Jeśli szukacie miejsca, w którym w środku nocy będzie zupełnie ciemno na zewnątrz, a jedynym światłem będzie światło lunarne, Manikachtaki są właściwym wyborem. Swoją wdzięczną nazwę zawdzięczają Manueli — nastoletniej córce Dominiki Bartkowskiej, która jest właścicielką domków. Wybór padł na Ropki nie bez przyczyny. Jest to jedno z piękniejszych miejsc w tym regionie, czego dowodzi ilość domów i pokoi do wynajęcia.
Manichatki to trzy domki, z czego jeden należy do właścicielki i nie jest dostępny dla gości. On i Chatka Sowy, mniejszy z domków, został zaprojektowany przez samą Dominikę Bartkowską. Żaden z nich nie przekracza 35 m². Duży dom to Chatka Mani — wstępny projekt wykonał architekt Tomasz Markowicz, później pani Dominika wprowadziła zmiany, przede wszystkim włączyła do niego oranżerię. Chatka Sowy swoją nazwę wzięła od wyrzeźbionego w drewnie ptaka znajdującego się w zwieńczeniu dachu. Może się wydawać, że budynki stoją tu już bardzo długo. Nic bardziej mylnego.
Basia Hyjek: Jak to się w ogóle zaczęło, dlaczego akurat Ropki?
Dominika Bartkowska: Zaczęło się, jak to zwykle bywa z szalonymi pomysłami, całkiem niespodziewanie. Całe moje dorosłe życie spędziłam w dużych miastach, głównie w moim rodzinnym Krakowie, ale po drodze były też inne miejsca w Polsce i we Francji — zawsze duże metropolie. Kilka lat temu byłam na wycieczce w górach, w okolicach Babiej Góry i tam nagle wpadł mi do głowy pomysł, żeby zostawić dotychczasowe życie, kupić ziemię gdzieś na końcu świata i stworzyć miejsce spokoju dla siebie, mojej córki Manueli i dla wszystkich zmęczonych miejską gonitwą, którzy chcieliby do mnie przyjechać.
I tak zaczęłam szukać odpowiedniej ziemi, ale ani w okolicach Babiej Góry, ani na Jurze Krakowsko‑Częstochowskiej, bo tam też szukałam, nie udało mi się znaleźć nic, co spełniałoby moje oczekiwania. Chciałam, żeby było trochę pusto, trochę dziko, z pięknym widokiem i bez licznych zabudowań w koło. Trochę już zmęczona bezskutecznymi poszukiwaniami, postanowiłam pojechać na chwilę odpocząć w Beskid Niski — tak trafiłam do Ropek.
Manichatki
fot. Adela Uchmańska
Tutaj odżyły moje wspomnienia wczesnego dzieciństwa. Jako mała dziewczynka miałam nianię, która pochodziła z Florynki — to wieś oddalona od Ropek o ok. 15 km, do której często mnie zabierała. Mieszkałam wtedy w starej, drewnianej chyży, dzieliłam przestrzeń ze zwierzętami, które jak to w tradycyjnych łemkowskich chatach, mieszkały z ludźmi pod jednym dachem. Żyłam prostym życiem tutejszych mieszkańców i byłam wtedy najszczęśliwsza.
Beskid Niski był mi najwyraźniej pisany od najmłodszych lat, bo tutaj naprawdę dobrze się czuję. Oczywiście ze znalezieniem działki łatwo nie było i minął jeszcze kolejny rok, zanim kupiłam ziemię, a właściwie to ta ziemia znalazła mnie i tak oto pewnego październikowego dnia stałam się właścicielką pięknej łąki, na której nie było niczego poza jesienną, zeschłą po lecie trawą.
Basia: Skąd pomysł, by domy zbudować ze starego drewna?
Dominika: Od samego początku wiedziałam, że domy zbuduję z drewna. Drewno zawsze było i jest moim ulubionym materiałem, jest w nim życie, jest cudowne, ciepłe w dotyku, oddycha, zmienia się pod wpływem różnych warunków. Poza tym na tych ziemiach domy od zawsze były budowane z drewna, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym złamać tę tradycję. Jest też we mnie pasja do wszystkiego, co stare — od młodości kolekcjonowałam wiekowe meble, porcelanę.
Z połączenia tych sentymentów wyszło to, że zdecydowałam się kupić starą chyżę, rozebrać ją i materiał wykorzystać do budowy domów, bo to nie tylko drewno, ale też stary kamień, cegły i dachówki. Starałam się uratować wszystko, co było możliwe. Jest również coś o wiele ważniejszego, niż sam materiał — dusza domu, wspomnienia ludzi, którzy w nim kiedyś mieszkali, tradycja. To, że zbudowałam domy ze starej łemkowskiej chyży, jest dla mnie pewnego rodzaju podziękowaniem dla tych, którzy tu wcześniej mieszkali, a których los i historia okrutnie potraktowali.
Manichatki
fot. Adela Uchmańska
Basia: Czym się Pani inspirowała w doborze kolorów i materiałów?
Dominika: Kolory dominujące w moich domach zostały niejako narzucone przez materiały, których użyłam do ich budowy. Jest to ciemny brąz drewna zaimpregnowanego ropą — to tradycja tutejszego budownictwa, którą chciałam uszanować. Elementy z nowego drewna są jasne, bo te z kolei zostawiłam surowe i niczym ich nie zabezpieczałam. Zależało mi na tym, żeby było jak najbardziej naturalne. Zgaszona czerwień starej cegły i mocniejsza dachówek z odzysku, wreszcie charakterystyczne, miętowe framugi okien i drzwi... Chciałam, żeby domy były spójne i żeby łączyły je pewne powtarzalne elementy. Ten miętowy kolor jest jednym z moich ulubionych, a że dodatkowo pięknie się komponuje z ciemnym drewnem, wyszło całkiem udane połączenie.
Oczywiście nie można zapomnieć też o szkle, którego w Manichatkach nie brakuje — w łazienkach są całkowicie przeszklone kabiny prysznicowe, które nie zasłaniają struktury starych desek i duże przeszklenia w chatkach. Jeśli buduje się domy w tak pięknym miejscu, jak Beskid Niski, to szkoda byłoby nie zrobić dużych okien, przez które można podziwiać te widoki o każdej porze dnia, z każdej strony świata i w każdą pogodę. Stąd też pomysł zbudowania oranżerii, przedszkolnego pokoju z kominkiem, który, zwłaszcza zimą i w chłodniejsze dni, daje wrażenie bycia w samym sercu natury, mimo że na zewnątrz jest zimno, sypie śnieg lub hula wiatr.
Basia: Wszędzie pełno jest pięknych rzeźb.
Dominika: Bardzo chciałam, żeby przy wjeździe do mojego siedliska stała kapliczka z Chrystusem frasobliwym — to także część tutejszej tradycji. Szukałam kogoś, kto by mi taką rzeźbę wykonał. Ktoś mnie skierował do tutejszego artysty, pana Jana Święsa. Zrobił pierwszą rzeźbę i tak zaczęła się nasza współpraca, która mam nadzieję, zaowocuje jeszcze niejednym dziełem. Moim ulubionym jest bez wątpienia postać wilczycy, które strzeże domu, w którym mieszkam, ale jest też sowa zawieszona nad oknem Chatki Mani Sowy. Są postaci kobiety i mężczyzny, które uśmiechają się do Gości siedzących w oranżerii, a w każdym z domów jest też figura Chrystusa frasobliwego — tak na wszelki wypadek... Mam jeszcze pomysły na następne — może w lecie będzie można podziwiać kolejne cuda pana Jana?
Manichatki
fot. Adela Uchmańska
Basia: Co ma Pani w planach?
Dominika: W ciągu ostatnich trzech lat powstały trzy domy i przecudnej urody śmietnik, dziką łąkę zamieniłam w siedlisko, przyjeżdżają Goście, wypełniają domy życiem, śmiechem i wdzięcznością. Zrealizowałem plan i czuję się trochę zmęczona, potrzebuję chwili odpoczynku, żeby w pełni nacieszyć się tym, co stworzyłam.
Mam marzenie, bo przecież bez marzeń nie można w pełni żyć, żeby kiedyś zbudować większy dom dla siebie, dla moich bliskich i przyjaciół, z dużą kuchnią, piecem opalanym drewnem, z piecem chlebowy i szabaśnikiem, z werandą i z miętowymi oknami. To będzie dom zbudowany ze starych bali, oczywiście!