Jaki jest problem z nowoczesnymi stodołami? Na czym polega odpowiedzialność zawodowa architekta w dobie zmian klimatycznych? Jak zmienia się festiwal Miedzianka? O tym wszystkim opowiada reportażysta i fotograf Filip Springer.
Wiktor Bochenek: Ostatnio wywołał pan facebookową burzę na temat nowoczesnych stodół, które wyrastają w coraz nowszych miejscach w naszym krajobrazie. Forma nowoczesnych stodół nie pasuje do Polskiego, już i tak zdewastowanego krajobrazu?
Filip Springer: Forma być może pasuje, ale ten post nie był o ich formie, tylko o tym, w jaki sposób one traktują krajobraz. Nie mam zastrzeżeń do samej formy. Oczywiście są to budynki różnej jakości, zaprojektowane przez różnych architektów. Sposób, w który przy pomocy tych budynków dewastuje się krajobraz, rozlewając zabudowę jednorodzinną na tereny cenne krajobrazowo, to główny problem nowoczesnych stodół, nie ich forma.
Wiktor: Czyli cały problem od lat leży w tym samym demonie — chaosie przestrzennym, braku planowania i suburbanizacji?
Filip: Nie wiem, czy to kwestia suburbanizacji, to zjawisko rozlewania miast. W tym przypadku chodzi o zabudowę w każdym krajobrazie, niezależnie od tego, czy jest to teren podmiejski, położony między wsiami czy zupełnie niezabudowany. Trzeba mieć świadomość, że mamy od lat problemy z planowaniem przestrzennym i prawodawstwem. Natomiast one w toku nabierania rozpędu katastrofy klimatycznej zyskują zupełnie nowe znaczenia. Nasze problemy związane z planowaniem przestrzennym, które opisałem w „Wannie z kolumnadą” w 2013 roku, są czymś innym w kontekście tego, jak dużo od tego czasu dowiedzieliśmy się, w jakim stanie jest planeta i klimat. Problemy mamy te same, tylko one okazały się poważniejsze.
Wiktor: Odchodzimy trochę od problemów „Wanny z kolumnadą”? Pojawiają się delikatne promyki nadziei?
Filip: Biorąc pod uwagę to, że od niedawna można w Polsce wybudować dom do 70 metrów kwadratowych bez pozwolenia na budowę, to raczej jesteśmy dalej niż bliżej rozwiązania problemów. Jedyne co się zmienia to to, że część problemów czysto estetycznych opisanych „Wannie z kolumnadą”, takich jak „szyldoza” czy „reklamoza”, właściwie zaraz przestanie być ważna. Estetyka w architekturze niedługo zupełnie straci na znaczeniu, ponieważ architektura staje przed zupełnie nowymi wyzwaniami. W tym sensie dobrze byłoby, żeby budynki odpowiadające wyzwaniom klimatycznym miały odpowiednią formę, ale nikt zaraz nie będzie miał głowy, by się tymi problemami zajmować. Tylko to się zmieniło, definitywnie na gorsze.
Kończą się sympatyczne czasy, w których mogliśmy rozmawiać o estetyce architektury.
Wiktor: Czyli zostają nam same problemy dotyczące katastrofy klimatycznej.
Filip: Nie mam pewności, że polskie środowisko architektoniczne jest głęboko przekonane, że to jest największy problem, przed którym trzeba stanąć. Jestem za to przekonany, że jeśli sobie tego nie uświadomimy, to rzeczywistość zrobi to za nas dość dobitnie.
Wiktor: Pomimo tego, że miasta się rozlewają, a problemy bezpośrednio związane z katastrofą klimatyczną się piętrzą, coraz więcej miast zwraca się ku problemom estetycznym. Sopot czy Kraków wprowadzają walkę z reklamozą, to błędnie postawione proporcje?
Filip: Nie. Niech to się dzieje, jeśli te miasta mają zasoby i możliwości związane z uchwalaniem tych dokumentów. Zaraz jednak stracą takie możliwości w wyniku zmian klimatycznych. Nie namawiam nikogo do tego, by zarzucił te rozwiązania, o które walczy od lat. Jeśli coś się rozpoczęło, warto to skończyć.
Mówię o tym, że prędzej czy później miasta będą musiały skończyć z projektami estetyzacji i porządkowania przestrzeni. Niedawno Rafał Trzaskowski ogłosił, że powstanie nowy park na Golędzinowie — to przykład estetyzacji przestrzeni, a nie zapobiegania zmianom klimatycznym. W pewnym momencie zmienimy takie projekty na szukanie rozwiązań zapewnienia wody i prądu mieszkańcom. Myślę tu mniej więcej o dekadzie.
„Wanna z Kolumnadą” doczekała się kolejnego, poszerzonego wydania
© Filip Springer
Wiktor: Rusza kolejna, druga edycja szkoły ekopoetyki. Dlaczego powstała ten projekt i co jest w nim najważniejsze?
Filip: Najważniejsze jest to, żeby w miarę sprawnie powstała grupa ludzi czy środowisko, które będzie wprowadzać do debaty publicznej refleksję ekokrytyczną. Taką, która w nowy sposób potrafi opisać relację człowieka z przyrodą. Dzisiaj operujemy przestarzałym schematem kultura–natura, przez co tę naturę eksploatujemy bez spojrzenia na koszty.
Chcemy, żeby ludzie, którzy już umieją pisać, mogli się szybko z nami zaopatrzyć w wiedzę i rodzaj refleksji, używać umiejętność pisania do nowego wyobrażania sobie świata i relacji między człowiekiem a planetą. Szkoła ma w nazwie szkołę, przez co można by sądzić, że główny cel jest edukacyjny. Natomiast jest to przedsięwzięcie aktywistyczne, żeby nie powiedzieć nawet lobbingowe. Szkoła ma wprowadzać do debaty ludzi, którzy będą głośno artykułować problemy o zmianach klimatu.
Wiktor: Myślimy o zmianach klimatu i ich katastrofalnych skutkach w sposób błędny?
Filip: Oczywiście, że tak. Musimy sobie uświadomić, że zatrzymanie szkód związanych tylko i wyłącznie ze zmianami klimatycznymi, zależy od emisji gazów cieplarnianych. Z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić świata, w którym przestajemy to robić. W związku z tym wiemy już, że nie jest to wyzwanie czysto technologiczne, lecz związane z pewną wizją, w jaki sposób człowiek używa planety i jak się na niej zachowuje.
To wymaga przemyślenia całościowego. Jak się definiujemy wobec innych istot, jak definiujemy wspólnotę, jak definiujemy czas i naszą temporalność, czy też, w jaki stopniu jesteśmy częścią ekosystemu. Na te pytania może odpowiadać literatura. Narzędzia do opanowania zmian klimatu leżą na stole, ale z jakiegoś powodu nie podnosimy ich ze stołu. To kwestia głowy, a nie rąk.
Wiktor: Od wielu lat nie tylko dokumentuje i opisuje pan efekty działań człowieka, jego wpływu na otoczenie, ale również aktywnie działa na rzecz zmiany myślenia. Często popadamy w niemalże paraliżyjący lęk myśląc o zmianach klimatu — powinniśmy zmienić sposób myślenia?
Filip: Depresja klimatyczna została już wielokrotnie opisana i też wielu badaczy wskazuje, że podstawowym sposobem radzenia sobie z nią jest budowanie silnych wspólnot oraz aktywizm. Bardzo wielu ludzi przeżyło okres nazywany depresją klimatyczną i wskazuje, że zaangażowanie się w budowanie czegoś jest rozwiązaniem. W sytuacji niedoboru surowców wspólnoty sąsiedzkie mogą być komórkami najbardziej odpornymi na takie sytuacje.
Wiktor: Wróćmy do tematu architektury. Wspomniał pan, że nie jest przekonany do tego, że architekci są świadomi wyzwań związanych ze zmianami klimatycznymi. Część polskich biur architektonicznych dwa lata temu podpisała się pod manifestem Architects Declare: polscy architekci dla klimatu, w którym zobowiązała się do bardziej odpowiedzialnego środowiskowo projektowania.
Filip: Musimy sobie uświadomić, że wpływ architektury to około 40 procent emisji, z czego sama produkcja cementu to 11 procent. Jeśli sobie to uświadomimy to architektura i architekci stają przed ważnym pytaniem. To pytanie nie brzmi „Jak projektować?”, ale „Czy w ogóle projektować?”. To jest również pytanie etyczne.
Bardzo się cieszę, że polscy architekci powołali inicjatywę, o której pan mówi, ale to za mało. Takie podejście to nie jest wyjątkowo polska cecha. Nie jesteśmy dzisiaj w stanie utrzymać żadnej ścieżki neutralizowania szkód klimatycznych bez znaczącego ograniczenia ruchu budowlanego.
Dzisiaj nie do pomyślenia z perspektywy śladu ekologicznego jest budowanie domów jednorodzinnych. W pewnym sensie jest to nieprzyzwoite z perspektywy inwestorów, jak i architektów, którzy przy tym pracują.
Cały czas potrzebujemy w Polsce mieszkań i dzisiaj wielkim wyzwaniem jest budowanie gęstego miasta, które najefektywniej wykorzystuje miejsce, a z drugiej strony, żeby to miasto było zdatne do życia, było zielone, błękitne i przewietrzane. Natomiast budowanie budynków zbytkownych nie służy naszym podstawowym celom. To ogromne wyzwanie.
Architekci z osób, które są kompetentne w kwestii budowania tak, żeby to było dla nas wygodne, będą musieli się przekształcić w kogoś, kto w projektowy sposób będzie odpowiadał na wyzwanie rosnącego dyskomfortu. Jeżeli sobie to uświadomimy, to jakieś wstępne ruchy w środowisku architektów muszą zostać ocenione jako stanowczo niewystarczające. Architekci oczywiście się bronią, że to nie jest ich winna, bo oni są wykonawcami, ale jeśli tak, to niech sobie wykreślą zapis o zawodzie zaufania społecznego.
Wiktor: Po kilku latach wraca festiwal Miedzianka, w nieco innej formie — jak będzie wyglądała tegoroczna edycja?
Filip: Tegoroczna edycja festiwalu Miedzianka różni się tym, że zamiast być w jednym miejscu przez trzy dni, będziemy jechać przez Polskę z całym programem. Program będzie rozłożony na siedem różnych miast. Codziennie będziemy się przemieszczać z festiwalem. Wynika to przede wszystkim z tego, że Miedzianka nie była przystosowana do przyjmowania takich tłumów, a także antropopresja i ślad ekologiczny, jaki wywieraliśmy na to miejsce, był nie do utrzymania. Chcieliśmy zachować kameralny klimat festiwalu. Poza tym zmienia się niewiele, dalej jesteśmy festiwalem o literaturze.
Wiktor: Dziękuje za rozmowę.
w tym roku powraca festiwal Miedzianka
© Filip Springer