Konkurs „Najlepszy Dyplom ARCHITEKTURA”
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Moja wielka, warszawska PRZYGODA

07 lutego '23

Postanawiam na początek skupić się na dwóch motywach: zadanie numer 1 to rozpoznanie wątku Wisły, zadanie numer 2 to próba zrozumienia charakterów dzielnic „wewnętrznych”, tych bezpośrednio otaczających Śródmieście.

Jadę na Pragę, wielokrotnie ją przemierzam pomiędzy kolejnymi mostami. Jestem zachwycony dzikimi plażami nad Wisłą, utwardzanymi ścieżkami rowerowymi na terenach zalewowych. Genialne są liczne metalowe michy — miejsca na ogniska i grille. Zaskakuje mnie „Kamień” — potężna, nowoczesna bryła z betonu, miejsce edukacyjno-ekologiczne (proj.: eM4. Pracownia Architektury. Brataniec).

Praga jest o wiele większa niż sądziłem, klimat ma bardzo solidny, wyrazisty, dosyć drapieżny. Świetnie się czuję na Saskiej Kępie, piję tu soczek w ulicznym barze, pani bufetowa ma jakieś osiemdziesiąt lat, sąsiedzi przy stoliku roześmiani, ogorzali od alkoholu, wytatuowani w orły z koroną i husarię. „Tu jest Polska”, myślę sobie, pogodzony już z biegunowym dualizmem narodowej kultury. Jadę przez park Skary­szewski — ponad 55 hektarów jezior, starych drzew, nigdy tu nie byłem.

Gdzieś wokół głowy błąka się piosenka, „to był maj, pachniała Saska Kępa”, tak, to „Małgośka” Osieckiej; tak, jestem tu w maju. I od razu przypomina mi się też moja ulubiona „Chomiczówka” Sidneya Polaka, „wysypisko Radiowo lotnisko Bemowo”, „Pierwsze wino pierwsza wódka”, „pierwsza dziewczyna, pierwsza lufka”. Zaczynam się w Warszawę, pierwszy raz w życiu, wkręcać.

Nie zaskakują mnie bulwary po „warszawskiej” stronie — byłem przygotowany na to, że są super. Przyjemnie, bez zaskoczenia podziwiam je na całej imponującej długości. Jadę do Cytadeli, niewiele o niej wiem. Po drodze oglądam warszawską skarpę wiślaną. Skarpa to powód narodzin miasta. Dla roweru niezwykle trudna do pokonania bariera terenowa; żeby się na nią wspiąć, trzeba objeżdżać ją z boku, szturmować z Solca czy Powiśla — nie jest to proste, wszędzie schody, płoty, mosty wysoko nad głową. Panowie przy kultowych ruchomych schodach na trasie W-Z z rowerem nie wpuszczają, a do powolnej i małej windy kolejka wózków z ukraińskimi w większości dziećmi. Jadę szukać innych dróg do góry, na skarpę, na wierzch Warszawy wyjściowej, historycznej, pierwotnie właściwej.

Przez ogromną Cytadelę przejeżdżam, ciekawe miejsce, zmilitaryzowane do dziś nazwami ulic, mieszkańcami, instytucjami. Za Cytadelą wjeżdżam na Stary Żoliborz. Kurczę, czuję coś niepokojącego. Widzę warzywniak rozłożony na skrzyżowaniu, zagaduję do dwóch pań sprzedawczyń, od razu wiem, że są stąd, od zawsze. Potwierdzają. Gdy pytam, która dzielnica w Warszawie jest najlepsza, Pani z warzywniaka zamiera z oburzenia. Odruchowo jakby się odwija, żeby mnie walnąć, przecież to oburzające pytanie, wiadomo, że najlepszy jest Żoliborz! Obie kochają Żoliborz, patrzą na mnie nieufnie, myślą, że może go wyszydzę w moim tekście… Kochają namiętnie swoją dzielnicę, choć w sumie — jak stwierdzają po chwili — właściwie to nie wiedzą za co.

Jadę tam, gdzie panie mi kazały, na plac Inwalidów i dalej na plac Wilsona, jadę i mijam kolejne jakby niedorobione ogródki knajpek na krzywych chodnikach, starszych ludzi siedzących na starych krzesłach z książkami i kawą. Mijam kolejne kotwice Polski Walczącej, mijam wybuchające właśnie wiosną parki. „Zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz rozkwita na drzewach, na krzewach” — tak, „Warszawę” śpiewaną przez Muńka Staszczyka też pamiętam i też kocham, tylko że dzisiaj, pierwszy raz w życiu nie samą piosenkę… tylko zaczynam kochać samo miasto.

Pierwszy raz rozumiem, co naprawdę Muniek czuł, pisząc ten kawałek. Z biodra, z kierownicy roweru strzelam ukradkiem parę fotek — nie chcę, żeby miejscowi się denerwowali, nie chcę zakłócać ich harmonijnego spokoju. Pani czyta książkę przy starym stoliku na krzywym chodniku, pan sobie siedzi z kawą przy innej ścianie, o matko, ale klimat!

Pedałuję zawzięcie i zasysam tę Warszawę prawdziwą, miejscową, charakterną na szczęście. Żoliborskie knajpy to inny kosmos niż krakowskie. Nasze są dopracowane, wymyślne, wyrafinowane. Te tutaj — są prawdziwe. Tak autentyczne, że serce bije mi szybciej, jestem zaskoczony: co ja widzę, co ja tutaj czuję? Mijam: „Kino Wisła”, „Warszawskie Pączki Tradycyjne”, „Warszawskie Lody Tradycyjne” — to wszystko w jednym kadrze. To rozumiem.

Nagle przechodzi mi jakoś ta całożyciowa złość na Warszawę. Zaczynam chwytać, o co w tej Warszawie prawdziwej, w tej stolicy od nowa odkrywanej naprawdę chodzi. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu tu wrócę z rowerem — materiał ten powstaje w czasie kilku kolejnych wizyt, ta była pierwsza.

Tymczasem jakaś część mnie zostaje na tym pieprzonym, zielonym, kochanym Starym Żoliborzu. On jest trochę jak te dwie lalki na żoliborskiej witrynie, obok „Kina Wisła”. Już lubię ją. Warszawę taką jak Żoliborz.

Głos został już oddany

Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Lakiery ogniochronne UNIEPAL-DREW
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE