W Pokoiku Wyobraźni na Siennej w Krakowie
[materiał oryginalny A&B 9'2019]
Zawsze, gdy dzwoni telefon z Krakowa, czuję, że będzie ciekawie. No i tak było też tym razem: oto w rezultacie owego miłego telefonu siedzę dzisiaj w fotelu na kociewskiej wsi i piszę felieton dla A&B. Super! Od razu przypomina mi się wspaniały czas gościnnych wykładów na krakowskiej ASP i atmosfera tego jednego dnia, który zawsze rezerwowałem sobie na miejskie eksploracje.
Pamiętam przedpołudnie, gdy w kamienicy przy Siennej 7 (a właściwie przy Małym Rynku) wspinałem się po drewnianych schodach na poddasze do pracowni Tadeusza Kantora. W Krakowie jest dużo świętych miejsc, myślałem, ale tego tu jestem ciekaw jak żadnego dotąd. Kantor od zawsze miał nade mną władzę wyzwalania wzruszeń, więc teraz, licząc ostatnie stopnie prowadzące do jego najbardziej prywatnego miejsca, czułem moją emocjonalną bezbronność.
Ale w pracowni — zamienionej na galerię — wisiały oprawione w szkło i ramy niewielkie rysunki Kantora. Na swój sposób moje ulubione, ale teraz patrzyłem na nie… i ich nie widziałem. Rozglądałem się, wciągałem powietrze, szukałem śladów, starych gwoździ w ścianie, wbitych jeszcze ręką Kantora. Pani z Cricoteki, która otworzyła mi drzwi galerii, zadawałem mnóstwo pytań: czy znała Kantora? jaki był na próbach? jaki w życiu? jak to było, gdy tu mieszkał? Mój brak skupienia na rysunkach wystawy był chyba widoczny, bo po wymianie kilku zdań usłyszałem:
— Niech pan idzie za mną. Zobaczy pan coś, co pana zainteresuje.
W korytarzu zatrzymała się przy ciemnych drzwiach. Położyła dłoń na klamce. Przekręciła klucz w zamku. Zawias zaskrzypiał, do korytarza wpadło światło.
— Tu mieszkał. To jego pokój. Wszystko stoi tak jak stało.
Poczułem ścisk w gardle. Ach, okno, przy nim stół z dwoma krzesłami, szafy, łóżko, książka na komodzie — obserwowanie tego wszystkiego to jak rozmowa. Podszedłem do okna.
— Patrzył na dominikanów — głośno pomyślałem, widząc z góry klasztor i jego ogrody.
— I mówił, że musi im być nudno.
— A nie czuł się tu jak jeden z nich?
— No właśnie… To ten jego Mały Pokoik Wyobraźni.
Zamilkliśmy.
— Zostawię pana samego na trochę.
Usiadłem na krześle. Sam-na-sam z Kantorem. Dopiero po jakimś czasie wzruszenie zaczęło łączyć się z uporządkowanymi myślami. Oto byłem w miejscu, które zbudował dla siebie, albo raczej ustawił za pomocą mebli, jeden z największych artystów XX wieku. Łóżko stoi niemal na środku ściany z drzwiami, zwrócone w kierunku okna po przeciwnej stronie pokoju. To okno wychodzi prawie na południe, a więc po przebudzeniu mógł z łóżka patrzeć na poranne światło ślizgające się już po blacie stołu, bo ten bokiem niemal dosunięty jest do okna. Gdy przy nim pracował, za sobą miał szafy z ubraniami, a przed sobą dwie sztalugi i trzy kolejne szafy: wśród nich dwie witryny z rzeczami związanymi z pracą. Trzecia zamykana jest lustrem. Na półce bodaj środkowej szafy stały pudełka starannie owinięte czarnym kartonem. — Niech pan zwróci uwagę na leki. Sam je opakował. Taki był — mówiła wcześniej pani z Cricoteki.
Pokój-pracownia, ustawiony w przemyślany, funkcjonalny sposób — tak, by móc w skupieniu, bez rozproszenia niepotrzebną informacją (leki!), pracować i odpoczywać. Ale ten nowocześnie (bo funkcjonalnie) zorganizowany pokój ustawiony był za pomocą przed-nowoczesnych mebli. Stare łóżko i stary stół, krzesła, taboret, kolekcja różnych, ale zawsze „przedwojennych” szaf, stara komoda. Jak to możliwe? Jeden z liderów nowoczesnej sztuki XX wieku w swoim domu, w swojej przestrzeni, nie otacza się nowoczesną architekturą?, nowoczesnym wzornictwem?
Przypomniała mi się rozmowa architektów, o której słyszałem w Meksyku. Żeby uniknąć dygresji, opowiem jednak jej możliwą kantorowską wersję:
— Dlaczego Kantor nie robi wszystkiego nowocześnie?
— A co rozumiesz przez „nowocześnie”?
— No wiesz, zgodnie z naszymi czasami…
— Ach, Kantor miał tu w Krakowie swój własny czas.
Zwróć uwagę na polski język: nasze czasy. Nie nasz czas, ale nasze czasy — a więc nasze różne czasy.
W Pokoiku Wyobraźni na Siennej warto zapytać, jaki był ten indywidualny i krakowski czas Tadeusza Kantora, że doprowadził jego sztukę na wyżyny globalnego rozpoznania i uznania? Jak on to robił, że wygrywał w nieustannym międzynarodowym konkursie na formułę współczesności sztuki? Tu, na Siennej czuję, że mocą Kantora była myślenie wyprowadzone z odwagi zatopienia w lokalności. Wygląda na to, że potrzebował mebli i widoku starego Krakowa w swoim Pokoiku Wyobraźni, by domagać się obecności w kolekcji naszych czasów współczesnego świata.
W architekturze i jej konkursach pojawia się inna strategia, niemal nieznana sztuce: to dobra praktyka, wiara w powtarzanie sprawdzonych rozwiązań wynalezionych współcześnie przez kogokolwiek i gdziekolwiek na świecie. A może to, ile w konkursach globalnej dobrej praktyki, a ile odważnych prób wyprowadzonych z lokalności, to miara tego, czy i jak bardzo architektura wciąż pozostaje sztuką?
— Niech pan tu wraca — usłyszałem na schodach.
— Tak, tak. Mam tu dużo do przemyślenia. Dziękuję!
***