Czy spółdzielczość będzie „nowym” game changerem w Polsce? Dlaczego powinniśmy poszukiwać takich form organizacji w kontekście naszych potrzeb? O spółdzielczości, innowacyjności i farmach miejskich rozmawiamy z Joanną Erbel.
Joanna Erbel — socjolożka, ekspertka do spraw mieszkaniowych i budowania miejskiej odporności. Członkini Zarządu PLZ Spółdzielni. Dyrektorka ds. protopii w CoopTech Hub, pierwszym w Polsce centrum technologii spółdzielczych, które stawia sobie za cel tworzenie wspólnoty opartej o zaufanie przez cyfrowy restart spółdzielczości i budowanie lokalnego ekosystemu współpracy
© Archiwum Autorki
Wiktor: Na czym polega miejska odporność, o której CoopTech Hub pisze w swoich raportach?
Joanna Erbel: Nasze podejście zakłada budowanie strategii reagowania na kryzysy na bazie lokalnych zasobów — zarówno ludzkich, finansowych, jak i przyrodniczych. Jako Cooptech Hub opublikowaliśmy trzy raporty, które dotyczą miejskiej odporności, obserwowanej z różnych perspektyw. Pierwszy dotyczył spółdzielczej miejskiej transformacji i mówił o przekształcaniu terenów pogórniczych w obszarach innowacyjności, gwarantujących stabilne miejsca pracy. Stabilność miejsc pracy to jeden z wyznaczników lokalnej odporności. Zagraniczny inwestor w momencie, gdy okaże się, że gdzieś jest taniej albo warunki polityczne zaczynają być sprzyjające po upadku systemu autorytarnego, może łatwo przenieść miejsca pracy w inną część świata.
Drugi raport „Pakiet Miejskiej Odporności”, będący przełożeniem wizji zakorzenienia gospodarki o lokalne kapitały, skupia się wokół prostego pytania: jakie mamy lokalnie zasoby, zarówno finansowe, przestrzenne, ludzkie, jak i przyrodnicze. W raporcie pokazujemy, jak można samodzielnie rozpoznać swoje potencjały. Dzielimy je na cztery obszary. Pierwszy z nich to miejsca i przestrzenie (zarówno materialne, jak i cyfrowe), w których dzieją się rzeczy ważne dla lokalnej społeczności. Drugi to organizacje i instytucje — zarówno formalne, jak i nieformalne, które skupiają aktywne osoby. Trzeci to szeroko rozumiane potencjały i zasoby: ludzkie, przyrodnicze, kapitałowe i inne. Ostatni, czwarty obszar, to święta, wydarzenia i momenty celebracji, które pozwalają budować lokalną tożsamość wokół wspólnego spędzania czasu. Takimi świętami mogą wydarzenia związane z historią danego miejsca, urodziny ulic czy miejskie dożynki.
trzy filary spółdzielni rozwojowej
© CoopTech Hub
Kiedy mamy zmapowane lokalne zasoby, czyli wiemy, co jest naszymi silnymi stronami, znacznie łatwiej odpowiedzieć na aktualne wyzwania, które kształtują się przez globalne trendy, takie jak konieczność adaptacji do zmian klimatu, niestabilna sytuacja geopolityczna (jak wojna, która wpłynęła na sektor energetyczny), czy budowanie stabilnych łańcuchów dostaw i suwerenności gospodarczej, w tym żywnościowej.
W budowaniu odporności kluczowy jest lokalny kontekst — każdy region ma swoje atuty, na których może grać. Proponujemy zmienić podejście mówiące, że nadrzędną regułą są globalne zasady, bo za nimi idzie kapitał — zarówno ten prywatny, jak i instytucjonalny, więc musimy zdać test na wzorowe obywatelki Europy czy globalnych obywateli kapitalistycznego świata. To, co proponujemy, to odwrócić tę logikę i pokazać, że to, co jest blisko, to jest nasz największy zasób — zarówno nasze lokalne sieci społeczne, jak i tożsamość. I dopiero znając własną siłę, powinniśmy sięgać po rozwiązania ze świata ponadlokalnego.
Wiktor: Dlaczego jest to aż tak ważne?
Joanna: Świadomość swoich potencjałów daje poczucie sprawczości, a to z kolei pozwala lepiej odpowiadać na różnego rodzaju wyzwania. Chcemy pokazać, że można budować dumę z tego, skąd się pochodzi, a jednocześnie budować modele bazujące na współpracy. Dlatego właśnie pokazujemy, że rdzeniem budowania odporności są lokalne zasoby, w tym lokalna tożsamość. Nie musimy się wyrzekać tego, kim jesteśmy i to jest kluczowe. Polki i Polacy to specyficzny naród — mamy wysoki potencjał innowacyjności, który uruchamiamy w dwóch sytuacjach: zagrożenia i poczucia, że możemy coś robić na swoich zasadach. Nasz pakiet odporności w tle ma to pozytywne doświadczenie przyjęcia kilku milionów ludzi uchodzących przed wojną w Ukrainie, gdzie okazało się, że wszystkie podmioty współpracując, stworzyły coś z niczego. Zdaliśmy ten test. A przecież jeszcze kilka lat temu wizja milionów uchodźców była wstępem do najczarniejszego scenariusza przyszłości: stan wyjątkowy z wojskiem na ulicach i wszyscy kradną wszystkim wszystko.
Taką wizję rysowało większość foresightów sprzed pandemii. Okazało się, że stało się zupełnie inaczej, wypracowaliśmy nowe metody działania bazujące na współpracy, czyli innowacje.
Wiktor: Możesz podać przykłady takich lokalnych innowacji?
Joanna: Ciekawym przykładem społecznej innowacji jest Fundacja Kraina na warszawskim Mokotowie, która przekształciła się z centrum pomocowego skierowanego do osób uchodzących przed wojną w Ukrainie. Ta oddolna inicjatywa sformalizowała się, a niedawno otworzyła własny lokal, który będzie skupiony na budowaniu więzi sąsiedzkich, wymianie usług czy poszerzaniu kompetencji.
Niezwykle ciekawym przykładem budowania siły na swoich słabych stronach są też Sejny, które opisywałam w swojej książce „Wychylone w przyszłość”. To pięciotysięczne miasto w przesmyku suwalskim, które leży w strategicznym miejscu, jeśli chodzi o bezpieczeństwo naszego kraju. Jak mówi burmistrz Sejn, Arkadiusz Nowalski: „Jak będą szły wojska z Rosji to tędy”. Dlatego zarówno w interesie Sejn, jak i nas wszystkich, jest zapewnienie Sejnom stabilności. Chodzi tutaj zarówno o budowanie systemu obrony cywilnej, jak i niezależność energetyczną. Dodatkowo Sejny stawiają na niezależność lekową. W zeszłym roku gmina utworzyła z prywatną firmą farmaceutyczną spółkę MT Pharma, która będzie produkowała komponenty do leków, a dodatkowo będzie tłoczyć oleje z nasion, w tym między innymi z wiesiołka, który ma być kupowany od lokalnych rolników. Sejny też planują założyć spółdzielnię na prawie europejskim wraz z sąsiednimi gminami z Litwy, aby wspólnie budować siłę tego regionu.
Okazuje się, że niewielkie wyludniające się miasto może tworzyć innowacyjne rozwiązania i to, czego potrzeba na początek, to, po pierwsze wyobraźnia, a po drugie umiejętności sieciowania się, czyli szukania partnerów zarówno wśród partnerów biznesowych, jak i innych instytucji działających na poziomie krajowym i europejskim.
rozwój spółdzielni hybrydowej
© CoopTech Hub
Ciekawym przykładem jest też obecna przemiana Dąbrowy Górniczej, która jest na etapie tworzenia nowego centrum miasta — Fabryki Pełnej Życia na terenie dawnej fabryki obrabiarek „Defum”. To miejsce ma łączyć górniczą historię i innowacyjność, która ma włączać elementy adaptacji do zmiany klimatu. Pomysł bazuje, jak tłumaczy to Wojciech Czyżewski, prezes spółki Fabryka Pełna Życia, na doważeniu drugiego członu nazwy miasta i postawienie na „dąbrowski”, czyli „dębowy” element tożsamości miasta.
W Fabryce Pełnej Życia ma powstać nie tylko dobrej jakości przestrzeń publiczna, ale również centrum transformacji powęglowej skierowane w stronę nowych zawodów przyszłości — tych wysoko i nisko technologicznych. Dąbrowie jako CoopTech Hub zawdzięczamy również wizję, żeby postawić na miejskie rolnictwo jako jedno z kół zamachowych lokalnej transformacji.
Podczas zeszłorocznych warsztatów o obszarach działalności dąbrowskiej spółdzielni rozwojowej, po propozycji Piotra Drygały, który jest osobą zaangażowaną społecznie i urzędnikiem miejskim, pojawił się pomysł stworzenia rozproszonej farmy miejskiej, czyli uprawiania roślin wszędzie tam, gdzie się da. Część stanowiłyby ogródki społeczne, a część minifarmy w ogródkach przydomowych, przy szkołach czy na większych terenach publicznych.
Wizja rozproszonego miejskiego rolnictwa to oczywiście nic nowego. Pamiętam z dzieciństwa ogródki na Mokotowie. Jeszcze na początku lat 90. XX wieku normalne było to, że w centralnych dzielnicach rosły nie tuje i berberysy, lecz krzewy agrestu, morele i winorośle. Budujemy odporność na podstawie wizji bazującej trochę na solarpunku, a z drugiej strony retrofuturologiczną, czyli pamiętając, że mamy w naszej historii elementy gospodarki kryzysowej. Nasze babcie i dziadkowie umieli robić przetwory, naprawiać rzeczy, cenić więzi społeczne i uważać, że sukces osiągamy tylko grając na siebie.
schemat mapowania lokalnych zasobów
© CoopTech Hub
Wiktor: Że to nie jest gra o sumie zerowej?
Joanna: Tak. Bliższe jest nam podejście, które widać w książce Vanessy Woods i Briana Hare „Przetrwają najżyczliwsi”, mówiące o tym, że to współpraca leży o podłoża naszego sukcesu jako gatunku. Dlatego my pracujemy z najżyczliwszymi i chcemy tworzyć rozwiązania skrojone na lokalną miarę. Jak będą pierwsze pionierskie wdrożenia, dołączą kolejni. Z marudami nie rozmawiamy. Nowe rozwiązania chcemy rozwijać z tymi, którzy widzą potencjał w działaniu pomiędzy sektorami i pomiędzy środowiskami, konsekwentnie pogłębiając demokrację, uzupełniając ją o wymiar ekonomiczny.
Robimy to w oparciu o trzy filary odporności:
Pierwszy filar to współwłasność — wychodzimy poza napięcie pomiędzy tym, co prywatne a tym, co publiczne. Pokazujemy, że możemy zrazem mieć coś wspólnie i mieć prawo własności, które jest obecnie ważne dla Polek i Polaków jako gwarant stabilności.
Drugi filar to współinwestowanie — pokazujemy, że lubimy się dorzucać i współinwestować. Z jednej strony to jest WOŚP, z drugiej strony wszystkie zrzutki. Czasem się śmiejemy z nas wszystkich, że Polska to taka wielka zrzutka.pl. Chęć wspierania różnych prospołecznych inicjatyw również powinniśmy potraktować jako zasób, na którym można budować nowe systemowe rozwiązania.
Trzeci filar to współdecydowanie — czyli demokratyczna kontrola, którą daje spółdzielczość. Jeśli zrzucasz się na zrzutce, to nie masz potem wpływu na to, co się dzieje. Jak inwestujesz jako akcjonariuszka czy akcjonariusz mniejszościowy na portalu crowdfundingowym, to twój głos się nie liczy. W spółdzielczości jest inaczej. Tam, gdzie członkami są ludzie: każdy głos waży tyle samo. Mogą do takich inicjatyw dołączyć indywidualne osoby, jak i podmioty prawne typu firmy czy samorządy.
Obrazując to na przykładzie miejskich inwestycji — wyobraź sobie sytuację, że prywatny inwestor chce zbudować osiedle, a obok jest miejska działka lub pusty lokal, który może służyć zarówno przyszłym mieszkańcom i mieszkankom inwestycji, jak i tym, co mieszkali tam wcześniej. Lokalna społeczność zgadza się na to, żeby deweloper wyremontował publiczny lokal lub stworzył wspólną przestrzeń publiczną, ale jedynie, jeśli będzie miała wpływ na przyszłość tego miejsca. Powstaje spółdzielnia rozwojowa, którą zakłada gmina, deweloper, lokalne stowarzyszenie. Mogą do niej dołączyć również indywidualne osoby. Nawet jeśli inwestor włoży do spółdzielni największą sumę, taki przykładowy milion, pozyska jeden głos. Można wspólnie decydować o tym, co robić — czy zrobić z tego budżet partycypacyjny, czy w co zainwestować. Budowanie rozwiązań przy maksymalnej przejrzystości i włączeniu wszystkich chętnych, może pozwolić przejść przez trudne procesy. Zyskiem dla dewelopera jest przejrzysty sposób inwestowania w poprawę otoczenia.
ilustracje Gosi Zmysłowskiej
© CoopTech Hub
Wiktor: Mam kontrowersyjne pytanie. Czy spółdzielnie są nam naprawdę niezbędne? Czy to, co oferuje dziś system publiczny i prywatny, a także tradycyjne spółdzielnie, które trudno nazwać rozwojowymi, nie wystarczą na zbudowanie odporności?
Joanna: Spółdzielnia rozwojowa z perspektywy prawnej to po prostu spółdzielnia, której ramy określa prawo spółdzielcze. My słowa „rozwojowa” używamy, aby pokazać, że ona ma ambitne cele i ma służyć zrównoważonemu rozwojowi danej okolicy. Uważam, że spółdzielnie to najsprawniejszy wehikuł, bo on pozwala zrobić coś, czego nie pozwalają zrobić spółki miejskie — na przykład przeprowadzić program rewitalizacji włączając termomodernizacje budynków czy montaż paneli.
Ważnym elementem naszego modelu jest otwarcie się na inwestycje osób posiadających oszczędności — spółdzielnie rozwojowe mogą stać się atrakcyjnym wehikułem inwestycyjnym dla mieszkanek i mieszkańców miast. Zamiast trzymać pieniądze na koncie, możemy je ulokować tak, aby nie tylko nie traciły na wartości, ale również podnosiły jakość naszego otoczenia. My oszczędzamy, a nasze miasto rośnie. Co więcej, jest to model atrakcyjny dla gmin, które odczuwają silnie konsekwencje kryzysów. Uruchomienie tego potencjału kapitałowego klasy średniej, a z drugiej strony czasu i siły osób, które mają mniej pieniędzy, jest szansą na zyskanie podwójnie — pilnowania oszczędności i podnoszenia jakości otoczenia.
ilustracje Gosi Zmysłowskiej
© CoopTech Hub
Ten model demokracji partycypacyjnej pozwala wyrazić swój głos, ale potem mamy niewielką kontrolę nad tym, co dzieje się z tym głosem. Najmocniejsza pozostaje inicjatywa lokalna. I spółdzielnia rozwojowa to taka inicjatywa lokalna na sterydach, będąca jednocześnie wehikułem inwestycyjnym. Jako CoopTech Hub zajmujemy się rozwiązaniami cyfrowymi i analogowymi, ale kluczowe jest dla nas, aby punktem odniesienia było nasze najbliższe otoczenie. Bo dopiero wtedy tworzymy rozwiązania, które są skrojone na lokalną miarę: optymalnie wykorzystują zasoby i dbają o to, co wokół.
Żyjemy w świecie, który jest bardzo rozchwiany. To nie tylko polityka ogólnokrajowa, ale cała geopolityka. Oglądając to, możemy mieć wrażenie, że gdybyśmy zobaczyli to w scenariuszu serialu „Czarne lustro”, to potraktowalibyśmy jako przesadzone, a od wybuchu pandemii de facto żyjemy w świecie znanym z filmów futurologicznych, z tą różnicą, że to się dzieje naprawdę. Stworzenie więc takich małych wehikułów, nad którymi mamy kontrolę i możemy coś zrobić, jest niezwykle ważne w czasach głębokiej niepewności.
Wiktor: Jak przekonać wiele osób do spółdzielni? Często samo określenie niesie pewne, nie zawsze pozytywne, skojarzenia — jak przełamać ten problem ze słowem spółdzielczość?
Joanna: Nie zajmujemy się tym. Konsekwentnie mówimy o spółdzielczości i skupiamy się na wdrożeniach, a nie marketingu. Poza tym jesteśmy dumni ze spółdzielczej historii Polski i chcemy łączyć młode pokolenie spółdzielców i spółdzielczyń, z tym starszym, bardziej doświadczonym. Oczywiście można, co robią niektórzy moi koledzy i koleżanki, próbować omijać słowo „spółdzielnia”, używając słowa kooperatywa, ale według mnie jest to bezsensu. Doświadczenie pokazuje, że osób nieprzekonanych nie da się przekonać werbalnie, a wyłącznie praktyką.
Obrazuje to ciekawy schemat Everetta Rogersa, tzw. krzywa innowacji. Pokazuje, że innowatorki i innowatorzy to około 2,5% społeczeństwa, czyli, jak kiedyś liczyłam, dla Warszawy jest to około osiem tysięcy osób. Druga grupa to wcześni naśladowcy i naśladowczyni — 13,5% społeczeństwa. Około 13% to maruderki i maruderzy, czyli osoby zainteresowane tematem, których się nie przekona, bo nie da się ich przekonać werbalnie. Reszta, około 70% społeczeństwa, to milcząca większość, która, jak pokazują doświadczenia paneli obywatelskich, zazwyczaj jest bardziej progresywna niż byśmy się spodziewali. Tylko trzeba dać im argumenty i pokazać, jak abstrakcyjne modele działają w praktyce.
Obecnie jako spółdzielnia rozmawiamy o pierwszych wdrożeniach. Pod koniec tego roku chcemy założyć pierwsze spółdzielnie na podstawie modelu, który opracowaliśmy w „Pakiecie Miejskiej Odporności”. Ma on dwie ścieżki.
W Polsce potrzeba trzech osób prawnych do założenia spółdzielni, albo dziesięciu osób członkowskich, jeśli osobami członkowskimi są osoby fizyczne, czyli ludzie. Pierwszy wariant to oparcie momentu rozruchu o podmioty instytucjonalne: urząd gminy, miejską spółkę, spółdzielnie, organizacje społeczne czy firmy. Drugi, to postawienie na potencjał lokalnych liderek i liderów, którzy działają we wsparciu instytucji i firm.
Gdy rozmawiamy z samorządami, to nastawiamy się na ten pierwszy model, gdzie zaczynem są podmioty prawne. Jako PLZ Spółdzielnia (czyli podmiot prowadzący CoopTech Hub) jesteśmy otwarci na wejście do takich spółdzielni, by wspierać ich rozwój na początkowym etapie. Kolejny krok, to tzw. wyjście społecznościowe, czyli otwarcie na udziały ludzi, którzy są zainteresowani wsparciem tej inicjatywy. Rozbicie tego momentu startu na dwa etapy pozwala potencjalnym chętnym zobaczyć, jak działa spółdzielnia, zanim podejmą decyzję, czy chcą do niej dołączyć.
Model zakłada więc budowanie wiarygodności poprzez robienie pierwszego kroku w mniejszym, instytucjonalnym gronie. Jest to recepta na nieufność wobec nowego modelu.
Drugi model jest ścieżką hybrydową — w gronie osób założycielskich są zarówno ludzie, jak i instytucje. W tej formule na jesieni będziemy zakładać spółdzielczą farmę miejską w Warszawie. W naszym przypadku grupa inicjatywna to kilkadziesiąt osób zajmujących się regeneratywnym rolnictwem i szerzej rozumianym zrównoważonym rozwojem, związanych z uczelniami, organizacjami pozarządowymi, spółdzielniami czy firmami, oraz same te instytucje.
Spółdzielnią hybrydową jest też nasza PZL Spółdzielnia, więc te rozwiązania, o których mówimy, najpierw testujemy na sobie.
ilustracje Gosi Zmysłowskiej
© CoopTech Hub
Wiktor: W biznesie jest coś takiego jak wizja ostatecznego rozwoju. Czy macie taką wizję w przypadku spółdzielni?
Joanna: Długoterminowo naszym celem jest powrót do modelu spółdzielczego jako jednego z popularnych modeli działalności gospodarczej oraz pokazanie, że to właśnie tworząc spółdzielnie można w najlepszy sposób prowadzić biznes, który bierze odpowiedzialność za lokalną społeczność i środowisko. Chcemy doprowadzić do restartu spółdzielczości i współpracy pomiędzy starszym pokoleniem spółdzielców i spółdzielczyń a tymi osobami i instytucjami, które dopiero wchodzą na tę drogę.
Chcemy, aby ludzie nie zastanawiali się czy spółdzielczość to dobre słowo, tylko po prostu zakładali spółdzielnie. Aby oczywiste i naturalne było to, że jeśli chcesz działać non profit, to zakładasz stowarzyszenie, a jeśli chcesz działać for profit dla społeczności, to dołączasz do spółdzielni albo ją tworzysz. W ten sposób rozumiana spółdzielczość pozwoli budować dobrobyt i działać na rzecz szeroko rozumianej regeneracji miast. Naszym celem jest to, żebyśmy byli wszyscy piękniejsi, zdrowsi i szczęśliwsi, a nasze miasta były bardzo zielone. I traktujemy to bardzo poważnie.
Stawianie sobie ambitnych celów jest ważne. Aby skutecznie działać tu i teraz musimy wiedzieć, dokąd idziemy, czyli myśleć w dwóch horyzontach czasowych — o tym, co będzie jutro (w najbliższej przyszłości) oraz pojutrze (w dalszej przyszłości). Pojutrze to więc odważna wizja lepszego świata. Jutro to metoda małych kroków, którą, za teoretykiem technologii Kevinem Kellym, nazywam „protopią”, działaniem tak, aby jutro było lepsze niż dziś.
Musimy odważnie marzyć, żeby móc wykraczać poza oswojone schematy działania. Tutaj ważną rolę do odegrania mają zawody kreatywne, szczególnie artyści i artystki. Przykładem takiego poszerzania wyobraźni są akcje krakowskiej artystki Cecylii Malik i jej projekt „Siostry rzeki” budujący podmiotowość polskich rzek. Zresztą Cecylii Malik zawdzięczamy też część modelu miejskiej odporności. Kilkanaście lat temu zaproponowała, aby mieszkanki i mieszkańcy Polski wykupili kawałek Zakrzówka. To była pierwsza wizja, że można coś uwspólniać, po to, żeby to było bezpieczne i stanowiło regeneratywny model, który pojawił się w świecie sztuki, a nie ekonomii.
Planowanie przestrzenne, chociaż może nie być ściśle powiązane ze spółdzielczością, jest dobrym kontekstem do rozmowy o nowych modelach ekonomii, w tym o przyszłości pracy, mieszkalnictwa. Bowiem ważne jest nie tylko to, ile zarabiamy, ale jaki mamy dostęp do podstawowych usług oraz na jakich zasadach możemy z nich korzystać. Tutaj ciekawym przykładem jest polityka mieszkaniowa Wiednia, którą stawia się za wzór ze względu na szeroki zasób publicznych mieszkań, w których mieszkają nie tylko osoby ubogie, ale klasa średnia. Mieszkalnictwo jest tam traktowane jako usługa publiczna. U źródeł tej innowacyjnej polityki leżało przekonanie, że warto dostarczyć robotnikom dostępne mieszkania, aby obniżyć presję płacową. Im niższe opłaty za mieszkanie, tym niższy jest poziom zarobków pozwalających na godne życie.
To jest kierunek, w którym mogą iść mniejsze miasta — Włocławek ma pakiet mieszkań skierowany do osób z sektora medycznego. W ten sposób można łączyć działalność spółdzielni z dostarczaniem nowych mieszkań. Wyobraź sobie gminę, która zakłada spółdzielnię rozwojową. Ta spółdzielnia na początku zajmuje się termomodernizacją i remontami, a potem zaczyna budować nowe mieszkania, częściowo na własne potrzeby — swoich członków i członkiń, a częściowo dla innych. Staje się w ten sposób społecznym deweloperem, który zajmuje się nie tylko budową, ale również utrzymaniem zasobu czy różnymi formami opieki — zarówno nad ludźmi, jak i przyrodą. Od stworzenia jednego osiedla możesz stworzyć miejsce, do którego będą chcieli wracać.
raport Pakiet Miejskiej Odporności jest dostępny na stronie CoopTech Hub
© CoopTech Hub
Wiktor: Czyli spółdzielnie mogą pomóc w walce z wyludnianiem małych i średnich miast?
Joanna: Tak, bo one wybudują na pytanie: no dobrze, zbudujemy nowe mieszkania, ale gdzie ci ludzie będą pracować? Politykę mieszkaniową należy rozpatrywać wspólnie z myśleniem o rozwoju rynku pracy.