Może nie idealne, ale i tak najlepsze, jakie mamy i warto się nad tym zastanowić
Jest spokojnie, nawet za spokojnie. Żadnego pośpiechu, żadnego zamieszania. Wszystko jest pod kontrolą, a to oznacza, że witam Was wszystkich serdecznie prosto z oka przedświątecznego cyklonu. Zanim zatem moc przedświątecznej kontemplacji i wyczekiwania pierwszej gwiazdki ponownie zacznie nam urywać głowy, to chciałbym dziś rozpocząć cykl urbanistycznych podróży po miastach Polski, w którym łącząc najlepsze cechy Magdy Gessler i Tonego Halika wraz z Państwem odwiedzać będziemy jedno konkretne miasto, któremu za każdym razem zajrzymy we wszystkie zakamary, aby zapoznać się z nim z bliska. Zaczniemy od miasta, które jest, jak to się mówi „nawet nawet”, aby mieć już tę kategorię miast Polski z głowy, zaś w dalszej perspektywie zwiedzimy różne inne miasta, te mówiąc eufemistycznie pełne ambitnych wyzwań, jak i te z tak zwanym wielkim worem niewykorzystanych potencjałów, a także zahaczając też, miejmy nadzieję, o miasta z kategorii „lepiej nie wiedzieć”, abyście Państwo nie musieli ich już odwiedzać na własną rękę, narażając się tym samym na atak skrajnego przygnębienia i depresji.
Tak więc dziś zaczynamy od najlepszego miasta w Polsce, czyli oczywiście, jak pewnie wszyscy już podejrzewacie od Leszna.
Oooo, a co to? Widzę jednak pewne zdziwienie na Państwa twarzach. Część z was pewnie wklepuje teraz w Google tę nazwę, aby sprawdzić, gdzie to w ogóle jest, albo pomyślało, że to tylko taki mój żart. No. A ja mówię całkiem poważnie.
Leszno to raczej niewielkie miasteczko w Wielkopolsce, bo liczące około 63 tys. mieszkańców. Aby najlepiej scharakteryzować to miasto, trzeba by jednak wymienić, czym Leszno nie jest. Leszno zdecydowanie nie jest wielką atrakcją turystyczną. W tym znaczeniu, że nie leży nad morzem albo w górach i nie posiada na swoim obszarze nadmiaru zamków malborskich, albo zabytkowych kopalni soli. Leszno nie jest też zagłębiem przemysłowym, nie leży przytulone, ssąc cyca wielkiej rafinerii, czy też wielkiej kopalni miedzi i złota, zaś Elon Musk nie wylądował tu rakietą wypełnioną pieniędzmi. W dodatku Leszno nie jest również kulturowym landmarkiem na festiwalowej mapie Europy ani na trasie pielgrzymek. Leszno nie jest też satelitą żadnego dużego miasta i nie obrasta w zastraszającym tempie w deweloperski cellulitis. Nie jest też hubem logistycznym, nie posiada portów, ogromnych terminali przeładunkowych, wielkiego lotniska w sąsiedztwie i nie kończy się w nim Nowy Jedwabny Szlak, zaś na koniec chciałem jeszcze dodać, że nie urodził się tam również nikt szczególnie znany, ale właśnie sprawdziłem, że Lewandowski. Jako Polacy oceniający wszystko tymi bezwzględnymi kryteriami „czy to się do czegoś przyda” i tak musielibyśmy uznać, że to druzgocąca porażka tego miasta, co najmniej cztery do jednego.
No więc tak, że tego. Na dobrą sprawę lepiej byłoby uznać, że nie ma żadnych dowodów na to, że takie miasto jak Leszno istnieje, zaś pan Lewandowski prawdopodobnie konfabuluje i ma fałszywe papiery. (ERRATA: Miałem jednak rację, nikt znany się tam nie urodził, bo Lewandowski pochodzi z innego Leszna, czyli porażka 0:5) I pewnie byłoby to nawet dla tego miasta najlepsza opcja. Leszno bowiem wygląda i zachowuje się jakby nas, czyli reszty tego znakomitego kraju, w ogóle do szczęścia nie potrzebowało. Właściwie to my potrzebujemy Leszna bardziej niż ono nas, tylko nie zdajemy sobie z tego jeszcze sprawy, ale postaram się to w tym tekście wyjaśnić.
