Zobacz w portalu A&B!
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

„Sadzenie drzew w miastach nie jest proste”. Rozmowa z Katarzyną Rozmarynowską

27 września '24

Zielone miasto

Więcej artykułów o podobnej tematyce znajdziesz w numerze A&B 04/2024 – ZIELONE MIASTO,
z którego publikujemy poniższy artykuł. Pobierz bezpłatne e-wydania A&B  i czytaj więcej.

„Francuscy ubezpieczyciele wycenili 1 kilometr dojrzałej alei na 1 milion euro, dlatego uważam, że kierowca, który wjedzie w drzewo i je zniszczy, powinien zapłacić odszkodowanie. Tylko że za wypadek obwiniane jest zazwyczaj drzewo. Kierowca jest tylko jego ofiarą — nawet wtedy, gdy był pijany i pędził z niedozwoloną prędkością. Trzeba odwrócić to myślenie.” O drzewach w mieście z Ewą Karendys rozmawia Katarzyna Rozmarynowska, architektka i urbanistka, specjalistka w dziedzinie architektury krajobrazu i historii sztuki ogrodowej.

 
Ewa Karendys
: Za nami rekordowo ciepły luty. Synoptycy wyliczyli, że takich temperatur nie było od siedemdziesięciu lat. Jak ten wzrost wpływa na zieleń w mieście?

Katarzyna Rozmarynowska: Bardzo źle. Skrócenie okresu spoczynku spowoduje, że rośliny nie będą mogły się zregenerować i prawidłowo rozwijać w kolejnym roku. Na wiosnę będą osłabione i bardziej podatne na choroby.

 
Ewa Karendys
: Są tacy, którzy się cieszą: „Jak pięknie, wszystko zaczyna kwitnąć!”.

Katarzyna Rozmarynowska: Dla zieleni może to mieć jednak fatalne skutki. Choć luty był bardzo ciepły, to mróz może pojawić się wiosną, a to grozi uszkodzeniami budzących się do życia roślin. Wcale nie jest to dla nich dobre. Czy wie pani, że przez zmiany klimatu okres wegetacyjny wydłuża się o 0,8 dnia rocznie?

 
Ewa Karendys
: Niby niewiele, prawda?

Katarzyna Rozmarynowska: Ale przez dziesięć lat uzbiera się sporo. Już dziś obserwujemy, że drzewa w mieście coraz trudniej znoszą pogarszające się warunki — chorują, mają zahamowany wzrost. Powoli usychają lipy, klony, jawory i kasztanowce, a nawet jarzęby szwedzkie i inne. Ich sadzenie w mieście trzeba będzie ograniczyć, zacząć zaś poszukiwania innych gatunków drzew, które będą lepiej dostosowane do zmieniających się warunków klimatycznych. To już się dzieje. Zresztą, proszę zobaczyć, ile nowych gatunków drzew sadzi się dziś w miastach.

 
Ewa Karendys
: Rzeczywiście coraz częściej słyszymy o akcjach sadzenia drzew.

Katarzyna Rozmarynowska: Wiele miast to robi. I to dość przyzwoicie.

 
Ewa Karendys
: Ale?

Katarzyna Rozmarynowska: Nie wszyscy rozumieją, dlaczego sadzenie drzew w miastach nie jest proste i nie zawsze jest skuteczne. Za to jest bardzo kosztowne. Drzewa w mieście wymagają specjalnego traktowania: odpowiedniego przygotowania ziemi, nawożenia, nawadniania i tak dalej. Latem nawiedzają nas długotrwałe susze, a my nie jesteśmy w stanie podlać roślin. Bo czym? Wodą z kranu? Nie. Trzeba myśleć o innych rozwiązaniach, choćby zbiornikach gromadzących wodę opadową, kiedy mamy jej w nadmiarze. Drzewa w miastach są niezwykle potrzebne. Obniżają temperaturę, łagodzą niekorzystne oddziaływanie wysp ciepła, które są dla ludzi niezmiernie niebezpieczne. A już wiemy, że temperatury będą tylko rosły.

odtwarzanie drzewostanu w Śródmieściu Gdyni

odtwarzanie drzewostanu w Śródmieściu Gdyni

fot.: Przemysław Kozłowski ©gdynia.pl

 
Ewa Karendys
: Aż chciałoby się powiedzieć: pobudowaliśmy w centrach miast betonowe place, to teraz mamy.

Katarzyna Rozmarynowska: Dlatego dziś musimy szukać równowagi, złotego środka między zagęszczaniem miast a ich zieloną infrastrukturą.

 
Ewa Karendys
: Jak to pogodzić?

