Artykuł z numeru A&B 11|23
Jedno z najlepszych narzędzi promowania dobrej architektury: konkursy czy też rankingi na udane dzieła sezonu. Jak ocenić wartość oraz wiarygodność tych zestawień? Poza kilkunastoma uznanymi rankingami rozciąga się przecież ocean płatnych konkursów na „najlepsze budynki świata”. Służą tylko promocji, czy mają jakąś dodaną wartość?
O tym, co jest architektonicznym Noblem wie każdy architekt, trochę budowlańców, entuzjaści architektury i niewielki odsetek społeczeństwa. Wiadomo: Nagroda Pritzkera — przyznawana od 1979 roku za całokształt twórczości. Dla Europejczyków druga w hierarchii ważności będzie nagroda im. Miesa van der Rohe. Międzynarodowe znaczenie ma też królewski złoty medal RIBA (Królewskiego Instytutu Architektów Brytyjskich) przyznawany już od połowy XIX wieku. Dalej liczą się prestiżowe nagrody krajowe rozdawane przez profesjonalne architektoniczne gremia: stowarzyszenia, instytuty i fundacje.
W Polsce najbardziej znaczącym trofeum jest Nagroda Honorowa SARP za całokształt działań. Nie mniej ważne są także nagrody za konkretne realizacje: coroczne nagrody SARP, TUP, tygodnika „Polityka”. Swoje pięć minut (o dużym znaczeniu edukacyjnym) miały także znacznie bardziej „ludowe” Bryła i Makabryła (które zaczęły bazować również na decyzjach profesjonalnego jury pod koniec swego istnienia). Dalej w kolejności plasują się trofea regionalne i miejskie, także od profesjonalistów z SARP-u lub Izby Architektów. Są też ogólnopolskie konkursy lub plebiscyty komercyjnych periodyków i portali internetowych zorientowanych na budownictwo lub architekturę.
Do tego punktu sytuacja jest w miarę klarowna, nawet jeśli co jakiś czas pojawiają się kontrowersje związane z liczbą lub zakresem kategorii, kryteriami wyboru, składem jury lub metodą (lub sensem) internetowego głosowania. Niezależnie od zastrzeżeń wyliczone wyżej rankingi cieszą się renomą o różnej sile — największą te (jak nagrody Pritzkera i Miesa van der Rohe), w których już o udziale w konkursie decyduje przede wszystkim decyzja profesjonalistów „skanujących” i klasyfikujących architektoniczny urobek (choć, jak wiemy, do Pritzkera można zgłosić też własną kandydaturę i wygrać).
Jednocześnie, na bazie rosnącej popularności „starych” i renomowanych konkursów przyrasta liczba międzynarodowych nagród i rankingów o trudnych do spamiętania tasiemcowych nazwach związanych z architekturą i dizajnem. Organizatorami są zazwyczaj ciała utworzone wokół czasopism, fundacji bądź portali internetowych. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych jest konkurs Architizer A+Awards, a w jego cieniu pączkują coraz to nowsze.
W polskich mediach łatwo rozpoznać informacje o honorowanych przez takie konkursy projektach. Nagłówki krzyczą o najlepszym lub najpiękniejszym obiekcie świata, albo pierwszym z Polski, który osiągnął tak wielki sukces w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów globu. Nierzadko epatują godnościową frazą typu „polska architektura doceniona na świecie”. Niemal każda z tych nagród jest przy tym nazywana architektonicznym Oscarem, z rzadka zastępowanym tytułem Mistera lub Miss.
Istnieją w Polsce pracownie, które wręcz specjalizują się w zdobywaniu takich trofeów. Często nie są to biura, które zdobywają nagrody w ważnych polskich konkursach wyliczonych tu na początku. To jednak nie dziwi, gdy w finałach światowych konkursów widzi się pochodzące z Polski domy o zaburzonych proporcjach, przekombinowaną i niefunkcjonalną mieszkaniówkę lub dziwaczną salę koncertową. Agencje PR lub inwestorzy rozsyłają jednak informacje o triumfach do mediów, a te — nierzadko — przepisują gotowe komunikaty bez zmian i prób własnego osądu. Galeria nagród zasila także strony internetowe pracowni. Takie medialne combo staje się dobrą reklamą. Bo w istocie konkursy tego typu mają przede wszystkim charakter promocji. Na przykład organizatorzy szóstej edycji zawodów Urban Design & Architecture Design Awards wyraźnie mówią o celach konkursu:
Osiągnij pozytywny PR. Wyróżnij się na tle konkurencji. Uczyń słynną swoją markę/agencję/praktykę. Bądź znany jako zdobywca wielu nagród, prezentuj swoje talenty i umiejętności obecnym i potencjalnym klientom. Zapewnij klientów, że są kojarzeni z najlepszymi.
Oczywiście nic za darmo. Opłaty za taką promocję są różne. Wpisowe, zależnie od konkursu, wynosi w sprawdzonych przez nas przypadkach od kilkudziesięciu do pięciuset euro za projekt lub realizację (w jednej kategorii) lub zbliżone kwoty w dolarach. Sumy zależą od czasu. Im wcześniejsze zgłoszenie w danej edycji, tym taniej. Płacić trzeba też jednak często za dodatkowe „usługi”, zwłaszcza jeśli zdobędzie się nagrodę. Spektrum jest szerokie i obejmuje na przykład wzmiankę na stronie konkursu, certyfikat z kodem QR, możliwość umieszczenia informacji o nagrodzie na swojej stronie internetowej, ogłoszenie wyniku ze sceny, udział w gali i wiele innych.
Organizatorzy nierzadko grupują te „benefity” w pakietach o różnej cenie. Tu stawki bywają bardzo wysokie. W przypadku konkursu German Design Awards sięgają nawet 3500 euro. Jak zatem przytomnie zauważają krytycy takich konkursów, zamiast zdobyć w nich pieniężną nagrodę, kupuje się ją i przy okazji nagradza organizatorów. Krytyka ta rzadko wybrzmiewa publicznie, bo — nawet jeśli architekci sami nie biorą udziału w konkurso-promocjach — to, zgodnie z obowiązującą interpretacją etyki zawodu architekta, nie chcą pod nazwiskiem „zazdrościć” sukcesów kolegom po fachu.
© A&B
Umiarkowane sumy za wpisowe są zresztą przez niektórych do przyjęcia, bo organizacja konkursu kosztuje, choć — i tu znów trafne spostrzeżenie — ciężar ten powinien spoczywać na majętnych sponsorach, których tym imprezom nie brak. Jednym z dużych kosztów, poza urządzaniem wystawnych gal (nie we wszystkich konkursach), jest z pewnością zapłata dla sędziów. Rękojmią marki niektórych konkursów mają być bowiem jego jurorzy — nierzadko z afiliacją w znanej pracowni lub instytucji. Innym razem organizatorzy idą na ilość i przedstawiają na przykład sześćdziesięciu jurorów „z różnych dyscyplin i środowisk z całego świata […] czołowych profesjonalistów z dziedziny architektury, projektowania wnętrz, sztuki, dziennikarstwa, fotografii architektonicznej i edukacji, którzy pomagają kształtować przyszłość designu”.
W równie rozwodniony sposób informuje się często (choć są wyjątki) o kryteriach i trybie, w jakim wybiera się projekty lub realizacje. Nawet jeśli organizator porusza ten temat, to skąpo, pisząc, że wybór odbywa się na przykład metodą kolejnych przybliżeń w trybie online. W konkursach obejmujących cały świat trudno się zresztą spodziewać, że ktokolwiek lustruje w naturze zgłaszane, a także nominowane obiekty. Już na poziomie konkursu regionalnego trudnością jest wizja lokalna wszystkich propozycji, ze wskazaniem na rozproszone i nierzadko niedostępne domy jednorodzinne.
