Wiktor: Sporo czasu poświęciliśmy formom i charakterystyce zieleni miejskiej, przejdźmy teraz do kwestii techniczno–urzędniczych. Czy standardy utrzymania zieleni miejskiej są przydatne i po co je uchwalać?
Joanna: Oczywiście bywają przydatne, a nawet potrzebne na pewnych warunkach, bo jak ze wszystkim — czasem jak to w przysłowiu: dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.
Sama zresztą kilkakrotnie padłam ofiarą dobrych intencji, kiedy to pracując w urzędzie, starałam się opracować formularze w założeniu ułatwiające pracę i kontrolę nad pewnymi parametrami merytorycznymi. Niestety, w konsekwencji niewłaściwie wykorzystywane, faktycznie stały się narzędziem swoistej represji i nadmiernej uproszczonej kontroli rozwiązań utrudniając stosowanie rozwiązań oryginalnych.
Dlatego ewidentnym plusem tworzenia standardów jest faktycznie mówienie o zieleni i jej brzegowych funkcjonalnościach. Jako pozytywne odbieram także zjawisko tworzenia własnych standardów przez wiele miast i gmin. Możliwe staje się wówczas wprowadzenie reguł wynikających z regionalnych i lokalnych uwarunkowań. Bo przecież zróżnicowanie regionalne w przypadku zasad pielęgnacji, form i gatunków roślin jest ogromne w skali naszego kraju. Dlatego należy uważać na zbytnią unifikację standardowych rozwiązań szczególnie w przypadku czerpania wiedzy z opracowań ogólnopolskich.
Drugie zagrożenie, którego się obawiam, to kwestia błędnego wykorzystywania standardów przez ich podstawowych twórców, czyli urzędy. Urzędnicy potrafią używać takich dokumentów później jako swoistej tarczy dla decyzji wszelakich. Czasem bywa to nawet wymówka do niepodejmowania decyzji wcale.
zieleń przydrożna pełni również funkcje filtrujące
© Archiwum Autorki
Dlatego w mojej opinii standardy są dobre, o ile są ogólnymi wytycznymi powalającymi jednak na indywidualne rozwiązania projektowe. To projektanci są od projektowania a urzędnicy od kontroli, czy projekt nie narusza ogólnie określonych zasad. Na przykład określanie w standardzie zamkniętej listy roślin jest moim zdaniem kompletnym nieporozumieniem. Podobnie konkretnych form estetycznych. Należy określać raczej zasady i wytyczne oraz cele niż podawać konkretne tabelki czy katalogi rozwiązań, a potem oceniać czy konkretne rozwiązanie projektowe je realizuje. Tylko i aż tyle. W dobie szybkiego postępu technologii i zmian środowiskowych wynikających ze zmian klimatu podawanie gotowych rozwiązań jest krótkotrwałe i wątpliwe. Podobnie jak architekt bierze odpowiedzialność za formę swojego budynku i rozwiązania techniczne, a urząd weryfikuje jedynie jego zgodność z przepisami prawa, pozostawiając projektantowi odpowiedzialność zawodową, powinno być z projektami z zakresu architektury krajobrazu.
Generalnie jestem dużą przeciwniczką normalizacji konkretnych rozwiązań. Takim negatywnym przykładem są dla mnie na przykład niemieckie normy dotyczące zagospodarowania wody opadowej. Kwestie retencyjne zostały tam bardzo precyzyjnie opisane tak, że wodę można retencjonować faktycznie jedynie w kilku formach urządzań wodnych opisanych w normie. Na przykład, gdy w opisie twierdzimy, że projektujemy nieckę chłonną, to musi mieć ona dokładnie 30 centymetrów głębokości — inaczej jest to błąd projektowy. To kuriozalne wymogi preferujące rozwiązania gotowych form katalogowych ponad inżynieryjnym projektowaniem skrojonym na miarę konkretnego problemu. To także ewidentnie faworyzacja konkretnych producentów rozwiązań gotowych. Odcinamy tu sobie projektowanie indywidualne, dostosowane do konkretnej sytuacji. Projektant jest od tego, aby używać swojej kreatywności wychodzącej poza układanie puzzli „tetrisa”, bo za to dostaje honorarium.
Wiktor: Czyli jeśli miasta powinny stosować standardy, to raczej jako filozofię, wytyczne, a nie normalizację?
Joanna: Tak. Standardy powinny wyznaczać kierunki, a nie definiować i eliminować procesy projektowe, odcinając od kreatywnych i potrzebnych wizji projektantów. Nie wyręczajmy architektów krajobrazu standardami i normami.
zieleń miejska powinna być pełnoprawną częścią naszego miejsca zamieszkania
© Archiwum Autorki
Wiktor: Kolejny element. Kwestia audytu zieleni miejskiej — dobry kierunek?