Leszno
fot.: Paweł Mrozek
Gdy zawitałem do tego miasta w drodze skądś tam dokądś, zupełnie przez przypadek, już od samego wyskoczenia w kapciach z samochodu czułem, że coś tu grubo jest nie tak jak normalnie, że coś tu jest bardzo inaczej, ale nie mogłem tego uchwycić w opis. Moje wyczulone zmysły Stu Lat Planowania nie rejestrowały oczekiwanych niepokojących sygnałów spodziewanej nędzy i rozpaczy na każdym kroku, które w traumatyczny sposób wkodowało w moją wyobraźnię podróżowanie po Polsce. Były za to takie niezliczone ulotne małe drobiazgi, które co chwila dzwoniły cichutko dzwonkami gdzieś za rogiem budynku, za drzewem, w witrynach, na dachach, chodnikach. Idąc z żoną ostrożnie, rozglądaliśmy się czujnie niczym kosmici, którzy przybyli na obcą planetę w gromadzie gwiazd polskości i idąc czujnie przez tę miejską, jeszcze nieodkrytą dolinę oczekiwaliśmy, że zaraz z jakiejś jaskini wychyli się i zaatakuje nas ten siermiężny lokalny folklor, architektoniczno-ekonomiczne harakiri, typowe dla tego typu planet małych miasteczek. Wodząc po elewacjach fazerami nastawionymi na lekką ciekawość z pewną dozą sceptycyzmu, oczekiwaliśmy, że zaraz zza rogu wyłoni się i pożre nas jakiś świeżo wybetonowany rynek z fontanną do kąpieli samochodowych, albo szeroka arteria rżnąca miasto przez środek w pogardzie dla człowieka i rozumu, lub też, chociaż szyldowo jarmarczna favela pawilonów garażowo-handlowych, wrzeszczących w rozkazującym tonie podstawowej palety kolorów RAL, aby „kupić wszystko, co dają” oraz „ile to procent taniej niż gdzie indziej”. Zasadzka wisiała w powietrzu, czuć było ozon, a wszystko dociskała duszna powała kłębiących się nad głową najczarniejszych oczekiwań… ale nie grzmiało. Było cicho i spokojnie. Za spokojnie. Wtem oczom naszym ukazał się obraz, który zawył we mnie jak alarmowa syrena. Starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, sięgnąłem po telefon i sprawdziłem kontrolnie, czy nadal znajdujemy się w Polsce.
— Aniołku czy ty też widzisz to, co ja? — rzekłem zaniepokojony.
— Tak. To jest kantor z tylko jednym szyldem kantor.
— Yhymm. Ten osobnik jest niedorozwinięty. Jakiś niezidentyfikowany mutagen powstrzymał rozwój szyldowego kwiatostanu. Dorodne osobniki kantorów z gromady gwiezdnej polskości posiadają kwiatostany dochodzące rozmiarami do kilkunastu szyldów migających i nęcących swymi ledami ofiary, a tu tylko jedna, jedyna tabliczka. Może to wina uchwały krajobrazowej? (szybki research w Google, to był 2018 rok, Leszno jeszcze nie miało uchwały krajobrazowej) Nie, to nie to. Coś tu grubo nie gra. Może spróbuję pobrać próbkę do zbadania?
— Zauważyłeś, że tu nie ma turystów? — stwierdziła żona, gdy dobierałem się już do rancika naklejki na szybie kantoru.
Fakt. Było słonecznie i był 3 maja, a na ulicach nie było wielu ludzi zaś ci, którzy byli, wyglądali na zwyczajnych lokalsów, zajętych zwyczajnym codziennym życiem. Oczami wyobraźni ujrzałem ludzką piekielną kipiel, która w tym momencie panowała pewnie na takich Krupówkach czy na rynku w Kazimierzu.
— Właśnie. To skąd tu tyle kawiarni i ogródków? Czemu te wszystkie drzewa wyglądają na zadbane? To trzeba zbadać.
— Nie podoba mi się to — powiedziała zaniepokojona. Może powoli i ostrożnie wycofajmy się w stronę samochodu.
Było jednak za późno. Na widok zupełnie zwyczajnego miasta porwał nas ten zew szalonej przygody i ruszyliśmy dalej. Chociaż widok starego zadbanego rynku, otoczonego pełnym kordonem drzew, całkowicie podporządkowanego pieszym, którego nikt nie wybetonował w przypływie dotacyjno-rewitalizacyjnej gorączki, wzbudził nasze zrozumiałe zdumienie, postanowiliśmy zapuścić się dalej. Leszno przy tym wcale nie jawiło się nam jako miasto zamożne, a mimo to czuć było, że to wszystko działa jakoś tak bardzo sprawnie i normalnie. Przypomniała mi się też moja pierwsza wizyta w Sztokholmie, gdy byłem jeszcze nastolatkiem, gdzie pamiętam, zdziwiło mnie, że większość rzeczy jest stara, stare witryny, stare ruchome schody, stare ławki w parkach i nic nie jest zniszczone. Zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie, albo się coś świeci nowością jak psu coś tam, albo jest już aktualnie w stanie technicznej agonii jedną nogą na tamtym świecie. Stan zero-jedynkowy bez żadnych miejsc na odcienie szarości i dowody życia toczącego się pomiędzy jednym stanem a drugim.
Z tyłu głowy kołatało jakieś inne określenie, które natrętnie starało się zwrócić moją uwagę. Czyżby to była ta legendarna wielkopolska gospodarność i zapobiegliwość? Nigdy czegoś takiego wcześniej w Polsce nie widziałem. Poczułem się, jakby ktoś mnie zdzielił sztachetą w plecy. Tak oto właśnie odkryłem, że ta prawdziwa mityczna wielkopolska gospodarność to nie są tak naprawdę Poznańskie Kurczaki i plus 50% do umiejętności oklejania każdej powierzchni w mieście reklamami, o czym starał się mnie od zawsze przekonać Poznań; że prawdziwa gospodarność nie na tym polega, że da się kosztem innych ludzi wycisnąć z przestrzeni ostatni grosz, choćby miała pozostać po nim ekonomiczna pustynia, tylko na tym, że potrafimy zarządzać i dbać o to, czym dysponujemy w sposób ciągły i służący wszystkim. Szok. Dlaczego żeśmy zatracili gdzieś tę wiedzę w ferworze bogacenia się?
Leszno — dobry przykład na to, że alejek parkowych nie trzeba zawsze brukować betonową kostką; zupełnie tradycyjna nawierzchnia z ubitej ziemi całkowicie spełnia swoją rolę
fot.: Paweł Mrozek
Ale dobrze. Nie poddam się tak łatwo. To tylko stare miasto. Zdarzają się zadbane stare miasta w tym kraju, baa, nawet znacznie bardziej wypacykowane i ociekające złotem, chociaż zawsze temu towarzyszy jakiś potężny mankament i są nim turyści najczęściej, tak jakby tylko dla nich warto było mieć ładne miłe rzeczy w mieście. Albo nachalna komercja, która atakuje cię z każdej strony, lub też podporządkowanie całej przestrzeni samochodom. Zawsze coś psuje obraz całokształtu. W Lesznie jednak trudno było coś takiego znaleźć. Nic może nie było ponadprzeciętnie, ale wszystko było przyzwoite i w ciągłym użyciu. Tego miasta nie tknęła też żadna wojna w dodatku. Jakimś cudem zachowała się tu nawet całkiem okazała synagoga, co zważywszy na miejsce na mapie i to, jaka historia przetoczyła się przez te ziemie, było dość zaskakujące. Czułem, że za tym kryje się jeszcze większa tajemnica.
Postanowiliśmy przejść się kawałek i rzucić okiem na osiedla wybudowane po wojnie oraz te bardziej współczesne. Zdumieniu nie było końca. Nie powiem, że wszystko było perfekt, ale to, co rzuciło się mi w oczy, to niezwykle uporządkowany rozwój dzielnic mieszkalnych. Nowe osiedla kontynuowały kwartałami zabudowę wytyczoną w planach jeszcze w latach 70. Nie wiecie nawet jak to dziwnie egzotycznie i niepolsko wygląda, jak się jest na co dzień przyzwyczajonym do widoku naszej nowej deweloperki, podczas gdy 99% samorządów w tym kraju po upadku komuny wyrzuciła stare plany do kosza zgodnie z maksymą: „hulaj dusza, piekła nie ma, niech nam projektuje niewidzialna ręka rynku urrraa!!!”. Tutaj w Lesznie ktoś chyba się głębiej zastanowił i zadał sobie pytanie, czy naprawdę musimy wynajdować koło na nowo. Dzięki temu istnieje tam ciągłość w procesie planowania, a pobudowane wcześniej szkoły, przychodnie i tym podobne usługi publiczne znajdują się w okolicach nowych mieszkań. Rozwój tu nie polega na tym, że ten, kto ma gdzieś kawałek pola, atakuje go koparką, tylko wszystko porusza się w przemyślanym reżimie i wszyscy się na to godzą. Ha… Mówię o nowych mieszkaniach, jakby to była taka oczywistość dla miasta tej wielkości. Na mapie gwiezdnej polskich miast, miasta o masie Leszna, które świecą podobną jasnością, w tych samych warunkach, najczęściej, zamiast się rozwijać, zamieniają się w czarne dziury, wsysając wszystkie swoje struktury do środka i jednocześnie w powolnej drodze do swojej śmierci wypromieniowując na zewnątrz swoich mieszkańców wraz z promieniowaniem Hawkinga i taki cykl to norma. Marazm i brak przyszłości to reguła, ale z jakiegoś powodu nie tutaj. Coś ocaliło Leszno od podążenia tą spiralą nieuniknionego upadku.
Leszno, obszary nowych osiedli
© Google Maps
Wracając jednak do tematu, bo na tym nie koniec, jeszcze większe oczy miałem, gdy pojąłem, że w Lesznie budowa infrastruktury drogowej wyprzedza ten rozwój. Czyli odwrotnie niż w reszcie kraju, gdzie najpierw buduje się bloki, a potem myśli skąd wziąć gruz, którym będziemy dwa razy do roku radośnie nawozić kałuże, albo planować cotygodniową nową trasę slalomu przez błotne rozlewiska jak jakaś badawcza ekspedycja syberyjska. Tutaj jest inaczej, żużel kojarzy się ludziom ze sportem motorowym, a nie z codzienną drogą do domu. Oczywiście nie popadajmy w jakieś skrajności. Leszno nie puchnie od nowych mieszkańców specjalnie. Po początkowym tąpnięciu w czasach transformacji ustrojowej obecnie poziom mieszkańców miasta utrzymuje się na raczej stabilnym poziomie, ale i tak występuje zapotrzebowanie na nowe lokale.
Moje obserwacje potwierdziły się także, gdy zacząłem szukać różnych danych statystycznych oraz rankingów. Pierwsze miejsce za najlepszy samorząd trochę mnie zasmuciło, szczerze mówiąc, bo zdałem sobie sprawę, że wykonałem ten szczęśliwy strzał i od razu trafiłem w centrum tarczy. To już faktycznie jest to, to jest ten top topów w tym kraju i znaleźć coś jeszcze lepszego może być naprawdę trudno. Do tego najbezpieczniejsza gmina, wysoka pozycja w rankingu szczęśliwości mieszkańców i pierwsza, jeżeli odrzucić dużo, dużo większe miasta pokroju Warszawy, Wrocławia i Krakowa, które tradycyjnie zawsze w tej kategorii wypadają najlepiej. Do tego wspomniana uchwała krajobrazowa i to całkiem sensowna, która obowiązuje od 2019 roku, wprowadzanie strefy tempo 30, dwa i pół raza więcej dróg rowerowych w stosunku do powierzchni niż średnia krajowa. Właściwie w jaki ranking, chwalący pozytywne cechy nie zajrzeć, Leszno zawsze gdzieś tam jest, przebijając się w górę pomiędzy znacznie większymi graczami, i to cały czas, pamiętajmy, nie posiadając żadnej oczywistej, rzucającej się w oczy podstawy dla takiego stanu rzeczy.
Leszno
fot.: Paweł Mrozek
I w tym momencie zdałem sobie sprawę, że źle szukałem źródeł dostatku. Szukałem ich w dobrach materialnych, w atrakcjach turystycznych, w wielkich firmach. Szukam jej spaczony naszymi narodowymi normami, które każą nam upatrywać dobrobytu w tym, co przynosi pieniądz, w rzeczach, które możemy eksploatować, a tymczasem Leszno w swej zupełnie szczerej prostocie pokazuje nam, że to guzik prawda, tani blichtr i to samo, albo i lepiej można osiągnąć, jeżeli ma się najcenniejszy i najbardziej zarazem deficytowy zasób tego kraju, czyli ogarniętych mieszkańców. Jak się patrzy na polskie miasta obwieszone szmatami reklamowymi, zaorane autostradami i parkingozą, rżnące zieleń jakby jutra miało nie być i rozlewające się po polach jak magma w trakcie erupcji wulkanu, a potem odwróci głowę i spojrzy na Leszno, któremu dano skromnie, a radzi sobie znacznie lepiej, to na nowo człowiek pojmuje mądrość zawartą w przysłowiu, że lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć.
Ja się chyba strasznie łatwo wzruszam z byle jakiego powodu. Przyłapałem się na tym, że wystarczy pokazać mi miejską normalność, która nie kona na mych rękach, tylko sobie po prostu najzwyczajniej w świecie radzi, bo nikt jej nie próbuje ujeżdżać albo ulepszać na siłę.
Ale Leszno to nie przypadek. I to wyrasta nawet ponad definicję wielkopolskiej gospodarności, której w wielu miejscach tego regionu przecież próżno szukać w tej postaci. Aby to zrozumieć, trzeba tu spojrzeć w historię tego miasta. I teraz przedstawię moją drogę dedukcji tego, jak połączyłem różne fakty w całość, i jestem ciekaw, co Państwo o tym sądzą?
Leszno to zbieg wielu szczęśliwych okoliczności lub nawet w przypadku tych okoliczności nieszczęśliwych, to przykład radzenia sobie z nimi. Po pierwsze co trzeba zaznaczyć, to miasto jest daleko od dużych ośrodków miejskich, właściwie w pół drogi między Wrocławiem i Poznaniem, a to dla małego miasta oznacza jedno. Albo walczysz, albo zostanie z ciebie tylko nazwa stacji kolejowej. Ale cofnijmy się w przeszłość, bo myślę, że to tam tkwi odpowiedź. Leszno proszę Państwa, było ważnym ośrodkiem literackim od wieków, ale dość szczególnym, bo związanym z protestantyzmem, przez co nie miało wielu alternatyw na terenie Rzeczypospolitej. Dla Polski było to centrum religijne protestanckiej części naszej szlachty i myślę, że to w jakimś stopniu zaważyło w późniejszych wiekach na relatywnie bardziej stabilnym rozwoju tego miasta. To właśnie z powodu takich miast jak Leszno w czasach wojen religijnych przetaczających się przez Europę o Polsce mówiono, że jest krajem tolerancyjnym. W Lesznie różne wyznania żyły w zgodzie, gdy gdzie indziej płonęły stosy, albo nie było aż takich różnic. Jednocześnie trzeba pamiętać, że do schyłku XIX wieku żadne miasta w obszarze Rzeczypospolitej nie były tak naprawdę etnicznie polskie, bo zamieszkująca je ludność prezentowała sobą zwykle cały tygiel nacji z dominującą najczęściej ludnością niemieckojęzyczną i żydowską. Gdy skończyły się wojny religijne, nastąpił okres stabilizacji, potem przyszły zabory, w których trakcie z jednej strony polskość była dyskryminowana, ale jednocześnie nastąpiło postępujące w XIX wieku uprzemysłowienie działające do tych represji w kontrze, gdyż Leszno zaczęło zaciągać do siebie okolicznych polskich mieszkańców wsi, ale w odróżnieniu od innych miast, gdzie szybko zaczęła wykształcać się klasowość i antagonizmy na tle narodowym i religijnym, w Lesznie w tym kluczowym okresie transformacji miast w Europie, tarcia te były znacznie mniejsze, z racji swojej historii budowanej wokół tolerancyjności i wielokulturowego dziedzictwa, jak i nieco mniejszych różnic kulturowych między ludnością polskojęzyczną i niemieckojęzyczną w tej części dawnych ziem Rzeczypospolitej. To sprzyjało płynnej asymilacji Polaków w Lesznie, którzy w sposób organiczny przejmowali kulturę mieszczańską, a wraz z nią tradycję dbania o swoje miasto. Po odzyskaniu niepodległości te dwadzieścia lat wystarczyło akurat, aby rozpoczęty w XIX wieku proces ugruntował w Lesznie polską klasę mieszczańską, ale nie nową klasę mieszczańską tylko naturalnie rdzenną, zachowując przy tym wielowiekową ciągłość samego mieszczaństwa w Lesznie. I to jest moim zdaniem głównym czynnikiem odróżniającym Leszno od przeważającej większości miast w tym kraju, którymi poniewierało i rzucało, puchły i umierały i są dziś organizmami zamieszkiwanymi przez ludzi, którzy nie do końca pojmują, gdzie są i co robią oraz na czym polega miasto, tudzież nie czują z nim często aż takiej więzi lub dopiero jej poszukują.
I żeby nie było, Leszno nie jest święte, o czym jego mieszkańcy w korespondencji do mnie licznie i chętnie lubią informować. Dzieli wbrew pozorom całkiem sporo czysto polskiej mentalności „stu lat planowania”. Tak jak gdzie indziej koszą tam śnieg w grudniu, czy leją czasem bezrefleksyjnie asfalt na zamarzniętą glebę oraz wiele innych pikantnych śmiechostek, ale… no właśnie z jakiegoś powodu też częściej się o tym dowiaduję, niż w miastach, gdzie obraz nędzy i rozpaczy jest na każdym kroku. To też każe mi przypuszczać, że jest to być może wynikiem znacznie bardziej rozwiniętej i niespotykanej jak na miasto tej wielkości świadomości mieszczańskiej. Tu jestem informowany o każdym drobiazgu, a dziesiątki nawet większych miast biernie śpi w tym czasie, gdy walą się im kamienice na rynkach, zaś synonimem i wyznacznikiem nowoczesności jest u nich dwupoziomowe skrzyżowanie.
Dlatego mam do was Leszno ogromną prośbę. Weźcie i nigdy tego nie zaprzepaśćcie… a no i prześlijcie próbki swoich genów do PAN-u, niech je zamrożą i zmagazynują. Jak będzie trzeba klonować ludzi, gdy już będziemy odbudowywać ten świat po jego upadku, to się pewnie przydadzą. A reszta kraju niech patrzy i się uczy i wyciąga wnioski. Może czasem, zamiast sprzedawać srebra rodowe, aby wybudować jakiś inwestycyjny pomnik władzy albo betonowy rynek, w zdyszanej pogoni za spóźnionym magicznym efektem Bilbao, który w cudowny sposób odmieni nasz marny los, warto zastanowić się wpierw, jak gospodarujemy tym, co już mamy. Może tak naprawdę niewiele potrzeba. Coś tak drobnego, jak dbać i pielęgnować, zamiast przeżerać i wydawać na inwestycyjne fajerwerki, a może, może kiedyś będziemy tacy jak Leszno, „nawet nawet”, czyli relatywnie zdrowi i normalni. O więcej chyba nie wypada w tym kraju już prosić.
Hej.