Konkurs „Najlepszy Dyplom ARCHITEKTURA”
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Polskie przestrzenie publiczne ze sklepu „Wszystko po pięć złotych”

28 marca '23

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu.
Suv nurza się w betonie, pośród słupów brodzi.
Śród fali torowisk, śród trakcji powodzi
Omijam koralowe ostrowy zabruku.

Już zmrok zapada, nigdzie piękna ni parku
Patrzę w niebo ukrzyżowane lasem słupów i kabli
Tam z dala błyszczy łuna? Tam przelotówka miasto grodzi.
Oraz zejście do tunelu, gdzie do piekieł się schodzi.

Stójmy! Czerwone. Słyszę klekot sygnalizatorów.
Kosz betonowy, słupek, znak zakazu przechylony.
Słyszę szum opon, stukot spowalniaczy horroru.

Pisk, jęk, krzyk miasta. Kolaż szarzyzny i żółci przetykany wrzaskiem.
Oczy i uszy krwawią nam już od inżynierii nadmiaru.
Gdzie spojrzę skrzynka, płyta, szafka wita zgrzytem i trzaskiem.

Idźmy, nikt nie woła, znajdźmy miejsce co zdrowe
Gdzie zieleń i piesi żyją z miastem w zgodzie.
A nie, znów stoimy. Przejście przez tę mękę wieloetapowe.

Mówcie mi fala, co podcina nogi nadziei. Witam dziś Państwa tym wspaniałym uwznioślającym przekazem, który w tym procesie wstępnej marynacji naszej wyobraźni przygotuje nas, mam nadzieję, choć trochę na dzisiejszą wyprawę studialną do krainy estetycznych technomanserów.

Jeżeli zdarza się wam czasem wątpić w sens tego, co robicie, myśleć, że wszystko to i tak nie ma sensu, to pomyślcie sobie, że w Polsce są i starają się tworzyć urbaniści i architekci. I nawet gdy im się zdarzy lepszy dzień, jeden na milion, w którym ktoś pozwoli urbaniście wykreować ramy przestrzeni publicznej o jakichś śladowych znamionach pięknego założenia, zaś architekt do tej przestrzeni będzie mógł dodać swój budynek, który będzie wspaniałym dziełem jego życia, to i tak cały ten trud i wysyłek, cała ta praca zwykle idzie jak krew w piach, bo przestrzeń tę wypełni bezmyślna warcholska inżynieria instalacyjno-drogowa ulepiona z betonu i biedagadżetów ze sklepu „Wszystko po pięć złotych”. W tym kraju jakikolwiek wysiłek, aby stworzyć piękno, nawet poparty wielkimi środkami na ten cel, z miejsca spotyka się z jeszcze lepiej finansowaną hordą bezdennej brzydoty inżynierii instalacyjno-drogowej, która ściera cały ten trud w pył. A to wszystko i tak pod warunkiem, że wspomniany urbanista sam z siebie, w pojedynkę i w altruistycznym przypływie heroizmu, postanowi walczyć o piękno, którego nikt od niego nie wymaga i nie oczekuje, zaś architektowi nie odbije palma i nie zacznie projektować sobie pomnika swoich estetycznych urojeń, w oderwaniu od kontekstu otoczenia, jakby cały świat się kończył na granicy działki. Tak, tak. Ja wiem, że w tym kraju można dostać załamania nerwowego, szukając nawiązania do kontekstu, ale żarty się skończyły. Kiedyś trzeba zacząć.