Katarzyna Rozmarynowska: Nie jest to proste. Potrzebne są nowe regulacje prawne, które wymuszą na inwestorach sadzenie większej liczby drzew. Trzeba bardziej rygorystycznie egzekwować istniejące zapisy dotyczące zieleni zawarte w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego. Ale trzeba też szukać nowych sposobów.

 
Ewa Karendys
: Na przykład?

Katarzyna Rozmarynowska: Można stawiać na zieleń łatwiejszą w utrzymaniu. Wielu śmieje się dziś z trendu sadzenia drzew w donicach. Ale lepsze to niż nic. Można też wykorzystać miejsca, które w tej chwili są niezabudowane. Pozostawić je półdzikie lub tworzyć ogrody czasowe, które póki co można udostępniać mieszkańcom. Kolejna opcja to ogrody na balkonach, dachach budynków i zielone ściany — specjalnie projektowane lub pokrywane pnączami. Niewiarygodne, że ludzie wciąż wierzą, że pokrycie fasad budynków pnączami zawilgoci elewację. To mit. Bluszcz pochłania wodę, a więc osusza tynki. Zresztą to nie musi być bluszcz, a inne szybko rosnące pnącza, sadzone na specjalnych wspornikach, odsuniętych od ściany. Bo każda zieleń w mieście jest przydana.

podpory dla pnączy w paryskim parku Promenade plantée René-Dumont, utworzonym na wąskim nasypie kolejowym, na którym nie było możliwości sadzenia drzew

podpory dla pnączy w paryskim parku Promenade plantée René-Dumont, utworzonym na wąskim nasypie kolejowym, na którym nie było możliwości sadzenia drzew

fot.: Katarzyna Rozmarynowska

 
Ewa Karendys
: Jakie gatunki sadzić, żeby lepiej radziły sobie ze wzrostem temperatur w czasach kryzysu klimatycznego?

Katarzyna Rozmarynowska: Na pewno drzewa liściaste. Jakie gatunki, to dopiero zobaczymy. Trzeba próbować. W wielu miastach już się to robi. W historycznych lokalizacjach konserwatorzy zabytków pewnie będą się sprzeciwiać wprowadzaniu niestosowanych dotąd gatunków. Ale chyba nie będą mieli wyjścia i będą musieli się zgodzić na zmiany. Przecież ze względu na choroby dziś już prawie nie sadzimy kasztanowców. Widzimy, jak na potęgę usychają świerki i sosny. Nie ma na to rady, zmiany klimatu będą postępować. Musimy się zastanawiać, jak się do nich przystosować. I miasta już zaczynają się do tego przygotowywać.

 
Ewa Karendys
: Tak jest?

Katarzyna Rozmarynowska: Przykładowo w Gdańsku powstaje Gdańska Karta dla Drzew, która wprowadzi ogromne zmiany w traktowaniu zieleni w mieście. Będzie zawierać standardy obowiązujące zarówno projektantów, jak i wykonawców. Wytyczy kierunki i sposoby postępowania z zielenią miejską. To dobry sposób działania. Projekt został solidnie przygotowany i podparty najnowszymi badaniami, uwzględniono opinie przedstawicieli społeczności lokalnych i specjalistów z różnych ośrodków. O przyjętych w karcie rozwiązaniach będziemy mogli dowiedzieć się więcej już niedługo.

 
Ewa Karendys
: Brzmi świetnie, ale na pewno na takie działania potrzeba mnóstwo czasu i pieniędzy, a z tym bywa różnie.

Katarzyna Rozmarynowska: To prawda, ale nie ma wyjścia. Tu chodzi o zdrowie. Jeżeli drzew nie będzie, a latem zaczną nam doskwierać czterdziestostopniowe upały, to ludzie będą umierać. Temperatura na ostatnich piętrach budynków stanie się nie do wytrzymania. Dlatego, czy tego chcemy, czy nie, na zieleń musimy przeznaczać więcej pieniędzy. Na szczęście dziś w miastach powoli zaczyna się lepiej myśleć o zieleni i uwzględniać jej obecność, o czym dobitnie świadczy praca nad Gdańską Kartą dla Drzew.

 
Ewa Karendys
: Do tej pory robiliśmy to trochę na oślep?

Katarzyna Rozmarynowska: Brakowało specjalistów. Nawet jeżeli urzędnicy wiedzieli, że trzeba zrobić cięcie, ogłaszali przetarg — i co? Przychodził pan z piłą, który się w ogóle na tym nie znał.

 
Ewa Karendys
: Bo jego firma złożyła najtańszą ofertę.