Joanna: Niezbędny kierunek. Nie możemy czymś zarządzać bez poznania istoty tego, czym faktycznie zarządzamy. Zrozumienie stanu posiadania to niezbędny początek do jakichkolwiek nowych działań. Zadziwia mnie przystępowanie do opracowywania miejskich standardów, kart drzew, et cetera bez pełnej świadomości, z czym konkretnie pracujemy w danej gminie/ mieście. Jaką oryginalność stanowi ten zasób, jakie faktycznie są największe problemy. To tak, jakby opracowywać wytyczne do czyszczenia posadzki w mieszkaniu i prania tapicerki bez refleksji, z jakiego są materiału i jaką stanowią powierzchnię…
Audyt to także kwestia wartości zieleni, o której już rozmawialiśmy. Powszechna już jest świadomość bagatelizowania wartości zieleni, jednak nie jest to tylko kwestia złej woli władz miast, a brak narzędzi faktycznie umożliwiających określanie tej wartości jako majątku miasta czy gminy. Moim zdaniem potrzeba tu zmiany ustawy o rachunkowości, włączającej zieleń do majątku miasta/ przedsiębiorstwa. Tylko wówczas nakłady na zieleń mogą być traktowane jako prawdziwa inwestycja w majątek lub koszt. Dopiero jak zieleń (nie tylko drzewa!) zaistnieje jako majątek naszych miast, można będzie mówić o faktycznym wzroście jej wartości lub nadużyciach i ew. niegospodarności. A to już są konkrety trudne do ignorowania. To naprawdę niezbędny krok, który powinniśmy zrobić w kierunku traktowania zieleni jako wartość i budowania faktycznej zielonej infrastruktury porównywalnej do tej szarej. Bez tego cały czas operujemy w kategoriach niedopowiedzeń, interpretacji i dobrej lub złej woli.
Wiktor: To nas prowadzi do kolejnego tematu, kwestii kompensacji zieleni. Często ta kompensacja w polskich miastach wydaje się niesprawiedliwa, a część z niej nie nierealizowana jest wcale. Jak ją kształtować?
Joanna: Tu wracamy ponownie do kwestii wyceniania zieleni i potrzeby traktowania jej także jako wartość księgowaną. Jeżeli osiągnęlibyśmy ten cel, to z perspektywy rachunku ekonomicznego kompensacja znacznie by się uprościła. Określony w kategoriach finansowych zasób zieleni wycinanej (wyceniony w oparciu o wartość usług ekosystemowych, jakie świadczy) należałoby odtworzyć, uzyskując co najmniej podobne wartości usług. Bez tego na przykład wycinki bioróżnorodnych połaci zieleni sukcesyjnej, będącej ostoją bioróżnorodności i habitatem mnóstwa organizmów żywych, kompensowane są malutkimi drzewkami sadzonymi w izolowanych formach alejowych.
istotne jest wykorzystanie różnych form zieleni, które można dostosowywać do funkcji
© Archiwum Autorki
Wiktor: To kwestia na poziomie centralnym, a co na szczeblu samorządowym?
Joanna: Gminy w zasadzie ustawowo mają swobodę regulowania polityki kompensacji w zamian za wycinki na swoim terenie. Myślę jednak, że nie wykorzystują tego wystarczająco. Jedyne narzędzie, które jest powszechnie stosowane to tzw. nasadzenia zastępcze w formie nasadzeń alejowych — drzewa w obwodach 16-18 cm, rzadko większe, sadzone w dużych odstępach (co 5-6 metrów), palikowane, et cetera Zazwyczaj także stosuje się przelicznik 2-3 takie drzewa za każde wycinane, niezależnie właściwie od obwodu drzewa wycinanego o ile drzewo kwalifikuje się do naliczenia opłaty wycinkowej zgodnie z Ustawą. Tę formę kompensacji stosuje się niezależnie od tego, czy wycinamy zieleń z pięciohektarowej zalesionej działki, czy wycinamy 5 starych 100 letnich lip z centrum miasta. Można to lepiej urządzić nawet bez zmiany przepisów. W ostatnim czasie na prośbę gdańskiego Wydziału Środowiska uczestniczę jako ekspertka w próbie wypracowania bardziej adekwatnych form nasadzeń kompensacyjnych.
Proponujemy tu trzy formy kompensacji, które zależeć mają od tego, co ile i skąd wycinamy oraz powiązanie wprost parametrów drzew sadzonych z parametrami obwodu drzew wycinanych tak, aby występowała korelacja sumy obwodów jednych i drugich. Bez tego nie ma szans nawet zbliżyć się do prawdziwej — równoważnej kompensacji.
W przypadku form, oprócz powszechnie stosowanej alejowej, wprowadzić chcemy dwa dodatkowe rozwiązania, wynikające z formy ekologicznej zieleni wycinanej. Pierwszą jest nasadzenie kompensacyjne w formie soliterowej, wielokrotnie szkółkowanej (8, nawet 10 razy) i znacznym obwodzie (50, 75, a nawet i 100 cm, w zależności od parametrów drzew wycinanych) dla sytuacji, kiedy wycinka dotyczy dużych, cennych ekologicznie kulturowo i społecznie drzew z centrum miasta czy dzielnicy. Takie, kosztowne rozwiązanie dotyczyć będzie jedynie kilku procent wycinek. Często jednak zdarzają się sytuacje, kiedy nie ma innej możliwości niż wycinka. Takie rozwiązanie ułatwi ew. negocjacje zarówno nam mieszkańcom, jak i inwestorom i urzędnikom.
Druga nowa forma kompensacji, nad którą pracujemy, dotyczy szczególnie dużych obszarowych wycinek realizowanych pod inwestycje deweloperskie czy przemysłowe. Najczęściej usuwa się wówczas zieleń z ogromnych połaci terenu kompleksowo. Często jest to podrost w różnym stadium sukcesji w kierunku terenów leśnych, bardzo ważny z punktu widzenia bioróżnorodności i licznych usług ekosystemowych. Dlatego nie da się tego zastąpić malutkimi pojedynczymi nasadzeniami samych drzew. W takich przypadkach niezbędna jest kompensacja w formie nasadzenia biocenotycznego, na przykład w formie mikrolasu. Co ważne nie trzeba jej realizować koniecznie w tym samym miejscu, gdzie doszło do wycięcia. Jeżeli miasto czy gmina świadomie zarządzają swoim systemem zieleni, może wskazać takie obszary przeznaczone na kompensację w skali tej dzielnicy.
Podsumowując — w kompensacji istotna jest, podobnie jak w przypadku standaryzacji, elastyczność rozwiązań i dopuszczenie różnych form ekologicznych nasadzeń powiązanych z formą tego, co i skąd usuwamy. Co ważne, to może także wiązać się z korzyściami dla inwestora — zieleń biocenotyczna dzięki ekosystemowej formie może pełnić dodatkowe usługi, na przykład jako zieleń retencyjna.
Wiktor: Reasumując, każde miasto może stworzyć sobie taki system, a dodatkowo powinien on być jak najbardziej zróżnicowany.
Joanna: Absolutnie. Dodatkowo dzięki bardziej elastycznej polityce możemy także zadbać o rozwiązanie innych problemów związanych z nasadzeniami zastępczymi jak masowe ich zamieranie w rok, dwa po posadzeniu. Możemy przecież zobowiązując inwestora, umową do takiej, a nie innej formy nasadzenia kompensacyjnego jednocześnie narzucić mu obowiązek powołania przez niego inspektora nadzoru kontrolującego stan materiału roślinnego i jakość prac nasadzeniowych, a także realizacji systematycznych kontroli stanu roślin w okresie karencji i prowadzenia powiązanego z takimi działaniami dziennika. Taki system przewidywać też może konkretne kary pieniężne za niedopełnienie obowiązków czy niestaranność ich realizacji.
Ustawa o ochronie przyrody wymaga wielu reform, ale moim zdaniem jednak za często bywa wymówką, że się nie da. Faktycznie nawet w swej aktualnej formie daje sporo możliwości — potrzeba jedynie chęci.
na zieleń miejską należy również spojrzeć przez pryzmat adaptacji do zmian klimatycznych
© Archiwum Autorki
Wiktor: Rozmawialiśmy o kwestiach standardów, audytów i kompensacji. Jesteś projektantką i masz bezpośredni kontakt z urzędnikami. Jak miasta powinny kreować instytucje urzędnicze, by wspierać rozwijanie zieleni?
Joanna: To najtrudniejsze pytanie, które mi dziś zadałeś. Sama byłam przez dwa lata urzędnikiem, pracując w spółce komunalnej, dlatego znam specyfikę takiej pracy od środka. Bardzo często kompetencje za różnego rodzaju miejskie tereny zieleni są rozbite na wiele jednostek miejskich. Prowadzi to do trudności w kompleksowym zarządzaniu miejskim systemem zieleni, wewnątrz—miejską konkurencją różnych urzędów i faktyczną blokadą tworzenia zielonej infrastruktury w skali miasta innej niż byt planistyczny. Bez osoby umocowanej autorytetem i władzą na szczeblu wiceprezydenta miasta moim zdaniem niemożliwe jest wypracowanie i faktyczne kompleksowe zarządzanie tym miejskim zasobem. Potrzeba tu możliwości faktycznej koordynacji działania wielu miejskich struktur, narzucania im zadań i kontroli prawidłowości ich realizacji.
