W ten nieuchronny koniec wakacji zabieramy Was w wyjątkowo klimatyczną podróż do Kazimierza Dolnego. To tutaj, przy brukowanej kocimi łbami uliczce w pobliżu rynku, stoi zapraszający gości dom z bali. Jego historia jest czułą opowieścią o trosce, skromności, zmysłowości i, jak mówi właścicielka chatki, pięknie ukrytym w niedoskonałości. Usiądźcie wygodnie, czas na Architekturę przyjemności.
MYdomek to chatka z bali; autorem projektu obu domów jest Zbigniew Badowski
© Jagna Badowska
O MYdomku w Kazimierzu Dolnym opowiada jego właścicielka, architektka Jagna Badowska
Ola Kloc: Twój Tata, architekt, zaprojektował dom w Kazimierzu, a na miejscu stojącej obok, rozpadającej się chatki stworzył nową, pasującą do klimatu otoczenia. Teraz Ty, także architektka, nadajesz jej nowe życie. Opowiedz, proszę, więcej o tym domu gościnnym.
Jagna Badowska: Ja tu tylko sprzątam;) Takie czasy, że dla podtrzymania marzenia o pracowaniu w zawodzie architektki, po urodzeniu dziecka, musiałam wymyślić dodatkowy biznes, stanowiący spokojne źródło dochodu.
Ten dom gościnny to nic wielkiego — ot taki nasz Mały Domek, który lata temu, po kupieniu działki w Kazimierzu postawił mój tata... Mimo że byłam małą dziewczynką, uczestniczyłam w procesie budowy od początku. Pamiętam kupowanie ziemi z polecenia lokalnych znajomych, a potem sprawdzanie stanu konstrukcji stojącego tu wtedy domu. Skubanie tynku, dobieranie się do wilgotnych drewnianych ścian... Pamiętam współpracę z artystą cieślą, który wiedząc, że z tego domu nie wykorzysta żadnych elementów konstrukcyjnych, wyszukał zamienne materiały do budowy — odbudowy. Chcąc zachować urbanistyczne walory uliczki, nie mogliśmy tak po prostu pożegnać się ze starym budynkiem. Nowy Mały Domek stanął na miejsce starego, przesunięty o wymagane współczesnym prawem trzy metry od granicy działki. Po starym domu został oryginalny fragment ściany z drzwiami wejściowymi. Ten wydzielony ogród na fundamentach starego domu to teraz nasze „Spa dla zmysłów”, strefa relaksu z wanną i leżakami, miejsce kulturalnych spotkań i wydarzeń z udziałem mieszkańców Kazimierza.
MYdomek to azyl dla gości poszukujących w Kazimierzu wytchnienia; po starym domu został oryginalny fragment ściany z drzwiami wejściowymi (po prawej)
© Jagna Badowska
Podczas projektowania konstrukcji dla Małego Domku padło na dom z bali. Cieśla zabrał więc tatę i mnie na wycieczkę do Puław na oglądanie domów do rozbiórki. Wyszukał kilka o tych samych wymiarach co nasz. Jako dziecko wybrałabym zupełnie inny, ale oni, znawcy tematu, wybrali zdrowszy. Wielkie było moje zdziwienie, bo ten, w ich mniemaniu idealny, był w odcieniu majtkowo-różowym i miał wewnątrz dużo ciasnych pokoi! Nie robił wrażenia, gdy nie uruchomiało się wyobraźni. Wtedy sama się nie spodziewałam, że przenoszenie go może być początkiem mojej własnej, cudownej historii. Pamiętam zapewnienia, że dom z odpowiednio dobranych starych bali przetrwa kolejne dziesiątki lat... Zbudowany, już nie majtkowy, a błękitny, nie wypełniony ciasnymi pomieszczeniami, a przestronny i wysoki, najpierw służył naszej rodzinie podczas wiosennych wypadów, później był wykorzystywany jako skład materiałów budowlanych podczas budowy dużego domu (w którym obecnie mieszkam), a następnie jako miejsce moich licealnych wypadów z przyjaciółkami na festiwale filmowe, później studenckich — z przyjaciółmi z Wydziału Architektury dla zaliczenia obowiązkowego pleneru, aż wreszcie jako miejsce schronienia dla zaprzyjaźnionych artystycznych dusz. Mieszkała tu między innymi wielodzietna rodzina pasjonująca się geologią i właściwościami minerałów. Młode małżeństwo malarzy pewnego lata miało tu swoją galerię sztuki współczesnej. Sąsiad reżyser wykorzystywał przestrzeń jako pracownię do montażu filmu...
