używać osoby, które nie zmieniły niczego w swoim projektowaniu. I to jest najbardziej wkurzające.


Ola Kloc: Skąd my, odbiorcy tych projektów, bombardowani hasłami i obietnicami, mamy wiedzieć, czy coś jest greenwashingiem?

Wojciech Januszczyk: To odpowiedzialność tych, którzy to robią, czyli projektantów. Mamy jakiś rodzaj etyki. Mamy grono znajomych, którzy pilnują, by gdy ktoś, kto ma w swoim projekcie włókninę na ziemi torfowej, a na tym wszystkim system nawadniający, żwirek i rośliny w donicach, a napisze: „to jest mój biocenotyczny ogród bioróżnorodny ukierunkowany na przeciwdziałanie zmianom klimatu”, dostał od razu odpowiednie komentarze.


Ola Kloc: W temacie komentarzy: ciekawa jest ich obserwacja za każdym razem, kiedy publikujemy artykuł o przekształceniu miejskiego parkingu na teren zielony. Na Facebooku toczy się wtedy gorąca dyskusja, której uczestnicy czują, że takie działania odbierają im wolność, bo nie będą mieli, gdzie zaparkować swoich aut.

Wojciech Januszczyk: W tym momencie likwidacja parkingu na potrzeby zieleni, która zostanie zaprojektowana, stworzona i zbudowana w systemie gospodarki liniowej, czyli w klasycznym systemie zakładania ogrodów, parków czy terenów zieleni, niczym się nie różni od postawienia nowego parkingu. To jest to samo, mamy tylko inny materiał — tu beton, tam torf, tu plastik, tam plastik, tu rośliny, a tutaj piasek. Współczesne tereny zieleni z większą ilością rur, kabli, betonu, piasku, żwiru niż tkanki biologicznej wyprodukowane są w takim systemie, który po prostu niszczy środowisko.


Ola Kloc: To jak to robić dobrze?

Wojciech Januszczyk: No właśnie. Czasami lepiej nic nie robić. Czasami lepiej po prostu wyjąć trochę kostek w tym parkingu, trochę zostawić i z tego zrobić ogród. Za oknem pracowni mam taki ogród, inwestor powiedział: „Słuchajcie, trzeba wziąć fadromy, ładowarki, zerwać ten cały beton z tego parkingu (bo to były takie wylane duże płyty) i tam założyć ogród i zrobimy alejki”. Odpowiedziałem: „Nie, trzeba powycinać szczeliny w tym betonie i usunąć tylko te fragmenty, gdzie będą rośliny, a resztę zostawić”. I tak zostało. I wygląda. I ludzie się pozytywnie dziwią. Zabieranie terenów zieleni pod miejsca parkingowe jest problemem, ale nie największym.

wystawa „Galerii w krzakach” - Ludzie

wystawa „Galerii w krzakach” — Ludzie

fot.: Wojciech Januszczyk


Ola Kloc: Co jeszcze znalazło się w numerze?

Wojciech Januszczyk: Numer jest tak poukładany, ponieważ dotyczy zmian klimatu. Mamy profesora Szymona Malinowskiego, którego cenię za „Można panikować”, czyli takie polskie „Nie patrz w górę” [reż. Adam McKay — przyp. red.], mamy innych specjalistów, ale też osoby, które pokazują czwartą przyrodę — Michała Książka od „Atlasu dziur i szczelin”, czyli filozofa i przyrodnika miejskiego, który pokazuje życie w szczelinach. Mamy architektów i architektów krajobrazu, którzy ukierunkowują się na proces wykorzystania istniejących obiektów, przedłużania życia, stworzenia przestrzeni, w których ta czwarta przyroda będzie dominowała, artystów i sztukę, która wkomponowuje się i wspiera klimat dążeń do przeciwdziałania zmianom klimatu. Bo mamy dwa pojęcia: przeciwdziałanie i dostosowanie. Dostosowanie do zmian klimatu to jak kupienie sobie klimatyzatora; przeciwdziałanie to właśnie umiar.


Ola Kloc: To brzmi bardzo prosto.

Wojciech Januszczyk: Tak mi się wydaje!


Ola Kloc: Co jest pana największą inspiracją w projektowaniu? I czy ma pan jakieś marzenia projektowe? Coś czuję, że to idzie w parze.

Wojciech Januszczyk: [Śmiech] Inspiracje to przede wszystkim natura, ale nie chciałbym być uznawany za jakiegoś ekooszołoma. Obserwuję inżynieryjne zachowania natury, która jest ode mnie dużo, dużo mądrzejsza, to jest ogromna inspiracja. Mówię tu na przykład o retencji wody, o tworzeniu kompozycji roślin, o elementach bioróżnorodności, o tej nieestetycznej estetyce, której się uczyłem i nadal się uczę. Patrzę na jakieś rośliny i myślę, a co by było, gdyby te chwasty tam zostawić. W początkowej fazie rażą, ale później tworzą naprawdę fajną kompozycję. Moim marzeniem jest stworzyć taką wzorcową przestrzeń, gdzieś w przestrzeni miasta, na jakimś nieużytku, którą będzie można pokazywać i która będzie miała możliwość promieniowania na innych — żeby miała walor edukacyjny, żeby ludzie tam przyjeżdżali i mówili „acha, to o to chodzi, to jest naprawdę fajne”. Najbliższa taka przestrzeń, chociaż jej przeznaczenie jest inne, to lotnisko Tempelhof w Berlinie. Rezerwat Dzikich Dzieci w Lublinie to jest coś niewyobrażalnego! Tam dzieci tworzą architekturę, budynki, malują, wszystko robią same, dorośli nie mają wstępu, wszystko dzieje się w krzakach, więc super. W pobliżu mam taką przestrzeń, którą nazywam prototypownią. Patrzę, jak się zachowuje zielony dach, który przerasta chwastami, jak się zachowuje zbiornik retencyjny, a jak szczeliny, jak te drzewa sobie rosną. Jest tu dużo elementów w ramach ścieżki „Zdrowe miasto”, którą zbudowaliśmy jako fundacja i pracownia.


Ola Kloc: Wobec tego — i panu, i sobie — życzę spełnienia tego marzenia. Dziękuję za rozmowę.



rozmawiała: OLA KLOC

 więcej: A&B 10/2024 – ZARASTANIE I CYRKULARNOŚĆ,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B 

Głos został już oddany

Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE