materiał pochodzi z magazynu A&B 06/22
mówiąc o architekturze niskoemisyjnej i zrównoważonej, najczęściej niestety koncentrujemy się na samych budynkach. Zapominamy o tym, że z punktu widzenia równowagi, bo o nią poniekąd przecież chodzi w pojęciu „architektura zrównoważona”, kluczem do sukcesu jest kontekst przestrzenny — miejsce — krajobraz, w którym ta architektura powstaje.
Podobnie zresztą jest z niskoemisyjnością. Owszem, coraz częściej już na etapie projektowania analizuje się architekturę pod kątem zmniejszenia emisji w trakcie użytkowania projektowanego obiektu, czasem dochodzi nawet do analizy emisji w kontekście cyklu życia budynku lub śladu węglowego zastosowanych materiałów i technologii. To jednak nadal tylko wycinek rzeczywistości, daleki od pełnego ujęcia problemu. Po pierwsze każda inwestycja kubaturowa wpływa negatywnie na środowisko już przez sam fakt zajmowania miejsca, które zostanie zabudowane, uszczelnione, zmniejszy bioróżnorodność i tak dalej. Po drugie, aby być w pełni szczerym i prawdziwym w kwestii emisji, powinniśmy także analizować emisje zwiększane na skutek utraty magazynu węgla w glebie i ekosystemach, które niszczymy bezpośrednio i pośrednio w trakcie zainwestowania. W taką kalkulację śladu węglowego powinniśmy także wliczać dodatkową emisję węgla, która byłaby sekwestrowana przez usuwaną biomasę w trakcie istnienia naszej inwestycji, a którą usunęliśmy. Mam tu na myśli nie tylko drzewa, ale całą biomasę roślinną usuwaną podczas „czyszczenia” terenu pod inwestycję. Z mojego doświadczenia wynika, że niewiele osób, nawet z tych zajmujących się kwestią emisji na co dzień, faktycznie analizuje cykl węglowy i wie, jak cenne są w tym procesie ekosystemy, szczególnie te mokradłowe… Dlatego, aby mówić o prawdziwej architekturze niskoemisyjnej, zrównoważonej klimatycznie, musimy zająć się kompleksowo adekwatną do powstałych szkód kompensacją hydrologiczną i kompensacją emisji, a także utraconej masy węgla potencjalnie sekwestrowanej przez zniszczone i naruszone ekosystemy. Narzędziem do tego właściwym jest kompensacja przyrodnicza, na przykład w formie zielonej infrastruktury, zieleni retencyjnej i elementów zieleni projektowanych i realizowanych na bazie fitosocjologii oraz nature i ecosystem based design. Kluczem są przekładane na wartości bezwzględne — kilogramów i metrów sześciennych — usługi ekosystemów. I tu właśnie dochodzimy do roli architektów krajobrazu. To my jesteśmy w stanie w tym pomóc! Aby było to możliwe, potrzeba jednak świadomych inwestorów i architektów, zdających sobie sprawę z wagi tej problematyki i możliwości, które daje zatrudnienie takiego fachowca od inżynierii ekologicznej. Potrzeba tu rzeczywiście wysoko wykwalifikowanych i kompetentnych architektów krajobrazu, świadomych i nauczonych wykorzystywania zieleni w taki sposób. Niestety tego typu specjalistów brakuje. Dlaczego? Dotąd nie było popytu, więc niewielu z nas poświęcało się samoedukacji w tym kierunku. Ja sama jedynie dzięki samoedukacji i weryfikacji tak zdobytej wiedzy wdrożeniowo, we współpracy ze świadomym inwestorem, umiem dziś projektować, uwzględniając zieleń jako element infrastruktury miast i osiedli. Niestety nie uczy się tego na uczelniach. Pracują na nich najczęściej teoretycy, a tu potrzeba umiejętności weryfikowanych praktyką.
Jest też inny powód deficytu wysoko wyspecjalizowanych architektów krajobrazu — brak uprawnień branżowych. Powoduje to brak wiary całej branży budowlanej, z urzędnikami włącznie w to, że architekt krajobrazu jest na tyle wykształcony w swojej branży, że nikt inny nie może go zastąpić. Nie piszę tu o uprawnieniach budowlanych, bo nie takie są tu potrzebne. Trudno jednak pozostać obojętnym przy absurdzie, w którym do zaprojektowania parku bardziej potrzebny jest architekt z uprawnieniami niż architekt krajobrazu, bo parki w naszym kraju się „buduje”. Dlatego potrzebujemy uprawnień ściśle branżowych, potwierdzających nasze kompetencje w kwestii inżynierii ekologicznej właśnie, projektowania zielonej infrastruktury, zieleni retencyjnej, kalkulacji usług ekosystemowych i tak dalej. Takie uprawnienia pozwoliłyby także na rozróżnienie projektantów ogrodów od specjalistów od zieleni miejskiej, publicznej, parkowej. Uprawnienia takie mobilizowałyby także do bardziej inżynierskiego podejścia na uczelniach, a nawet modyfikacji programów nauczania. Ja osobiście jako projektantka, a także jako członkini Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu liczę na wsparcie architektów w lobbingu na rzecz uprawnień tak właśnie skrojonych. Jest to w interesie nas wszystkich, bo tylko wtedy będziemy mogli wspólnie tworzyć prawdziwie zeroemisyjne miasta!