W każdej dziedzinie, od architektury po życie codzienne, powielamy błędy i wzorce, nie zawsze zdając sobie z nich sprawę. Często ulegamy błędowi przeżywalności, koncentrując się na wybranych przypadkach i ignorując szerszy kontekst. W świecie mediów społecznościowych emocje często prowadzą dyskusje, utrudniając realną zmianę. Jednakże głos rozsądku wskazuje, że istnieją sposoby na tworzenie bardziej wspierającego środowiska, zarówno na uczelniach, jak i w społeczeństwie.
Często ulegamy złudzenion, popełniamy błędy, dziedziczymy i powielamy zachowania – nawet te, które nam się nie podobają. Uważamy, że status quo jest nie do zburzenia. W ostatnim tekście opisywałam trudną sytuację finansową studentów architektury. To fakty, dane liczbowe. Koszty finansowe kursu rysunku, materiałów, wydruków, oprogramowania da się łatwo policzyć. Nie ma z czym dyskutować. Jakże się myliłam, kiedy myślałam, że skłoni to czytających do refleksji, w tym prowadzących, że być może coś mogłoby się zmienić na uczelni, żeby chociaż trochę ułatwić życie młodym adeptom.
Komentarze nie pozwalają złudzeń. Działamy w myśl zasady „ja miałem źle, to ty też musisz”. To były, są i (według komentujących) będą drogie studia. „Za naszych czasów też były drogie komputery i nie było kolorowo”, „Zawsze były drogie, 40 lat temu też” „Niestety, ale takie pomoce jak komputer student musi sam kupić, kiedyś musiał sam nabyć suwak logarytmiczny, potem kalkulator o takich cudach jak tusze, stalówki, rapidografy nie wspomnę” – możemy przeczytać w odpowiedziach. „Na medycynie mają gorzej”, „Cóż. Muzyczne też kosztują” – komentuje inna sekcja. Rzecz w tym, że ja nie napisałam, że dawniej było taniej albo że na innych kierunkach jest lepiej. Opisałam jedynie zjawisko, które, jak widać, zaczęło mierzić.
Architektoniczny błąd przeżywalności
W takich przypadkach jak ten mamy do czynienia z błędem przeżywalności. To logiczny błąd polegający na koncentrowaniu się na elementach, które przeszły proces selekcji, pomijając te, które go nie przeszły. Prowadzi to do błędnych wniosków z powodu niekompletnych danych. Co ciekawe zjawisko to odnosi się do wielu płaszczyzn życia.
W architekturze na przykład dość często mówi się o tym, że wszystkie historyczne budynki są piękniejsze i lepiej zbudowane. Zapominamy przy tym, że zarówno dzisiaj, jak i kiedyś powstawały nowe budynki, starsze natomiast burzono. Historia miast wiąże się z procesem ciągłej odnowy – wyburzania i budowy. Z czasem przetrwają tylko najpiękniejsze, najużyteczniejsze i najdroższe budynki. Stwarza to efekt selekcji, w ramach którego eliminuje się te nietrwałe, co sprawia wrażenie, że dawniej było tylko pięknie.
Zjawisko błędu przeżywalności odnosi się także do ludzi. W obecnym świecie często przewijają się historie jednostek, które są zdeterminowane i niestrudzenie realizują swoje marzenia. Niezależnie czy są to gwiazdy filmowe, sportowcy, dyrektorzy wielkich korporacji czy architekci – możemy wysłuchać historii, że pokonując trudy i przeciwności, sukces jest jedynie kwestią determinacji i wysiłku. Jednakże rzeczywistość tego sukcesu jest o wiele bardziej złożona.
Daniel Kahneman "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym"
© Magdalena Milert
Jak wskazują eksperci, niewiele uwagi poświęca się tysiącom innych osób, które również mogą dysponować podobnymi umiejętnościami i determinacją, ale nigdy nie osiągną sukcesu. Czasem decydują o tym czysto przypadkowe zdarzenia, które wpływają na drogę jednostki. Takie fakty są jednak bardzo często ignorowane.
Media przeważnie pomijają kontekst, całą otoczkę sukcesu lub porażki. W efekcie wytwarza się fałszywe przekonanie, że każdy może osiągnąć wielkie rzeczy, jeśli tylko się postara. Tymczasem ogromna liczba porażek pozostaje niezauważona, a widoczne są jedynie te, które przetrwały selekcyjną presję konkurencyjnego otoczenia.
Analiza tych historii może rzucić nowe światło na naturę sukcesu i porażki. Akapit ten dedykuję wszystkim tym, którzy zilustrowali komentarzami właśnie ten błąd logiczny. „Co złego w tym, że rzeczywistość ma konsekwencje i nie można mieć wszystkiego?” „Trzeba mieć pewien zestaw charakterologicznych w przeciwnym razie lepiej dać sobie spokój. Niestety obecnie stworzono mit, że każdy może wszystko i to, że nie dajesz rady to nie twoja wina” – możemy przeczytać, jako ilustrację zjawiska. Trzeba sobie dawać radę. Oczywiście jak do każdego zawodu, tak i w architekturze, potrzeba predyspozycji zawodowych, mamy przecież nawet egzamin wstępny. To jednak egzamin właśnie z predyspozycji, a nie z rysunku, jak zwykło się mawiać.
O naszym sukcesie w dużej mierze decyduje przypadek
© Magdalena Milert
Predyspozycje czy zasobność portfela
W epoce dojrzałego kapitalizmu zaczęliśmy mylić predyspozycje z zasobnością portfela. Zarówno na kurs przygotowujący, jak i na najlepszy wydruk czy makietę będzie stać tylko niektórych. Część osób jest nawet przekonana, że to właśnie coś, za co się płaci, ma większą wartość. „W Stanach same czesne za jakiekolwiek studia są drogie. Dzięki temu po ich skończeniu ma się gwarancję dobrej pracy. Może to brutalne, ale u nas studia są tak łatwo dostępne, że ten dyplom nie ma takiej mocy jak za granicą” – głosi jeden z komentujących. To oczywiście nie jest prawda. Już dekadę temu podważano założenie, że formuła „zdobądź dyplom uniwersytecki, a znajdziesz pracę” działa. Była ona skuteczna przez ponad 50 lat, jednak coraz częściej w wielu dziedzinach przestaje mieć podstawy. USA w 2015 mierzyło się z blisko dwukrotnie większą liczbą studentów (około 1,2 miliona) zapisanych niż w 1996 roku. Konkurencja o pracę jest na rekordowo wysokim poziomie i wydaje się przejawiać w inflacji kwalifikacji.
„Studentom wydaje się, że to nie fair, ale to takie czasy, że każdy jest przyzwyczajony, że ma być fair i się należy”
Inna osoba dzieli się uwagą, że obecnie studenci mogą czuć się zaniepokojeni, gdyż oczekują uczciwości. „Studentom wydaje się, że to nie fair, ale to takie czasy, że każdy jest przyzwyczajony, że ma być fair i się należy” – wspomina. Opowiada, że gdy studiowała, większość osób na jej roku pracowała już na pełen etat. Uważali, że praktyka była niezbędna, aby dostać dobrą pracę po studiach. Dzięki temu, że ona pracowała w branży od samego początku, miała szczęście. Jednak niektórzy jej znajomi pracowali „na kasie” czy w pubie. Mimo że czasem trzeba było oszczędzać, aby móc sobie pozwolić na materiały potrzebne do projektów, uważa, że to nauczyło ją zarządzania czasem. Choć życie na uczelni nie zawsze było sprawiedliwe, zauważa, że kombinowanie jest nieodłączną częścią zawodu.
Osobiście uważam, że nie ma nic złego w tym, żeby oczekiwać od innych ludzi przestrzegania zasad, bycia fair. Po drugie nie mylmy oczekiwań co do bycia uczciwym, z byciem roszczeniowym. Słownik języka polskiego PWN definiuje pojęcie „roszczeniowy” jako „wyrażający się w nieuzasadnionych lub nadmiernych żądaniach”. Czy artykuł o tym, że wiele osób, które nie mogą liczyć na wsparcie rodziców, w efekcie musi podejmować decyzję o wydruku czy kupienia obiadu, jest przykładem roszczeniowości? Nie wydaje mi się. Cieszy fakt, że akurat u komentującej trudne warunki sprawiły, że zyskała nową umiejętność. Wiele osób takiej próby jednak nie przeszło. Każdy z nas jest inny, inaczej reaguje na sytuacje stresowe, a brak stabilności finansowej powoduje zjawisko stresu finansowego. Znajdujemy tu też echo mówiące o powielaniu wzorców, często jedynych, jakie się zna, niestety będących negatywnymi schematami.
Zwodnicza artykulacja interesów
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że próba zmiany rodzi opór. To zupełnie naturalne. W zarządzaniu zmianą, opór, niechęć i niezgoda są naturalnymi reakcjami, które mogą wystąpić w odpowiedzi na proponowane zmiany. Burzenie statusu quo zawsze wiąże się z czymś nowym, nieznanym. Niepewność może powodować stres i lęk, a social media są soczewką tych zjawisk.
Wiele dyskusji w mediach społecznościowych jest prowokowane przez emocje, takie jak gniew, frustracja czy oburzenie. Ludzie są bardziej skłonni do podważania opinii, jeśli te opinie kolidują z ich postrzeganiem świata, wspomnianym statusem quo. Artykulacja interesów jest wysoka, zwłaszcza wtedy, kiedy nam zależy. W mediach społecznościowych jest to jeszcze łatwiejsze, w końcu trzeba tylko mieć konto i dostęp do sprzętu elektronicznego, żeby podzielić się swoją opinią. Łatwo też można ulec wrażeniu, że odbiorcy mają tylko takie zdanie, jak to w komentarzach. Należy jednak pamiętać, że odpowiada tam tylko część osób i to tych najbardziej zaangażowanych. Co więcej, w tych sekcjach działają procesy jak w każdej innej grupie. Jeśli społeczność coś twierdzi, trudno przebić się jednostkom z odmiennym zdaniem. Działa presja grupy.
Przez to, że mamy studia, które promują postawę silnych i przebojowych osób, mamy miasta stworzone dla osób o silnym charakterze, które potrafią bez problemu pchać i nieść wózek po schodach i pokonywać krawężniki na kulach.
Na szczęście pojawiają się też inne głosy. W wiadomości jedna z obserwujących dzieli się ze mną przemyśleniami. „Brzmi to strasznie abstrakcyjnie, ale prawdą jest, że osoby o wrażliwej duszy, lub ci, którzy musieli przezwyciężać trudności, np. przechodząc depresję podczas studiów, mają większe zrozumienie dla sytuacji innych” – wspomina. Moja rozmówczyni stwierdza, że to oni są w stanie stworzyć lepsze miasta, przestrzenie i budynki. Przez to, że mamy studia, które promują postawę silnych i przebojowych osób, mamy miasta stworzone dla osób o silnym charakterze, które potrafią bez problemu pchać i nieść wózek po schodach i pokonywać krawężniki na kulach.
Burzenie statusu quo jednak nie musi być takie straszne, prawdopodobnie jednak będzie lepiej dla nas wszystkich, jeśli zakończymy ten międzygeneracyjny przekaz traumy.
Antytoksyna
Na szczęście i w naszej małej dyskusji pojawia się głos rozsądku, pokazujący, że jednak da się tworzyć miejsca przyjazne, wspierające. Jak wspomina Łukasz Pancewicz, studenci mogą wydawać nieco mniej, jeśli tylko będzie taka wola uczelni. Prowadzenie konsultacji elektronicznych to pierwszy krok, także plansze można komponować i oddawać elektronicznie. Choć makiety są interesujące, nie zawsze jest sens inwestować w ich staranne wykończenie, chyba że uczelnie dysponują odpowiednimi przestrzeniami. Uczelnie powinny również zadbać o dostęp do wersji edukacyjnych oprogramowania, w części z uczelni można także skorzystać z pracowni komputerowych – wspomina.
Architekt mówi także o tym, że organizacja wyjazdów może być prostsza przy wsparciu kół naukowych i pozyskiwaniu środków zewnętrznych. Szczególnie ważna w jego opinii jest kwestia praktyk wymaga poprawy poprzez przyznanie subwencji dla uczelni i przeniesienie środków na studentów, zamiast wymuszania darmowej pracy, która jest nieetyczna i szkodzi rynkowi. Uczelnie powinny identyfikować pracownie, które wykorzystują taką praktykę niewolniczą i zapobiegać takim praktykom, oraz lobować na rzecz wyeliminowania darmowych praktyk z wymagań dydaktycznych.
Warto również podjąć dość znaczące kroki i ograniczyć liczbę osób na kierunku na studiach – kontunuuje Pancewicz. Jako kraj i społeczeństwo (pamiętajmy, że studia w Polsce są finansowane z pieniędzy podatnika) nie potrzebujemy nadmiaru absolwentów tego wydziału, chyba że zamierzamy ich eksportować lub zmuszać do kosztownego przekwalifikowania. „Niestety, nie zmienimy sami jako nauczyciele mentalności samych architektów, którzy po ukończeniu tego prestiżowego kierunku często zarabiają minimalnie, a koszty studiowania nie są rekompensowane przez pensje na rynku” – podsumowuje.
Być może jednak kolejny artykuł w magazynie branżowym dorzuci kamyczek do tej zmiany. Poniżej post, pod którym wywiązała się dyskusja.