To wielkie i ważne europejskie miasto ma swoją specyfikę. Jak chyba każda stolica na Starym Kontynencie, u mieszkańców reszty kraju budzi skrajnie różne emocje. Ma swoich gorliwych wielbicieli, lokalnych patriotów, ma również dosyć nielicznych już stelaków, czyli warszawiaków od pokoleń. Dzisiejsza Warszawa jest jednak przede wszystkim miastem słoików, olbrzymim miksem, kotłem, w którym wielka (i mała) polityka mieszają się z kolejnymi marszami, protestami, demonstracjami… Metropolia wyścigu szczurów, wielkich karier i megalansu. Kraina korpoludów i turbobiznesów.
Kto nie lubi, łatwo dostrzeże w Warszawie samo zło. Butę, poczucie wyższości, fałsz. Miasto w sensie architektonicznym prawie pozbawione historii, zniszczone i właściwie od zera odbudowane — z różnym skutkiem. Złośliwiec z Krakowa dostrzeże różnice: stara stolica uchowała się autentyczna i w wyśmienitej architektonicznie formie z czasów złotego wieku Rzeczypospolitej. Warszawa, umęczona rosyjskim rozbiorem i zaorana przez Hitlera, jak niegdyś Kartagina, musiała swoją miejską tkankę wielokrotnie odbudowywać, tracąc zawarty w starych murach genius loci. Musiała ją odbudować najpierw za komunizmu, w standardach tamtych lat, następnie w estetyce lat 90. i dopiero potem nadszedł czas na Warszawę europejską, współczesną, wystrzeliwującą w niebo ambicjami drapaczy chmur. Co powstało? Jakim miastem Warszawa jest dzisiaj?
Przez większość życia naprawdę nie lubiłem Warszawy. Przyjeżdżałem tu do pracy, wygrywać przetargi, zarabiać kasę, odbierać nagrody, krytycznie podpatrywać nerwowych i agresywnych warszawskich kierowców. Trochę się podśmiewać ze stołecznych hipsterów na Zbawixie, z przepracowanych yuppies, goniących za zyskiem i sukcesem karierowiczów. Dla mnie było to brzydkie, przepracowane, goniące za wszelką cenę za sukcesem miejsce zamieszkania specyficznej części polskiego społeczeństwa — z jednej strony tego zaradnego i wykształconego, z drugiej strony — tego najbardziej bezwzględnego i pozbawionego klarownej tożsamości. No i zdecydowanie — miasta zbyt rozległego.
Z czasem, wraz z rozwojem tego miasta, mój stosunek do Warszawy zaczął się zmieniać. Powstawały fajne knajpy, klimatyczne zakamarki, ewoluowały przestrzenie publiczne — czułem się tu coraz lepiej, na placu Zbawiciela, nad Wisłą, na Mariensztacie, Mokotowie. Fajnie, że Kraków nie musi być stolicą, dzięki temu ma lepszy, nieco bardziej kameralny klimat. Ale stołeczność to nie tylko problemy, to również zyski. Dzięki stołeczności Warszawa po trzydziestu latach transformacji jest miastem, z którego można być już… dumnym.
witryna na placu Wilsona, Stary Żoliborz, lalki oddają klimat tego miejsca
© Mateusz Zmyślony
Kocham ten moment, gdy wysiadam z pendolino na Centralnym i wychodząc przed dworzec, zadzieram wysoko głowę. Drapacze chmur wyrosły obficie, gęsto i wysoko, bez budzących moje wieczne niezadowolenie polskich kompleksów. Jest ich już trzydzieści, tych wyższych niż sto metrów. Las wysokościowców robi robotę — takiego skyline nie ma żadne miasto w tej części świata.
Złote Tarasy (proj.: Jerde Partnership) to dynamiczne ludzkie mrowisko, przepływ homo sapiens bywa tu imponujący. Gdy krążę wokół centrum, sycę się majestatem tego city, naszego polskiego Manhattanu. Lubię widok z mostu Siekierkowskiego, specjalnie jadę tam na rowerze, żeby wreszcie zrobić sobie własne zdjęcie Warszawy z tego miejsca — marzyłem o tym od ponad dwudziestu lat.
Tyle czasu minęło, od kiedy miałem przyjemność napisać dla Warszawy jej pierwszą strategię. „Stolica Młodej Europy” to było opracowanie, które tworzyłem w 2003 roku dla ówczesnego szefa Stołecznego Biura Informacji i Promocji Turystycznej, Michała Nykowskiego. Tak się poznaliśmy. Czy dobrze nam się współpracowało? Cóż, przyjaźnimy się do dziś.