Budapeszt przed i po

Budapeszt przed i po

źródło: www.urb-i.com

Gliwice przed i po

Gliwice przed i po

© Paweł Mrozek | fotografia Google Street View

Jeżeli więc zastanawiacie się czasem, czemu Polskie miasta rozbudowują się w tak bezdennie obrzydliwy sposób i czemu na fotografiach miast nasze after to to samo co w cywilizowanych krajach jest before, oto cała odpowiedź na to pytanie. Za piękno odpowiadają nieliczni ludzie, od których niczego nikt nie wymaga i nie oczekuje i którzy w najlepszym wypadku tworzą w warunkach z góry przegranej bitwy. Bitwy o charakter przestrzeni zdominowanej przez makabryczne wytwory armii inżynierów i urzędników, dla których na żadnym etapie piękno i ład przestrzenny nie są celem. Bowiem lwia część tego, co jest naszą przestrzenią publiczną, powstaje za pieniądze publiczne, czyli niczyje, przywiezione w walizce z Brukseli, których trzeba się jak najszybciej pozbyć, żeby móc odtrąbić sukces. I jakoś tak dziwnie się składa, że sukces wydanych środków publicznych w parze z pięknem i ładem przestrzennym iść nie lubi. Piękno i ład bowiem to normalność, to niewidzialny smar dla rzeczywistości, która może się dzięki niemu poruszać bezszelestnie, bez tarć i zgrzytów. Bardzo ciężko z piękna i ładu ulepić wyborcze hasło. Bo jak miałoby to niby wyglądać? Migający oczobójczy neon „Huraaa, patrzcie, jaką zrobiliśmy wam normalność?”, a może agitator ryczący przez megafon „Ludzie, patrzcie jak tu spokojnie?” No nie działa, no.

Być może już czujcie, do czego zmierzam. Jedno z drugim się za bardzo nie klei. Nowe przestrzenie wrzeszczą dziadostwem i tandetą, bo są wyborczą reklamą, a nie czymś, co ma nam służyć. Żółte barierki, skrzynki elektryczne w poprzek chodników, hydranty na przejściach dla pieszych na wysokości twarzy małych dzieci, pięć osobnych słupów tam, gdzie wystarczyłby jeden wspólny. Więcej, taniej, lepiej.

Nie twierdzę jednak, że to natrzaskiwanie byle czego w przestrzeni to jakiś świadomy, celowy zabieg. Wręcz przeciwnie. Taka praktyka ukonstytuowała się w całkiem niedalekiej przeszłości przy pomocy nieuświadomionego darwinistycznego procesu ewolucji, który wyeliminował samorządowców i polityków starających się robić pięknie i skromnie, a przy tym oszczędnie, zaś promował takich polityków, którzy zatrudniali estetycznie upośledzonych urzędników, którym spod ręki wychodziły coraz bardziej szokujące i grubo ciosane twory. Bowiem przeciętny Polak, znieczulony całkowicie na piękno, nigdy nie doceni w wyborach tego, że ktoś posprzątał, umył i naprawił tak, że nie widać. Przeciętny Polak, aby się zachwycić i docenić swojego polityka, musi wizualnie dostać inwestycją w mordę tak, że się przewróci i na chwilę straci przytomność. Tylko to daje politykowi cień szansy, że pan Kowalski, idąc skreślić głos na karcie wyborczej, będzie tyle o ile pamiętał, za co komu ma być wdzięczny.

 Aaa Halina. Ci to robią, co nie? No nie można powiedzieć, że się nic nie dzieje.
No robią, robią. Widać, że się wszystko zmienia wreszcie jak szalone.

Antwerpia przed i po

Antwerpia przed i po

źróło: www.urb-i.com

Gdańsk przed i po

Gdańsk przed i po

© Paweł Mrozek | fotografia Google Street View.

„Before” i „after” wywrócone do góry nogami. Estetyka stoi na głowie. Witamy na antypodach piękna, gdzie procentują tylko rozprute po nic skrzyżowania i patchwork ze studzienek instalacyjnych oraz budek z bardzo ważną instalacją. Przestrzeń w kolorach klocków Lego, prawdziwe polskie hygge. Ekrany akustyczne, aby było ludziom ciszej, bariery, płotki i tunele dla pieszych, aby było ludziom bezpieczniej, kazbzylion tablic (nowość!!! Teraz również migających zmienną treścią) oraz wszelkiej maści znaków, aby było ludziom czytelniej. Wszystko to poparte koniecznością przepisów, które są przecież po to, aby było ludziom lepiej. Tylko że lepiej jest ludziom w przestrzeni, która jest piękna i spójna, ale o tym nic nie ma w przepisach. Piękno nie ma w tym kraju pieczątki do uzgodnień dokumentacji. Piękno to zasób, który się trwoni, krojąc z niego materiał na dupochrony zawierające rzeczy brzydkie i często nikomu niepotrzebne, ale które zrobiliśmy z lenistwa, bo to właśnie było najprostsze.

Przypomniała mi się taka anegdota z życia wzięta. To było już dawno, co najmniej dziesięć lat temu. Poszliśmy wraz z przyjaciółmi na konsultacje projektu nowej ulicy w Gdańsku, która miała być główną ulicą przyszłej nowej dzielnicy na terenach postoczniowych, takie polskie HafenCity. Dyskutujemy z urzędnikami, rozmowa skupia się na tym, czemu ta ulica ma być taka biedna, cała zabudowa wypięta tyłem, a przestrzeń z najtańszych materiałów, jak gdzieś przy jakimś markecie za obwodnicą. Zadałem więc pytanie, skierowałem je do przedstawiciela miasta. Nie chciałem już nawet powoływać się na przykłady z Zachodu, bo po pierwsze pewnie by nie kojarzył, a po drugie, bo dostanę standardowo odpowiedź o tym, że „O panie, ale Gdańsk ma zupełnie inną specyfikę”. Ulubiona odpowiedź każdego urzędnika, pozwalająca olać istnienie wypracowanej wysiłkiem całej ludzkości wiedzy na temat projektowania miast, bo przecież Gdańsk jest tak bardzo zupełnie wyjątkowy, że żadna znana nam wiedza architektoniczno-urbanistyczna się go nie ima. Ale jestem sprytny, a przynajmniej tak mi się wydaje, więc podchodzę go inaczej.

Ale proszę Pana. Czy gdyby miał Pan dziś zaprojektować na nowo ulicę Grunwaldzką… (główna ulica w Gdańsku, Warszawiacy mogą sobie tu wstawić swoją Marszałkowską, Krakowiacy ulice Słowackiego i Mickiewicza, a Wrocławianie Kazimierza Wielkiego) też by Pan stawiał ekrany akustyczne, skrzyżowania z wyspami centralnymi i przejścia dla pieszych co kilometr? zapytałem chytrze, zacierając ręce w przekonaniu, że udało mi się go wreszcie zapędzić w kozi róg.
 Tak.

Koniec. Kurtyna. Oto cały kunszt inżynierii drogowej w wykonaniu miejskich urzędników został mi w tej jednej chwili wspaniałej, erudycyjnej iluminacji zesłany i objawiony w pełnej krasie. Maska spadła, a pod nią ukazała się twarz, która wypowiedziała to jedno słowo, bez wstydu i mrugnięcia okiem.

Tak właśnie bym zrobił, bo takie są przepisy. Naćwiekowałem nimi swoją zbroję i chociaż wiem, że racji nie mam i każdą inwestycję można przeprowadzić inaczej, tylko wymagałoby to ode mnie wysiłku, to oto zamykam się w mojej fortecy i próbuj mnie oblegać marny człowieku, aby mnie zmusić do użycia mózgu. Z góry uprzedzam, że twoje szanse są żadne, a bój o brzydotę będę toczył zawzięty, bo tego oczekują ode mnie przełożeni i jest to dla mnie znacznie łatwiejsze niż pochylić się nad zdaniem jakiegoś śmiertelnika.

Gdańsk południe (Łostowice), kameralny skwer w centrum dzielnicy

Gdańsk południe (Łostowice), kameralny skwer w centrum dzielnicy

fot.: Paweł Mrozek

Może jedyne, czego się nie spodziewał to, że dziesięć lat później już go nie będzie na tym stanowisku, chociaż my dalej stoimy jak pod Troją.

O nierządne królestwo i zginienia bliskie,
Gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość
Ma miejsca, ale wszytko złotem kupić trzeba!

Nie ważne. Tak, poza tym to nic się nie zmieniło. Kolejnych pięć inwestycji zagraciło przestrzeń w sposób całkowicie niwelujący sens i celowość wysiłków, by uczynić ich okolicę piękniejszą przy pomocy na przykład dobrej architektury. Na szczęście w centrum nie ma już najczęściej miejsca na taką inżynierię, wszystko, co się dało, zostało już dawno zawalone estakadami i festiwalem niczym nieskrępowanych instalacji i tylko pomruki niektórych urzędników o konieczności burzenia miasta w celu poszerzania miejskich autostrad i skrzyżowań dochodzą czasem jeszcze do nas jak pomruki oddalającej się (na szczęście) burzy. Przynajmniej to dobre, że w centrum już nie pada i można zabrać się za szacowanie zniszczeń.

Centrum Łodzi, po przeprowadzonej z sukcesem modernizacji układu drogowego populacja drzew = 0

Centrum Łodzi, po przeprowadzonej z sukcesem modernizacji układu drogowego populacja drzew = 0

© Google Street View

Ale żeby nie lać tylko gorzkich żali. Czemu w sumie tak jest i czy tak być musi? Czy jesteśmy w Polsce skazani na beznadziejną inżynierię zamiast przestrzeni dla ludzi? Oczywiście pierwszą rzeczą, która przychodzi na myśl, jest to, że winne jest samochodocentryczne projektowanie przestrzeni. I tak oczywiście jest, chociaż problem jest głębszy. Postaram się wyjaśnić. To, że samochodocentryczne projektowanie jest główną przeszkodą na drodze do tworzenia pięknych miast, dość łatwo jest zresztą udowodnić. Wyobraźmy sobie biurko leniwego człowieka, który nie lubi na nim specjalnie sprzątać, ale musi przy nim pracować. Wszystko pospychane na boki, byle tylko zachować miejsce w obszarze roboczym. Kubki i butelki, jakieś śrubokręty, papiery, paragony, stos pisaków do gry w bierki, jakieś kable. Wszystko odsunięte na boki, aby nie leżało na klawiaturze i w pobliżu myszki. Klawiatura i myszka są święte na biurku właściciela bałaganu. Tak samo jest z projektowaniem ulic. Jezdnia jest nietykalna. Wszystkie śmieci, słupy, kosze, skrzynki z instalacjami — won na chodnik. Paprotka na tym biurku się już nie mieści więc won, nich sobie stoi gdzieś tam w parku, na parapecie najlepiej. Czy ludzie przejdą chodnikiem, czy osoba starsza da radę przeskoczyć po masce samochodu, czy rodzic z dzieckiem w wózku się przeciśnie między barierką i skrzynką z bardzo ważną instalacją? To ma drugorzędne albo wręcz żadne znaczenie, bo obszarem roboczym dla młodych, pięknych i zmotoryzowanych inżynierów jest tylko jezdnia. I nie bazuję tu na stereotypie. Są na to badania, które mówią, jaka grupa społeczna projektuje nasze przestrzenie, a jaka musi z nich korzystać. To dwie bardzo różne grupy o zupełnie innych potrzebach.

Puck - wielki dar inwestycyjny dla rowerzystów

Puck wielki dar inwestycyjny dla rowerzystów

fot.: Paweł Mrozek

Wróćmy jednak do tematu. Szef rozlicza projektantów z wykonanej roboty, a nie z tego, czy mają posprzątane na biurku. Piękne miasta niestety nie płacą im rachunków. Jeżeli nikt nie przystawi im rewolweru do głowy, to inaczej sami z siebie nigdy takich nie zaprojektują. I co? Mamy jako mieszkańcy stać nad nimi z batem i pilnować? Nie. Nie mamy nawet takiej możliwości. Jeżeli to tak funkcjonuje, to oznacza, że cały system jest zły, a projektowanie przestrzeni powierzyliśmy niewłaściwym ludziom, źle umocowanym w hierarchii całego procesu. Nie może być tak, że projektowanie najważniejszych przestrzeni w mieście, jakimi są ulice, zaczynał drogowiec, a kończył instalator od instalacji podziemnych. Nie tak projektowano tkanki miast, które dziś uchodzą za najpiękniejsze i najlepsze do życia. Problem jednak nie leży w inżynierii samej w sobie. Inżynierzy to tylko profesjonaliści w swoim wąskim zakresie i robią takie projekty, jakie im się powierza. Winne są władze lokalne i centralne, które zbudowały system bazujący nie na wspólnym dobru i tworzeniu jakości, a na pozyskiwaniu środków i szybkim ich wydawaniu. Jeżeli tak formujemy cele naszej polityki, to faktycznie w takim procesie architekt i urbanista to tylko dwie kłody rzucane pod nogi urzędnikom, którym Excel musi się zgadzać. A tak właśnie dziś funkcjonuje ten kraj. Jeżeli jednak uznamy, że liczy się dla nas jakość życia, bo w pięknej przestrzeni ludzie żyją zdrowiej, dłużej i są szczęśliwsi, to okazuje się, że cały nasz system realizowania inwestycji i sposób rozwijania miast nie ma totalnie sensu. Człowiek nie jest tylko maszyną, która potrzebuje przyłącza prądu, wody i gazu, aby działać. Życie to nie jest linia montażowa w fabryce, aby wypełniać ją jedynie zoptymalizowanymi przez technologów produkcji urządzeniami, pomagającymi nam sunąć po tej taśmie aż do końcowego miejsca pakowania i dystrybucji naszego mięsa w trumnach. Prawda? A tak właśnie wyglądają w tym kraju wszystkie nowe osiedla. Bo z organizmem miejskim, który ewoluował razem z naszym gatunkiem przez tysiące lat naszych doświadczeń, to zupełnie nie ma nic wspólnego. Gdyby medycyna działała tak jak planowanie miast w tym kraju, ludzkość zamieniłaby się w japońskie kino gorebody horror. A przecież miasta to też żywe organizmy społeczne.

 Wie pan, tego rozrusznika serca już nie zaszywamy pacjentom, w przetargu wyłoniliśmy taką metodę, że przyczepiamy go takerem do pleców.
 O super. Jak fajnie. Tanio i pomysłowo. Bardzo się cieszę.

kampus Uniwersytecki w Gdańsku - epicentrum rozumu i oświecenia

kampus Uniwersytecki w Gdańsku epicentrum rozumu i oświecenia

fot.: Paweł Mrozek

Czas już najwyższy powiedzieć stop i przywrócić właściwy porządek rzeczy w tworzeniu naszej przestrzeni do życia. Zacząć należy od zmiany hierarchii w procesach inwestycyjnych. Zanim w ogóle wydamy jakąkolwiek złotówkę na projekt techniczny, który umożliwi nam wybetonowanie i osłupowanie martwym lasem teletechnicznym jakiegoś zakątka, Architekt Miasta wraz z planistami i mieszkańcami musi określić charakter przestrzeni. Ale nie jakiejś jednej, nie pięciu najważniejszych, wybranych w losowaniu kołem fortuny, tylko każdej przestrzeni. Każda przestrzeń zaś to nie jest tylko system pasów drogowych ze studium kierunków i rozwoju. Przestrzeń to wszystko, co jest między budynkami w mieście, czyli prawie wszystko w ogóle. I nie może być wyjątków, bo ostatnie siedemdziesiąt lat naszych doświadczeń pokazuje, że każda rzecz, którą zrobiliśmy z pominięciem zdania mieszkańców i ekspertów, którzy znają się na projektowaniu przestrzeni, jest jak polewanie oczu kwasem.

Gdańsk; planowana do remontu estakada w ciągu przelotowej tranzytowej trasy, która nie istnieje.

Gdańsk — planowana do remontu estakada w ciągu przelotowej tranzytowej trasy, która nie istnieje;
przestrzeń skrzyżowania Długich Ogrodów, Podwala Przedmiejskiego i Elbląskiej

fot.: Karol Spieglanin

Praca w taki sposób nad każdą przestrzenią może wydawać się zabójczo morderczym wysiłkiem dla samorządów, które do tej pory tylko zajmowały się spychaniem problemów na chodnik, ale nie musimy robić wszystkiego na piechotę. Mamy zdobycze cywilizacji, dobre wzorce, postęp techniczny i umiemy robić rzeczy systemowo. Żeby nie wynajdywać przy każdej przestrzeni koła na nowo, możemy stworzyć katalog kodów urbanistycznych. Nawet jeżeli one nie funkcjonują w prawie centralnym to każdy samorząd, który ma dobrą wolę, może sobie coś takiego uchwalić, aby stało się wytyczną dla urzędników przygotowujących inwestycje i dla planistów tworzących miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Można sobie też stworzyć standardy nawierzchni albo standardy ulicy miejskiej. Ale od razu uprzedzam, nie takie jak w Gdańsku, gdzie wyimaginowano sobie idealistyczne typowe przekroje ulicy z pięknymi drzewkami i chodnikami, a które potem znajdują swoje odzwierciedlenie na całych szalonych 5% długości takiej ulicy, bo resztę tworzą rozbuchane kokony skrzyżowań z gigantycznymi wyspami centralnymi i kabzylionem prawo- i lewoskrętów, czego w standardzie nie ujęto. Tak nie polecam robić. Tak się robi, gdy jakość nie jest (mimo wszystko) celem, tylko gdy chcemy, aby ludzie się od nas odczepili.

Można też stworzyć w ramach standardów ulicy albo szerzej przestrzeni publicznej, standardy wyposażenia tych przestrzeni. I nie chodzi nawet o to, aby projektować tutaj od razu, jak mają wyglądać ławki i śmietniki, ale jak ma być to wszystko lokalizowane. Nie tylko mała architektura, ale przede wszystkim wyposażenie techniczne, wszystkie elementy instalacyjne i bezpieczeństwa ruchu. Te wszystkie słupki, barierki, skrzynki, rurki, klocki. To ich estetyka i sposób umiejscowienia decydują o tym, czy będziemy się w tej przestrzeni czuli jak w przyjemnym mieście do życia, czy jak na wycieczce po hucie imienia Sędzimira.

Gdańsk Południe (Łostowice), centrum dzielnicy

Gdańsk Południe (Łostowice), centrum dzielnicy

fot.: Paweł Mrozek

Przykłady tego, że da się o tych elementach myśleć przy tworzeniu inwestycji, na szczęście się mnożą. Moim ulubionym jest ulica Świętojańska w Gdyni, która, mimo że została przebudowana już ze dwie dekady temu, nadal wygląda znacznie lepiej i bardziej europejsko niż 99% remontów ulic w tym kraju. Znalezienie na niej miejsc, w których poukrywano te wszystkie instalacje, jest wyzwaniem dla ludzi bardzo spostrzegawczych. W odróżnieniu od typowej polskiej ulicy, która te wszystkie bebechy ma na wierzchu i jest w stanie je ukryć jedynie przed osobą całkowicie niewidomą, a to też tylko do czasu, aż się o te instalacje potknie. To jednak nie tylko Świętojańska, ale też Piotrkowska w Łodzi, Plac Pięciu Rogów w Warszawie, Plac Litewski w Lublinie i tak dalej. Mógłbym wymieniać, aż popadlibyśmy w absolutny błogostan, ale nie zmienia to faktu, że łącznie tego nie uzbierałby się nawet promil w stosunku do powierzchni naszych miast, co pokazuje ogrom wyzwania, jakie przed nami stoi.

Świętojańska w Gdyni, rzadki przypadek polskiej ucywilizowanej przestrzeni

Świętojańska w Gdyni, rzadki przypadek polskiej ucywilizowanej przestrzeni

fot.: Paweł Mrozek

I <3 Lublin, yes sir

I <3 Lublin, yes sir

fot.: Paweł Mrozek

Piotrkowska w Łodzi

Piotrkowska w Łodzi

fot.: Paweł Mrozek


A najlepsze na koniec. Takie inwestycje wcale nie są dużo droższe od tych realizowanych w standardzie „Odpal unijną dotację i zapomnij”. Głowna różnica polega na ilości pracy projektowej oraz intensywnym zaangażowaniu samorządu w proces. Tak. To między innymi dlatego bogate zachodnie kraje są bogate. Bo tam nie odwala się tak bardzo inwestycji z pominięciem uczciwie opłacanej ludzkiej pracy intelektualnej. Początki oczywiście będą trudne, nawet bolesne i wydłużą wiele procesów inwestycyjnych, ale z czasem wejdzie nam to w krew i zaczniemy odczuwać korzyści płynące z efektu skali. Musimy zacząć cenić pracę ekspercką, zamiast iść na łatwiznę, inaczej mieszkańcy tego kraju też będą szli na łatwiznę. Ci z możliwościami już z niego wyjechali i dalej będą wyjeżdżać do krajów, gdzie szacunek i dbałość o jakość jest w pakiecie „Basic”. Hello, tak się tworzy drenaż mózgów. Ale nie musi tak być. Od tego, którą drogę wybierzemy, będzie zależeć czy będziemy krajem pięknym, który ściąga do siebie mieszkańców jakością życia, czy też będziemy krajem starzejących się dziadów, śmigających swoimi pierdziawkami między punktami serwisu i kontroli człowieka, w pogoni za straconym życiem. Można to ignorować, ale w pewnym momencie należy zdać sobie sprawę, że nie robimy nikomu łaski, a dalsze życie w takim kraju jest krzywdą wyrządzaną na własnej rodzinie, swoim zdrowiu i jest po prostu niebezpieczne. Jeżeli już jednak ostatecznie postanowicie ginąć w tym kraju śmiercią męczeńską, to mam do was jedną prośbę. Zastanówmy się przynajmniej, za co zginiemy.

Hej. This is the way.

 
Paweł Mrozek

Głos został już oddany

BIENNALE YOUNG INTERIOR DESIGNERS

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
Ergonomia. Twój przybiurkowy fizjoterapeuta
INSPIRACJE