Trudno też dociec, jak szczegółowa jest analiza nadesłanych projektów i realizacji. Zwłaszcza że na przykład Architizer dowolnie traktuje kwestię niezbędnego minimum nadsyłanych rzutów lub przekrojów. W sprawie kryteriów wystarczyć muszą natomiast banały takie jak to, że wybierane są „prace bogate programowo, formalnie i przestrzennie, projekty przekraczające granice oraz projekty poruszające kwestie zrównoważonego rozwoju, skupione na ludziach i zorientowane na klienta”.
O tym, że w przedsięwzięciach takich najważniejsze są pieniądze, świadczyć może prosty test dotyczący preselekcji. W jednym z konkursów wpisaliśmy w formularz całkowicie zmyślone dane i — zgodnie z poleceniem — czekaliśmy na mail z potwierdzeniem. Żaden system nie zweryfikował naszych informacji, bo w ciągu doby dostaliśmy odpowiedź z przekierowaniem do zapłaty trzystu dolarów. Nie brnęliśmy dalej, choć byłoby ciekawie sprawdzić, jak daleko zajdzie spreparowana w stu procentach informacja o projekcie lub realizacji. Oraz, co jeszcze trzeba uiścić w razie wygranej. Niekiedy organizator od razu informuje, że wiążą się z nią dodatkowe koszty, od których — jak się zdaje — nie można odstąpić:
W przypadku nagrody otrzymasz kompleksowy pakiet usług umożliwiający komunikację sukcesu szerokiemu gronu odbiorców. Rejestrując się w celu uzyskania nagrody, wyrażasz zgodę na wszelkie obowiązujące opłaty za usługi.
Wreszcie, bardzo ważna sprawa: płatne międzynarodowe konkursy podzielone są na mnóstwo kategorii, o czym milczą zazwyczaj w promocyjnych komunikatach pracownie lub ich agenci. I tak „najlepszy biurowiec świata” może okazać się najlepszym biurowcem o określonej skali, liczbie pięter (bywają i takie ograniczenia) i tak dalej. W dodatku — jednym z kilkunastu najlepszych biurowców, które zdobyły równorzędne nagrody. Za zgłoszenie tego samego projektu w kolejnych kategoriach (co zwiększa szanse jakiejkolwiek wygranej czy wyróżnienia) płaci się zazwyczaj dodatkowo (tyle samo, choć czasem organizatorzy dają nieznaczny upust).
W Architizer A+ Awards jest zatem sto dwadzieścia pięć kategorii (w kilku grupach). W konkursie Global Architecture & Design Awards — trzydzieści cztery, w Architecture & Design Collection Awards — siedziemdziesiąt trzy (w tym przypadku jest jeszcze podział nagród na platynę, złoto, srebro i brąz). „Tylko” dwadzieścia trzy kategorie w dziedzinie architektury (bez wnętrz i architektury krajobrazu, które mają po dwanaście własnych podzbiorów) oferuje konkurs Architecture MasterPrize.
Na tym jednak nie koniec. Przyjrzyjmy się bliżej tylko jednej z kategorii tego ostatniego konkursu: domom jednorodzinnym. W edycji z 2022 roku równorzędnych „zwycięzców” w tej dziedzinie było dziewiętnastu. Na „honorową wzmiankę” zasłużyło z kolei pięćdziesiąt dziewięć (!). W innych kategoriach tego rankingu część zwycięzców wyróżniana jest dodatkowo hasłem „best of best”. Ale, co istotne, rozmnożenie nagród w tym przypadku nie idzie w parze z biznesem: nie ma opłat za zwycięstwo. Liczy się zapewne duża liczba zgłoszeń. Bywa też tak, że choć konkurs ma kategorie, wyniki podaje w formie listy dziewięćdziesięciu „zwycięzców” (Urban Design & Architecture Design Awards).
Mnogość nagród, wzmianek, medali, certyfikatów oraz laureatów nie ułatwia odbiorcy orientacji. Przeciwnie — wydaje się celowym gmatwaniem sprawy. Media, w ich obecnym stanie, nie kwapią się, by bliżej przyjrzeć się „prestiżowej” nagrodzie i bez zająknięcia transmitują teksty o „wielkich sukcesach”. Spektakularny charakter niektórych konkursów (m.in. World Design Awards) podbijany jest zresztą często faktem, że zwycięzcami były w nich bardzo znane pracownie. Czy ich udział to własna inicjatywa, czy też promocyjny chwyt organizatorów — tego raczej się nie dowiemy. W każdym razie w otrzymanym przez nas e-mailu zachętą, by wyłożyć te trzysta dolarów był następujący passus:
Jean Nouvel, SOM, Foster+Partners, Perkins & Will, IDOM, Arup, SJB, AECOM & Cordogan Clark & Associates, Arep International, HBC, HENN, II BY IV DESIGN, NADAAA, Goettsch Partners, Aedas Rockwell Group i inni są poprzednimi ZWYCIĘZCAMI. Nie przegap okazji, by wygrać ze swoim wizjonerskim projektem.
Czy grozi nam zatem zalew konkursowych informacji, których — podobnie jak wielu innych medialnych przekazów — nie będziemy w stanie zweryfikować? Owszem, nie ma chyba dziś siły, która wzięłaby w karby rankingowy biznes. Nie jest on zresztą rzeczą naganną, pod warunkiem jednak, że w powszechnym odbiorze komercyjne konkursy będą traktowane jako nieco bardziej wyrafinowana forma płatnej promocji. Mają też one pewną wartość edukacyjną, kierując uwagę społeczeństwa na architekturę. Jednak, jak dotąd, nie tylko przeciętny odbiorca, ale i zwykły zaaferowany codziennymi obowiązkami architekt może utożsamiać „stare” i zasłużone konkursy z ich młodszymi imitacjami.
Sytuacja bez wyjścia? Przeciwnie. Paradoksalnie może być impulsem do podniesienia jakości i prestiżu istniejących konkursów o ustalonej renomie. Tak, by wyraźnie in plus odróżniały się od zawodów komercyjnych. Warto modyfikować istniejące rankingi, by pełniej i wiarygodniej oceniały przyrastającą w kraju architekturę. Przyda się więcej wizji lokalnych, wysłuchania opinii użytkowników, pogłębionych i liczniejszych obrad dobrze opłacanego jury. Czasem się już tak dzieje, ale nie jest to regułą.
Warto też może rozważyć zróżnicowanie rankingów w świetle niedawnych dyskusji związanych z kryteriami oceny. Część architektów nadal woli architektoniczne popisy w dawnym stylu, część — bardziej powściągliwą i odpowiedzialną architekturę. Niech więc będą i staroświeckie konkursy piękności i technologicznej tężyzny, ale też zawody o bardziej zniuansowanym charakterze. Być może potrzebny jest też zupełnie nowy konkurs, w którym oceniać będzie się budynki i przestrzenie nie spod igły, a co najmniej pięć lat od oddania do użytku.
Wreszcie szerzej i dokładniej powinny być komunikowane powody, dla których wybrano tę, a nie inną realizację. Warto też zrezygnować ze zwyczaju, zgodnie z którym o zwycięzcach rankingów jury mówi jedynie w superlatywach. Zawsze są przecież wątpliwości lub niedociągnięcia, na które warto zwrócić uwagę. Zdarzają się głosy odrębne. Je także warto nagłośnić. Wszystko w celu podniesienia jakości debaty o architekturze i wciągnięcia w jej nurt nowych osób.
Przyda się także, i to nie żart, profesjonalny ranking globalnych komercyjnych konkursów. Tak, by było wiadomo, z którymi warto jakoś się liczyć, a na które machnąć ręką. Co jest komercyjną wydmuszką, a co ma pewną wartość? Kawał badawczej roboty, bo w tej kwestii stopień skomplikowania i niejasności jest znaczny. Dobrze byłoby jednak kiedyś zobaczyć na stronie SARP-u lub NIAiU taką ściągę w formie solidnego i komunikatywnego raportu.