Wiktor: Czyli osobna instytucja?
Joanna: Analizując różnorodne pomysły na zieloną politykę wielu miast osobiście wiele nadziei pokładam w drodze obranej przez Szczecin. Powołano tam biuro ogrodnika miejskiego osadzając go w Wydziale Środowiska, umożliwiając jednocześnie działanie w imieniu prezydenta miasta. Takie umocowanie w strukturze administracyjnej daje moc merytorycznego określania strategii działania, a także koordynowania pracy w zakresie zieleni wszystkich innych jednostek podległych w tym zakresie jednostek. To daje swoistą macierzową strukturę organizacyjną, gdzie to Ogrodnik określa merytorykę strategiczną i kierunki działań operacyjnych tak, aby następnie było to realizowane w różnych jednostkach odpowiedzialnych za konkretne obszary, jak zarząd dróg, zarząd zieleni, zarządzanie ryzykiem powodziowym, nieruchomości komunalne, obiekty sportowe, et cetera.
Moim zdaniem Ogrodnik miejski osadzony w spółce komunalnej nie ma mocy narzucania czegokolwiek innym wydziałom i to eliminuje takie pomysły jako skuteczne. Myślę, że jeszcze efektywniej jest połączyć takie biuro ogrodnika z biurem architekta miasta. W ten sposób jeszcze łatwiej przełożyć ideę, o której dziś rozmawialiśmy ekosystemu miasta — biotopu z jego architekturą i szarą infrastrukturą i biocenozy.
osiedla Beauforta w Gdańsku
© Archiwum Autorki
Wiktor: Zagrajmy w grę wyobraźni. Co poradziłabyś radnym lub prezydentom, gdyby zapytali Cię o idealną politykę zieleni w mieście?
Joanna: Zacząć koniecznie od powołania instytucji Ogrodnika miejskiego — instytucji, która pokazywałaby, że zieleń w mieście jest istotna i wartościowa. Wówczas wszystkie kolejne kroki będą łatwiejsze, to kwestia wdrażania strategii od ogółu do detalu. Kluczowym natomiast zadaniem dla takiej instytucji powinno stać się wypracowanie strategii skrojonej na potrzeby konkretnego miasta i adekwatne zaaranżowanie procesu jej wdrażania. Wspólnie z architektem miejskim stworzyliby urząd odzwierciedlający faktyczne ekosystemowe podejście do miasta z jego biotopem i biocenozą.
Wiktor: Dziękuję za rozmowę.
Rozmwiał Wiktor Bochenek
W ramach cyklu #MiastoMojeawNim prosimy rozmówców o książkowe rekomendacje dla społeczników, urzędników i samorządowców. Poniżej prezentujemy rekomen dację Joanny Rayss:
Książki:
1. Jan Mencwel, Hydrozagadka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
2. Michał Książek, Atlas dziur i szczelin, Wydawnictwo Znak Literanova.
3. Szymon Bujalski, Recepta na lepszy klimat. Zdrowsze miasta dla chorującego świata, Wydawnictwo Wysoki Zamek.
4. Marcin Popkiewicz, Świat na rozdrożu, Wydawnictwo Sonia Draga.
5. Jennifer Gallé, Sekrety Ziemi. Klimat, miasta, bioróżnorodność - wszystko, co dziś należy wiedzieć o naszej planecie, Wydawnictwo Literackie.
Filmy:
1. Marsjanin, reż. Ridley Scott.
2. Kiss the ground, reż. Joshua Tickell, Rebecca Harrell Tickell.
Joanna Rayss — ekspertka w zakresie wdrażania elementów Zielonej Infrastruktury Miasta oraz Systemów Powierzchniowej Retencji Miejskiej jako narzędzi w adaptacji do zmian klimatu. Współautorka książki „System powierzchniowej retencji miejskiej w adaptacji miast do zmian klimatu — od wizji do wdrożenia”. Autorka licznych artykułów prasowych popularyzujących tę problematykę. Pracując jako specjalistka ds. małej retencji w gdańskiej spółce komunalnej Gdańskie Wody, miała okazję wpływać na zmianę miejskiej polityki zarządzania wodą opadową w kierunku większego wykorzystania zasad ekohydrologii, ekologii miasta oraz usług ekosystemów. Od 2019 wspólniczka w Rayss Group, a od drugiej połowy roku 2021 także wiceprezeska zarządu spółki. Specjalizuje się w projektowaniu terenów publicznych, zieleni osiedlowej oraz rozwiązań z zakresu Nature Based Solutions i Ecosystem Based Solutions.