Hasło „Łódź rewitalizuje” na kilka lat wyznaczyło kierunek polityki łódzkiego samorządu. Oddawano do użytku kolejne woonerfy. Odsłaniano elewacje wyremontowanych kamienic, którym przywrócono dawny blask. Opromienione nim władze miejskie mogły z dumą prezentować długie ciągi liczb jednoznacznie wykazujących nieustanny postęp na polu walki z zaniedbaniami poprzednich epok. Wyznaczono Specjalną Strefę Rewitalizacji oraz fragmenty centrum będące przedmiotem rewitalizacji obszarowej.
Barwne wizualizacje ukazywały obraz Łodzi przyszłości — odrestaurowaną historyczną zabudowę, współczesne budynki uzupełniające zabytkową tkankę, uporządkowane przestrzenie publiczne, którymi przechadzali się uśmiechnięci ludzie. Wszystko to wyglądało jak piękny sen skąpany w promieniach słońca z V-Raya.
Nagle coś pękło, a konkretnie mury jednej z łódzkich kamienic, która była właśnie remontowana. Potem runęła kolejna. Nie było winnych. Podobno nie dało się tego uniknąć. Trzydzieści lat zaniedbań — podkreślali politycy. Inspektor nadzoru budowlanego w Łodzi zaczął się zastanawiać, czy w czasie planowanej budowy tunelu kolejowego, łączącego dwa łódzkie dworce, kolejne kamienice nie będą składać się niczym domki z kart. W tej atmosferze władze miasta ogłosiły, że wystąpią o środki na remonty do władz centralnych i przygotowały projekt tak zwanej specustawy rewitalizacyjnej.
„Nauczyliśmy się rewitalizacji, wiemy, na jakie problemy natrafialiśmy i co paraliżuje ten proces” — zadeklarowała prezydent miasta.
Pozostało tylko czekać na zastrzyk gotówki i działać. Wszystko w ramach hasła: „Nie róbmy polityki. Remontujmy Łódź”.
pierwszy łódzki woonerf na ulicy 6 Sierpnia, który rozpoczął zmiany w sposobie myślenia o przestrzeni w mieście
fot.: Błażej Ciarkowski
remontujmy Łódź!
Już nie hasło „Łódź rewitalizuje”, lecz „Remontujmy Łódź” zostało umieszczone na łódzkich sztandarach. Pochylmy się na chwilę nad tym hasłem, bo wymiana określonych dwóch słów na inne wyraża bardzo wiele. Być może nawet więcej, niż chcieliby przekazać specjaliści od PR-u, którzy je stworzyli. Remontujmy. Kto? My. Łódź nie jest już podmiotem. To nie miasto ma działać, a mieszkańcy. Pomożecie? Pomożemy… Remontujmy. Nie rewitalizujmy. Zniknął czynnik ludzki, pozostała materia budowlana. Remontujmy miasto, tak jak remontujemy łazienkę czy poddasze. O ludziach pomyślimy później.
nowa nawierzchnia z płyt granitowych, meble miejskie stylizowane na czasy „Ziemi Obiecanej” — ulica Piotrkowska znów jest „salonem Łodzi”...
fot.: Błażej Ciarkowski
specustawa rewitalizacyjna
Co kryje się za enigmatycznym hasłem „specustawa rewitalizacyjna” (pełna nazwa projektu brzmi: Ustawa o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji z zakresu budownictwa mieszkaniowego oraz rewitalizacji Łodzi)?
W celu redukcji kosztów oraz usprawnienia procesu inwestycyjnego zaproponowano „dostosowanie wytycznych konserwatora zabytków do współczesnych realiów sztuki budowlanej oraz rzeczywistej wartości historycznej budynków”. Postulat „dopuszczenia możliwości rozbiórki zabytkowych kamienic i odbudowania ich na nowo, gdy koszt remontu przekracza znacząco koszt odbudowy” brzmi, zarówno w świetle współczesnych koncepcji konserwacji zabytków, jak i nieco już przestarzałej, ale wciąż aktualnej Karty Weneckiej, kuriozalnie.
Zwrócono się w nim przecież przeciwko jednej z konserwatorskich świętości — autentyzmowi zabytkowej substancji. Jednocześnie nikt nie podał w wątpliwość samego założenia, że taniej jest wyburzyć i odbudować. Mit ten nadal uznawany jest w Łodzi (i w Polsce!) za prawdę. Tymczasem, jak wskazują badania, chociażby te przeprowadzone przez Duńczyków (L. Le Fleur et al., „Energy Renovation versus Demolition and Construction of a New Building – A Comparative Analysis of a Swedish Multi-Family Building”, „Energies” 2019, nr 12), renowacja istniejącej zabudowy jest i zawsze była bardziej opłacalna, niż burzenie i stawanie konstrukcji od podstaw. Warto podkreślić, że w badaniach tych analizowano obiekty z lat 1850–1930, rozpatrując koszt w skali globalnej i uwzględniając takie czynniki, jak np. ślad węglowy, jaki zostawia produkcja materiałów budowlanych.
Wpływ nowych inwestycji na środowisko naturalne jest ogromny. Jak pisał na łamach „The Guardian” Jonathan Watts, każdego dnia na świecie wylewana jest ilość betonu równa tej, jaką zużyto do wzniesienia Zapory Trzech Przełomów na rzece Jangcy w Chinach. Burząc i odbudowując kamienice, Łódź doleje kroplę do morza betonu zalewającego świat, bo chyba nikt nie wątpi, że kamienne fundamenty i drewniane stropy dziewiętnastowiecznych oficyn zastąpione zostaną „najbardziej destrukcyjnym materiałem świata”.
wyremontowane dziewiętnastowieczne kamienice na Starym Polesiu w Łodzi
fot.: Błażej Ciarkowski
Obserwując ożywioną dyskusję toczącą się w mediach społecznościowych, można odnieść wrażenie, że jak dotąd procesy rewitalizacyjne przebiegały w Łodzi bez zarzutu. Tylko mały krok dzielił nas od wyrenderowanej Łodzi przyszłości z wizualizacji opatrzonych nazwą Biura Architekta Miasta. Czy więc jedynym problemem Łodzi, z punktu widzenia konserwacji zabytków, jest specustawa? Czy rzeczywiście do tej pory byliśmy na najlepszej drodze do „nowego wspaniałego miasta”?
życie, przestrzeń, budynki… czy jakoś tak
„Najpierw życie, potem przestrzeń, na końcu budynki – w odwrotnej kolejności to nigdy nie działa” — twierdzi Jan Gehl w książce pt. „Życie między budynkami. Użytkowanie przestrzeni publicznych”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w Łodzi hierarchia wyglądała inaczej.
Budynki Gehl wymienia na końcu, ale w Łodzi to one jako pierwsze rzucają się w oczy. Sytuacja wyglądała naprawdę dobrze, jeśli spojrzymy na to, co stało się z łódzkimi kamienicami w ostatnich latach. Wiele z nich wyremontowano, odrestaurowano, wzbogacono pieczołowicie odtworzonymi detalami na elewacjach i w bramach. Nowy estetyczny wygląd otrzymały nawet podwórka studnie. W sferę publiczną wprowadzono sztukę (także nowoczesną), ożywiając debatę o tym, jak powinno wyglądać miasto.
podwórze jednej z kamienic udekorowane pracą Wojciecha Siudmaka „Narodziny Dnia” — przykład estetyzacji przestrzeni
fot.: Błażej Ciarkowski
Przestrzeń? Tu jest gorzej. Projektant Paweł Grobelny w wywiadzie dla magazynu „Kraft” trafnie scharakteryzował polskie problemy z przestrzenią publiczną.
„W centrum (polskich miast — przyp. aut.) mamy świeżo wybetonowany rynek, na którym można sobie robić zdjęcia, a kilkadziesiąt metrów dalej — totalnie zaniedbana przestrzeń, mimo że budynki bywają odrestaurowane”.
Brzmi znajomo? Jeśli zamienimy rynek na pasaż czy woonerf, otrzymamy diagnozę jednego z łódzkich problemów. Wybrukowane betonową kostką uliczki, urozmaicone rabatami, pełnią przeważnie rolę komunikacyjną. Krótko mówiąc: nie rozgrywa się w nich to, co moglibyśmy nazwać życiem społecznym, a przecież taki był pierwotny zamysł. Kolejne powstające w Łodzi woonerfy w niewielkim stopniu przypominają dwie pierwsze, niezwykle udane realizacje — odchodzące od ulicy Piotrkowskiej, które od samego początku tętniły życiem. Nie mają znaczenia ani granitowe płyty nawierzchni, ani stylizowane latarnie i ławeczki. One nigdy nie będą tym, co Paweł Grobelny nazywa „wirusami zarażającymi nową jakością”. To nie meble miejskie i miejsca parkingowe sprawiają, ze przestrzeń ożywa.
estetyzacja przestrzeni
„Rewitalizacja to nie tylko remonty. Jej celem jest przywrócenie do życia zdegradowanej części miasta i uzupełnienie jej o nowe funkcje” — strona internetowa Urzędu Miasta Łodzi pełna jest ładnych formułek.
W praktyce przywracanie życia rozumiane jest często jako estetyzacja przestrzeni. Nad śródmieściem Łodzi wisi widmo gentryfikacji i nudy. Nudy, bo jak pisał Rem Koolhaas w „Mieście generycznym” (Rem Koolhaas, „Śmieciowa przestrzeń. Teksty”, Warszawa 2017), tonące w beżach generyczne miasta zatracają swą, jakże cenną, nieprzewidywalność.
„Unurzany w beżu” woonerf, którego dominującą funkcją jest parking...
fot.: Błażej Ciarkowski
zmarnowana szansa
Rewitalizacja była szansą dla Łodzi. Szansą, by stworzyć miasto przyjazne mieszkańcom i środowisku. Miasto zrównoważone. By pokazać, że konserwacja może być rozumiana szerzej — nie tylko jako ratowanie materialnej substancji, ale przede wszystkim jako estetyczna, kulturowa i intelektualna rama, dzięki której budynki zachowują aktualność i wartość. Niestety, trudno oprzeć się wrażeniu, że szansa ta jest stopniowo zaprzepaszczana. Zamiast rewitalizacji dostaniemy co najwyżej remont.
***
Tuż przed publikacją tekstu życie dopisało do niego epilog. Właściwie to dopisali go łódzcy radni, którzy przyjęli projekt specustawy, odpowiadając tym samym na apel jednego z łódzkich polityków, który postawił sprawę jasno: albo rozwój Łodzi, albo ochrona zabytków.