„Le jardin. Intérieur à ciel ouvert” w Normandii
[materiał oryginalny A&B 7/8'2018]
Słowo „pejzaż” kojarzy się nam przede wszystkim z naturą, tymczasem pierwotnie używaliśmy go w Europie wyłącznie w odniesieniu do reprezentacji, a więc na przykład obrazu olejnego przedstawiającego krajobraz. Źródeł pejzażu należy się doszukiwać w marzeniach miejskiej elity o naturze, zainspirowanych włoską wsią i antycznymi tekstami. Użycie wyrazu „pejzaż” à propos tego, co widzimy bezpośrednio w plenerze, przyszło dużo później. Dziś stosujemy już nawet określenie „pejzaż miejski”.
Pejzaż zrodził się na kartce papieru. I choć nie staje się przez to architekturą, to jednak jest to już jakaś jej zapowiedź. Pejzaż przedstawia miejsce, które pozostaje naturalne, przenosi nas w inną rzeczywistość, a jednak jest znajome. Ręka ludzka zostawiła na nim swój ślad. Uwidacznia się tu dualistyczna potrzeba człowieka — pokonania natury i zarazem bezpośredniego z nią obcowania. O ile miasto wciąż pozostaje kolebką architektury, a wieś jego ogrodem, o tyle relacja pomiędzy nimi nie jest dziś tak jednoznaczna, a już na pewno nie można mówić o harmonii pomiędzy nimi. Odkąd architektura znajduje się w coraz silniejszej opozycji do natury, pytanie o pejzaż naturalny i nasze w nim miejsce staje się niezwykle aktualne.
Zadają je sobie również twórcy „Ogrodu — wnętrza otwartego na niebo”. „Le jardin. Intérieur à ciel ouvert” — jak brzmi w oryginale jego nazwa — znajduje się we francuskim miasteczku Athis‑de‑l’Orne na skraju Normandii. Ogród przypomina dom, pozbawiony jest jednak dachu. Jest to przestrzeń intymna, zamknięta w szczelnych granicach, a jednocześnie całkowicie otwarta na niebo. Powierzchnia niespełna trzech tysięcy metrów kwadratowych gromadzi przeszło tysiąc gatunków roślin. Mimo naturalnego charakteru ogrodu, każdy skrawek ziemi czy detal są w nim pod kontrolą, a przypadek wpisany jest w odgórny plan.
Benoît i Dominique Delomez
Wszystko zaczęło się dwadzieścia lat temu, kiedy Dominique i Benoît Delomez — para francuskich artystów plastyków — postanowili przenieść się z miasta w wiejskie rodzinne strony. Ogród, który stworzyli, to jeszcze jedno wnętrze ich domu, tyle że w plenerze, jakby rzeczywiście architektura nie była zaprzeczeniem natury, ale mogła być jej kontynuacją. Od maja do września dzielą się nim z publicznością.
Dorota BIELAWSKA
Rozmowa z Dominique i Benoît Delomez — twórcami „Le jardin. Intérieur à ciel ouvert”
sytuacja — 0. wejście do ogrodu; 1. staw z rzęsą wodną; 2. poszycie/rzeźba; 3. gniazdo (bambus); 4. przejście Miskant; 5. kamienisko; 6. żywopłot normandzki; 7. fabryka; 8. basen z traszkami; 9. wodospad/rzeźba; 10. park bambusowy/instalacja; 11. aleja paproci; 12. instalacja dźwiękowa; 13. żywopłot normandzki; 14. krzewy laurowe; 15. warzywnik; 16. drzewko szczęścia; 17. aleja cisowa; 18. taras; 19. staw egzotyczny
Dorota Bielawska: „Le jardin. Intérieur à ciel ouvert” to miejsce, w którym główną rolę odgrywa codzienne życie.
Dominique Delomez: Wszystko obraca się wokół codziennego gestu. Wykonujemy go oczywiście z myślą o publiczności, ale także o nas samych, no i przede wszystkim o ogrodzie. Miejsca pozostawione naturze, podcinanie roślinności, łączenie wody z kontekstem mineralnym, rytualne niemal grabienie piasku — wszystko to składa się na nasze dzieło.
pomost z drewna daglezji oraz paproć drzewiasta Dicksonia
© Dominique i Benoît Delomez
Dorota: Teren dzisiejszego „Le jardin” nie zawsze przypominał ogród.
Benoît Delomez: Kiedy tu przybyliśmy, w miejscu dzisiejszego ogrodu znajdowało się nieczynne wysypisko śmieci. A więc zaczynaliśmy od niczego. Mieliśmy tylko wodę, dzięki istniejącym tu źródłom. Ale stawy musieliśmy wykopać. Teren, który zastaliśmy, był raczej płaski, bez widocznego reliefu. Nawieźliśmy pięćdziesiąt ciężarówek ziemi, aby nadać tej przestrzeni kształt.
Dorota: Ogród zdaje się dość niespodziewanie wyrastać w normandzkim pejzażu.
Benoît: W pewnym sensie znajdujemy się we wnętrzu rzeźby, o ile można tak nazwać ogród. A więc jesteśmy w środku, a nie wokół — na zewnątrz, i możemy ją oglądać w promieniu 360 stopni. Przemieszczając się, poznajemy różne jej strefy. Naszą dewizą jest pozostawać na granicy między porządkiem a niespodziewanym.
pomost z drewna daglezji oraz żywopłot normandzki
© Dominique i Benoît Delomez
Dorota: Skąd wzięła się kolekcja paproci w „Le jardin”? Jest ich tu dokładnie 135 gatunków. Czy rosły tu wcześniej, nadając kierunek Waszej pasji?
Benoît: Wszędzie rosły tylko trzcina, ponieważ teren był wilgotny, a także szczaw polny, który zwykliśmy uważać za zielsko. I nic poza tym. A więc trzeba było to wszystko usunąć. Były też topole, pod którymi z reguły nic nie rośnie i które także wycięliśmy. Została pusta przestrzeń, do tego bardzo nasłoneczniona. Paprocie zainteresowały nas w kontekście swego prehistorycznego pochodzenia, tak jak skrzypy. A także w aspekcie graficznym i architektonicznym, ze względu na formę i kształt liści. Trzeba powiedzieć, że tego typu rośliny stanowią podstawę w naszym ogrodzie. Dzięki rozwijającym się pędom paproci każdej wiosny obserwujemy prawdziwy cud narodzin. Poza tym ważną rolę odgrywa też ich dziki charakter.
Dominique: Zastany normandzki kontekst też był brany pod uwagę przy tworzeniu ogrodu. To jedna z jego cech charakterystycznych. Kapitałem roślinnym były przede wszystkim les haies bocagères, które są bardzo typowe dla naszego obszaru (półdziki żywopłot występujący w polno-leśnym krajobrazie poprzetykanym niewielkimi, nieregularnymi polami z zadrzewionymi i zakrzaczonymi miedzami, od kilkudziesięciu lat zagrożony ze względu na intensywnie rozwijające się rolnictwo przemysłowe — przyp. autorki). „Le jardin” to podróż w inne strony świata, ale punktem odniesienia zostaje Normandia, bo jesteśmy stąd. Linia tradycyjnego półdzikiego żywopłotu wytycza granicę naszego ogrodu.
poszycie ogrodu i staw z rzęsą wodną
© Dominique i Benoît Delomez
Dorota: Ochrona pejzażu normandzkiego, z charakterystycznymi niewielkimi, nieregularnymi polami, z les haies bocagères, stała się dziś wyzwaniem dla ekologów.
Dominique: Pejzaż ten oznacza zróżnicowanie i bogactwo biologiczne. Jako że troszczymy się w naszym ogrodzie o środowisko naturalne, les haies bocagères znajdują tu jak najbardziej swoje miejsce, swoją niszę ekologiczną. Nasza działalność ma zarazem aspekt historyczny, biologiczny i estetyczny.
Dorota: „Le jardin” to ogród współczesny?
Dominique: To jest mimo wszystko forma współczesności. Nie możemy tu mówić o ogrodzie francuskim, angielskim, włoskim czy japońskim. Pasjonujemy się historią ogrodu, ale celem nie jest imitowanie jakiegoś konkretnego wzorca. Kierunek naszej pracy wyznacza przede wszystkim pewna wizja artystyczna, czy to z zakresu architektury, czy sztuk stosowanych.
narecznica czerwonozawijkowa [Dryopteris Erythrosora]
© Dominique i Benoît Delomez
Dorota: W kontekście Waszego ogrodu pojawia się również pojęcie egzotyzmu.
Dominique: Neoegzotyzmu, powiedziałabym. To nie jest ogród egzotyczny sensu stricto, ponieważ nie możemy sobie pozwolić na hodowlę wielu gatunków, które zwyczajnie nie przetrwałyby w Normandii zimy. Mimo wszystko niektóre rośliny przybyłe z daleka czują się tu bardzo dobrze i nadają ogrodowi egzotycznego wyrazu. Nasze zainteresowania kierują się szczególnie w stronę Azji. Lubimy niektóre pochodzące stamtąd gatunki roślin, na przykład bambus — dla jego wartości estetycznych i praktycznych, takich jak ochrona przed wiatrem. Lubimy też aranżować ogród na różne sposoby, w zależności od jego części. Dzięki temu spacer przez „Le jardin” zamienia się w prawdziwą podróż.
Dorota: I każdego prawie dnia wyruszacie w trochę inną podróż?
Dominique: Ten aspekt nietrwałości, efemeryczności bardzo nas interesuje. Ogród w swojej przemijalności, zmienności zmusza nas do refleksji nad naszą pracą. Mamy świadomość, że nie tworzymy czegoś wiecznego. Podobnie instalacje artystyczne autorstwa Benoît, które znajdują się w ogrodzie, pewnego dnia może powędrują stąd gdzieś indziej, albo i nie, ale perspektywa ogrodu nadaje im rodzaj wrażliwości, słabości, która każe nam być czujnym. To sprawia, że podróżujemy tu także w czasie. Kiedy przychodzą do nas dzieci, wyjaśniamy im, że paprocie to rośliny, które pamiętają jeszcze dinozaury.
rzeźba „Dialogues” („Dialogi”), lustro, szkło, beton, 150×110×110 cm, proj.: Benoît Delomez
© Dominique i Benoît Delomez
Dorota: Instalacje artystyczne Benoît żyją w ogrodzie w prawdziwej symbiozie.
Benoît: Moje instalacje, które widzimy dziś w ogrodzie, zaistniały już wcześniej, zostały stworzone na potrzeby innego miejsca. Tutaj, razem z Dominique, staramy się je zespolić z nowym otoczeniem. Daliśmy im nowe życie, weszły w dialog z ogrodem, są dziś dobrze zintegrowane. Jest ich tu zresztą tylko kilka. Pomysł nie polegał na tym, żeby stworzyć ogród moich rzeźb.
Dorota: Sześcian o lustrzanych powierzchniach, które jednocześnie filtrują światło niczym medium, stał się symbolem Waszego ogrodu. Zawiera myśl o dialogu, według której zdaje się funkcjonować też „Le jardin”.
Dominique: Sześcian Benoît stał się rzeczywiście emblematyczny dla naszego ogrodu i stanowi niejako jego kwintesencję. Ogród to miejsce spotkań, refleksji i wymiany myśli, których lustrzana kostka jest w pewnym sensie metaforą. Uczestniczy w codziennym życiu ogrodu, w komunikacji z publicznością. Dzięki formie instalacji często to sami goście na chwilę stają się jej częścią.
ogród warzywny — lustra
© Dominique i Benoît Delomez
Dorota: Co właściwie oznacza nazwa „Ogród. Wnętrze otwarte na niebo”?
Dominique: Ogród stanowi całość, ale zarazem składa się z poszczególnych, przechodnich części. Przemierzamy tu różne przestrzenie kolorystyczne, tworzą go różne podłoża. Jest trochę jak dom, tylko nie ma dachu. To przestrzeń, którą aranżujemy w trzech wymiarach. Podłoże — ziemia ogrodu — jest tak samo ważne, jak jego aspekt wertykalny.
Benoît: Mogę też dorzucić à propos nazwy, że kiedy zajmujemy się ogrodem, to mówimy, że „robimy sprzątanie” — jak we wnętrzu domu.
Dorota: W Waszym ogrodzie znalazło się też miejsce na kuchnię: uprawiacie rośliny, których używacie do gotowania.
Dominique: Część „Le jardin”, gdzie znajduje się ogród warzywny, to jeszcze jedno „pomieszczenie”. Pojawia się tu też oczywiście skojarzenie z ogrodami charakterystycznymi dla monasterów, ponieważ dominują tu rośliny aromatyczne i lecznicze. I poza tym wszystko jest w pewnym porządku, poddane organizacji. Nie da się tu mówić natomiast o ogrodzie zamkniętym, w tradycyjnym sensie. Nie ma kamiennego muru, który by go otaczał. Za wejście do warzywnika i jego ogrodzenie służą drzewa owocowe uformowane w szpaler w kształcie litery „u”. Pojawia się też bukszpan, trochę jak w klasycznym ogrodzie francuskim, rządzi tu geometryczny porządek. Rozstajemy się z aspektem mineralnym, znika kamień łupkowy, dzięki drewnu wokół luster pojawia się kolor, który nadaje ciepła i tworzy kameralną atmosferę.
dereń pagodowy drzewiasty [Cornus Controversa Variegata] i Narecznica Wallicha [Dryopteris Wallichiana]
© Dominique i Benoît Delomez
Dorota: Potocznie mówi się „dom z ogrodem”, w Waszym przypadku mowa byłaby raczej o „ogrodzie z domem”.
Benoît: Pomysł był rzeczywiście taki, żeby dom był jak najmniej widoczny, żeby zniknął w zieleni. Integruje się całkiem dobrze, głównie dzięki kolorystyce. Czarny kolor sprawia, że przechodzi na drugi plan.
Dorota: Czy koncept ogrodu istniał od samego początku w Waszych głowach?
Benoît: Nie było narysowanego planu ogrodu, powstawał spontanicznie, tworzył się z dnia na dzień, wokół stawów. Można by wyróżnić trzy fazy jego wyłaniania się, bo mamy trzy stawy. Tworzyliśmy „Le jardin”, kierując się przede wszystkim odczuciem, a nie konkretnym programem.
Dominique: Nasz ogród wychodzi naprzeciw wszystkim publicznościom. Pod wieloma względami może być więc postrzegany jako dzieło konceptualne i jednocześnie — to chyba zresztą magia wszystkich ogrodów — działa bezpośrednio na zmysły. Pewne części ogrodu przemawiają może bardziej do niektórych niż inne, ale każdy może odnaleźć w „Le jardin” swoje miejsce. To jest ogród przeznaczony do życia. Zdecydowaliśmy się podarować go innym, ale na samym początku stworzyliśmy go tylko dla nas i w pewnym sensie zostaje tylko naszym ogrodem. Daje nam wciąż chęć do przeżywania go jako permanentnego dzieła. Mamy stałych gości, którzy wracają regularnie: wykupują abonament i przychodzą, kiedy przyjdzie im ochota, żeby spędzić tu trochę czasu. Poza tym przyjmujemy tu artystów, organizujemy wystawy, mamy wizyty szkolne, podczas których dostosowujemy się do wieku publiczności. Przybywają też ludzie z daleka, z innych krajów, nie przestajemy być zaskakiwani.
Dorota: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Dorota Bielawska
Ilustracje udostępnione dzięki uprzejmości Dominique i Benoît Delomez — twórców „Le jardin. Intérieur à ciel ouvert”.