Konkurs studencki na najciekawszy projekt przestrzeni do mieszkania
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Wielka polityka

23 lipca '21

Pierwsze olśnienie, że od polityki nie da się uciec, nawet na sytym Zachodzie, nastąpiło, kiedy wysiadłem z autokaru na paryskim placu Concorde. Poznany w czasie festiwalu studentów architektury Benoit pomógł mi w pierwszych dniach adaptacji do życia biednego stypendysty w jednej z droższych stolic Europy, gdzie Polaków określano jako „alcolo, catho et moustachu” („alkoholik, katol i wąsacz”, hmmm, ciekawe dlaczego?). W czasie szczerej rozmowy o naszych planach zawodowych wypowiedział zdania, które przewróciły moje dotychczasowe, humanistyczno-plastyczne i jakże naiwne myślenie o moim przyszłym zawodzie. „Architektura i urbanistyka są tak silnie powiązane z władzą i wpływaniem na przyszłość, że postanowiłem pójść w politykę. Po co poprzestawać na półśrodkach?” — stwierdził jak zawsze uprzedzająco miły dryblas w rogowych okularach i z zegarkiem wartym kilka pensji moich starych. Kiedy zapytałem głosem różowego króliczka z kreskówki: „Ale jak to?”, rozłożył przede mną pejzaż pojęć, o których nikt do tej pory, ani w domu rodziców-architektów, ani na Wydziale Architektury, mi nie wspominał. Mitterrand i jego Les Grands Projets, dystrybucja podatków i pieniędzy i ile idzie na jaką infrastrukturę, zakres obowiązków i wizji merów miast, HLMy i dolewanie pieniędzy na wydatki socjalne, w tym budownictwo, przed każdymi wyborami, absurdalne prezenty w postaci infrastruktury kulturalnej i sportowej bez liczenia się z kosztami ich utrzymania, konszachty sektora publicznego z prywatnym w tworzeniu planów miejscowych, presja wielkich deweloperów na władze miast, interes społeczny i organizacje pozarządowe domagające się różnych udogodnień dla mieszkańców. I tak dalej. Różowy króliczek z dalekiego Lechistanu rozdziawiał oczka i pyszczek coraz bardziej, bo nagle okazało się, że w demokracji polityka jest jeszcze bardziej obecna niż w systemie autorytarnym, a więcej graczy to większy poziom komplikacji. Mimo owego nagłego i w gruncie rzeczy niewygodnego poszerzenia horyzontu postanowiłem dalej dokarmiać wizję mnie jako różowego króliczka. Rok paryskiego stypendium spędziłem na smakowaniu otaczających mnie nowych form, zapadaniu się w noce robienia makiet i ogólnie, jakby to określiła moja była wspólniczka, na „masturbacji światłocieniem”.

Niestety albo stety, wraz z końcem studiów polityka zaczęła się pojawiać w moim życiu coraz częściej. Podobnie jak ekonomia, bo w końcu oba te pojęcia wkradają się w nasze dojrzewania tak dalece, że wielu dorosłym potrafią przesłonić cały horyzont. W którymś momencie zacząłem współpracować przy projektach artystycznych stanowiących część większych programów z zakresu dyplomacji kulturalnej. Przestały mnie więc dziwić ministerialne briefingi, didaskalia wtajemniczonych wypowiadane szeptem na korytarzach różnych instytucji, osadzanie moich projektów w „szerszych kontekstach działań na rzecz”, tudzież moje własne odwodzenie różnych oficjeli od prób nazwania mojego projektu imieniem tragicznie zmarłych polityków. „Proszę sobie wyobrazić, jakie to byłoby wartościowe, gdybyśmy ten plac i tę pana instalację dedykowali wielkiemu naszemu…”, mówi rozochocony głos w słuchawce.

Historia, a wraz z nią polityka zaczęły mnie dopadać coraz częściej, wręcz strzelać do mnie zza winkla. Na przykład w czasie kolacji w Berlinie, gdy moja turecka kuratorka wyznała, że jej nazwisko znalazło się na liście „wrogów państwa” zredagowanej przez otoczenie premiera Erdoğana po tym, jak wspólnie zrobiliśmy projekt systemu namiotów, które stanowiły obwoźne centra promowania społeczeństwa obywatelskiego na tureckiej prowincji. Jej szef został wręcz aresztowany i przetrzymywany bez sądu w areszcie pod pretekstem dostarczania pomocy terrorystom w finansowanych przez niego „mobilnych ośrodkach szkoleniowych”, którymi okazały się moje nieszczęsne namioty. Przed oczami stanął mi pierwszy montaż namiotów dla organizacji pozarządowej edukującej młodzież i dzieci należące do mniejszości arabskiej w mieście Antakya. Wylądowałem tam w momencie zwiększonego napięcia w związku ze wzmożeniem działań wojennych w znajdującej się raptem kilka kilometrów dalej Syrii, z której ciągnęły tysiące uchodźców niekiedy ostrzeliwanych przez syryjskie myśliwce. Miasto było pełne dziwnych ludzi, jakiegoś oczekiwania, ale i frenetycznego ruchu. Zewsząd zjeżdżali reporterzy i ludzie szybkich interesów. Po ulicach wałęsały się grupy brodatych fundamentalistów muzułmańskich i czujnie rozglądających się kolesi o twarzach regularnych zbójów. Zameldowałem się w hotelu, czekając na kontakt z organizatorami. Wieczorem w hotelowym barze zagadnął mnie facet, którego widziałem wcześniej, jak z grupą podobnie ubranych dżentelmenów wyładowywał z minibusa technicznie wyglądające pudła. Wszyscy byli jednego wzrostu, krótko ostrzyżeni, młodzieńczo gibcy, mimo widocznego wieku średniego. Czarne i ciemnoszare spodnie ze wstawkami wzmocnionego materiału na kolanach i koszule, na ile mogłem ocenić, z mieszanki bawełny i szybkoschnącego poliestru z dodatkiem lycry. „So what’s your job here?”, zapytał oparty o bar ze szklanką ginu w ręce. Niewiele myśląc i nie chcąc się zanadto rozwodzić, odparłem sięgając po mój najlepszy ogólnosłowiański akcent: „I’m an architect. You?”. Facet uśmiechnął się, ujmująco taksując wzrokiem mój praktyczny przyodziewek z mieszanki bawełny, poliestru i lycry. „Insurance business”, odparł. „Let’s drink to that!”.

Im więcej wokół nas nienawistników, paranoików lub profesjonalnych cyników, tym większe prawdopodobieństwo, że cokolwiek zrobimy będzie uznane za gest polityczny. Im więcej ich działania przyniosą dramatu i pożogi, tym bardziej polityka będzie przyklejona do nas, jak psia kupa do podeszwy. Im bardziej polityka wkroczy w nasze życie, tym trudniej będzie nam udowodnić, że nie jesteśmy wielbłądem. Chyba że bycie tym szlachetnym zwierzęciem, albo jakąkolwiek nową tożsamością będzie konieczne do przeżycia w spolaryzowanej rzeczywistości. A wtedy może się okazać, że nie tylko wygodniej, ale i zdecydowanie bardziej podniecająco jest być wielbłądem właśnie. Wypijmy za to!

 
Jakub Szczęsny

Głos został już oddany

BIENNALE YOUNG INTERIOR DESIGNERS

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE