reklama
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Krótki kurs zakładania pozamiejskiej komuny

07 kwietnia '22

Oneida

Ale najciekawszy chyba w tej menażerii religijnych konceptów jest przykład Oneidów. Oneida zaczerpnęli nazwę od ludu żyjącego na północy stanu Nowy Jork. W latach 50. XIX wieku władze kupiły od nich ziemię i sprzedały jednemu z zamożniejszych wyznawców nowego, frapującego kultu. Jego członkowie szybko wykarczowali kawał lasu i postawili zabudowania gospodarcze, a potem, w miarę rozrastania się grupy, kolejne, coraz bardziej okazałe budynki. Ostatecznie nieprodukcyjna część ich terenu wyglądała jak szwajcarskie sanatorium z pięknie utrzymanym parkiem i trzykondygnacyjnym zespołem budynków w pompierskim, modnym w latach 70. XIX wieku stylu Drugiego Cesarstwa. Pośród tych „snów cukiernika” przechadzali się szczęśliwi ludzie, żywe reklamy lepszego życia. Mężczyźni i kobiety szokowali zwiedzających, a trzeba Państwu wiedzieć, że zwiedzających było niemało i wielu z nich zostawało. Kobiety Oneida mogły bowiem nosić spodnie, zarówno wąskie, jak i inspirowane dalekowschodnimi szarawarami, mogły nie nosić gorsetów, a w dodatku mogły obcinać włosy jak im się żywnie podobało i — uwaga — mogły wykonywać dowolne możliwe w tym wielkim przedsiębiorstwie zawody. Od pracy w polu, poprzez pracę w kuchni czy w dowolnej specjalizacji w wytwórniach koszy, walizek, pułapek na zwierzynę (wielki interes), po zarządzanie fabryką srebrnych sztućców, która, nawiasem mówiąc, działa do dziś jako Oneida Silverware. Kobieta, jeśli chciała, mogła zostać też cieślą (tu akurat na szczęście nie mam problemu z feminatywem!), myśliwczynią (tu mam problem), administratorką czy, dość standardowo, nauczycielką. Dla odwiedzających mieszczan z Nowego Jorku było to nie do pomyślenia.

Jeszcze większym szokiem była codzienność Oneidów. O ile mieli możliwość zaślubin, to nacisk był położony nie na tworzenie rodzin, a na parowanie, i to zazwyczaj tymczasowe. Kobiety i mężczyźni żyli w osobnych skromnych pokojach, a interakcja między nimi zachodziła w licznych wspólnotowych pomieszczeniach, z których najważniejsza była sala zebrań, wymalowana freskami i zaopatrzona w stojący na scenie fortepian, gdzie recytowano, wysłuchiwano pouczających pogadanek, śpiewano i poddawano siebie nawzajem konstruktywnej krytyce. Owa krytyka, podobnie jak aktywności kulturalne, służyła samodoskonaleniu i wyłanianiu najwyższych moralnie i duchowo jednostek, które miały ostatecznie spotkać się w chyba równie ważnym miejscu. Miejscem tym była tak zwana sala namiotów o powierzchni około stu metrów kwadratowych, gdzie ustawiono dwanaście pomniejszonych tipi. Tu bowiem kobiety i mężczyźni uprawiać mieli, ministrze Gliński, proszę zamknąć oczy, WOLNĄ MIŁOŚĆ. I do tego słyszeć siebie nawzajem dla większej podniety. Po co? Dla przyjemności?

Wiem, co Państwu przychodzi teraz do głowy, w końcu możliwość kopulacji z dowolną osobą w pokoju, zazwyczaj na wyłożonej grubą różową wykładziną podłodze salonu willi w Malibu, wymyślili przecież hipisi i gwiazdy Hollywood. A nieprawda! Otóż za eksperymentem Oneidów stał niejaki John Humpfrey Noyes, były student protestanckiego koledżu, z którego wyleciał po tym, jak zaczął twierdzić, że na Mesjasza nie ma co czekać, bo ten już wrócił dawno temu. I że teraz ludzkość w imię miłowania Jezusa Chrystusa powinna skupić się na samodoskonaleniu duchowym, moralnym i fizycznym. Bo człowiek miał być doskonalszy dla Boga. Owa mająca swoje korzenie w katolickim pietyzmie myśl ciekawie zbiegła się z niezwykłą popularnością eugeniki, teorii zaproponowanej przez sir Francisa Galtona, skądinąd kuzyna Darwina. Eugenikę, której wyniki w sferze krzyżowania gatunków kwiatów i zwierząt hodowlanych rozbudzała wyobraźnię Amerykanów i Europejczyków, Noyes podniósł do poziomu parareligijnego.

Otóż według jego wizji ludzi, podobnie jak psy czy róże, można było mieszać (bez względu na kolor skóry) również pod kątem uzyskania człowieka górującego moralnie nad resztą chciwych, małostkowych i przestraszonych nas. Tyle że, żeby takiego człowieka zrobić, trzeba było stworzyć do tego odpowiednie warunki, a pamiętajmy, że genetyka, mikrobiologia i w ogóle nawet pipeta były wtedy pojęciami nieistniejącymi. No może pipeta akurat nie, ale Noyes postanowił stworzyć warunki do używania pipet naturalnych, w dodatku w wyseparowanym wobec amerykańskiej rzeczywistości środowisku. Słowem, tonące w przystrzyżonej zieleni, italinizujące i pompierskie budynki wyglądające jak modne kursaal były odpowiednikami dzisiejszego laboratorium. To Noyes właśnie wymyślił pojęcie Wolnej Miłości, ale też coitus reservatus, a więc (tu proszę pana ministra o ponowne zamknięcie oczu) wytrysku pozawaginalnego. Wytrysk ów miał służyć niezapłodnieniu, oczywiście. Coitus zgoła-nie-reservatus miał być bowiem przywilejem tylko najlepszych kobiet i mężczyzn w komunie, którzy mieli stworzyć NADCZŁOWIEKA. „Bum i bęc!” — powiedzą Państwo — „wiemy, do czego to prowadzi: Nietsche i Hitler!”, a pan minister zakrzyknie: „In Vitro, LGBT i dżender!”. Dobrze, nie wchodźmy w to głębiej (ups!), bo po co starsze osoby doprowadzać do spazmów.

Zapytają Państwo o dzieci, w końcu każdy, kto miał do czynienia z coitus reservatus, wie, jak niedoskonała to forma antykoncepcji. Oczywiście, „słodkie wpadki” się zdarzały, ale Noyes i na to wymyślił sposób. Jednym z jego postulatów było danie kobietom wolności od konieczności pełnienia tradycyjnych ról społecznych. Mieszkanka Oneidy mogła więc, nawet nie będąc „wybraną” w eugenicznym projekcie, zajść w ciążę i urodzić dziecko, przy czym tożsamość ojca nie miała szczególnego znaczenia. Urodzonym dzieckiem w osobnym skrzydle tak zwanego Dużego Domu opiekowali się wyspecjalizowani członkowie wspólnoty, a matka, jeśli tylko miała ochotę (podobnie jak ojciec, o ile takowy się znalazł lub przyznawał), mogła codziennie dziecko odwiedzać. O wyznaczonej porze. W ten sposób potomstwo wzrastało w eleganckim żłobku, przedszkolu i szkole z internatem, nie przeszkadzając zanadto matce, która mogła w tym czasie doskonalić się intelektualnie lub zawodowo, nosić publicznie szarawary i uprawiać miłość z kim popadnie. Jeżeli któraś z Czytelniczek uzna, że to fajny pomysł, zapraszam do zapoznania się ze szczegółami. Format jest już gotowy i czeka na pchnięcie go w XXI wiek. Żartuję: pomysł ten został potem skopiowany przez izraelskie kibuce, jednak ze względu na złe psychologicznie efekty kibucnicy odeszli od zasady rozdzielania rodziców od potomstwa w latach 70. XX wieku. Tu zresztą pojawia się pani Ina May Gaskin, której pomysł na szczęście ludzi, w tym dzieci, jest radykalnie odwrotny: bliskość, bliskość i jeszcze raz bliskość.

Tu kończę o Oneidach, dodam tylko, że ten eugeniczny projekt przetrwał tylko trzydzieści lat i upadł właśnie z powodu dzieci. Otóż nie udało się stworzyć nadczłowieka: potomstwo zrodzone z „wybranych” par okazało się równie niegrzeczne i płaczliwe, jak każdy bachor na świecie. W rezultacie cała figura Noyesa i zastosowane środki nie miały sensu. Ostatecznie parakomunistyczne zasady wspólnej własności zmieniono w spółkę akcyjną, którą Oneida Silverware jest do dziś. Dla uspokojenia ministrów Glińskiego i Czarnka dodam, że w trakcie projektowania utopijnych wspólnot i ich siedzib ze studentami nie zajmowaliśmy się konceptami dotyczącymi seksualności. Natomiast dla zaniepokojenia wspomnianych dżentelmenów wspomnę, że nowe utopie, na razie w skali mikro i o dość ograniczonym programie, właśnie dzieją się w Polsce. Mianowicie, jak twierdzą kierownicy działów sprzedaży dwóch zaprzyjaźnionych firm oferujących prefabrykowane domki letniskowe, od jakiegoś czasu mają do czynienia z nowym „fenomenem sprzedażowym”. Otóż, kiedy zgłaszają się do nich klienci, by kupić kilka domków rekreacyjnych na raz, nieodmiennie należą oni do dwóch kategorii. Pierwszą są ludzie chcący zbudować mały biznes agroturystyczny. Drugą, coraz liczniejszą są, szanowni panowie ministrowie, swingersi. Zazwyczaj w zestawach trzech, czterech par w wieku 50+, które o swoich preferencjach coraz częściej z dumą opowiadają osłupiałym przedstawicielom pionów sprzedaży. Tak, proszę Państwa, nawet u nas się dzieje!

Jeżeli chcecie, drodzy Państwo, dowiedzieć się więcej o rozmaitych przykładach nieraz bardzo egzotycznych wspólnotowych projektów na przyszłość, od razu zapowiadam, że właśnie piszę o nich książkę. W przeciwieństwie do mojej poprzedniej, „Witaj w świecie bez architektów”, będzie ona raczej skierowana do dojrzalszych czytelników. Również tych w wieku 50+.

Jakub Szczęsny

Głos został już oddany

BIENNALE YOUNG INTERIOR DESIGNERS

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE