Rozmowa pochodzi z numeru A&B 03|23
Jan Mencwel — animator kultury i działacz społeczny. Od wielu lat swoim zaangażowaniem i publikacjami udowadnia, że na zmianę i sprawczość składa się nie tylko to, co mówimy, lecz także, jak to mówimy. „Mało co tak jednoczy Polki i Polaków jak walka o zieleń” — przekonuje w rozmowie dla A&B i przy okazji zdradza refleksje z pracy nad nową książką.
Ania Diduch: Co jest gorsze: beton czy plastik?
Jan Mencwel: Takie porównania nie mają sensu. Materiały budowlane czy opakowania same w sobie nie są złe. Obydwa te materiały cały czas będą ludzkości potrzebne. Chodzi o to, żebyśmy zwrócili uwagę, jak absurdalnie ich nadużywamy, mając do dyspozycji inne, mniej szkodliwe rozwiązania. Jeśli chodzi o beton, to nadużywamy go przede wszystkim jako nawierzchni i w ten sposób sprowadzamy na siebie problemy, które opisałem w książce „Betonoza”.
Jan Mencwel, „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta” — Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020
© Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Ania: Dlaczego temat zieleni jest tak kontrowersyjny? Walka o ratowanie drzew rodzi wiele konfliktów, agresji i niepotrzebnie dzieli zamiast jednoczyć w imię jakości.
Jan: Nie zgadzam się! Mało co tak jednoczy Polki i Polaków jak walka o zieleń. Wynika to zarówno z badań, na przykład organizacji More In Common, która ostatnio rozpoczęła działalność w Polsce. Ale potwierdza to też moje doświadczenie jako aktywisty i autora, który objechał kilkadziesiąt polskich miast, by rozmawiać o książce „Betonoza”. Jeśli potrzeba ochrony drzew i zazieleniania miasta rodzi jakieś konflikty, to raczej na linii mieszkańcy–władze albo mieszkańcy–projektanci. Ale to problem po stronie władz oraz po stronie branży architektonicznej. Obydwie te grupy będą musiały się dostosować do wyzwań klimatycznych i związanych z nimi oczekiwań mieszkańców. I w jakiejś części już to robią.
Ania: Czy betonoza ma narodowość? Czym różni się betonoza polska od japońskiej czy amerykańskiej?
Jan: Polska betonoza różni się od tego, co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych czy Japonii, tylko tym, że jest spóźniona o kilka dekad. No i skalą, bo jednak nie stać nas na aż tak wielkie ingerencje w przestrzeń miast czy krajobraz, jakich dokonano w tych krajach. Ale już w porównaniu z Europą można powiedzieć, że wiernie kopiujemy popełnione błędy, tylko trzy, cztery dekady później.
Włodawa (ilustracja z książki „Betonoza”)
fot.: Jakub Szafrański
Ania: Czy polska betonoza jest odzwierciedleniem struktury społecznej? Przyroda to przecież jeden z naszych największych zasobów gloryfikowany przez twórców kultury w literaturze lub malarstwie. Czy współczesna ucieczka od natury to rodzaj schedy po potrzebie cywilizacyjnej aspiracji?
Jan: Przyroda to najbardziej zapomniany temat w polskiej kulturze ostatnich kilku dekad. Nasz krajobraz naturalny zniknął z naszego „panteonu”, przestał być dla nas tematem. Wszystko podporządkowaliśmy bliżej niezdefiniowanemu „rozwojowi”, chęci wyleczenia naszych kompleksów i dogonienia „zachodu”. Problem w tym, że w sprawie przyrody cofaliśmy się w rozwoju: zielone rynki, ulice, place, lasy i parki miejskie były czymś, co należało za wszelką cenę ochronić, bo dziś stanowiłyby o naszej przewadze rozwojowej względem Zachodu. Podobnie jak dzikie rzeki, mokradła, bagna, chaszcze — to wszystko, co wydawało się nam symbolem naszego zacofania.
Ania: Czy globalizacja pomaga w uświadamianiu w tematach związanych z ekologią, kryzysem klimatycznym, zrównoważonym planowaniem miast? Czy może zmiany te zachodzą raczej oddolnie, jak w wypadku inicjatyw typu Miasto Jest Nasze?
Jan: Jeśli ma Pani na myśli łatwiejszy dostęp do informacji, to tak, oczywiście pomaga. Bardzo dużo daje nam pokazywanie, jak dzisiaj zmieniają się miasta na Zachodzie, które od zawsze są dla nas punktem odniesienia i obiektem zazdrości. Symbolem takich zmian może być zamiana paryskich Pól Elizejskich, które są dziś wielką arterią samochodową, w „miejski ogród”. Ale takie rzeczy są istotne dla elit — władz czy architektów. Zwykli mieszkańcy polskich miast od dawna kochają przyrodę, chcą jak najwięcej drzew wokół i są wściekli, gdy się je wycina. Tylko jeszcze do niedawna nie wierzyli w to, że „rozwój” może wyglądać inaczej i że mają prawo się upominać o swoje prawa. Dziś to się na szczęście zmienia i jestem dumny, że mogę być częścią tej zmiany.
Skierniewice (ilustracja z książki „Betonoza”)
fot.: Jakub Szafrański
Ania: Jak były finansowane rewitalizacje, które opisuje Pan w „Betonozie”? Czy środki miejskie były wspierane grantami unijnymi? Jeśli tak, dlaczego unijne przepisy nie wymuszały projektowania zieleni? A może po prostu nikt nie wpadł na to, że w Polsce pominie się temat roślinności jako ważnego elementu zrównoważonej urbanistyki?
Jan: Nie badałem tak szczegółowo modeli finansowania tych przemian, ale wiele z nich na pewno uzyskało dotacje unijne. Dlaczego tak się stało? Bo nikt nie przewidział, że komuś to przyjdzie do głowy. Ale też nie oszukujmy się: unijna polityka jeszcze niedawno nie miała aż tak wiele wspólnego z ekologią. Dopiero teraz, przy Nowym Zielonym Ładzie i środkach z KPO to się może zmienić. Choć już widzimy, że politycy będą próbowali to obejść, ładując miliardy w budowę dróg pod pretekstem tworzenia „obwodnic miast”, a w rzeczywistości nowych połączeń drogowych między miastami.
Ania: Drzewa w mieście i komfort życia, ochrona środowiska i temperatura do życia są bardzo ważne. Czy rozważa Pan temat natury także od bardziej filozoficznej strony? Myślę, że bez kontaktu z przyrodą tracimy też kontakt z samym sobą i to efekt domina, który odbija się na naszym poczuciu wyobcowania, stresu, odkłada się w decyzjach, jakie podejmujemy w rodzinie lub jako obywatele.
Jan: To nie jest kwestia filozofii, tylko nauk ścisłych. Na przykład medycyny. Od wielu dekad, a może dłużej, wiadomo, jak na człowieka wpływa brak kontaktu z przyrodą na co dzień. I jakie zbawienne skutki ma ten kontakt. W książce opisałem przykład Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, projektu z lat 60. XX wieku, w którym wpisano zieleń i przyrodę jako podstawowy element dobrostanu pacjentów w najnowocześniejszym wtedy i do dziś wiodącym obiekcie w kraju.
Włocławek (ilustracja z książki „Betonoza”)
fot.: Jakub Szafrański
Ania: Jakie są Pana ulubione przykłady symbiozy urbanistycznych przestrzeni w Polsce i na świecie?
Jan: Dla mnie zdecydowany numer 1 to dziki brzeg warszawskiej Wisły. Nigdzie na świecie nie ma tak udanego projektu włączenia dzikiej przyrody do obiegu miasta. A dlaczego to się udało? Dlatego, że nie maczał w tym palców żaden architekt ani żaden polityk. Wiem, że pewnie wielu czytelników to architekci i poczują się tym dotknięci. Mam więc do was prośbę: idźcie na spacer nad warszawską Wisłę po praskiej stronie i powiedzcie sami, czy coś takiego da się zaprojektować? Według mnie nie. Tak doskonałe przestrzenie może zaprojektować tylko przyroda, a my możemy jej w tym najwyżej nie przeszkodzić i sprawić, żeby były one dostępne dla ludzi. Tylko tyle i aż tyle.
Ania: Czy prowadzi Pan prywatny ranking najlepszych i najgorszych obszarów w Polsce w kontekście walki o drzewa i zieleń? Jakie byłyby jego kryteria?
Jan: Bardzo nie lubię wszelkich rankingów, bo to zawsze wymusza uproszczenia. Moim zdaniem w każdym polskim mieście znajdzie się i pozytywny, i negatywny przykład. Wszyscy popełniamy te same błędy, ale ciągle możemy po prostu przestać je popełniać i docenić każde dorosłe drzewo, każdy „nieużytek” czy dziką rzeczkę jako coś, co należy bezwzględnie ochronić.
Lublin (ilustracja z książki „Betonoza”)
fot.: Jakub Szafrański
Ania: Jak znajduje Pan energię do promowania zrównoważonego myślenia o zieleni?
Jan: Od czasu wydania książki minęło już ponad dwa lata i widzę, że coś się zmienia. Przypadków betonozy jest coraz mniej i żaden nie przechodzi bez echa. Przekonało się o tym choćby miasto Kutno, które dwa lata temu stało się sławne na całą Polskę. A są też pierwsze przypadki miast, które idą w drugą stronę. To na razie nieśmiałe próby, jak drzewa na rynku w Skierniewicach czy nawet stołeczny plac Pięciu Rogów. Nie są jeszcze w pełni udane, ale dają nadzieję na większe zmiany w przyszłości. Wiem, że jeśli nie odpuścimy, to za dziesięć lat możemy obudzić się w dużo zieleńszej Polsce. To dla mnie najlepsza motywacja do dalszego działania.
Ania: W czerwcu 2023 nakładem Krytyki Politycznej ukaże się Pana nowa książka. Od jak dawna pracuje Pan nad rozwikłaniem hydrozagadki?
Jan: Na własne potrzeby — od kilku lat. Spędzam dużo czasu w przyrodzie, spływam z rodziną polskimi rzekami, wiosną chodzę po mokradłach, podglądając ptaki. Widzę, że woda znika z polskiego krajobrazu. Nurtowało mnie pytanie, dlaczego tak się dzieje, czy jedyna przyczyna to zmiany klimatyczne, a jeśli tak, to dlaczego postępują tak szybko?
rozbetonowanie fragmentu ulicy Stalowej w Warszawie dokonane przez sąsiadów we wrześniu 2020, stan przed
fot.: archiwum Jana Mencwela
rozbetonowanie fragmentu ulicy Stalowej w Warszawie dokonane przez sąsiadów we wrześniu 2020, stan po
fot.: archiwum Jana Mencwela
Ania: Dlaczego wziął Pan na warsztat temat wody?
Jan: Pytanie o wodę bardzo często słyszałem przy okazji rozmów o betonozie. Widzę, że ta sprawa ludzi interesuje, że ograniczenia w zużyciu wody, które są coraz częściej nakładane latem, ale też coraz niższe stany rzek, budzą niepokój. Pomyślałem, że spróbuję rozwikłać zagadkę znikania polskiej wody.
Ania: Jak wygląda praca nad książką?
Jan: Odbyłem bardzo dużo rozmów z naukowcami i naukowczyniami zajmującymi się wodą, rzekami, mokradłami, ważne były też podróże po Polsce w poszukiwaniu oddolnych ruchów społecznych, które coraz częściej zawiązują się wokół tematu wody. Oraz w poszukiwaniu ciekawych rozwiązań, które mogą dać nadzieję i inspirację na przyszłość.
Ania: Proszę o jeden przykład, kiedy praca nad publikacją była dla Pana szczególnie poruszająca, nerwowa lub kompletnie przewartościowała punkt, z którego rozpoczął Pan pracę nad reportażem.
Jan: Najbardziej zaskoczyło mnie to, jak się zmieniał wodny krajobraz Polski. Okazuje się, że zmiany sięgają znacznie głębiej niż ostatnie dekady czy nawet niż okres PRL. A drugim zaskoczeniem, a może nawet szokiem, było dla mnie to, jak wiele aspektów wysychania polskich rzek jest po prostu ukrywanych przed opinią publiczną. Szczegóły mojego śledztwa w tej sprawie znajdą się w książce „Hydrozagadka”.
Ania: Dziękuję za rozmowę.