chatka, która znajdowała się wcześniej na miejscu MYdomku i nowy-stary Mały Domek
© Jagna Badowska
Tak naprawdę urządzanie domku skończyło się dopiero niedawno, razem z rozpowszechnieniem idei slow life. Po dwudziestu latach od zamknięcia stanu surowego wciąż trzeba było... przykleić podłogę! Setki kostek dębowych! Tak bywa, że niektóre prace czekają latami, a to zadanie czekało wyjątkowo długo i dobrze, bo doczekało się również wyjątkowych wykonawców, już nie budowlanych, a artystycznych. Przez trzy tygodnie przyjaciele malarze kleili podłogę, kostka po kostce, podtrzymując we mnie wiarę, że znajdziemy gości poszukujących takiego klimatu, doceniających atmosferę Małego Domku.
Nadszedł wreszcie czas na odkurzenie pajęczyn, ustawienie mebli na swoim miejscu i delikatny lifting wnętrza w minimalistycznym stylu.
Ola: Porozmawiajmy więc o wnętrzu — w domku króluje przytulne drewno, ale jest też sporo nowoczesnych elementów, jak biała, minimalistyczna rama łóżka. Skąd taki pomysł na aranżację przestrzeni? Co było dla Ciebie szczególnie ważne przy tworzeniu tego miejsca?
Jagna: Łóżko jest z jednym z elementów wybranych osobiście przeze mnie. W oczekiwaniu na nowych, nieznanych odbiorców pojawiły się czyste, białe, neutralne elementy niekonkurujące z wyjątkowym tłem, jakim są stare sosnowe bale i drewniane meble w naturalnych odcieniach, które ustawiał mój tata. Głęboko w sercu mam minimalizm, ale w domku mam okazję dzielić się czymś więcej. To wabi sabi — piękno niedoskonałości, akceptowanie prawdy, szacunek dla historii, dla tego, co jest tu i teraz, szacunek dla przemijalności... Do domu składającego się z wiekowych bali, z meblami wykonanymi przez artystę cieślę stroniącego od używania gwoździ (stół, półki), ze staroci dobranych przez mojego tatę (kredens, skrzynia) dodałam od siebie skromną kuchnię (mniejszej nigdzie nie spotkacie), a w niej i w łazience nowe, proste baterie i zaskakujący zlew — z miski — wymysł mojej wyobraźni, który działa i pasuje do emaliowanych garnków oraz zastawy, jaką wypełniłam kredens... Zadbałam o każdy szczegół wyposażenia.
nieduża kuchnia
© Jagna Badowska
No i specjalnie dla gości potrzebujących wakacji (lubię to słowo), przywiozłam z rodzinnych zbiorów wyjątkowe łóżko i miękką sofę — białe, z jednej strony skromne (w szacunku do wiekowych elementów wokół), a z drugiej strony z nutką luksusu, bo z baldachimem. Duże i wygodne, w barwie świeżo wypranej, czystej pościeli, jak na funkcję hotelową przystało. Obok łóżka wcisnęłam szafę znalezioną w pobliskiej wsi, dla której znajomy snycerz dorobił brakujący element gzymsu, a jako wisienkę na torcie dodałam najbardziej delikatny i symboliczny element wnętrza — stoliczek nocny — małe dzieło sztuki przywołujące artystyczne działania mojej rodziny ze strony mamy.
nastrojowe wnętrze
© Jagna Badowska
Tylko tyle i aż tyle. Mały Domek to jednocześnie zaskakująco minimalistyczny i wyjątkowo przestronny azyl dla gości poszukujących w Kazimierzu wytchnienia.
Zależało mi na stworzeniu wnętrza kojącego dla oka, dobrego dla zdrowia, miłego w dotyku. Chciałabym, by każdy gość czuł się zaopiekowany otaczającymi go materiałami i mógł choć przez chwilę cieszyć się sztuką prostoty.
Ola: Mówisz o Małym Domku, ale na stronach, poprzez które można wynająć tę przestrzeń, pojawia się też nazwa MYdomek — jak ona powstała i co oznacza?
Jagna: MYdomek, czyli „maj domek” brzmi światowo, prawda? To taki przewrotny żart. Najlepiej jest, gdy nazwa dobrze brzmi i jest międzynarodowa, to się ceni... a mi zależy, żeby cenić... to, co skromne! Naszą skromną uliczkę, tutejszy spokój, tak inny od gwaru znajdującego się tuż za rogiem rynku. Nasze towarzyskie życie ulicy, spotkania z sąsiadami, codzienne „dzień dobry”... No i nasze życie kulturalne.
Prowadząc MYdomek, Mały Domek w Kazimierzu, myślę nie tylko o typowej turystyce, ale również o mieszkańcach i znajomych żądnych kultury. Raz na jakiś czas blokuję kalendarz i organizuję „Wydarzenia przy Otwartej Bramie”, wydarzenia otwarte na ulicę, wernisaże, noce muzeów, odczyty poezji, koncerty, spotkania z artystami i warsztaty z tańcem lub capoeirą. Artystów, których przedstawiam szerszej publiczności, nie szukam daleko, są to bliscy przyjaciele, rodzina, ludzie, którzy żyją sztuką, czyli po prostu MY. Właściwie również WY, bo każdy odbiorca Małego Domku staje się jego częścią.
strefa wypoczynku przy domku
© Jagna Badowska
Co ważne tworzenie Małego Domku rozpoczęłam, przewartościowując własne życie i wsłuchując się w nauki macierzyństwa. Wracając do pracy, stałam się nowa, nie tak samodzielna, jak zawsze. Pomoc wszystkich współpracujących przy uruchomieniu domku i prezentujących w nim swoją pracę zdziałała cuda. Przeszłam z myślenia — JA sama dam radę — na MY. W efekcie przyszła wdzięczność, którą chętnie dzielę się z innymi.
„Maj domek” wołają pędzący chodnikiem, natomiast ci, którzy odważą się do niego wejść i poczuć mówią: „MYdomek to domek z duszą”.
MYdomek to azyl dla gości poszukujących w Kazimierzu wytchnienia
© Jagna Badowska
Ola: Przyjezdnych, jak sama mówisz, chcesz zarażać filozofią wabi sabi. Jak chcesz, aby w MYdomku czuli się Twoi goście?
Jagna: Piszę o sobie „Jagna Badowska architektka, capoeiristka, miłośniczka Wisły i dzikich plaż, którą uwiodło paradoksalnie spokojne, lecz zarazem intrygujące życie małego miasteczka. Porzuciła pęd Warszawy, na rzecz wolniejszego rytmu Kazimierza, stawiającego życie społeczne i aktywność na łonie natury na priorytetowym miejscu piramidy wartości. Goszcząc przyjezdnych zaraża filozofią wabi sabi oddającą sposób odczuwania skoncentrowany na harmonii i autentyzmie tego, co proste, skromne, tajemnicze i efemeryczne”.
Przyjazd do domku na letni wypoczynek lub warsztaty to nie samo nocowanie, to doświadczenie, ukierunkowane delikatnie zasugerowanym scenariuszem, jaki otrzymują goście tuż przed przyjazdem.
widok z antresoli
© Jagna Badowska
Obcowanie w Małym Domku wiąże się z wyostrzaniem zmysłów: węchu (przez zapach wosku pszczelego, jakim zaimpregnowane są ściany, i aromatycznej herbaty), wzroku (poprzez taniec promieni zachodzącego słońca i dobór unikatowej zastawy), dotyku (przez muskanie słojów szczotkowanego stołu, stąpanie po chłodnym naturalnym kamieniu, otulenie ciała grubą puchową pierzyną) i słuchu (poprzez ciszę, delikatny tupot dzikich gryzoni i śpiew ptaków).
Odwiedzających gości zachęcam do aktywnego wypoczynku, odkrywania nie tylko znanych i lubianych zabytków, ale też dzikich lasów, wilgotnych wąwozów i tajemniczych plaż. Zdradzam lokalne tajemnice. Bo nasz Kazimierz nie kończy się na rynku, choć mamy go pod nosem. Dla nas Kazimierz to piękne okolice, urokliwe miejsca, zaangażowani ludzie i ulotne chwile opadających mgieł, czerwonych zachodów słońca... i wiele, wiele więcej.
SpotkajMY się w centrum, ale na uboczu — namawiam.
Ola: Dziękuję za tę nostalgiczną rozmowę.