Felieton pochodzi z numeru A&B 01/23.
Grudniowy numer A&B miał być podobno zabawny. By nie wyjść na zgreda i żeby co jakiś czas roześmiać się przy lekturze, prosiłem dobrych ludzi, by mnie raz po raz łaskotali. Wspomaganie to było zasadne, aż do twórczości Oskara Grąbczewskiego, którego, tak jak on mnie, ja również szanuję — jako człowieka, znajomego i architekta.
Oskar dostał jednak również zlecenie na bycie felietonistą. Dzięki temu nie musiałem już prosić o łaskotki. Rozbawił mnie skutecznie swoim doskonałym pastiszem polemiki, której autor dyskutuje nie z tym, co napisano, ale z tym, co mu się na temat tego pisania wydaje. Czyli, mówiąc krótko, boksuje się z własnymi wrażeniami.
Kto Oskara nie czytał, temu donoszę, że — szukając materii na poruczony mu felieton — wziął na warsztat inne felietony: Kuby Szczęsnego i moje. Raz dostrzegając przytomnie, że każdy z nas pisze inaczej i o czym innym, a raz zlepiając nas w jakieś jedno coś — mówiące i myślące to samo. Jak byśmy byli nie dwoma Kubami, a Dwukubą, jednogłowym, ale za to dwudupnym smokiem — ziejącym niechęcią do wszystkiego, co polskie.
Już wizja smoka o dwóch zadach, którą wysnułem z metody Oskara, wydała mi się zabawna, ale najlepszy dowcip udał się mu, gdy napisał o ogromie dobra, którego dostarczyło ludziom chrześcijaństwo oraz o przewadze dobrych uczynków Kościoła nad złymi. Tu mógłbym długo o tym, dlaczego obśmiałem się jak norka, jednak na ogół staram się trzymać tematu, a postanowiłem, że dla „A&B” piszę jednak o przestrzeni i architekturze. Ani to przecież „Gość Niedzielny”, ani tygodnik „Nie”. Jeśli kościół objawia się, nomen omen, u mnie w tekstach, to na równi z innymi zjawiskami, bo w końcu architektura nie unosi się w próżni nad wodami. Niemniej ubawiłem się, czytając u Oskara, że „smagam porównaniem Wojtyły ze Świerczewskim”, odnotowując prosty fakt, że tam, gdzie w szkołach wieszali na ścianach Świerczewskiego, teraz robią to z Wojtyłą. A że obaj mieli na imię Karol? No, mieli. Tak wyszło. A ja smagam.
Dobry pastisz ma jednak to do siebie, że niektórzy biorą go serio. Najlepszym przykładem „Mydełko Fa”, utworek, który będąc kpiną z disco polo, stał się jednym z największych hitów tego nurtu. Muszę zatem prewencyjnie rozbroić kilka zdań Oskara, które — czytane na poważnie — mają wybiórczy związek z rzeczywistością.
Pisze Oskar, zgodnie z prawdą, że gdy wspominam o jakichś rodzimych niedoskonałościach, to podaję dla równowagi „pozytywny kontrprzykład”. Potem jednak dorzuca, że obsadzam w tej roli „szeroko rozumiany Zachód, czyli mówiąc wprost — Niemcy — gdzie jest schludnie, czysto, mądrze i dobrze”. Nie wiedziałem, że Niemcy wchłonęły już Holandię, Skandynawię, Francję, Burkina Faso i Hiszpanię, bo przykłady z tych właśnie rejonów podawałem w felietonach za rzecz wartą zauważenia. Przykłady nie tylko dobre, ale też takie, które są przestrogą. I jeśli można by mi coś przypisać, to raczej holandiofilię. Ja nawet czasem żałuję, że nie byliśmy pod niderlandzkim zaborem.
I tu kolejna mina do rozbrojenia. Lepiąc smoka ze mnie i Szczęsnego nasz kontrfelietonista informuje: „Jest też recepta — co należy zrobić, aby było nam lepiej. Tu obaj felietoniści są zgodni — najlepiej wyjechać — im dalej, tym lepiej. W ciepłe kraje, do tętniących egzotyką zakątków Rio de Janeiro lub chociaż Palermo, a choćby i do tego Berlina pobliskiego. Bo tu, w Polsce, to w najlepszym razie czeka nas opresja, depresja, ciemna, długa i niedogrzana zima”. No to brnę przez własną pisaninę i szukam, gdzie i kiedy doktór Głaz wypisał taką receptę. Nic. Pustka. Skąd to Palermo?
Owszem doceniam podróże, ale jeszcze bardziej lubię inspirowanie się tym, co dobrego się podczas nich zobaczyło. Po to, żeby później w Polsce poprawić to i owo nie wyważając przy tym otwartych drzwi. Jednak nie po to, żeby opuszczać kraj, a zwłaszcza odlatywać do ciepłych krajów. Tu z Kubą Szczęsnym mam zdanie bardzo odrębne. Pisałem, że inspiracji szukać należy przede wszystkim w okolicach o podobnym klimacie i niedosłonecznieniu, zamiast udawać, że Polska leży nad Morzem Śródziemnym.
Teraz czas rozbroić bardzo subtelny żart Oskara, który pisze, że „zamiast jak każdy rozsądny obserwator zachwycić się faktem, że w Niemczech jest czysto, a u nas brudno, że tam jest dużo ładnie odnowionych, czyściutkich zabytków, a u nas nie wiedzieć czemu niedużo, i to brudnych i źle utrzymanych itp. itd., postanowiłem dowieść tezy o wyższości naszych sąsiadów, posługując się przykładami ulubionych budynków”.
Oskarowi to się jednak nie udaje. Wylicza bowiem przewagi kilku obiektów polskiej architektury nad ich niemieckimi odpowiednikami. Na tym koniec. Nie pochyla się za to nad całością krajobrazu i ładem przestrzennym, a w ogóle to mieszkał dwa lata w Niemczech, widział tam trochę niemiłych ludzi, i wrócił do Polski, i że to coś znaczy. Przepiękny to pastisz słyszanych nie raz w Polsce opinii: „no bardzo tam ładnie, ale tak nie po polsku. I żyje się też lepiej, ale kilka razy w ciemnej ulicy szły takie typy, to ja bym tam nie chciała mieszkać”.
Wreszcie, pisze Oskar, lejtmotywem tekstów moich i Szczęsnego jest fakt, że między innymi „ludzie są tu (w Polsce) nieszczęśliwi […]. Bo są zacofani, zakompleksieni, niewykształceni”. I znów pudło. Nie opatruję rodaków takimi przymiotnikami. Zwracam za to stale uwagę na skłonność do lekceważenia analitycznego myślenia, długofalowych strategii, całościowych koncepcji. Skłonność taką wykazują u nas ludzie z dyplomami, bez kompleksów, niekiedy w ten lub inny deseń postępowi.
I to o tym w zasadzie piszę w swoich felietonach: o marnotrawieniu dostępnych w kraju talentów, ludzi, czasu i przestrzeni. O przewadze bezrefleksyjnego działania nad wcześniejszym namysłem. O tym wszystkim, co sprawia, że marnujemy szanse i nie korzystamy wystarczająco z cudzych doświadczeń. Że lekceważymy koordynację i pracę zespołową. A także o tym, że wciąż mamy wielki potencjał, dużo utalentowanych ludzi, pojedyncze przykłady naprawdę dobrej architektury, a ze swoich słabości umiemy żartować, co pozwala utrzymać nam psychiczną równowagę. Żartować umie też przednio Oskar. Oskar z parafii Dobrego Pastisza.