Agnieszka: Obserwując od lat Twoją pracę, widzę w niej empatyczność i jeszcze kilka lat temu bardzo awangardowy stosunek do przyrody, naturalności i dzikości, którą już wtedy wprowadzałaś w swoich projektach. Przypomnę dom jednorodzinny, zaplanowany do obrośnięcia chwastami czy górę na placu Konstytucji, dzięki której chwasty rosły w samym centrum miasta, a parking był schowany pod ziemią. Wyprzedzałaś czasy. Co robisz teraz?
Aleksandra: Cały czas funkcjonuję w niszy. Moja pracownia od piętnastu lat jest w tym samym malutkim lokalu w szczelinie między blokami z niewielką witryną od ulicy. Mój zespół jest bardzo mały, pracujemy w grupie od trzech do sześciu osób. Projektujemy domy, parki, instalacje, rzeźby, ostatnio projektowałyśmy kwartał na ponad trzysta mieszkań komunalnych, teraz szkołę podstawową, piszę też książki, robię scenografie, ale moją największą pasją są brudy tego miasta, czyli przestrzenie najgorsze i niechciane. Lubię kwestionować prestiż w architekturze, lubię miejsca, które są na marginesie, bazary, kible, śmietniki. Lubię też mariaż sztuki z architekturą, dzięki czemu sztuka wychodzi poza muzeum, schodzi z piedestału. Bazarami zajmuję się już od czasów moich studiów i dyplomu na placu Defilad w Warszawie, gdzie chciałam ochronić szczęki i stargany jako świadectwo transformacji. Potem po drodze było kilka projektów koncepcyjnych targowisk, bazar Różyckiego, Bazaristan, czyli wystawa‑performans na targowisku we Wrocławiu, kilka konkursów, później rewitalizacja targowiska Bakalarska w Warszawie, które jest najbardziej różnorodnym i kosmopolitycznym miejscem w Polsce, a teraz ruszyła właśnie budowa bazaru w gminie Błonie. W przyszłym roku zacznie się rewitalizacja targowiska w Białej Podlaskiej. Bardzo cieszy mnie to, że po dziesięciu latach pisania i badania bazarów, w końcu mogę wiedzę teoretyczną przekuć w praktykę, choć robię to bardzo powoli i w niewielkiej skali. Te wyparte przestrzenie powoli zaczynają wychodzić z cienia.
makieta projektu rewitalizacji bazaru na Ptasiej we Wrocławiu na wystawie „Bazaristan”, kuratorka: Aleksandra Wasilkowska
© PostNovki
Agnieszka: Bazary nazywasz architekturą cienia. Co to znaczy?
Aleksandra: To architektura wyparta, brudna, niechciane dziedzictwo, bękart transformacji. W sensie psychoanalitycznym nieformalna architektura jest metaforą podświadomości miasta. Termin „architektura cienia” odwołuje się do psychologii Junga i jego pojęcia archetypu cienia, czyli wypartych do podświadomości ludzkich fantazji, ukrytych lęków i wstydu. W kontekście miasta to są miejsca, których się wstydzimy i które kochamy jednocześnie.
To był Jarmark Europa, to jest targowisko Bakalarska czy giełda kwiatowa, to są inne mniejsze bazary, handel uliczny, budki warzywne przy przystankach, które zaczęły znikać z pejzażu miast w ramach euroremontu. Interesuje mnie to, w jaki sposób funkcjonuje oddolna architektura i cała miejska szara strefa. W jaki sposób samoorganizacja i budownictwo nieformalne tworzą ekonomię i urbanistykę, choć są z niej wypierane przez oficjalny system i regulacje. Bazary są najbardziej demokratyczną przestrzenią i niekoniecznie służą tylko konsumpcji. Mają ogromną frekwencję, są popularne, egalitarne i inkluzywne, otwarte na wszystkich. Dlatego uważam, że powinny być projektowane jak muzea, teatry, jak współczesne społeczne pałace.
Agnieszka: Wyniosłaś się z koncepcją nowoczesnego targowiska z placu Defilad, od którego zaczynałaś, na obrzeża miasta?
Aleksandra: Łatwiej działać na peryferiach systemu. Zmieniłam ostatnio trochę strategię i zaczęłam pracować w mniejszych miastach i gminach. W Warszawie często trzeba przekonywać urzędników na niższym szczeblu do pewnych zmian w myśleniu, cały czas słyszę, że gdzieś się nie da zasadzić drzew, bo za blisko są sieci, albo że utrzymanie zieleni czy odzyskiwanie szarej wody za dużo kosztuje. Praca w dużym mieście często wiąże się też z dużą biurokracją. Czasami dobre pomysły są blokowane gdzieś na niższym szczeblu urzędowym. Wydawałoby się, że dziś, w trakcie pandemii już nikt nie powinien kwestionować konieczności radykalnego zazieleniania miasta, że już pewne rzeczy są oczywiste i przepracowane, a jednak wciąż wielu urzędników chce iść starymi ścieżkami. Dobrze działa Zarząd Zieleni, ale wielu urzędników w poszczególnych dzielnicach na niższych szczeblach wciąż wierzy, że najważniejsze są miejsca parkingowe i dobrze wyasfaltowane podwórko. Łatwiej jest, mam wrażenie, pracować w mniejszych gminach, w których nie ma aż tak wielkiej biurokracji, a urzędnicy są bardziej zaangażowani. W tej chwili pracuję w gminie Błonie pod Warszawą przy rewitalizacji lokalnego targowiska i jestem zachwycona, jak bardzo otwarta i progresywna jest to gmina. Burmistrzowi udało się nawet przekonać opozycję w radzie gminy do tego, że targowisko może być jednocześnie parkiem. Na tym samym terenie obok pawilonów i stołów handlowych będzie rosło prawie pół tysiąca drzew i ponad tysiąc bylin i pnączy. Powstaną tam też ogrody deszczowe, będzie bardzo dużo retencji wody, budki dla ptaków i owadów. Moje dotychczasowe doświadczenia dowodzą, że łatwiej jest wprowadzić progresywne rozwiązania w mniejszych gminach. Wydaje mi się, że bardzo prawdziwe jest twierdzenie, że dziś centrum jest na peryferiach.
projekt rewitalizacji targu Błonie, proj.: Pracownia Architektoniczna Aleksandra Wasilkowska
Agnieszka: Dlaczego w ogóle zajęłaś się bazarami?
Aleksandra: Jako studentka we Francji co weekend spotykałam się z przyjaciółmi na targowisku na centralnym placu miejskim. Mieliśmy taki rytuał, że kupowaliśmy warzywa i owoce na cały tydzień, a potem często jedliśmy to, co kupiliśmy, w kawiarniach obok targowiska. W niedzielę zamiast na mszę ludzie szli po prostu na bazar. We Francji bazary są dla wszystkich wspaniałym miejscem spontanicznych spotkań. Nie są wygrodzoną, wstydliwą przestrzenią gdzieś na peryferiach dzielnicy, ale sercem i esencją życia miejskiego. W tym czasie w Warszawie toczyła się wielka dyskusja na temat szczęk i hal na placu Defilad, ale też trwała krytyka Jarmarku Europa i innych mniejszych targowisk, które wylały się na ulice po transformacji. Na Stadionie Dziesięciolecia, czyli ówczesnym Jarmarku Europa, tętniło życie. Podobało mi się, że to jest jedyne miejsce, które tak tłumnie odwiedza cała Warszawa, bardzo różne grupy społeczne, migranci i ludzie spoza miasta. Słynna uliczka z zupami była centrum spotkań w weekendy bez żadnego odgórnego planowania. Bardzo mi było szkoda potencjału społecznego bazarów i zaczęłam się zastanawiać, co można zrobić, żeby bazary i handel uliczny ucywilizować, tak żeby były akceptowalne społecznie i żeby targowiska zaczęto wpisywać do miejskich planów miejscowych.
projekt rewitalizacji targu Błonie, proj.: Pracownia Architektoniczna Aleksandra Wasilkowska
We Francji obroniłam dyplom dotyczący placu Defilad. Zaproponowałam ochronę i rozbudowę bazaru jako kontry dla Pałacu Kultury. Przygotowałam też nową urbanistykę, która działa nie według zamkniętego, zakomponowanego planu, ale według otwartej zasady wzrostu przez dodawanie kolejnych budynków. Projekt ewoluował, opracowałam na ten temat publikację „Warszawa jako struktura emergentna”, z nowym myśleniem na temat bardziej oddolnej urbanistyki. Był to też pewnego rodzaju manifest mówiący, że centrum miasta powinno być jak najbardziej inkluzywne i dostępne, że takie funkcje jak bazary mogą być centrum, że centrum miasta to nie tylko prestiż, muzeum i teatr, że centrum powinno być amalgamatem, łączyć różne bańki społeczne i nie tworzyć gett tylko dla jednej klasy społecznej. Wychodzisz z urzędu mieszczącego się w Pałacu Kultury i kupujesz marchewkę albo ręcznik. Korzystasz z łaźni miejskiej albo pomocy społecznej i wchodzisz do muzeum. Czuję, że jako osoba uprzywilejowana mam obowiązek walczyć o to, żeby w ramach modernizacji nie pogłębiać rozwarstwienia społecznego. Architektura i urbanistyka mogą być narzędziami do łączenia różnych grup społecznych. To jest trudne i utopijne, ale czuję, że trzeba o to walczyć, bić się o to, żeby polityka miejska i plany miejscowe tworzyły przestrzeń inkluzywną, otwartą na różne grupy społeczne. Dzięki temu będziemy trenować empatię i tolerancję na inność.
Agnieszka: Zajmowałaś się toaletami. To też architektura cienia?
Aleksandra: Osiemnaście lat temu spacerując po Warszawie z moim małym synem w wózku, nie miałam gdzie go przewinąć, w parkach nie było toalet, czułam, że to forma dyskryminacji, że rodzice z małymi dziećmi i osoby starsze mają kłopot ze swobodnym przemieszczaniem się po mieście z tego powodu. Jak w przypadku bazarów, tak i tutaj moje osobiste doświadczenie przełożyło się na praktykę architektoniczną. Równolegle do projektowania zajmowałam się badaniem i opisywaniem tych uwierających mnie tematów. Wydałam kilka książek w serii „Architektura Cienia”, które krążą wokół moich obsesji na temat miejskiej podświadomości, tematów trochę brudnych, trochę wypartych, jak bazary, handel uliczny i właśnie toalety. Praca nad książkami jest dla mnie dobrym pretekstem do badania wątków, które mnie intrygują lub uwierają w jakiś sposób. Stąd w książce o toaletach pojawiają się tak różne kwestie: od eksperymentów artystycznych, przez wywiady z szaleciarkami, po analizę typologii muszli toaletowych. To, co mi się udaje zebrać w czasie pracy nad książkami, później stosuję w swoich projektach. Na przykład w toaletach warszawskich, które stoją już w wielu miejscach w Warszawie, udało mi się zlikwidować podział na płeć, udało mi się zrobić wielki przewijak i miejsce do wstawienia wózka, w sytuacji kiedy z toalety musi skorzystać rodzic z małym dzieckiem. To są drobiazgi, ale kluczowe, by architektura nikogo nie wykluczała. Bardzo chciałabym, żeby w szkole, którą teraz projektujemy, udało się zbudować toalety, które nie będą dyskryminować ze względu na płeć. Bo, po pierwsze, prawo budowlane jest skonstruowane wciąż tak, że w sumie razem z pisuarami musi powstać więcej tak zwanych oczek w toaletach męskich niż w damskich, nie ma też toalet dla osób, które nie czują się dobrze ani w męskich, ani w damskich toaletach. Toalety więc wciąż wykluczają i chcę to w moich projektach zmienić.
Automatyczna Toaleta Warszawska, proj.: Pracownia Architektoniczna Aleksandra Wasilkowska, Marek Happach
fot.: Maciej Landsberg
ciąg dalszy rozmowy na kolejnej stronie