reklama
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Prawda, skrót i prostota

26 stycznia '23

Felieton pochodzi z numeru A&B 01/23.

Dawno, dawno temu mój Pan Ojciec, Cher Papa, mawiał, że liczy się prawda. Prawda liczy się zawsze i jest prosta: jak się pomoże zniknąć landrynkom ze szklanej misy na stole w czeluści własnego przewodu pokarmowego, a potem udaje przed babcią, że landrynki zżarł kot. Albo jak się dostanie cztery uwagi do dzienniczka i się ten dzienniczek skrzętnie schowa pod wersalką, twierdząc, że go źli ludzie ukradli.

Prawda liczy się też wtedy, kiedy się rysuje, pisze albo buduje. Że nawet jeśli architekci już w renesansie ściemniali, robiąc sztuczny marmur z malowanego w żyłki polerowanego tynku, to i tak to była nieprawda. Kamień to kamień, a tynk to tynk. No i okej, rozumiem. Co jakiś czas człowiek może ulec myślom Kalwina albo Cromwella i chcieć żyć w sterylnej białej przestrzeni, w prawdziwie prawdziwej prawdzie, nie tylko w prawdzie deklarowanej. Sztywnie i nieugięcie. Czysto i prosto, jak kwakrzy z Mayflower. Ale z drugiej strony, do licha, ile można? Nic dziwnego, że mój własny ojciec nagle, ni z tego, ni z owego, gdzieś pod koniec lat 80., z pozycji wyznawcy modernistycznej prawdy stał się, jak jakiś podjarany gimnazjalista, fanem postmodernizmu. W kąt poszli patriarchowie funkcjonalizmu, a w jego projektach nastał wesoły chaos przeskalowanych, uproszczonych detali, wyrwanych z kontekstu różowych panteonów i falujących ścian z luksferów. Bo w końcu nie ma nic przesadnie seksownego w kurczowym trzymaniu się prawdy, nieprawdaż? Gdzie tu fun?

W modernistycznym umiłowaniu prawdy masywnej, jednowarstwowej ściany jest też prostota. Ściana jest prosta technicznie z racji braku wielu warstw, a do tego jest prosta w kategoriach skromności: nie epatuje zewnętrzną warstwą dekoracyjną, a za całą dekorację służy wątek cegły, sposób ułożenia kamienia bądź zaciosy bali drewna. No, może jeszcze wspomaga i dodaje szlachetności bugenwilla z jej kolorem i światłocieniem. Słowem, prawda jest związana ze skromnością i uproszczeniem, które jednak wymagają wiedzy i wprawy, żeby ściana z nobliwie prostej nie zamieniła się w pokracznie prostacką. Tymczasem nieczysto wylany beton czy położoną cegłę lub pustaki można po prostu zakryć warstwą izolacji termicznej i obić warstwą licującą z dowolnego materiału, który na dodatek można stosunkowo łatwo wymienić na nowy, gdy się zestarzeje albo opatrzy. Wówczas jakość wykonania ściany właściwej nie będzie miała większego znaczenia, w każdym razie w kategoriach estetycznych. Ale czy przypadkiem ten zachwyt nad sublimacją prostoty nie jest niszowym sportem dla fanatyków modernizmu? Komu przeszkadza ładna sukienka, za którą można ukryć ewentualne niedomagania struktury?

Najwyraźniej z takiego samego założenia wychodzą miliony kobiet, robiąc sobie brazylijskie implanty pośladków, wstrzykując botoks i codziennie doklejając sztuczne rzęsy. Podobnie muszą myśleć miliony mężczyzn śliniących się na widok twerkujących pośladków owych dam nieświadomie powtarzających godowe rytuały rdzennej ludności zachodniego wybrzeża Afryki. Nie inaczej kombinują młodzieńcy wstrzykujący sobie w bicepsy kolagen w ilościach zmieniających ich w postaci z komiksów, z Popeyem na czele. Zresztą zaimplantowane damy, z filuternie ukształtowanymi noskami i zaakcentowanymi skalpelami chirurgów kościami policzkowymi również zdają się dążyć do komiksowego uproszczenia. Jakby nie było czasu i chęci na różnicowanie typów ludzkich, bo rysujący na akord komiksiarz w jednym z wielkich amerykańskich wydawnictw musi stworzyć przynajmniej dziesięć stron dziennie wprawnymi, prawie zautomatyzowanymi gestami. A potem inker, facet od kolorowania, wypełni białe pola między łukowatymi kreskami zestawem kolorów z prostej, naznaczonej znaczeniami palety. Rude włosy Podstępnej Lisicy, blond dobrodusznej Naiwniaczki z Prowincji, kruczy granat włosów Złej Brunetki. Tors Clarka Kenta jest bohaterski, szeroki, przerysowany. A piersi Lois Lane są idealnie okrągłe i nigdy nie opadające. Bo Lois nie przemija, nie wyciąga się i nie wiotczeje, jak na ikonkę przystało.

I tak skromnością podyktowana prostota kwakrów i modernistów została zastąpiona lapidarnością i sugestywnością szybkiego obrazowania w imię nieskromności. Mięśnie, fryzury i cycki z komiksów przepłynęły na prawdziwych ludzi. Proces zaczęły gazetowe stripy, potem telewizja, a dziś internet z jego coraz bardziej skracającym się przekazem. Facebook, medium dla emerytów, pozwala na prawdziwe gadulstwo i długotrwałe studiowanie treści, Instagram już mniej, TikTok jeszcze mniej, a Snapchat to już tylko migające obrazki dla uzależnionych od krótkich impulsów wizualno-dźwiękowych dwudziestolatków, których mózgi najlepiej reagują na rozbłyski lampy stroboskopowej. Tu treści mogą być już tylko ruchomymi logotypami, bo jeśli wkradnie się do nich jakikolwiek element sublimacji, to odbiorca przekazu nie zalajkuje.
Proces tworzenia przekazu podyktowanego psychologią odbiorcy social media jest paradoksalnym spełnieniem maksymy less is more, bo lapidarność wymaga eliminacji niepotrzebnych elementów, ale za to te, które zostają, są przesadzone, jak wielkość ust Meg Ryan po operacji w porównaniu do ich stanu z lat 90., a więc zamierzchłych czasów, gdy pan Zuckerberg jeszcze nie wpadł na pomysł fejsbuka.

Rzeczywistość robi się nie tylko bardziej, wybaczcie trudne słowo, okulocentryczna, ale i związana z niekończącym się rytmem przemiany. Liczy się prędkość wytworzenia, szybkość wrzucenia skompresowanej treści do medium, bezpośredniość zaobserwowania i natychmiastowość zero-jedynkowej oceny. Greckiego atletę zastąpił ociekający oliwką Arnold Schwarzenegger, który coraz bardziej przypomina Hulka w wiecznie odradzających się fioletowych majteczkach. Wenus z Milo zmieniła się w połyskliwą Donatellę Versace, a w końcu w którąś z kobiet z klanu Kardashian, ale wybaczcie, trudno mi powiedzieć którą, bo obsługują je ten sam chirurg, stylista i dietetyk.

Wszystko, włącznie z budynkami, ludźmi, autami i konstrukcjami z wykałaczek i kasztanów, musi być instagrammable, a więc łatwe do przełożenia na media narzucające szybki, wymagający krótkiego skupienia przekaz, gdzie liczy się pierwsze wrażenie, a nie dogłębna analiza przekroju wentylacji grawitacyjnej wpływającego na zewnętrzność willi projektu Mendesa da Rocha. W wypadku tej ostatniej liczy się wypas: łatwa do uchwycenia duża skala betonowych płaszczyzn, nie sublimacje konceptu. W rezultacie funkcjonowania w tej logice architekci/tki codziennie lądują przy stole z klientami, którzy raczą ich fotkami z Pinteresta, wskazując na nie palcem i mówiąc „o tak chcę”, bez zrozumienia prawdziwej natury tego, na co patrzą. A archietekt/tka staje przed dylematem, czy wyjść na nudziarza, który mówi, że „tak się nie da, bo…”, czy na proaktywnego przedsiębiorcę/czynię, który stwierdza „ja do zgody, jak ryba do wody!”, z radością projektując absurdalną kopię motywu podpatrzonego przez zamawiających poprzedniej nocy w przedsennej fazie szperania w Pintereście.