Katarzyna Rozmarynowska: Tak, ale powinno to być wykonane przez specjalistów. Niestety dziś jest ich za mało. Niewielu mamy architektów krajobrazu czy dendrologów, którzy znają się na drzewach. Przez wiele lat w ogóle nie kształciło się takich ludzi. Mieliśmy głównie leśników wyspecjalizowanych w produkcji drewna albo ogrodników, którzy na hektarowym terenie potrafili wyprodukować gerbery. Zresztą architektura krajobrazu była traktowana jak zawalidroga, bo do niedawna inwestorów interesowała głównie pusta działka, którą mogą intensywnie zabudować. Ofiarą takiego myślenia stawały się nawet zabytkowe parki.

 
Ewa Karendys
: W Gdańsku od lat mówi się o ratowaniu mającej swoje początki w XVIII wieku Wielkiej Alei Lipowej biegnącej wzdłuż alei Zwycięstwa. Jej stan jest coraz gorszy.

Katarzyna Rozmarynowska: Drzewa mają różną żywotność, podobnie jak ludzie. Kłopot w tym, że w warunkach miejskich żywotność drzew jest bardzo skrócona. Lipa, która w lesie może żyć nawet siedemset lat, w mieście przeżyje góra dwieście pięćdziesiąt. A Wielka Aleja Lipowa dożywa już tego wieku. Na szczęście w ostatnich latach jej stan nieco się polepszył. Zimy były lekkie, nie sypano tyle soli, a odkąd oddano do użytku tunel pod Martwą Wisłą, ciężki ruch omija już tę część miasta.

korzenie Wielkiej Alei Lipowej, która dziś czeka na rewaloryzację, sięgają lat 1768-1770

korzenie Wielkiej Alei Lipowej, która dziś czeka na rewaloryzację, sięgają lat 1768–1770

fot.: Piotr Wittman

 
Ewa Karendys
: Ale prędzej czy później czeka nas wycinka. Mieszkańcom trudno będzie się z tym pogodzić.

Katarzyna Rozmarynowska: Wycinka? Niekoniecznie. Wszystko zależy od tego, jak się przygotujemy do rewaloryzacji. Mieszkańców należy wcześniej przygotować na zmiany, wytłumaczyć, dlaczego przyjęto taki, a nie inny sposób działania. Dziś, z różnych przyczyn, rocznie ubywa mniej więcej dziesięć drzew. Jeżeli będą znikać w takim tempie, to za dziesięć lat będzie ich mniej o sto. Kiedyś aleja liczyła 1414 drzew, w tej chwili — 596 drzew, w tym z pierwszych nasadzeń tylko około 300.

 
Ewa Karendys
: Niewiele.

Katarzyna Rozmarynowska: To prawda, dlatego czas nagli. Jeszcze nie wiemy, jaki sposób rewaloryzacji zostanie wybrany. Dla przykładu, w latach siedemdziesiątych odtworzono czterorzędową aleję Herrenhäuser w Hanowerze. Wycięto wszystkie drzewa, a na ich miejsce posadzono nowe. Choć dziś wygląda to pięknie, w Gdańsku na pewno nie zdecydujemy się na tak radykalne działanie. Wiemy już, co można zrobić. To też spory krok naprzód. W 2019 roku aleja została dokładnie przebadana. Obecnie wdrażane są działania, które mają przedłużyć jej życie.

Odnowa alei będzie długim procesem. Także dlatego, że trzeba będzie sadzić duże drzewa, wyhodowane w pobliskich szkółkach, co zwiększy szansę na powodzenie. Ich przygotowanie to około dwudziestu lat. Potrzebny jest więc czas.

Wielka Aleja Lipowa w Gdańsku to najstarsza w Polsce i zachowana do dzisiaj czterorzędowa aleja śródmiejska

Wielka Aleja Lipowa w Gdańsku to najstarsza w Polsce i zachowana do dzisiaj czterorzędowa aleja śródmiejska

fot.: Piotr Wittman

 
Ewa Karendys
: Dziś aleje mocno zapisują się w świadomości mieszkańców. Przykładem jest niedawny protest przeciwko wycince niemal 800 drzew na Kaszubach, w otulinie Parku Krajobrazowego Dolina Słupi. Aleja ma pójść pod topór, by zrobić miejsce na rozbudowę drogi.

Katarzyna Rozmarynowska: Do połowy XX wieku przydrożne drzewa nikomu nie przeszkadzały. Dopiero, gdy po drogach zaczęły jeździć szybkie samochody, drzewa zaczęły być postrzegane jako problem. W całej Europie zaczęto je obwiniać za wypadki drogowe. Tymczasem statystyki tego nie potwierdzają. Na drogach, przy których wycięto drzewa, śmiertelnych wypadków jest więcej, ponieważ z reguły jeździ się tam szybciej. Aleje przydrożne mają też swoją wymierną wartość, która w Polsce nie jest doceniana. A jest ona duża, na przykład francuscy ubezpieczyciele wycenili 1 kilometr dojrzałej alei (rozstaw co 12 metrów) na 1 milion euro, dlatego uważam, że kierowca, który wjedzie w drzewo i je zniszczy, powinien zapłacić odszkodowanie. Tylko że za wypadek obwiniane jest zazwyczaj drzewo. Kierowca jest tylko jego ofiarą — nawet wtedy, gdy był pijany i pędził z nadmierną, niedozwoloną prędkością. Trzeba odwrócić to myślenie. Wypadek nie jest winą drzewa, tylko człowieka, który naraził siebie, a przy okazji zniszczył własność wspólną, jaką jest drzewo alejowe.

 
Ewa Karendys
: Lokalne władze wspomnianą wycinkę drzew na Kaszubach uzasadniają między innymi poprawą dojazdu, „komfortem i bezpieczeństwem”. W zamian miałyby pojawić się nowe nasadzenia.

Katarzyna Rozmarynowska: Droga oczywiście jest potrzebna, ale są też inne możliwości. Niekoniecznie musi to być wycinka cennych, zabytkowych drzew. Tym bardziej, że nie po wszystkich drogach trzeba jeździć z maksymalną prędkością. Decyzja o wycince powinna uwzględnić wartość alei w jej wszystkich aspektach. Nie wolno przy tym zapominać o ludziach, którzy przed laty włożyli olbrzymi wysiłek w tworzenie i finansowanie alej przydrożnych, po to, aby pełniły funkcje: estetyczne, ekologiczne czy informacyjne. Zresztą nadal je pełnią.

mieszkańcy i aktywiści sprzeciwiają się wycince blisko 800 drzew na Kaszubach, w otulinie Parku Krajobrazowego Dolina Słupi

mieszkańcy i aktywiści sprzeciwiają się wycince blisko 800 drzew na Kaszubach, w otulinie Parku Krajobrazowego Dolina Słupi

fot.: Dariusz Paciorek

 
Ewa Karendys
: Czy dziś inwestorzy mają większą świadomość, jak ważna jest zieleń?

Katarzyna Rozmarynowska: Mało jest dobrych przykładów. Zazwyczaj działki są za bardzo zabudowywane, nie zostawia się wystarczającej przestrzeni na zieleń. Na drzewa, które potrzebują dość dużo wolnej przestrzeni, brakuje miejsca. Inwestorzy idą po linii najmniejszego oporu, najpierw wycinają zastane drzewa, ponieważ przeszkadzają w budowie, a potem zasadzą trochę krzaczków, trochę trawy. I mówią: „proszę bardzo, mamy zieleń!”.

Owszem, krajobraz stale się zmienia, ale chodzi o to, żeby te zmiany szły w dobrym kierunku. Niemcy już w połowie XIX wieku zaczęli chronić swoje krajobrazy. W Gdańsku Towarzystwo Upiększania Miasta ze względów krajobrazowych upominało się wówczas o zakaz wycinania drzew w Lasach Oliwskich.

 
Ewa Karendys
: Niestety, ciągle wiele jest przykładów wycinania drzew na potęgę. Kilka lat temu w Łebie wycięto 4 hektary lasu. Na działce miał powstać hotel, z inwestycji w tej lokalizacji nic nie wyszło, wybrano inną, w Pobierowie, gdzie pod topór poszło 1500 drzew, tuż nad Bałtykiem. Co pani myśli, słuchając takich doniesień?

Katarzyna Rozmarynowska: Że to barbarzyństwo, brak świadomości wartości i roli, jaką drzewa pełnią, zawłaszczanie i niszczenie czegoś, co należy do wszystkich.

 
Ewa Karendys
: Ale taki inwestor zaraz powie, że przecież wyciął na własnej działce, za którą zapłacił miliony.

Katarzyna Rozmarynowska: To ja zapytam: i co z tego? Owszem, inwestor jest właścicielem tego, co sam zbuduje. Nie jest natomiast właścicielem ani wody, ani powietrza, ani bogactw naturalnych znajdujących się pod powierzchnią jego działki. Nie jest także właścicielem widoku na swój budynek. Ten bowiem jest własnością publiczną. Z tego powodu zabudowa jest poddawana rozmaitym regulacjom chroniącym interes nas wszystkich. Co ciekawe, prawo do ochrony widoku pojawiło się już w starożytności. W prawodawstwie rzymskim istniał zapis, że jeżeli ktoś buduje dom, to nie może zasłonić sąsiadowi widoku na ogród, morze, góry czy malowidła publiczne. Aż trudno uwierzyć, prawda?

Ewa Karendys: Dziękuję za rozmowę.

     
rozmawiałaEwa Karendys

ilustracje: ©Katarzyna Rozmarynowska

Głos został już oddany

Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Lakiery ogniochronne UNIEPAL-DREW
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE