PDA 2024 – materiały i technologie dla Architekta. Korzystaj z darmowej wersji online
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Uwaga, rzucam!

11 sierpnia '22

rozmowa z numeru A&B 04 | 2022

Co jest po drugiej stronie architektury? Czy kończąc studia architektoniczne, absolwenci są skazani na jedną, standardową ścieżkę zawodową? Magdalena Milert zdecydowała się porzucić karierę projektową i znaleźć dla siebie inną drogę. O powodach rezygnacji z pracy w biurze architektonicznym oraz o tym, co może robić architektka (bądź architekt), kiedy nie projektuje, a także o innym spojrzeniu na przestrzeń z autorką bloga pieing.cafe rozmawia Katarzyna Mikulska.

Katarzyna Mikulska: Jest Pani architektką. Jak potoczyła się Pani kariera?

Magdalena Milert: Jestem absolwentką Politechniki Śląskiej. Zaczęłam pracować jeszcze na studiach, żeby zbierać doświadczenie. Pamiętam, że ostatni rok był bardzo trudny — mieszkałam w jednym mieście, pracowałam w drugim, a studiowałam w trzecim. Było ciężko, ale kończąc studia, miałam już spore doświadczenie. Po dyplomie pracowałam w biurze architektonicznym, które zajmowało się projektowaniem obiektów biurowych. Po jakimś czasie zauważyłam, że się nie rozwijam: w pracowni nie było ścieżki awansu, projekty były powtarzalne. Zmieniłam biuro na takie, w którym projektowałam mieszkaniówkę i obiekty usługowe. Przejście z obiektów biurowych na mieszkaniowe było dużą zmianą w podejściu do projektowania, obowiązywały inne przepisy, inaczej też się kształtowało zabudowę.
Po czasie, nie widząc większego sensu w tym, jak wygląda praca architekta, stwierdziłam, że potrzebuję przerwy. Ta przerwa była w zasadzie wymuszona, ponieważ byłam bardzo zestresowana i zmęczona, i miałam nerwobóle, przestraszyłam się, że to problemy z sercem. Po wykonaniu niezbędnych badań, lekarka powiedziała, że przyczyna bólu jest raczej psychologiczna. Dostałam więc bardzo długie L4, na kilka miesięcy, żebym mogła odpocząć od pracy. Kiedy zwolnienie się skończyło, postanowiłam, że nie wracam do zawodu. Zobaczyłam, że można żyć w inny sposób. Zajęłam się grafiką komputerową, byłam freelancerką. Jeszcze pracując w biurach architektonicznych, prowadziłam pieing.cafe, a po przejściu na własną działalność miałam więcej czasu, więc mogłam inaczej opowiadać o różnych sprawach. Szkoliłam się graficznie i to również dało mi możliwości, żeby wybrane treści prezentować ciekawiej niż na przykład zdjęciami stron książek. Tak zaczął się rozwijać pieing i teraz jest już firmą.

Katarzyna: Jak długo pracowała Pani jako architektka od skończenia studiów?

Magdalena: Cztery lata.

Katarzyna: To spore doświadczenie i spory stres. Z czego Pani zdaniem wynika obciążenie psychiczne w pracy architekta? Z dużej ilości pracy, nadgodzin, a może odpowiedzialności?

Magdalena: Myślę, że z kilku powodów. Kiedy przytaczam swoją historię, to okazuje się, że takich przypadków jest wiele. Wydaje mi się, że architektura przyciąga ludzi z powołaniem, z misją. Na studiach jest to mocno akcentowane: to my kształtujemy rzeczywistość. Czując taką powinność, staramy się robić wszystko jak najdłużej i jak najlepiej, nawet mimo utraty sił czy ogromnego zmęczenia. Druga sprawa jest związana z tym, że w architekturze jest więcej dziewczyn — było to także widać na studiach. A u dziewczyn właśnie zdecydowanie częściej pojawia się syndrom oszusta, poczucie, że muszę robić więcej, żeby pokazać i udowodnić wszystkim, że zasługuję na to, gdzie jestem — że jestem dobrą architektką. To ciągłe udowadnianie sobie, że wszystko, co robię, jest prawidłowe i dobrze zrobione, jest też bardzo wykańczające i prowadzi do przepracowania. Takie zachowania rzeczywiście dobrze widać zarówno na studiach, jak i w pracy. Kolejny powód jest taki, że w wielu mniejszych pracowniach nie ma systemu zarządzania. Architekci i architektki zajmują się wszystkim — są odpowiedzialni za projekt, kontakt z klientem i urzędami. Nie ma project managera, który dba o work-life balance. Mimo że są asystenci, którzy pomagają, to odpowiedzialność spoczywa na jednej osobie. Jest zatem duża odpowiedzialność przy jednoczesnym braku benefitów pracowniczych w postaci chociażby umowy o pracę czy płatnych nadgodzin.

czy kobiety mają inne potrzeby w mieście niż mężczyźni? Statystycznie częściej poruszają się pieszo po mieście, często też pchają wózek (czy to matki, czy babcie)

czy kobiety mają inne potrzeby w mieście niż mężczyźni? Statystycznie częściej poruszają się pieszo po mieście, często też pchają wózek (czy to matki, czy babcie)

© pieing.cafe

Katarzyna: Zwykle benefity oznaczają prywatną opiekę lekarską albo kartę sportową, a nie umowę o pracę! Czy standardy w architekturze są aż tak obniżone?

Magdalena: Odkąd umowy o dzieło stały się oskładkowane, trochę się pozmieniało. Sporo pracowników zostało także wypchniętych na B2B. Ale wciąż od pracownika wymaga się bardzo dużo. Wpaja się mu przekonanie, że praca jest misją, a rzeczywistość trzeszczy. Realia pracy architekta bardzo się rozmijają z opowieścią o tym zawodzie. Nie ma także argumentu ekonomicznego czy zabezpieczenia finansowego. Widzę to też po swoich koleżankach, które po zajściu w ciążę i urlopie macierzyńskim już nie wróciły do pracy.

Katarzyna: Z czego to wynikało?

Magdalena: Myślę, że głównie z powodów finansowych i bezpieczeństwa. Widzę, że są aktywne zawodowo, otwierają swoje pracownie. Kiedy zachodziły w ciążę, pracując na umowę o dzieło, to pracodawca decydował, czy będzie im wypłacał pieniądze na urlopie macierzyńskim. Przy braku umowy o pracę jest to uznaniowe, a więc niepewne. Niestety wciąż trudno o umowę o pracę. Kiedy pracownik ją dostanie, uważa, że ma duże szczęście.

Katarzyna: Również jestem architektką niepracującą w zawodzie. Kilka lat temu, gdy przez krótki czas pracowałam w biurze projektowym, było podobnie. Mam jednak wrażenie, że od tego czasu sporo się zmieniło na rynku pracy i poprawiły się standardy zatrudnienia. Czy ma Pani podobne obserwacje?

Magdalena: Nie śledzę na bieżąco ogłoszeń. Wypisałam się już chwilę temu z różnych grup informacyjnych. Wydaje mi się, że rynek pracy w ogóle, nie tylko w architekturze, się zmienia. Mamy jako społeczeństwo większą świadomość praw pracowniczych. Pamiętam, że kiedy trzy lata temu opublikowałam wpis na Instagramie o tym, dlaczego odeszłam z architektury, nikt o tym nie mówił. To była tajemnica poliszynela zamknięta w bańce architektonicznej. Dopiero później wiele środowisk pociągnęło ten temat. Ostatnio moi znajomi architekci i architektki przyznali, że dobrze, że mówi się o tym, jak wygląda praca w biurze projektowym. Wydaje mi się, że do zmian przyczyniają się także bardziej zachodnie standardy pracy, chociażby pokazywania widełek wynagrodzeń. Wchodzi także na rynek pracy młodsze pokolenie, bardziej „roszczeniowe” i dbające o work-life balance. Młodsi dbają o swoje granice i nie chcą pracować, jeśli warunki im nie odpowiadają. Jest to zasadnicza zmiana zachodząca na rynku pracy. Nie wiem, czy dzieje się to wystarczająco dynamicznie, ale na pewno proces trwa.

jeden z celów zrównoważonego rozwoju w architekturze zwraca uwagę między innymi na redukcję negatywnego wpływu inwestycji oraz powtórne wykorzystanie istniejących budynków czy materiałów budowlanych

jeden z celów zrównoważonego rozwoju w architekturze zwraca uwagę między innymi na redukcję negatywnego wpływu inwestycji oraz powtórne wykorzystanie istniejących budynków czy materiałów budowlanych

© Ośrodek Informacji ONZ w Warszawie

Katarzyna: Ciekawe jest zderzenie wyobrażeń z czasów studiów z rzeczywistością pracy w biurze. Pamiętam, jak z niedowierzaniem słuchałam wykładowców, którzy mówili, że tylko część z nas zostanie w architekturze. Przecież wszyscy bardzo chcieliśmy projektować! Obecnie mamy rynek pracownika, który już wpływa na zmiany. Co jeszcze można zrobić, żeby zbliżyć wyobrażenia do rzeczywistości? Czy jest to kwestia tego, że inwestorzy nie chcą płacić za droższe projekty, więc pensje są niskie i niezachęcające? Czy może przyzwyczajenia architektów do ciężkiej pracy i brak otwartości na zmiany w samym sposobie pracy?

Magdalena: Myślę, że to jest wielowątkowe. Wspaniałe projekty, które robimy na studiach, uczą nas projektowania różnych funkcji. Wydaje mi się, że gdyby na uczelni było więcej praktyki, to projekty byłyby bardziej realistyczne. Na przykład, gdyby na przeglądzie semestralnym ktoś powiedział: znajdźmy inwestora, który za to zapłaci. Albo gdyby pojawiło się ćwiczenie z budżetowania i szukania tańszych zamienników poszczególnych elementów. Myślę, że takie elementy wprowadzone pod koniec kariery studenckiej choć trochę zrównałyby oczekiwania z rzeczywistością. Druga sprawa to CSR biura i szefów oraz zarządzanie biurem. Bardzo często w firmach panuje paternalistyczny system. Jest szef — twórca, kreator, demiurg — i cała rzesza mrówek, która nie czuje się w żaden sposób uhonorowana w procesie twórczym. Widzę wiele rozwiązań tego problemu, a można zacząć od tego, żeby honorować wszystkich w tabelkach. Dzięki temu widać cały zespół, który pracował nad projektem, a nie tylko nazwisko szefa podpisującego się za całą pracownię, który jednocześnie nie potrafi obsługiwać Autocada czy Revita. Wydaje mi się także, że za mało robi Izba Architektów, która powinna być związkiem zawodowym działającym ochronnie i wspierająco. Moje wyobrażenie o Izbie tymczasem jest takie, że to wielki budynek, niedostępny, z wysokimi schodami, w którym na pewno nie szuka się pomocy czy wsparcia zawodowego. Oczywiście mówię tu obrazowo i pewnie wygląda to różnie w zależności od miejsca.

I jeszcze ostatnia rzecz, która wynika z osobistego doświadczenia. O zawodzie mówi się czasem, posługując się wyobrażeniem architektów dwudziestolecia międzywojennego, którzy tworzyli nowy, lepszy świat, z Kartą Ateńską czy szkołą lwowską. Żyjemy jednak w kapitalistycznym świecie, w którym rola architekta często jest sprowadzona do wyciskania PUM-u (powierzchni użytkowej mieszkalnej) z działki oraz dbania o zadowolenie inwestora, bo jeśli nie spełnimy jego wymogów, to po prostu pójdzie do innej pracowni. Później jest nam wstyd przyznać, jak rzeczywiście wygląda praca w biurze. A wstyd jest bardzo trudnym uczuciem, o którym nie rozmawiamy — szczególnie z ludźmi niezwiązanymi z architekturą, na przykład z rodzicami, którzy opłacali zajęcia z rysunku i lata studiów. Często porównuje się architektów do lekarzy czy prawników, bo początki w pracy są podobnie trudne. Jest jedna różnica — w pewnym momencie prawnik czy lekarz zaczyna dobrze zarabiać. W architekturze, żeby osiągnąć sukces, trzeba odejść z biura i założyć własną pracownię. Nie ma ścieżek kariery czy równościowego traktowania.

Katarzyna: Jak to jest z zarobkami? Według różnych źródeł, pensja starszego specjalisty to od 7 do 17 tysięcy złotych brutto, a młodszego — około 5. Jakie są Pani doświadczenia w tym zakresie?

Magdalena: Ciekawe, jak te dane były zbierane. Mam wrażenie, że pięcioosobowe biuro niekoniecznie jest tu ujęte, a takich pracowni jest dużo. Niestety, mam zgoła inne doświadczenia, ale też nie monitoruję ofert na bieżąco. Ostatnio widziałam ogłoszenie: 7,5 brutto dla architekta prowadzącego, rozliczenie B2B, ale z własnym Archicadem. Z rozmów z architektami i architektkami wynika, że jeśli ma się uprawnienia, można zarabiać 4–5 tysięcy na rękę. Trzeba trafić na dobrą, dużą pracownię, która jest sformalizowana, ustrukturyzowana, żeby mieć lepsze warunki. Niestety nie mam dostępu do dokładnych danych, które pozwoliłyby mi to zweryfikować.

 
dalszy ciąg rozmowy na następnej stronie

Głos został już oddany

Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Okna dachowe FAKRO GREENVIEW – nowy standard na nowe czasy
Lakiery ogniochronne UNIEPAL-DREW
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE