W obliczu narastającej turystyfikacji małe miasta tracą swój lokalny charakter, co stawia pod znakiem zapytania ich przyszłość. Jednak debata na temat rozwoju tych miejscowości wykracza poza jedynie przyciąganie turystów, dotykając istotnych kwestii związanych z życiem codziennym mieszkańców.
W ostatnim tekście pisałam o tym, jak turystyfikacja zjada nie tylko duże, znane na całą Europę i świat miasta, ale także te mniejsze. Przykładem były, chociażby Mikołajki, które od października do majówki są w zimowym letargu. W komentarzach pod tym materiałem znalazłam pytanie o to, dlaczego A&B nienawidzi małych miast. Dość mocno mnie to zaskoczyło, bo wydawało mi się jasne, że piszę ten artykuł, by zakwestionować kierunek rozwoju niektórych miejscowości, nie zaś by skrytykować ich istnienie ogólnie.
turystyfikacja a małe miasta
Miasteczka w procesie turystyfikacji tracą swoją regionalność, miejscową tożsamość. Krytyka tego zjawiska i pozwolenie sobie na wysnucie wizji miejsc, które szukają złotego środka między zapraszaniem przyjezdnych, by poznali miejsce a zachowaniem atrakcyjności dla mieszkańców, by nie musieli wyprowadzać się ze względu na brak karierowej alternatywy, nie wydaje mi się pomysłem aż tak kontrowersyjnym. Ponadto doskonale widać to na danych — miejscowości mocno wyludniające się nie są uznawane za warte pozostania w nich.
Źródło: MRiPS na podstawie danych GUS
Atrakcyjność miasta można oceniać na wiele sposobów, jednak najczęściej decydujemy się na przeprowadzkę tam, gdzie warunki życia będą dla nas komfortowe. Musimy mieć więc miejsce pracy gwarantujące stałe zatrudnienie, mieszkanie lub dom, które nie pochłaniają zanadto naszych zarobków, wyposażenie w usługi, rozrywkę, skrojone pod nasze potrzeby oraz sieć znajomych. Wiele osób sprawujących władzę w miejscowościach małych lub średnich jest tego świadoma. Pierwszą rzeczą, która mogłaby zmienić status quo, jest rachunek sumienia. Szczere przyjrzenie się temu, co się dzieje w naszej gminie, jak wygląda, chociażby struktura mieszkańców, urbanizacja, liczba meldunków — to dane, które naprawdę wiele mówią. Co prawda gminy miały obowiązek tworzenia strategii rozwoju, jednak sporo z nich była zrobiona byle jak. Czasami zdarzały się nawet dokumenty, których treść dosłownie przeklejona była z innych gmin. Jak więc mówić tu o sensowności zmiany?
strategie muszą zapraszać
Załóżmy jednak, że jesteśmy w gminie, która faktycznie przyłożyła się do takiego dokumentu. Co dalej? Najczęściej brakuje jednak środków, by wizję takiego miejsca spełniać. Dlatego kolejną rzeczą, która powinna nastąpić, by uatrakcyjnić, czy też wprowadzić korekty kierunku rozwoju, jest dofinansowanie. Konieczne jest centralne wspomożenie budżetów. To jednak nie powinno iść bez kontroli, a na ściśle wyznaczone cele, wynikające z danych zbieranych lokalnie i aktualizowanych.
Pomoc powinny dostać segmenty, które mają na celu zachęcenie do pozostawania w miejscowości, a nawet zapraszają do przeprowadzki. Coraz więcej osób rezygnuje z wizji życia wielkomiejsko, szybko i dynamicznie, odnosząc kolejne sukcesy w korporacyjnych szklanych biurowcach. Duch życia slow można spokojnie wkomponować właśnie w życie małomiasteczkowe. O ile akurat to miasto zachęci.
Wiele miast konkuruje między sobą, jednak rywalizacja ta często sprowadza się do tego, kto głośniej zareklamuje się w branży turystycznej. Tymczasem to o zwykłych mieszkańców powinno się zabiegać. O ich wygodę codzienności, przyjemność z przebywania. Lokalność nie powinna być przy tym wydmuszką, sztucznie kierowaną do turysty, by sprzedać plastikową figurkę. Dlatego w całym tym procesie powinno także pojawić się zainteresowanie miejscowymi fundacjami, stowarzyszeniami, dzięki którym wiele tradycji dalej ma rację bytu. W wielu przypadkach są to także miejsca pracy (jednak często niestety jest to wolontariat).
wsparcie w duchu lokalności
Na korzyść działa także włączanie miasta do sieci miast partnerskich, czy organizacji zrzeszających miasta o podobnych kierunkach rozwoju. Dobrym przykładem jest tu, chociażby Cittaslow, czyli organizacja założona we Włoszech i inspirowana ruchem slow food. Cele Cittaslow obejmują poprawę jakości życia w miastach poprzez spowolnienie jego ogólnego tempa, zwłaszcza w zakresie wykorzystania przestrzeni przez miasto oraz przepływu życia i ruchu w nich. Infrastruktura miękka, którą kreują takie organizacje, służy do pobudzenia mieszkańców, jest to współczesna praca u podstaw.
Zrównoważony rozwój to hasło, które wszystkim nam już chyba zbrzydło, zostało wyświechtane i zdewaluowane. Gdyby jednak zastanowić się nad nim nieco mocniej, odcinając się od ciężaru wsadzania go wszędzie, gdzie się tylko da, może się okazać, że właśnie turystycznym miasteczkom potrzeba zrównoważenia. Być może właśnie teraz, kiedy jeszcze nie jest za późno.
Magdalena Milert