Na żywo okazał się jeszcze piękniejszy, niż się spodziewałem. Zdjęcia nie potrafią oddać atmosfery pływającego miasta. Nawet na filmach takich jak „Top Gun” nie da się w pełni opowiedzieć, jaki klimat panuje na pokładach takiego okrętu. Jest po prostu za duży i zbyt złożony.
Przede wszystkim tętni życiem. Jest jak spiętrzone mrowisko. Przez otwarte włazy, bramy, szyby, doki, rampy, windy, liczne podnośniki i dźwigi między okrętem a portem przelewają się strumienie ludzi, pojazdów i towarów. Świeże pomidorki i sałaty prosto z gdyńskiej hurtowni na paletach zmierzają do kuchennych magazynów. Z poligonu wraca właśnie kompania wozów pancernych, które jeden za drugim znikają w wielkim brzuchu okrętu. Na pokładzie lotniczym trwa krzątanina przy śmigłowcach szturmowych Viper. Wewnątrz doku morskiego słychać komendy wydawane przez system obecnych na całym statku głośników. To voice of LHD brzmi jak głos jakiegoś wielkiego transformersa.
okręt pozostaje w ciągłej podróży, załogi się wymieniają, rodziny tęsknią — samo życie
© U.S. Navy
Naprawdę wydaje mi się, że TO żyje. Jest imponujące, ma — nie tylko ja to czuję — jakiś kosmiczny magnetyzm. Na tarasie gdyńskiego Muzeum Emigracji, obok którego zacumowany jest amerykański kolos, są tłumy ludzi z aparatami, ekipy telewizyjne. To największy okręt, jaki wpłynął do tego portu w jego całej historii, dłuższy jest nawet od niemieckich pancerników Bismarck i Tirpitz z czasów II wojny światowej.
Przez liczbę mieszczących się w nim mniejszych urządzeń, mnóstwo uwijających się na jego pokładach ludzi, przez dynamikę wynikającą z ich wzajemnych relacji, bryła statku zmienia się dla mnie w fascynujący, olbrzymi, trójwymiarowy telewizor 4K. Oglądam go całymi godzinami. W sumie typ WASP wydaje mi się nawet bardziej intrygujący od większych lotniskowców uderzeniowych. To chyba przez tę magiczną umiejętność bycia arką Noego, która sama umie się zmienić w morski desant, dostarczyć sobie zaopatrzenie. Jest w tym połączeniu portu i lotniska coś niesamowitego. Emanuje od tego wyjątkowego miasta specyficzny autorytet. Kto go zobaczył z bliska, poczuł, że źli ludzie zastanowią się tysiąc razy, zanim zadrą ze światem, który ochraniają takie okręty. Zacumowany w Gdyni LHD daje poczucie bezpieczeństwa. Po to tu jest — żeby się pokazać. Wcześniej był w Rydze, przepłynął wzdłuż wybrzeża obwodu kaliningradzkiego, zatrzymał się w polskim Trójmieście. Demonstracyjnie, z dostępem dla cywilnej publiczności i mass mediów. Z wyładowaniem desantu na brzeg, ćwiczeniami na poligonie, publicznym pokazaniem całej swej „zawartości”.
w hangarze lotniczym jest niezły tłok — tutaj każdy centymetr kwadratowy jest mądrze wykorzystany
© U.S. Navy
Do tego właśnie mają służyć. Do odstraszania. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby nigdy nie były użyte bojowo — i w sumie tak właśnie z nimi jest. Tego się w roku 2022 wszyscy chyba nauczyliśmy — chcesz pokoju, bądź gotów na wojnę. Nie bądź naiwny, nie licz na to, że silniejszy bandyta cię nie pobije; jeśli tylko będzie miał okazję — uczyni to.
Dlatego sympatia, którą czuję do pływającego miasta U.S. Navy, nie jest żadną chłopięcą fascynacją militariami. Tych 250 tysięcy marynarzy i żołnierzy to ludzie, którym zawdzięczamy nasze bezpieczeństwo. To ludzie z krwi i kości, tacy sami jak my. Patrzyłem na nich, jak spacerują po pokładzie lotniczym, jak dyskutują o czymś roześmiani na rufie, obok systemu przeciwlotniczego Phalanx. Jak gapią się w smartfony, tak samo jak moja córka. Jak uwijają się przy wózkach widłowych jak pracownicy krakowskiej Ikei. Jak kierują potężnymi pojazdami MRAP wspinającymi się po rampach — tysiące kilometrów od swoich domów.
kompania wozów pancernych wraca na pokład
fot.: Mateusz Zmyślony
250 tysięcy (tylu ich średnio mieszka na wodzie) sprawnie współdziałających ludzi. Bo to jest w tym wszystkim najbardziej istotne: sprawność współdziałania. Pływające miasto nigdy nie stoi zbyt długo w miejscu. Ta flota nieustannie się przemieszcza, trenuje, ćwiczy, naprawia, udoskonala, modernizuje i uzupełnia. Pływające miasto — przy całym swym niewiarygodnym poziomie skomplikowania — bardzo sprawnie działa. Operatorzy ruchu na lotniskowcu, z całą tą swoją malowniczą pantomimą i choreografią, kostiumami, elektromagnetycznymi katapultami, wieżą kontroli lotów, gigantyczną fabryką pod pokładem — to wszystko sprawnie działa. Lotniskowiec potrafi obsłużyć nawet kilkaset lotów na dobę — gdy cała maszyneria się rozkręca, staje się demonstracją możliwości cywilizacji, jakimś niezwykłym spektaklem, prezentującym zdobywane przez osiemdziesiąt lat doświadczenie, niedościgniony soft power, bo tu chyba bardziej chodzi o ten soft, a nie dostrzegalny na pierwszy rzut oka — hardware.
świeża sałata i pyszne polskie pomidory, załoga musi dobrze jeść
fot.: Mateusz Zmyślony
Warto porównać to wszystko do jedynego rosyjskiego lotniskowca, wiecznie zepsutego Admirała Kuzniecowa. Przy amerykańskiej machinie Kuzniecow to żart — tak naprawdę nic na nim nie działa. Dla mnie wizyta w pływającym mieście to forma antywojennej terapii. Stąd widać, że przeciwnik jest tylko barbarzyńską siłą, niewymownie tępą, niezdolną do uczynienia niczego podobnego. To uspokaja.
Cywilizacja wysokotechnologiczna to nie jest świat, w którym znalazłoby się na dłuższą metę miejsce dla kultury pierwotnej opartej na kradzieży i korupcji, na kiju i marchewce, na lufach i onucach. Widok mieszkańców pływającego miasta, kobiet i mężczyzn, wolnych ludzi, napędzanych zrozumiałą i sensowną motywacją, wyedukowanych, wyszkolonych, zdolnych do nieprawdopodobnie złożonej współpracy w wielkich zespołach — to widok krzepiący. Daje poczucie, że jednak jasna strona mocy zawsze w końcu wygra. Wystarczy, że będzie się nieustannie rozwijać.
„miasto” wymaga potężnych ilości zaopatrzenia, wszystko musi być doskonale zorganizowane
fot.: Mateusz Zmyślony
Pływające miasto jeszcze długo będzie nas strzec. Rok 2022 będzie jednak w historii przełomowy — nie tylko z powodu wojny rozpętanej przez wroga ze wschodu, wojny, która ściągnęła do Gdyni USS Kearsarge. Z perspektywy tego tekstu, równie ważnym zdarzeniem, jakie miało miejsce w tym roku, było wodowanie chińskiego lotniskowca Fujian. Jest to pierwszy na świecie superlotniskowiec nieamerykańskiej produkcji, o rozmiarach podobnych do tych największych w U.S. Navy. Droga do rzucenia wyzwania flocie USA będzie jednak długa, gdyż to nie rozmiary kadłuba zdecydują o przyszłych sukcesach. Chiński okręt ma, między innymi, konwencjonalny napęd i jest konstrukcją debiutancką, na której trzeba się będzie wiele razy pomylić, by się nauczyć tego wszystkiego, co w U.S. Navy świetnie już wiedzą. W tym samym czasie do służby wchodzi nowa generacja superlotniskowców amerykańskich — pierwszym z serii jest wspomniany USS Gerald Ford.
dyskusje na pokładzie rufowym; nieba strzeże tzw. broń ostatniej szansy — system Phalanx
fot.: Mateusz Zmyślony
Kolosalne rozmiary trzeba umieć wypełnić nie tylko sprawnie działającą techniką, ale jeszcze tym, co tak bardzo wciągnęło mnie, gdy gapiłem się godzinami na LHD: trudnym do ogarnięcia, potężnym know-how, koniecznym do zarządzania pływającym miastem.
obrońcy wolności strzegą porządku tego świata
© U.S. Navy
Wniosek jest taki: naszą cywilizację chronić będą złożoności procesów niezbędnych do tego, by sprawnie działały nasze wciąż coraz nowocześniejsze: gospodarki, floty i miasta, w których mieszkamy. Rozwój to ucieczka do przodu — w tym biegu agresywne i zacofane społeczeństwa nie mają na szczęście żadnych szans.
mostek — stąd zarządza się całą tą maszynerią
fot.: Mateusz Zmyślony
Mateusz Zmyślony
Zdjęcia dzięki uprzejmości U.S. Navy oraz Autora.