łódzkie PoMo‑niewiadomo
„Postmodernizm jest prawie w porządku” — głosi tytuł książki Łukasza Stanka. Nie jest wystarczająco dobry, by objąć go ochroną i szanować jako dziedzictwo. Jest „prawie w porządku”. Budzi uczucie lekkiego zażenowania — jak boazeria w przedpokoju albo śliwkowa marynarka, którą na rodzinnym zdjęciu nosi wąsaty wujek. W dobie powrotu do modernistycznej estetyki umiaru postmodernistyczny przepych wydaje się niestosowny. Być może mamy do czynienia z naturalnym wahadłowym zjawiskiem, które trafnie zdiagnozował Zdzisław Bieniecki jeszcze w latach 60. „Czasy rodziców są tylko śmieszne, dziadków — urzekające” — pisał.
Krótki przegląd łódzkiego postmodernizmu to wycieczka do świata, który przeminął. Wgląd w rzeczywistość tylko z pozoru nieodległą. Architekci poszukiwali inspiracji w tradycjach Łodzi z czasów „Ziemi Obiecanej” i wznosili nowe‑stare kamienice, w których realistyczne płaskorzeźby sąsiadowały ze stalowymi ażurowymi kapitelami kolumn podtrzymującymi zbyt ciężkie gzymsy. Architektura miała przemawiać w sposób prosty i dosłowny. Pałac Młodzieży autorstwa Zbigniewa Palmy, wzniesiony pośrodku blokowiska z czasów Gierka, otrzymał charakterystyczną wieżyczkę, kolumnowy portyk oraz fantazyjne woluty. Fantazja, polot i odrobina twórczego szaleństwa stanowiły przeciwieństwo dla rzekomych ograniczeń, jakie narzucał modernizm. Co ciekawe, wielu spośród tych, którzy w pierwszej połowie lat 90. „westernizowali” polską przestrzeń publiczną przy pomocy szkła refleksyjnego, różowego marmuru i polerowanej stali, dziś sięga po estetykę pseudomodernistyczną. Do wcześniejszych dokonań przyznają się niechętnie.
Łódzki Pałac Młodzieży autorstwa Zbigniewa Palmy.
fot.: Błażej Ciarkowski
Rosnące zainteresowanie architekturą polskiego postmodernizmu pozwala mieć nadzieję, że dziedzictwo czasów transformacji zostanie nie tylko docenione, ale i objęte właściwą ochroną. Pierwszym krokiem powinno być oswojenie zjawiska, które dziś często wydaje się niezrozumiałe, nadmiernie udziwnione. Zaakceptowanie budynków, które, tak jak kurtka Charlotte Hornets czy seledynowy garnitur, stanowią część naszej osobistej historii. Uznanie architektury doby transformacji za znak czasów, kiedy wierzyliśmy w „drugą Japonię”, a fontanna na dworcu kolejowym miała zbliżać nas do wymarzonego Zachodu.