Architekci generalnie — bo są wyjątki — nie są traktowani przez inwestora jako partnerzy, tylko raczej jak spolegliwi wykonawcy, a czasami nawet zło konieczne. Dopóki nie wzrośnie zaufanie inwestorów do architektów, którego nie ma w tej chwili w całym kraju, to niewiele się zmieni — mówi Marcin Kozikowski, właściciel pracowni KD Kozikowski Design, któremu inwestorzy licznie zlecają projekty w Śródmieściu Gdańska.
Ewa Karendys: Nie ma chyba w Gdańsku architekta, który w ostatnich latach zaprojektowałby więcej nowych budynków w Śródmieściu niż pan.
Marcin Kozikowski*: Nie wiem, czy ta ocena jest właściwa, bo w Gdańsku jest bardzo wiele realizacji projektowanych przez różnych architektów. I często nie tylko trójmiejskich.
Ewa Karendys: Ale jednak żaden nie jest tak często wybierany przez inwestorów. Dlaczego tak jest?
Marcin Kozikowski: Nie wiem, czy ktoś robił takie zestawienia. Natomiast moja pracownia w ciągu 32 lat istnienia, zaprojektowała około 20 realizacji w Śródmieściu, jedną z pierwszych była przebudowa dawnej elektrociepłowni na siedzibę Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.
Mam chyba jedną z większych pracowni architektonicznych w Trójmieście, a inwestorzy, zlecając duże projekty, wybierają architektów z doświadczeniem i odpowiednim zespołem projektantów. Jest jeszcze jeden ważny aspekt — mamy duże doświadczenie w realizacji obiektów powstających w bardzo trudnych warunkach gruntowych, a takie występują w centrum Gdańska. Dzięki kolejnym realizacjom nabraliśmy w tym zakresie ogromnego doświadczenia i wydaje mi się, że dla inwestorów jest to bardzo ważny aspekt realizacji inwestycji, bo ma ogromny wpływ na budżet i jakość projektu. Ponadto skoro różni prywatni, niezależni inwestorzy zlecają nam kolejne projekty, to być może odpowiada im architektura, którą proponujemy? Poza tym mamy też realizacje w Gdańsku poza Śródmieściem, jak i w innych miastach np. w Sopocie.
Hotel Puro na Wyspie Spichrzów
© KD Kozikowski Design
Ewa Karendys: Kiedy pytałam o popularność pana pracowni wśród inwestorów, wskazywali na maksymalne wyciśnięcie PUM-u i korzystne dla inwestora koszty realizacji. Pan się z tym zgadza?
Marcin Kozikowski: Staramy się maksymalnie wykorzystać możliwości planów zagospodarowania, bo grunty w centrum nie są tanie, a inwestorzy są zainteresowani tym, żeby jednak osiągnąć pożądany zysk. To nic innego jak ich czysta działalność rynkowa i biznesowa. I rzeczywiście panuje taka opinia o pracowni, iż udaje nam się zinterpretować plany miejscowe na korzyść inwestora. Ale wydaje mi się — chyba też z korzyścią dla przestrzeni miasta. W kwestii kosztów realizacji, dzięki doświadczeniu potrafimy optymalnie zaprojektować kosztowne technologicznie elementy. Natomiast nie możemy być posądzani o to, że wprowadzamy jakieś oszczędności w materiałach elewacyjnych, czy w elementach wykończeniowych wnętrz.
Ewa Karendys: Zarzuty dotyczące elewacji pojawiły się choćby w niektórych spichlerzach Deo Plazy na Wyspie Spichrzów. Dziś cały północny cypel jest zbudowany, zapełniły się też działki na południowym cyplu, pana pracownia miała w tym spory udział. Podoba się panu efekt?
Marcin Kozikowski: Przede wszystkim uważam, że stało się coś bardzo dobrego: dzięki polityce Miasta, które uchwaliło miejscowe plany zagospodarowania, praktycznie na całym obszarze Wyspy Spichrzów, pojawiła się szansa na stworzenie w stosunkowo krótkim czasie praktycznie nowego śródmieścia Gdańska. Wreszcie Gdańsk zwrócił się ku wodzie. Mamy w tym swój udział, ale bynajmniej nie jest to udział decydujący. W bardzo krótkim czasie Wyspa, która była „miejscem wstydu” zmieniła się w tętniące życiem centrum miasta, będące magnesem dla turystów odwiedzających Gdańsk.
Ewa Karendys: Nie ma już ruin i chaszczy, ale nie jest to też miejsce do życia: mamy horrendalnie drogie apartamenty, na Wyspie Spichrzów brakuje funkcji społecznych. Nie bez powodu miejsce to nazywane jest złośliwie „Booking.com Island”, bo zamiast stałych mieszkańców są anonimowi goście w pokojach wynajmowanych na doby.
Marcin Kozikowski: Ani ja, ani inni architekci nie mamy na to wpływu. Ceny reguluje rynek, a funkcje obiektów: plany miejscowe i ustawodawstwo krajowe. Jeśli apartamenty sprzedają się w ekspresowym tempie za horrendalne stawki, to dowód na to, że są dobrze wyceniane, atrakcyjne i rentowne. Jest to smutne, ale takie są fakty, że śródmieścia atrakcyjnych miast przestają być miejscami, gdzie mieszkają ludzie na stałe, a stają się obszarami turystycznymi. To zjawisko jest powszechne w bardzo wielu miastach europejskich. I jeżeli to miałoby się zmienić, to konieczne byłyby regulacje prawne, a nie działania architektów.
Ewa Karendys: Nie uczymy się na błędach. Dość krótkiego najmu mają już mieszkańcy Barcelony, którzy wychodzą na ulice, by zaprotestować przeciwko. Pan nie czuje, że projektując w Śródmieściu w większości budynki przeznaczane na taki najem, w tym procederze uczestniczy?
Marcin Kozikowski: My, architekci, projektujemy zgodnie z planem miejscowy i zamówieniem inwestora. A ponieważ jest na to przyzwolenie prawne, to takie funkcje są tam realizowane. Nie mamy wpływu na to, czy inwestor później będzie sprzedawał lokale osobom, które będą tam mieszkały na stałe, czy też trafią w ręce inwestorów, którzy zajmują się krótkoterminowym najmem.
Marcin Kozikowski, właściciel KD Kozikowski Design
mat. prywatne
Ewa Karendys: Gdzie w tym wszystkim jest odpowiedzialność zawodu architekta?
Marcin Kozikowski: Są kraje, gdzie rola architekta jest zupełnie inna. Przykładowo w Niemczech architekt dostaje od inwestora zlecenie i ma zaprojektować budynek, zbudować go i wziąć za to całą odpowiedzialność. A więc nie tylko rysuje projekt, ale nadzoruje proces budowlany od początku do końca. Gdyby tak było w Polsce, to wtedy architekci mogliby wpłynąć na funkcje obiektu, jego wyraz, strukturę i gabaryty zabudowy. Ale dzisiaj u nas takie relacje między inwestorem a projektantem to utopia. Architekci generalnie (bo są wyjątki) nie są traktowani przez inwestora jako partnerzy, tylko raczej jak spolegliwi wykonawcy, a czasami nawet zło konieczne. Dopóki nie wzrośnie zaufanie inwestorów do architektów, którego nie ma w tej chwili w całym kraju, to niewiele się zmieni. Nie będziemy w stanie, będąc związani umową tylko na prace projektowe, wpłynąć na projekt w sposób, jaki czyniłby nas naprawdę w pełni odpowiedzialnymi za realizację inwestycji.
Ewa Karendys: Chce pan powiedzieć, że architekt, który starałby się namówić inwestora na lepsze rozwiązania, straci zlecenie?
Marcin Kozikowski: Jest to bardziej prawdopodobny scenariusz. Ponadto od 2–3 lat widzę ogromny problem w prowadzeniu działalności architektonicznej. Powodem są niezwykle wydłużające się procedury administracyjne. Uzyskanie pozwolenia na budowę, kiedyś trwało kilka, kilkanaście miesięcy. Dzisiaj to horror, czas ten wydłużył się do 2–3 lat. A w tym samym czasie trzeba prowadzić pracownię, nie otrzymując żadnej rewaloryzacji wynagrodzenia. Z drugiej strony pojawia się mnóstwo młodych architektów, którzy wchodzą z cenami dumpingowymi, licząc na to, że dostaną pierwszy projekt i będą mogli rozwinąć działalność. Rozumiem to, bo trzeba jakoś zacząć. Ale te dwa zjawiska sprawiają, że ekonomiczny sens prowadzenia pracowni stoi często pod znakiem zapytania.
Nowa Motława
© KD Kozikowski Design
Ewa Karendys: Blisko siedem lat minęło od rozstrzygnięcia, konkursu urbanistyczno-architektonicznego na nową zabudowę w miejscu kultowego budynku LOT-u. Jaka przyszłość czeka ten projekt?
Marcin Kozikowski: W rozstrzygniętym w 2017 roku konkursie, w którym zajęliśmy drugie miejsce [pierwsze nie zostało przyznane — przyp. red.], zostaliśmy zaproszeni do realizacji projektu. Później trwały uzgodnienia z Agnieszką Kowalską, ówczesną pomorską konserwator zabytków, a także z Wojewódzką Radą Ochrony Zabytków. Projekt uległ daleko idącym zmianą w stosunku do propozycji konkursowej. Ale nie pod względem gabarytów — bo te są bardzo precyzyjnie narzucone przez miejscowy plan — ale w zakresie wyrazu architektonicznego. Na koniec ten zmieniony projekt uzyskał pozytywną opinię pani konserwator Agnieszki Kowalskiej.
Projekt nowej zabudowy w miejscu LOT-u KD Kozikowski Design został wybrany w konkursie
© KD Kozikowski Design
Kłopot w tym, że później inwestycję zablokował jej następca Igor Strzok, twierdząc, że istniejący dzisiaj, pozbawiony jakiekolwiek estetyki, obiekt jest wart zachowania, a jeśli wyburzyć LOT, to w tym miejscu powinien zostać „odtworzony” Danziger Hof. To jeden z dowodów na to, iż urzędowanie pana Strzoka, w mojej ocenie, to były stracone lata dla Gdańska i naszego województwa. To myślenie było sprzeczne z poglądami moimi i inwestora, gdyż zdecydowanie nie jestem zwolennikiem odtwórstwa, budowania skansenów i atrap. Owszem, jeżeli zachował się gdzieś wartościowy budynek historyczny, to bezwzględnie trzeba go konserwować i utrzymać. Natomiast jeżeli budynku nie ma, to nie ma sensu, w moim przekonaniu, wracać do dawnych przekazów zdjęciowych. Powinniśmy budować według współczesnych trendów architektonicznych, szanując miejscowe plany i zalecenia, a nie nakazy konserwatorskie. Powinniśmy mieć świadomość, że architektura, jak i cały otaczający nas świat się zmienia, należy to zrozumieć i nie bać się nowego, próbując jakoś wskrzesić nieistniejącą materialnie przeszłość.
Ewa Karendys: Co dalej z LOT-em?
Marcin Kozikowski: Nie wiem, czy w tym momencie inwestor będzie chciał prowadzić z obecnym konserwatorem Dariuszem Chmielewskim rozmowy na bazie mojego zmienionego projektu, czy też ma inne zamierzenia. Natomiast żadna realizacja w takim miejscu nie zadowoli wszystkich. Nie zadowoli zwolenników odbudów, jak i nie zadowoli tych, którzy widzą tu dziś zabudowę ultrawspółczesną.
Ewa Karendys: Pana projekt konkursowy wywoływał niemałe kontrowersje — i to wśród jednych i drugich. Krytykowano miszmasz materiałów na elewacji, duży udział szkła. Kontrowersje budziło to, jak budynek próbuje wpisać się w tak wymagające otoczenie.
Marcin Kozikowski: Ten projekt w kolejnej wersji mocno różnił się do projektu konkursowego. Sam szybko uznałem, że należy wprowadzić w nim dość istotne zmiany, także w zakresie udziału szkła. I to zrobiłem. Decyzją inwestora jest czy ten znacznie zmieniony zaopiniowany pozytywnie projekt zostanie oficjalnie ujawniony. Natomiast trzeba pamiętać o jednym istotnym fakcie: miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego jest dla tego terenu bardzo precyzyjny, daje małe możliwości zmniejszenia kubatury. Są tam dokładne zapisy dotyczące poziomu gzymsu i wysokości budynku, oznacza to, że skala zabudowy pokazana w pracach konkursowych się nie zmieni, no chyba że zmieniony zostanie plan miejscowy.
Ewa Karendys: Dobrym rozwiązaniem w tej patowej sytuacji, byłby nowy konkurs.
Marcin Kozikowski: To jest decyzja inwestora. Natomiast kluczowym pytaniem jest, czy efekt tego konkursu będzie wiążący dla osób decydujących, w tym konserwatora i architekta miejskiego. Mamy przykłady sądów konkursowych, w których zasiedli konserwatorzy, a mimo to później zwycięskie prace — na etapie uzgodnień — zmieniali lub całkowicie odrzucali.
Ewa Karendys: Przystąpiłby pan raz jeszcze do takiego konkursu?
Marcin Kozikowski: Jeżeli byłbym zaproszony, to na pewno bym startował. W wielu aspektach zmieniłem swoje poglądy i chętnie bym przedstawił nową wizję. Ale tak jak mówię: inwestor musiałby mieć pewność, że wynik tego konkursu będzie respektowany. Inaczej szkoda czasu, pieniędzy i dyskusji. Reasumując, niestety jestem sceptyczny i uważam, że w najbliższy czasie nie pojawi się realizacyjny projekt nowego budynku w miejscu LOT-u, nasz czy też innego architekta.
Ewa Karendys: Z którego swojego projektu jest pan najbardziej dumny?
Marcin Kozikowski: Jeżeli chodzi o adaptację obiektów istniejących, to wydaje mi się, że dobrze wyszła nam Filharmonia Bałtycka, szczególnie jeżeli chodzi o wnętrza. Był to bardzo trudny obiekt, musieliśmy wpasować się w istniejące ramy budynku wpisanego do rejestru zabytków, a z drugiej strony inwestor wymagał, żeby sala pomieściła 1000 osób, co wymusiło taki, a nie inny układ widowni. Jeżeli chodzi o nowe realizacje, to myślę, że są to te, które są jeszcze przed nami. A z tych niezrealizowanych chyba najbardziej żałuję projektu wysokościowej dominanty, jaką mógł być wieżowiec na samym cyplu Polskiego Haka.
Polska Filharmonia Bałtycka
© KD Kozikowski Design
Ewa Karendys: Pana projekty często wywołują w Gdańsku dyskusje. Z których jest pan najmniej zadowolony?
Marcin Kozikowski: Staram się nabierać pokory i są pewne projekty, w których bym coś zmienił, ale są i takie, które uważam, że ciągle się bronią. Może inaczej zaprojektowałbym dziś fragmenty elewacji Deo Plazy, inne kolorystycznie materiały zaproponował na Waterlane Island. Ale na przykład w hotelu Puro, Dwóch Motławach czy Nowej Motławie albo Unique na Młodym Mieście — nie wiem, czy zmieniłbym cokolwiek.
Hotel Puro to było wyzwanie, pierwsza inwestycja na północnym cyplu Wyspy Spichrzów. Wysoki, choć zgodny z planem miejscowym, wąski blok powstał na pustych działkach i spotkał się z krytyką wielu osób z powodu swojej wielkości. Natomiast on pokazał po pierwsze skalę zabudowy, jaką na Wyspie Spichrzów dopuścił nowy plan miejscowy, a po drugie, udało nam się zaproponować współczesny wyraz budynku w historycznej tkance miejskiej. Mam nadzieję, że ten budynek jako pierwszy stworzył późniejszy trend dla współczesnej w wyrazie zabudowy całej Wyspy i odrzucił myślenie o pseudohistoryzującym odtwórstwie. Dzisiaj, gdy budynek Puro, zyskał sąsiedztwo — wkomponowuje się w zabudowę, która jest realizowana wokół. Wśród projektów, na które czekamy jest, między innymi, realizowany hotel Marriott na Wyspie Spichrzów — zaprojektowany przez nas w dawnych spichlerzach Wielki i Mały Groddeck z uwzględnieniem dwóch dobudów do ich bryły.
Ewa Karendys: Ten projekt też jest pod ostrzałem krytyki. Prof. Piotr Lorens, Architekt Miasta Gdańska powiedział, że „nie jest to architektura odpowiednia dla tego miejsca” i żałuje, że projekt nie mógł trafić do jego uzgodnień. Inwestycja nie była uzgadniana z biurem architekta miasta, bo procedowano ją na długo przed tym, jak w 2021 roku władze miasta utworzyły stanowisko miejskiego architekta.
Marcin Kozikowski: W tym projekcie idea jest czytelna: eksponujemy zachowane spichlerze poprzez fasady nowych budynków o współczesnym wyrazie. Łatwo jest krytykować. Ciekawe, jaki pan profesor widziałby w tym miejscu obiekt, gdyby sam go projektował. Bardzo bym chciał z nim o tym porozmawiać i ewentualnie dojść do kompromisowej wersji.
Projekt hotelu w spichlerzach Wielki i Mały Groddeck na Wyspie Spichrzów
© KD Kozikowski Design
Ewa Karendys: Projektuje pan wiele nowej zabudowy w Śródmieściu, a czy sam mieszka pan w tej dzielnicy?
Marcin Kozikowski: Nie, mieszkam w Starej Oliwie. Moim zdaniem to zdecydowanie najlepsza dzielnica do mieszkania w Gdańsku. Zresztą, w tej samej okolicy mieści się nasza pracownia.
***
Marcin Kozikowski, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej, a od 1992 roku właściciel autorskiej pracowni architektonicznej KD Kozikowski Design. Ma na swoim koncie projekty mieszkaniowe, biurowe, użyteczności publicznej, hoteli i rewitalizacje. Projektował między innymi inwestycje: Deo Plaza, Waterlane i Waterlane Island, Grano Residence, Youniq, Smolna Sopot, Amber Tower, Puro, Nowa Motlawa, Dwie Motławy, Nowa Grobla, Baltic Towers, osiedla Sloneczne Wzgórza i Bursztynowa Zatoka. Wśród projektów jego pracowni jest też przebudowa dawnej elektrociepłowni na siedzibę Polskiej Filharmonii Bałtycka oraz siedziba Radia Gdańsk.