***
Minął raptem tydzień. Wracam do tej Warszawy odkrywanej od nowa, wreszcie wzbudzającej we mnie jakąś narastającą pasję. Pędzę z rowerem pociągiem pendolino i już nie mogę się doczekać kolejnej randki z Konstelacją Stolica. Tym razem moim priorytetem jest Praga, mam zamiar odnaleźć kultowy pomnik Pana Gumy i mural artysty z Bilbao, który szczególnie mi się spodobał podczas internetowego i książkowego researchu, który poprzedza tę wizytę. Dużo sobie poczytałem, mam długą listę miejsc, których świadomie poszukam. Pogoda świetna, będą dobre zdjęcia.
W kolejnym tygodniu planuję ostatnią wizytę przed ukończeniem tekstu — będę umawiał się na randki z Warszawą na Woli i Ochocie, na koniec chcę inaczej niż dotąd obwąchać się z Mokotowem i ostatni raz wrócić na drugi brzeg Wisły.
***
Praga jest kosmiczna, absolutnie bombowa. Bywałem w niej oczywiście, ale nigdy w celach poznawczych. Dużo o niej słyszałem, nastawiłem się, że będzie to mocna akcja, ale Praga mnie zwyczajnie, brutalnie, w swoim stylu — zdemolowała. Poznawana nieśpiesznie, z roweru, z możliwością wlezienia w każdy zaułek, z listą dobrych porad od znawców tematu — zwyczajnie urywa łeb. Przypomina mi trochę krakowski Kazimierz sprzed dwudziestu pięciu lat.
Praga to typ spod ciemnej gwiazdy, bez dwóch zdań. To stan umysłu. Praskie klimaty są najmocniejsze w Warszawie, genius loci pulsuje tutaj intensywnie wśród oryginalnych, dwustuletnich murów. Praskie podwórka są nie z tej ziemi, trochę jak familoki na Śląsku. Pierwsze wejścia i wjazdy na nie wykonuję trochę z duszą na ramieniu, mam delikatnego stracha, czy mnie tu beznamiętnie nie pozbawią mojego bicykla, przy okazji oklepując po mordzie.
Stary Mokotów, kino Iluzjon; szachy, książki, wspólne spędzanie czasu wolnego, ta dzielnica ma klimat
© Mateusz Zmyślony
Praga to gotowa scenografia do kręcenia magicznych opowieści. Wszędzie pełno graffiti, ściany żyją, gadają, przezywają, obrażają, manifestują. Tożsamość praska to potęga, sama pcha się zewsząd prosto w oczy jak podsunięta pod nos wielka, może trochę brudna, ale za to bardzo wiarygodna, budząca respekt piącha.
Ale od razu idę na przełamanie. Szukam muralu, podjeżdżam do dwóch miejscowych byczków na podwórku, zagaduję. Panowie bardzo przyjaźnie reagują, zadowoleni, że frajer w ogóle odważył się odezwać. Niestety, muralu już nie ma — deweloper zakleił ścianę nową inwestycją, skasował fragment praskiego street artu, wielka szkoda, to było wspaniałe dzieło sztuki, taki realistyczny obraz przedstawiający miejscowego chuligana w kapturze [autorem muralu był Sebas Velasco — przyp. red.].
Nie ma go już. Niech będzie to symbol odchodzącej starej Pragi. Dzielnica jest modna, pchają się tu inwestorzy, nowy świat szybko zastępuje stary. Na razie, na szczęście, walka jeszcze trwa, wciąż pełno tu klimatycznych i dosyć groźnych na pierwszy rzut oka ulic, kwartałów i rewirów.
Pomnika Pana Gumy też nie udaje mi się znaleźć. Pan Guma to jest w ogóle świetna historia. Pan Guma był (bo już nie żyje) słynnym i kultowym praskim żulem. Zazwyczaj stał na rogu Czynszowej i Stalowej i się… kiwał. Zawiany kiwał się i współtworzył wspaniałą atmosferę tej bezkompromisowej, niegrzecznej dzielnicy. Zainspirowało to pochodzącego z pobliskiego Bródna artystę, Pawła Althamera, do stworzenia rzeźby — kiwającego się pomnika Pana Gumy [praca przygotowana we współpracy z Grupą Pedagogiki i Animacji Społecznej Praga Północ — przyp. red.].
Powstało coś rewelacyjnego, uwielbiam taką sztukę, kiwający się pomnik człowieka w przestrzeni publicznej, interaktywny, angażujący, kłujący w oczy, poruszający serce, wzbudzający myśli. Naruszający jakąś tam obyczajowość, prowokujący, wyrazisty jak cała Praga. Niestety — na Stalowej i Czynszowej nie ma już pomnika Pana Gumy. Komuś przeszkadzała chyba taka dość brutalna definicja jednej z lokalnych specjalizacji, nie każdemu się taki koloryt podobał, pomnik zresztą ponoć kiepsko znosił zewnętrzną aurę kolejnych pór roku — więc zniknął. Ale ostatecznie odszukałem Pana Gumę — w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przebywa w magazynie, ale już za dwa lata, po ukończeniu nowej siedziby MSN, być może (mam nadzieję) zobaczymy go na ekspozycji. Nie mogę się doczekać.
W MSN rozmawiamy z trójką pracowników muzeum. Dostaję listę zadań do wykonania na Pradze, ochoczo przystępuję więc do działania (tu pozdrowienia i podziękowania dla ekipy MSN, szczególnie dla pani Dominiki Jagiełło). Wszystkie sugestie zostały wykorzystane w tym tekście.
Wyruszam w dalszą trasę z refleksją: trzy symbole, za które najbardziej Warszawę polubiłem, zniknęły z miejskiej przestrzeni. Najlepszy mural i Pan Guma — niedostępne, ten trzeci to (oczywiście) Wielka Nieobecna, czyli wycofana (moim zdaniem bez sensu) z placu Zbawiciela, zwanego Zbawixem, „Tęcza” Julity Wójcik. Dobrze, że chociaż palma Joanny Rajkowskiej się uchowała na rondzie de Gaulle”a.
W zamian szukam drugiego co do najlepszości według mnie praskiego muralu. To dwóch polskich szlachciców żezających się krwawo szablami [Conor Harrington, „Warsaw Fight Club” — przyp. red.]. Wypada wiarygodnie w tej okolicy. Mnie szczególnie cieszy żywy dialog dzieła z lokalną społecznością i jej codziennymi sprawami — obowiązkowe HWDP nie jest osamotnione, garaż informuje również, że niejaki Góral jest leszczem i patafianem.