felieton z numeru A&B 04 | 2022
„Jaki fajny schron. Na co go przerobić?” — zapytała siedemnaście lat temu redaktorka lokalnej telewizji. Redakcja „Wyborczej”, w której zarabiałem na skórkę od chleba i flak z parówki, posyłała czasem mnie lub innego pismaka do studia TV na cotygodniowe omawianie newsów. Przychodziło jeszcze kilka osób z poznańskich mediów i mieliśmy się wspólnie wymądrzać. Właśnie odkryto na Starym Mieście zapomniany bunkier, zdaje się, że pełen gadżetów z PRL-u: polowych telefonów, centralek, plakatów z atombombą, plansz z numerami do MO, prezydium Miejskiej Rady Narodowej i tak dalej. „No. To jakie macie pomysły?” — drążyła redaktorka. Karuzela inwencji poszła w ruch: „muzeum”, „hotelik”, „klimatyczny bar”.
A może by tak schron?” — przynudziłem. Chwila ciszy i: „Ale, że jak? Ze schronu schron?” — zdziwiła się telewizja. „No, schron. Schron jako schron. Może się kiedyś przyda”. Redaktorstwo spojrzało z troską i zaczęło tłumaczyć paranoikowi, że NATO, Unia, Stany, Fukuyama i pokój na wieki. Ja na to, że owszem, ale kto wie, co też odstawi, dajmy na to Iran lub Rosja w najbliższych dekadach. Oraz, że pokój to jakby najlepszy czas, żeby przygotować się na chude lata. Wszyscy się trochę pośmiali i tak się skończyła ta leśna audycja.\
Co się stało ze schronem, nie wiem. Wiem za to, bo prasa doniosła, że w mieście nie działa dziś co trzecia syrena alarmowa, co wyszło na jaw prawie miesiąc po napaści Rosji na Ukrainę. Wcześniej albo nikt tego nie sprawdzał, albo nie informował, oraz — niemal na pewno — syrenami zajmowano się od czasu do czasu, a budową nowych schronów — prawie nigdy. Jak doniosły media starczy ich dla trzech procent Polaków, choć powinno co najmniej dla jednej czwartej obywateli. Wytyczne w tej sprawie obowiązują dopiero od czterech lat. Tymczasem w Szwecji „bez schronu wpisanego w projekt apartamentowca deweloper nie otrzymałby pozwolenia na budowę” — informuje „Wyborcza”. U nas, pewnie dopiero teraz deweloperzy zaczną kusić nabywców nanobunkrem dołączanym do mikroapartamentu.
Jeśli zaś chodzi o inwestycje komunalne lub publiczne, to nie za bardzo było pod czym budować. Kontrola NIK wykazała w marcu, że Mieszkanie Plus okazało się totalną klapą. Zamiast stu tysięcy lokali zrealizowanych do końca 2019 roku, mamy piętnaście tysięcy (do 2021 roku) i dwadzieścia tysięcy w budowie. Dalej jest jeszcze lepiej: „od początku funkcjonowania programu społecznego budownictwa czynszowego, tj. od 2015 do końca I kwartału 2021 roku, wybudowano 735 lokali na wynajem o umiarkowanym czynszu wobec prognozowanych 72,5 tys. do końca 2025 rоku”. Deficyt mieszkaniowy obliczony przez Izbę wynosi natomiast 640 tysięcy sztuk. Zaraz władza nam powie, że to dobrze. Gdyby Putinowi zachciało się denazyfikować i nas, będzie mniej do zbombardowania oraz odbudowywania. To zresztą odpowiedź uniwersalna, jak znalazł na przyszłoroczne wybory: nie zrobiliśmy (tu wstaw dowolną niezrealizowaną zapowiedź), bo i tak by zniszczyli.
Nałożyły się nam zatem pięknie dwa kryzysy mieszkaniowe: jeden stary i rodzimy, drugi — uchodźczy. Razem raźniej. Problem numer dwa dało się ogarnąć jedynie dzięki ofiarności Polaków, którzy umiejętność kompresji w ciasnym metrażu mają we krwi (38 procent obywateli żyje w przepełnionych mieszkaniach). Dodatkowy pusty pokój, zwany kiedyś — właśnie — gościnnym, to nadal luksus. Zapas i nadmiar na wszelki wypadek, czy też jak mówią inżyniery — redundancja, nie leżą w naszej swawolnej naturze. Stąd brak i schronów, i dodatkowych pokojów, i dworce za małe, żeby pomieścić nadprogramowe tłumy. Krótko mówiąc: brak systemowego rozwiązania nagłych oraz rzadkich problemów, z takim drobiazgiem jak wojna włącznie. Deficyt wyobraźni.
W sprawie Ukraińców postawa krajowych władz przypomina zatem scenę z dziesiątego wieczoru Kabaretu Starszych Panów. Ściągali w nim do hotelu uchodźcy wiejący przed niespodziewanym końcem lata. Łudzeni wizją ślusarza, który musi dopasować klucze, nie doczekali się gościny. Dopiero gdy wyjechali, portier ujawnił, że właściwie nie ma żadnych pokoi. „Są tylko drzwi do nich prowadzące. Ale to i tak chyba sporo, co?”. I oddalił się za — cholera, to też profetyczne — fajną, ale jednak bardzo kartonową dekorację.
Inna rzecz, że karton to nic złego, czego dowiódł Shigeru Ban, zależy jak ten karton czy też papier użyć. W ogóle warto sobie wreszcie, w obliczu nagłej zmiany, wyobrazić w Polsce inne sposoby budowania mieszkań i miejsc czasowego pobytu: elastyczne, mobilne, nieoczywiste, szybko reagujące na gwałtowne kryzysy, dające się łatwo przerobić, adaptować, przenosić. Do decydentów i inwestorów nie przebiło się wciąż, że oprócz nieznanego im Bana, Pritzkera dostają ostatnio i inni architekci dalecy od lania betonu i zaznaczania ego. Aravena w połowie poprzedniej dekady, Lacaton i Vassal rok temu, oraz — wielka radość — Kéré w tym roku. Trend jest wyraźny: działania kreatywne, stosowne do otoczenia, nastawione na rozwiązywanie społecznych problemów.
Wojenny kryzys to zatem dobry moment, by — bez szczególnej utraty twarzy — rząd wyrzucił do kosza budowę „pałacu Saskiego” oraz wszechpolskiego lotniska w Baranowie, a forsę pompowaną w pensje i samochody macherów od tych zbędnych inwestycji przesunął na program kreatywnego i sprawnego budownictwa. Nagrodzony ostatnio za kontenerowe mieszkanie Adam Wierciński słusznie zauważył, że problem nie leży w możliwościach technicznych, a zmianie mentalności, promocji i edukacji. Gdyby do tego dorzucić dobre systemowe rozwiązania, to szybka realizacja prefabrykowanych, modułowych osiedli lub ośrodków stanie się prosta i opłacalna. Jeśli zapłaci się jeszcze twórczym i wrażliwym architektom, to efekty mogą być i funkcjonalne, i estetyczne.
A o trywialnych schronach też nie zapominajmy.
„Jak będą wyglądały miasta przyszłości?” — zapytał bowiem ostatnio optymistyczny nagłówek. „Jak Aleppo, Mariupol, Charków” — odburknęła bez wahania paranoiczna część mojej wyobraźni.