W tamtym ujęciu stworzyliśmy ambitny benchmark Warszawy, nazywając go — bez żadnych kompleksów — Nowym Jorkiem. Nasza wizja była nie tylko śmiała. Okazała się celna, praktyczna i wykonalna. Dwadzieścia lat temu w centrum stolicy wciąż dominował Pałac Kultury i Nauki i nie brakowało głosów mówiących, że trzeba go zburzyć. Obok Marriotta (Centrum LIM, proj.: Jerzy Skrzypczak, Andrzej Bielobradek, Tadeusz Stefański) prężyło się jeszcze kilka wieżowców — uznaliśmy to za zaczątek „polskiego Manhattanu”, słusznie obstawiając, że będzie to w przyszłości jedyne w Europie Środkowej miasto z rasowym city, zębate drapaczami chmur.
Porównując Warszawę przyszłości z Nowym Jorkiem byliśmy świadomi różnicy skali — ale to nie ma znaczenia w pracy opartej o benchmark. On ma nas tylko kierunkować, inspirować i popychać do przodu. I ukierunkował, zainspirował i popchnął. W 2022 roku skyline uzupełnił najwyższy w Unii Europejskiej Varso Tower (proj.: Foster + Partners, HRA Architekci), stawiając kropkę nad i.
Co jeszcze było w tamtej strategii? Porównanie klimatu Warszawy do abstraktu Wielkiego Jabłka, kosmopolitycznego wiru multi-kulti. Dzięki międzynarodowym korporacjom, centralom firm, ambasadom, stołeczności Warszawa rzeczywiście stała się miastem światowym, wielokulturowym. Lubię to.
palma Joanny Rajkowskiej na rondzie de Gaulle”a, współczesny symbol Warszawy trwale zrósł się już z miastem
© Mateusz Zmyślony
W starej, wciąż aktualnej strategii porównaliśmy (może nieco na wyrost) warszawską Syrenkę do Statui Wolności, samochód Warszawa M 20 do taksówki Yellow Cab, a PKiN do Empire State Building. Bardzo mnie to zestawienie, pamiętam, bawiło, ale w sposób pozytywny.
Dwadzieścia lat później Warszawa jest miastem, do którego lubię przywozić zagranicznych znajomych. Gdy ich obwożę po Warszawie, pokazując jej najciekawsze miejsca, knajpy i muzea, cieszy mnie zawsze taka sama, pełna zdumienia reakcja (u tych, którzy są w Polsce pierwszy raz). Ludzie ze starej Europy spodziewają się biednego, wciąż postkomunistycznego, pewnie przybrudnawego, prowincjonalnego miasta. Zderzają się czołowo z rzeczywistością. Warszawa zaskakuje ich czystością, nowoczesnością, rozmachem, dynamiką i różnorodnością. To nie jest miasto, które próbuje dogonić niemieckie metropolie — ono już dawno je przegoniło. I choć nie jeżdżą po Warszawie taksówki wyglądające jak Warszawy M 20, co byłoby spełnieniem moich marzeń, to większość sugestii, planów i celów zawartych w długookresowej wizji rozwoju stolicy udało się osiągnąć.
Nawet w dziedzinie, w której długo było źle, jest już chyba dość dobrze — mam tu na myśli turystykę typu city break. Może nie jest Warszawa takim turystycznym hitem jak Kraków czy Trójmiasto, ale dzieje się w niej mnóstwo, ludzi spędzających tu swój wolny po pracy czas jest coraz więcej, a w najlepszych miejscach zwyczajnie jest pełno. Zresztą: taka Warszawa — nieco uspokojona na weekend exodusem słoików — ma swój urok. Może tak właśnie powinno być? Po co kolejnemu miastu męczący overtourism?
***
Fajnie, że Warszawa nie zdominowała zupełnie polskiego krajobrazu metropolitalnego. Znakomita kondycja Trójmiasta i Krakowa skutecznie równoważy stołeczne przewagi. Wyraziste charaktery Wrocławia i Poznania wnoszą niezbędne alternatywy. Ambicje blisko położonej Łodzi dodają smaczku i pikanterii miejskiej mapie Polski.
Trójmiasto ze swoim morzem i moreną czołową czuje się bezpiecznie atrakcyjne; Kraków ma to samo ze swoimi górami i zabytkami. Płaska monotonia centralnej Polski nieco odbiera Warszawie atutów metropolii wszechstronnej — przydałyby się bardziej urozmaicone krajobrazy dookoła. Ale dzięki temu reszta kraju ma większe szanse, by zaistnieć na mapie. A nie jest to norma, w wielu krajach dominacja stolicy nad innymi miastami jest znacznie większa, wystarczy wspomnieć choćby Austrię czy Czechy. Z perspektywy reszty kraju ocena w kategorii „stolica i okolica” wypada zatem, według mnie, całkiem nieźle. Panująca dziś w naszym kraju równowaga regionalna powoduje, że dla wielbiciela miejskiej turystyki kulturowej Polska jest baaardzo atrakcyjnym pomysłem na spędzanie wolnego czasu właśnie na odkrywaniu zurbanizowanych przestrzeni wspólnych. Dzięki, Warszawo, że nie pożarłaś zbyt wiele naszej rzeczywistości. I dzięki wam, inne polskie metropolie, że byłyście tak ambitne i aktywne w rozwoju, że nie pozwoliłyście, by Warszawa weszła wam na głowę.