Na początku roku 2021, ostatni lokatorzy osiedla przy ulicy Dudziarskiej w Warszawie wyprowadzili się, co jednak nie czyni budynków kompletnie niezamieszkałymi. Wiele opuszczonych mieszkań zamieszkują „na dziko” ludzie, którym grozi bezdomność. Co dalej stanie się z fatalnym gettem Pragi Południe?
lokale kwaterunkowe i policjanci
Zespół trzech trójkondygnacyjnych bloków (Dudziarska 40, 40a, 40b) mieszkalnych na Koziej Górce powstał w latach 1994-96. Mieszkań było w sumie 216, oniskim standardzie, małej powierzchni. W założeniu mieszkania w trzech wybudowanych przez miasto blokach miały być zasiedlane przez lokatorów kwaterunkowych oraz ludzi eksmitowanych z Pragi Południe i Śródmieścia. Aby zapewnić bezpieczeństwo miastow padło na pomysł, by na Dudziarską wprowadzili się policjanci wraz z rodzinami, co miało zapewnić spokój na osiedlu. Jednak większość z czasem się wyprowadziła. Dlaczego? Osiedle niczymnie przypominało prawdziwego osiedla...
brak infrastruktury
Standard budynków był niedopuszczalnie niski. Bloki były pozbawione centralnego ogrzewania, nie doprowadzono instalacji gazowej, a izolacja termiczna była praktycznie zerowa. Dodatkowo poza trzema budynkami, dookoła nie zapewniono jakiejkolwiek infrastruktury. Budynki pomimo, że oddalone od dobrze skomunikowanego Ronda Wiatraczna o zaledwie dwa kilometry, znajdują się na zupełnym pustkowiu pomiędzy bocznicą kolejową Olszynka Grochowska, a torami dla pociągów podmiejskich. Jedyna ulica, którą można dojechać do Dudziarskiej, prowadzi obok aresztu śledczego i wyłożona jest zniszczoną kostką. Brak dobrego dojazdu do osiedla spowodował tragiczne skutki. Mieszkańcy, podróżujący do Warszawy, skracali sobie drogę przez tereny kolejowe. Dopiero nieszczęśliwe wypadki zwróciły uwagę władz miasta na problem osiedla i ulicą Dudziarską zaczął kursować autobus, którego trasa prowadziła okrężną drogą. Czas podróży autobusem był dwukrotnie dłuższy niż czas pokonania trasy pieszo.
izolacja w sąsiedztwie zakładu karnego
Tuż obok mieści się duża i wciąż działająca spalarnia śmieci MPO. Bloki ulokowano bez jakochkolwiek założeń, infrastruktury, szkoły, przychodni, czy nawet sklepu spożywczego. Za to w sąsiedztwie spalarni śmieci i zakładu karnego. Dodatkowo ponad budynkami i terenem tak zwanym, rekreacyjnym umieszczono linie wysokiego napięcia. Nikt nie chciał tam mieszkać. Ale niektórzy nie mieli innego wyjścia.
Jest to teren między torami kolejowymi, odizolowany. Było to całkowicie celowe. To nie miało być dla ludzi, którzy zechcą tam sobie żyć, którzy będą żądali, co na osiedlu ma być. To były domy rotacyjne, z których mieli się wynieść jak najszybciej. O możliwie jak najniższym standardzie, żeby nie chcieli tam zostać i żeby nie traktowali tego jako kolejny prezent od administracji publicznej, od społeczeństwa. Możliwe, że to osiedle jest teraz gettem. Uważam, że decyzja była słuszna. Trzeba było z tymi eksmitowanymi ludźmi coś zrobić. - mówił ówczesny burmistrz dzielnicy Śródmieście w programie programu „TVN Uwaga” w grudniu 2005.
osiedle i sztuka
Kontrowersyjna artystyczna ingerencja w osiedle miała miejsce w 2010 roku i stanowi idealny przykład - jak nie łączyć sztuki z archikterturą. Na ścianach bloków zostały namalowane murale inspirowane twórczością Pieta Mondriana oraz „Czarnym Kwadratem” Kazimierza Malewicza. Nie tylko nikt nie włączył mieszkańców w proces artystyczny i kształtowania przestrzeni w której żyją. Murale powstały bez jakichkolwiek konsultacji. Szczególnie inspiracja Malewiczem została uznana przez mieszkańców za fatalną dla osiedla. Kolejną absurdalną formą zintegrowania osiedla ze światem, było włączenie budynków w akcję festiwalu „Warszawa w budowie”. Można było wtedy wziąć festiwalowy autobus z centrum miasta i odwiedzić Dudziarską, żeby... Zauważyć architektoniczny fenomen? Fundacja Puszka przywołuje opowieści Janusza Byszewskiego, w których było to niczym ,,ludzkie zoo”.
fot. warszawskie mozaiki | www.warszawskie-mozaiki.pl
koniec eksperymentu
Na przestrzeni dziesięcioleci osiedle poddano jedynie drobnym remontom. Większość lokali była opuszczona i zdewastowana. Dopiero w 2015 roku, po wielu obietnicach, miasto postanowiło znaleźć dla lokatorów osiedla lokale zastępcze. Osiedle z czasem straciło funkcję mieszkalną. Gdy ostatnie oficjalnie zameldowane rodziny wyprowadzały się, ich względnie zadbane mieszkania były przejmowane „na dziko” przez ludzi, którym groziła bezdomność. Aktualnie, oficjalnie mieszka tam tylko strażnik.
Poza zniszczoną psychiką ludzką, warto przypomnieć, że ten architektoniczno-społeczny eksperyment kosztował Warszawę 4 mln zł. Kolejne 4,3 mln zł pochłonęło zadłużenie mieszkańców z tytułu niepłaconych czynszów.
Czy pozostałości po warszawskim eksperymencie zostaną wyburzone, jak niejednokrotnie obiecywali rządzący? Czy jeszcze długo pozostaną namacalnym wspomnieniem nieszczęśliwej polityki mieszkaniowej?