Witam Państwa serdecznie. Dziś wykonam dla Państwa niezwykłą akrobatyczną sztuczkę, proponując kompromis godzący gusta ogółu, czym narażę się absolutnie wszystkim.
Śledząc w ostatnich dniach dyskusję na temat „niewłaściwej” architektury budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, autorstwa pracowni Thomas Phifer and Partners, odniosłem wrażenie, że zdążył się na ten temat wypowiedzieć już w zasadzie każdy — od profesora uczelni po bezdomnego pod mostem — zatem zgromadziliśmy już całe spektrum postulatów, oczekiwań i propozycji jak to naprawdę powinno wreszcie wyglądać. Jako Wielki Kustosz polskiego poczucia smaku i dobrego gustu mogłem zatem podjąć się architektonicznej reasumpcji tego tematu, przekładając głos suwerena na obraz. Oto on. „Budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej Godzący Gusta Wszystkich Polaków”.
propozycja budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej godzącego oczekiwania większości Polaków
© Paweł Mrozek
propozycja budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej godzącego oczekiwania większości Polaków
© Paweł Mrozek
Ten zakorzeniony w narodowej tradycji architektonicznej i łączący najpiękniejsze style z okresów rozkwitu naszego narodu obiekt wyposażony jest nie tylko w sale wystawiennicze, ale również uzupełnia sferę sacrum o faktyczną funkcję pielgrzymkowo-sakralną. Ważną rolę w muzeum pełnić będą dolne piętra artystyczno‑usługowe wzbogacając tym samy program muzeum o sale warsztatów rękodzielnictwa i giełdę wyrobów DIY, na której można się będzie wymieniać lub pohandlować swoimi dziełami sztuki. Prawidłową obsługę komunikacyjną budynku zapewniać będzie parking na 1500 samochodów osobowych i 40 autokarów wraz z postojem taksówek. Z kolei na najwyższych kondygnacjach przewidziano uciechy dla maluchów, w tym salki do zajęć z projektowania radosnej kolorystyki termomodernizacji bloków, a także kilka tarasów i punktów widokowych wraz z kołem widokowym „Oko sztuki”. Resztę powierzchni dachu zajmie eksperymentalna wioska nowoczesnej ludowej architektury podhalańskiej. Dzięki bogatemu programowi adresowanemu do gustów wszystkich ludzi muzeum to ma szansę stać się jaśniejącą gwiazdą na mapie kulturalnych stolic naszej galaktyki.
OK. Żarty na bok proszę Państwa. Powiem zupełnie szczerze. Gdy obserwuję jak poczucie piękna i estetyki mieszkańców tego kraju przez ostatnich trzydzieści lat przełożyło się na jakość tworzonych miast i przestrzeni publicznych w Polsce, to wygłaszane negatywne opinie w kontekście MSN mnie nie dziwią. To muzeum nie trafia w gusta prawie nikogo i bardzo mnie to cieszy. Gdyby ten budynek się wszystkim podobał, to by wręcz oznaczało, że coś poszło nie tak przy jego projektowaniu.
powstający budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, proj.: Thomas Phifer and Partners
© materiały prasowe MSN
Przede wszystkim ten budynek nie rekompensuje żadnych naszych narodowych traum i kompleksów. Nie imituje swą architekturą przedwojennych pałaców. Nie pokazujemy nim jakimś wyimaginowanym wrogim Niemcom gestu Kozakiewicza, mówiąc — z wyższością w tonie, ale przez zaciśnięte zęby — „Patrzcie, odbudowaliśmy”. Architektura MSN nie stara się też przełamać, niczym pałace ZUS-u, siedziba TVP czy Złote Tarasy, obrazu biednego postkomunistycznego kraju, w którym wszystko było szare i nieciekawie, oferując psychodeliczną orgię kształtów i kolorów, które krzyczą wszem i wobec „Oto jak Polska krwawo kończy z biedą”. Co gorsza, MSN nie przyćmiewa swym pięknem stalinowskiego symbolu opresji. Nie jest handlową świątynią rozpusty i nie rozwiązuje problemu parkowania w Śródmieściu. Jest wielkim, obrzydliwie czystym, porażającym nas swoją bielą, kartonem na te wszystkie rzeczy, które nas guzik obchodzą i z których nie będziemy mieć nigdy żadnego pożytku, czyli na sztukę nowoczesną, której nie rozumiemy, nie akceptujemy, nie podoba nam się i dlatego szlag nas trafia, gdy widzimy, że tak monumentalny gmach w samym centrum miasta będzie poświęcony tylko jej. I proszę mi tu nie zaczynać nawet z peanami na temat naszej miłości do sztuki i tego, jak bardzo ją jako Polacy kochamy. To nie jest prawda. Wszyscy by chcieli pouczać artystę, jak ma pędzlem machać, dłutem robić, a architekta jak ma kreski rysować, ale na takiej samej zasadzie jak każdy Polak zna się na medycynie, astrofizyce i globalnym ociepleniu. Prawdziwe dane GUS dobitnie pokazują, że zaledwie co dziesiąty Polak chodzi do galerii sztuki, a reszta zna się na kulturze tylko w takim stopniu, że ma telewizor. 90 procent Polaków to artystyczni troglodyci i malarstwo naskalne. Nigdy nie wystartowali w tym wyścigu ze swoim zaprzęgiem i skończmy ten temat.
badania GUS: Uczestnictwo Polaków w różnych formach kultury w 2019 r.
© GUS
Traktujemy sztukę, nie jak coś, w czym uczestniczymy i co napawa nas dumą. Sztuka dla większości to coś obok, nie nasze, tylko sąsiada, na którego patrzymy z zawiścią, że ma lepiej. Stąd też u większości Polaków pragnienie, aby to muzeum się wtapiało w szarość przestrzeni, aby jego siedziba swą architekturą nas nie drażniła, a najlepiej, aby mówiła „Znaj swoje miejsce ty marna sztuko nowoczesna, nie wchodź nam, ludziom ciężko pracującym w drogę ty darmozjadzie, bo my robimy rzeczy poważne, a ty nie”.
Niestety proszę Państwa, ale większość z nas nie jest artystami i nigdy nimi nie będzie. Powiem brutalnie, jest nawet gorzej. Większość z nas guzik z tej całej sztuki rozumie, co wspomniane badania GUS-u doskonale pokazują. Nie da się nie chodzić do muzeów, galerii, nie czytać, nie oglądać, nie uczestniczyć w żadnym stopniu w kulturalnym życiu kraju i twierdzić, że zna się na sztuce, na architekturze, muzyce itp.
— Ej, panie. Umiesz pan grać na skrzypcach?
— Nie wiem, nigdy nie próbowałem.
W takiej sytuacji nawet zdziwiłoby mnie, prawdę mówiąc, gdyby statystyczny Jan Kowalski, wyrwany ze swojego snu codzienności i zapytany co sądzi o architekturze Muzeum Sztuki Nowoczesnej, wyraził jakiś komplement pod jego adresem. Pewnie by to oznaczało, że z jakiegoś sobie znanego powodu kłamie. Ten budynek nie ma prawa większości ludzi się podobać. Gdyby podobał się większości, to by znaczyło, że coś z nim jest nie tak, że architekt popełnił jakąś konformistyczną kupę i nie wzleciał nad przeciętność. Wyjaśnienie tego znajduje się w nieśmiertelnej maksymie inżyniera Mamonia w filmie „Rejs”. Większości ludzi podobają się tylko te melodie, które już raz słyszeli. Jeżeli nie obcujemy na co dzień ze sztuką, nie żyjemy w miastach pełnych dobrej współczesnej architektury, to każda nowa obca melodia w przestrzeni nas tylko drażni i przeraża. Ale nie jest to argument przeciwko tej melodii, lecz niestety jedynie świadectwo ograniczonych horyzontów. I wiecie, co się robi z takim narzekaniem na architekturę w tej sytuacji? Brutalnie wyjaśniam. Zupełnie nic się nie robi. Za dziesięć lat ten budynek większości będzie się podobać. I to nawet gdyby był naprawdę beznadziejny. Bo takie jest podejście większości ludzi do sztuki. Nie szukają tego, co w niej jest odkrywcze i piękne. Płyną w tym procesie biernie, czekając, aż połączeniom neuronalnym w mózgu znudzi się stymulować płaty czołowe danym bodźcem wizualnym. Wszystko po to, aby nie wyciągnąć żadnych wniosków i oszczędzić pięć kalorii.
Żaden naród nie jest w stanie tworzyć swojej kultury ani tą kulturą pchać i współtworzyć kulturę całej ludzkości zaznaczając w niej swoje miejsce, jeżeli jest zapatrzony w otaczającą go zwyczajność. Ta zwyczajność, która nam odpowiada i której nie kwestionujemy, jest bowiem najczęściej przeżutym odpadem poprodukcyjnym powstałym przy tworzeniu kultury wiele lat temu i to w innym miejscu na mapie. Nie da się z tego już ulepić niczego odkrywczego.
W tym kontekście szczególną moją uwagę zwrócił artykuł w warszawskiej Gazecie Wyborczej, który prowokacyjnie prezentuje hipotetyczną wizję muzeum w wykonaniu Marty i Tomasza Gerasów, przedstawiając typowo warszawski neoklasycystyczny gmach, na który wystarczy popatrzeć przez pięć sekund, aby uwierzyć, że stał w tym miejscu od zawsze. Z urbanistycznego punktu widzenia w niczym mi coś takiego zresztą nie przeszkadza, a wręcz pochwalam, bo nie różni się on niczym od obecnego projektu, zachowując, mniej więcej, te same gabaryty i linie zabudowy, a nawet jednolitą stonowaną kolorystykę. Ponieważ taka propozycja, jak można się było spodziewać, trafia w gusta masowe, to postaram się szybko rozwalić ten temat na części pierwsze, ukazując zawarty w niej brak logiki i konsekwencji. Przytoczę szybko argumentację pana Tomasza na poparcie jego propozycji.
Muzeum Sztuki Nowoczesnej jest instytucją z natury rzeczy dedykowaną prezentowaniu dzieł najnowszych; przejściowo cieszących się pierwszeństwem na odwiecznym taśmociągu mód. Warto jednak zauważyć, że — w przeciwieństwie do ekspozycji — gmach Muzeum nie podlega łatwej wymianie; a dzisiejsze „nowoczesny” jak nic innego oznacza jutrzejsze „przestarzały”.
propozycja estetyki budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
© Marta i Tomasz Geras
Powiem tak. Bardzo podziwiam wysoką jakość rzemiosła w kopiowaniu i rzeźbieniu w dawnych stylach, którą opanował pan Tomasz, bo zajmując się nierzadko tworzeniem modeli historycznej zabudowy, albo pracując na historycznej tkance miasta, wiem, jak wiele pracy i wiedzy potrzeba, by tak płynnie i gładko operować formami minionych epok. Jest to szczególny wyczyn, zważywszy, że praktycznie nie kształci się ludzi w tym kierunku. No i na tym niestety kończy się moja pochwała, nie przemawia bowiem do mnie uzasadnienie, że coś takiego jak Muzeum Sztuki Nowoczesnej nie zasługuje na budynek, który sam w sobie tego pierwiastka sztuki miałby nie przenosić. Argument, że wszystko, co dziś jest nowoczesne, jutro będzie przestarzałe, więc nie ma sensu się starać, jest argumentem w swej istocie podważającym nie tylko sens samego budynku muzeum, ale sens istnienia i tworzenia jakiejkolwiek sztuki i stoi w oczywistej sprzeczności z całym dorobkiem ludzkości, który okazuje się, że był zbędnym trudem, skoro mogliśmy siedzieć przecież wygodnie w ponadczasowych jaskiniach.
— Panie Cheops. Daj pan spokój z tą piramidą, wystarczy zwykła mastaba. Piramida i tak juto będzie przestarzała.
Bardzo przepraszam, ale gdybyśmy kierowali się takimi założeniami jak pan Tomasz oraz, nie mam wątpliwości, bardzo liczne grono entuzjastów takiego podejścia, biegalibyśmy dziś wciąż po sawannie z dzidami za antylopą. Chociaż perfekcyjność tej imitacji klasycyzmu robi wrażenie i jest niezwykłą ciekawostką, to taki obiekt nigdy nie będzie niczym więcej niż zwyczajnym rzemiosłem. Klonem jakiejś historycznej europejskiej architektury, jakiej w Las Vegas, w Chinach czy Dubaju pewnie sporo by się znalazło, ale która nigdy nie będzie sztuką. Klonowanie historii nadaje się co prawda do wypełniania ubytków w szczerbatej tkance miasta, ale nie tworzy żadnej jakości, nie tworzy przede wszystkim historii. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, aby można było umieścić coś, co ma być artystyczną świątynią Warszawy w czymś, co w swojej idei neguje sens całej sztuki. Byłoby to jakby napluć tym wszystkim artystom w twarz.
— Ale panie Sto Lat Planowania. Co pan opowiadasz. Przez lata wałkujesz nam tezy, że dobre miasta to takie, gdzie zabudowa z sobą harmonizuje, gdzie architektura budynków ma drugorzędne znaczenie i nie walczy o uwagę, tylko jest architekturą tła.
Wiem, że takie pytanie na pewno ciśnie się teraz na usta niektórym, więc wyprzedzająco odpowiem, bo do tego właśnie zmierzam. Dokładnie tak jest. Cała teoria zamyka się tu w piękną geometryczną całość. Potrzebujemy miast, w których architektura z sobą harmonizuje i stanowi tło, bo potrzebujemy tego tła dla wyróżnienia tych obiektów w przestrzeni miasta, które mają szczególne znaczenie, a MSN zdecydowanie do takich obiektów sacrum, które należy oddzielić od profanum, się zalicza. Co więcej, po to właśnie potrzebujemy dobrej harmonizującej z sobą tkanki, aby to, co chcemy wyróżnić na tle naszego miasta, nie musiało się architektonicznie wydzierać i stroić na siłę w pawie pióra, przybierając abstrakcyjne formy kolonii zmutowanych grzybów w stylu Franka Gehry'ego albo jakiegoś embriona kosmicznego potwora w stylu Zahy Hadid.
powstający budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, proj.: Thomas Phifer and Partners
© materiały prasowe MSN
projekt nowego kształtu Placu Defilad w Warszawie
© Pracownia A-A Colective
I wiecie co? Wygląda na to, że w Warszawie się to udało. Stało się coś niepojętego. Polacy stworzyli pierwszy raz w historii coś normalnego i adekwatnego do swojej roli, i zrobili to, nie kierując się kompleksami. Jak dla mnie szok, Polska 2.0. Wielka iluminacja. Powstała stonowana monumentalna bryła, której akcent architektoniczny to minimalizm, a nie plażowy jarmark we Władysławowie albo tapeciarska galanteria ze sklepu z elewacjami. Co więcej, gabarytami i swoim usytuowaniem budynek MSN dzieli ugory przed Pałacem Kultury i Nauki na nowe przestrzenie o bardzo ludzkiej skali. Z jednej strony współtworzy pierzeję i kreuje wnętrze ulicy Marszałkowskiej o normalnych miejskich proporcjach, z drugiej strony stanowi jedną ze ścian przyszłego „Parko-placu Defilad” przed PKiN-em dając szansę na stworzenie wreszcie, po ponad pół wieku, prawdziwych przestrzeni publicznych w tej części stolicy, czyli czegoś, o co ta przestrzeń wręcz błaga na kolanach. Dlaczego tak jest? Bo wszystko tu zrobiono prawidłowo. O pięćdziesiąt lat za późno, ale lepiej tak, niż nigdy. Potrzeby i oczekiwania ludzi na klatę przyjęły tu miejscowe plany, które dzięki przemyślanej pracy eksperckiej dokładnie określiły ład urbanistyczny otoczenia PKiN-u i w ten sposób władze miasta nie obawiając się już o efekt, mogły przekazać pałeczkę architektowi, któremu nikt nie sapał nad karkiem, gdy ten tworzył. Ideał, fantazja, bajka. Każdy wykonał poprawnie to, co do niego należało. Modelowo przeprowadzony proces.
Jeżeli ktoś chce, aby było inaczej, to w nieświadomie pragnie, aby było nam wszystkim źle, bo aby tego dopiąć, musiałby wpierw rozmontować fundamenty całego naszego systemu. I OK. Ma prawo do takich pragnień. Tylko najpierw powinien zmienić prawo centralne, wyrzucić na śmietnik wszystkie wydziały architektury w tym kraju, zerwać wiele umów międzynarodowych, a artystów wypędzić. I wtedy może sobie na nowym korzeniu budować własną cywilizację, w której społeczeństwo demokratycznie tworzy sztukę. Nie mówię, że to niemożliwe, ale jak ktoś nie lubi w swoim życiu elementu zmiany powodowanego kulturą, to życzliwie podpowiadam, że miast burzyć naszą cywilizację, łatwiej jest przeprowadzić się do Australii i zamieszkać wśród Aborygenów. Ich kultura nie zmieniła się wiele od 70 tysięcy lat i sobie to chwalą. Wszyscy się zmieścimy. Krzyż na drogę.
Jednak najważniejsze chciałem zostawić na koniec. Mam absolutną pewność, że choćbym stanął na rzęsach i tak nieprzekonanych nie przekonam. Odwoływanie się do piękna, gdy dla każdego oznacza coś innego, również nie ma najmniejszego sensu. Byłbym naiwny, gdybym w to wierzył. Wiem jednak jedno na pewno. Cała historia ludzkości zapisana w sztuce to pochód artystów, którzy szli na przekór gustom i poszukiwali nowego. Pierwsze kamienne budynki kiedyś szokowały w drewnianych średniowiecznych miastach. A co? Złe były drewniane? Pierwsze renesansowe dwory i pałace budziły zdziwienie chłopów z podzamcza gotyckiego zamku i tak dalej, aż do szklanych domów, a po nich kolonii na Marsie, stacji kosmicznych i architektury jachtów międzygwiezdnych. Jesteśmy tylko koralikiem na osi czasu składającej się z tysięcy lat historii, która była i, miejmy nadzieję, też tej, która będzie. Style w sztuce są w jej historii spisem treści. Jeżeli zaczniemy wyrywać z tej księgi jakieś kartki, sięgać po anachronizmy, mieszkać jej kolejność i zaniechamy pisania własnej historii, to istnieje duża szansa, że dla potomnych nasz okres zostanie zapamiętany jako czarna dziura i upadek kultury. Wieki ciemne, w których dużo się działo, ale niewiele po nich zostało. Dlatego też ważne jest, aby mimo hejtu nie oglądać się na to, tylko iść swoją drogą, choćby była ciernista, bo alternatywy nie ma. Alternatywą jest nieistnienie kultury, nieuczestniczenie w tworzeniu kultury świata oraz idąca za tym atrofia naszej kultury narodowej. W dzisiejszych czasach, rządzonych przez — nie ma co ukrywać — toksyczne i zdziczałe media społecznościowe, promujące łatwą i przyjemną papkę, kreowanie kultury i sztuki wysokiej jest nie tylko zadaniem wysokiego ryzyka, ale i obowiązkiem człowieka myślącego, bowiem pokusa poklasku dla konformizmu jest większa niż kiedykolwiek i przynosi niepokojąco łatwą gratyfikację.