Nikt już sobie nie zawraca głowy pytaniem, czy te podhalańskie wille na Mazowszu, belki imitujące drewniany strop, alufelgi i spojlery, mięśnie, cycki, uśmiechy napompowanych kwasem hialuronowym ust i złożone w serduszka paluszki to prawda czy kokieteryjny fałsz. Ewidentnie ani ostentacyjnie nienależące do otoczenia rezydencje, ani „zrobione” ręką chirurga ciała nie mają kogokolwiek zwieść co do swojej autentyczności. Mają za to powiedzieć: „stać mnie na to, oto mój status społeczny mierzony fakturą od drogiego specjalisty”. A może po prostu botoksowe megausta są bardziej całuśne, a silikonowe piersi dają wszystkim zainteresowanym więcej przyjemności niż te zwykłe? A w prowansalskim palais na Mazurach żyje się lepiej niż w banalnym domostwie pod dwuspadowym dachem?

Poszukiwacze prawdy zeszli do sekciarskiego podziemia, wertując swoje święte księgi i Stając w Prawdzie, by nie wyjść z wprawy. Zwolennicy czystości pojęciowej schowali się jeszcze głębiej, żeby ich nikt nie pomylił z Cejrowskim i Korwinem Mikke, wyznawcami czystości rasowej, Prawdziwymi Polakami maszerującymi ulicami Warszawy 11 listopada i innymi prawdziwkami. Ich katakumbami, a zarazem twierdzami są ogniska domowe, domy modlitwy, salony, instytucje kultury wysokiej, sarkastyczne rozmowy erudytów, medytacje na leśnej polanie albo sporadyczna lektura „Apollo” i Barańczaka. Ich formy upraszczania, skomplikowane i wymagające wiedzy i wyczucia, są dla milionów zjadaczy reelsów z TikToka nieseksowne, nudne jak minimalistyczne detale Pawsona czy neolityczny kamienny mur oporowy. Zjadacze chcą blinku butikowych hoteli, niby-art déco i panoramy tropikalnego nabrzeża z pozbawionego brzegu basenu na dachu wyśnionej rezydencji nowych Carringtonów.

Nie dajcie się jednak zwieść moim utyskiwaniom, bo sam nie jestem bez winy. Jako nastolatek porzuciłem podsuwane przez rodziców monografie Ojców Modernistów i Baruckiego książeczki o tradycyjnej architekturze Japonii i Finlandii na rzecz fascynacji Aldo Rossim, skundlonym neoklasycyzmem ustrojów totalitarnych, różowo-pistacjową Arquitectoniką i frymuśnymi budynkami-rzeźbami Gehry”ego. Skoro już się spowiadam, pójdę dalej: w drugiej klasie liceum zapisałem się na siłkę, żeby samemu brać udział w nowej przygodzie, nie tylko oglądać hollywoodzkie Kino Nowej Przygody, i by samemu stać się chodzącą ikonką. Pompowałem stal, by sparafrazować film o dokonaniach legendarnego Arnolda, zmieniając przy tym moje ciało w inspirowany Ameryką konstrukt. Obrazu dopełniały farbowane na blond włosy z postawioną na żel grzywką, ogrodniczki noszone na gołe ciało i zielone martensy z czubem, co powodowało, że mój własny ojciec spytał mnie któregoś poranka, „ile dałem za te buty klauna?”. Zjadaczem Instagrama też w końcu zostałem. Bezmyślnie skroluję idiotyczne filmiki, kiedy mój mózg nie może już myśleć, a ja sam zmieniam się w dziecko rechoczące na widok grubasa wywracającego się na bananie.
Jednak prawda nie dała o sobie zapomnieć, bo wciąż wokół nas, na całym świecie są ludzie, którym na niej zależy. Zwłaszcza przebrzydłym dziennikarzom. Ci niestrudzenie węszą prawdy o szacownych, wydawałoby się, postaciach, dekonstruując ich ikoniczne obrazy. Papieże, prezydenci, CEO i marszałkowie okazują się małymi, pokręconymi ludźmi, równie skomplikowanymi i umorusanymi kłamstwem, jak zwykli śmiertelnicy, a może nawet bardziej. Uproszczone obrazy władzy i respektu pękają, degenerują się i zostają poddane aktualizacji. Jakby ktoś powiedział nagle: „sprawdzam”.

I co? I prawie nic. Tyrani wciąż mają rzesze zwolenników, którzy, jak tysiące nazistów w powojennych Niemczech na wieść o śmierci Wodza popełniły samobójstwo, przedtem ukatrupiając swoje dziatki, bo nic już nie miało sensu. Głowy kościołów i szeregowi duchowni wciąż mówią nam jak żyć, choć sami miewają brudne dusze i, chciałbym w to wierzyć, jeszcze brudniejsze sumienia. Szwajcarska spółka zarządzająca mistrzostwami w piłce nożnej wciąż wdzięczy się do satrapów, keszując miliardy, podczas gdy miliony widzów owych mistrzostw zamykają oczy na ich praktyki, ciesząc się z każdego gola ukochanej drużyny. Każdy z tych podmiotów i dżentelmenów ma własną prawdę, którą codziennie będzie nam sprzedawał swoimi kanałami. A my chętnie ją łykniemy. My Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Amerykanie, Chińczycy i mieszkańcy dowolnego kraju na świecie. Z głupoty, przemęczenia albo konformizmu. Dopiero gdy przyjdzie wezwanie z wojskowej komisji rekrutacyjnej pojawi się refleksja, w obliczu ryzyka śmierci w chwale i błocie, że może jednak nie warto. Że może jednak prawda, którą codziennie łykamy, nawet jeśli ją ignorujemy, to jednak „prawda” równie prawdziwa, co przekaz sowieckiej „Prawdy”. Ale jeśli wezwanie nie przyjdzie, wciąż będzie nam się udawało pogodzić wiedzę na temat tego, że ktoś jest malwersantem i molestatorem z przekonaniem, że należy mu się szacunek, a przynajmniej jego objawy.

Niestety nawet najprawdziwsza prawda jest zazwyczaj niewygodna, jak przesadnie szczery współpracownik w pracy albo dziecko, które powtarza mamie, że tata łypnął na tyłek innej pani. Prawda sama w sobie jest niebezpieczna, rozbija relacje, podważa pewniki i zabiera sens. Nasze aspiracje, nasze inwestycje i światopoglądy mogą pod jej wpływem runąć i co wtedy? Nikt już nie będzie chciał budować biurowców, kupować fast fashion, pić coca-coli, dawać na tacę, jeść produktów Nestle i robić milionów rzeczy, które kręcą naszym światem. Runie kapitalizm i chiński niby-komunizm, opustoszeją kościoły, stadiony, galerie sztuki i kasyna. Nie możemy na to pozwolić!

Konsekwencja i moralna integralność świetnie brzmią na kursach leadershipu, ale nie w realu. Bądźmy sobą. Bądźmy hipokrytami, dwu-, a nawet wielolicowcami. Hołdujmy zasadom, których sami nie przestrzegamy. Pięknie deklarujmy i różne rzeczy obiecujmy, spełniając tylko tyle, ile wymaga konwencja albo skleroza tych, którym obiecujemy. My, arystokraci i mieszczanie pozostający w związkach oficjalnie uświęconych i równolegle nieoficjalnych. My, chłopi grzecznie uczęszczający do kościoła i plujący za jego bramą na wspomnienie żałości duszpasterza. My czekający na przekupienie naszymi własnymi pieniędzmi we współczesnych demokracjach. My wyznawcy political correctness, której ostrze nie powinno dotknąć nas samych i naszych przywilejów. W tym zawsze byliśmy dobrzy i tego się trzymajmy.

Jakub Szczęsny

Głos został już oddany

BIENNALE YOUNG INTERIOR DESIGNERS

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE