Recenzja z numeru A&B 04/22
W 2009 roku nakładem Wydawnictwa RAM (wydawca A&B do 2017 roku) ukazała się przetłumaczona z angielskiego przez Martę A. Urbańską książka Jana Gehla „Życie między budynkami. Użytkowanie przestrzeni publicznych”. Choć publikacja liczyła sobie wtedy niemal czterdzieści lat, w Polsce stała się właściwie objawieniem.
Debata o jakości przestrzeni miejskiej, o tym, że dobrze zaprojektowane ulice, skwery, place wpływają nie tylko na estetykę, ale przede wszystkim na jakość życia wtedy dopiero się w Polsce rozkręcała. Owszem, unijne pieniądze już przysłużyły się remontom miejskich rynków, budowie fontann, wymianie posadzek na placach, jednak większość działań wciąż koncentrowała się wokół kwestii czysto estetycznych.
Rodzaj myślenia o mieście, do którego przekonywał Gehl, nie był w Polsce rozpowszechniony. Niewiele mówiło się o tym, jak ludzkie zmysły percypują przestrzeń, jak ważne jest projektowanie z myślą o prędkości, z jaką poruszają się użytkownicy, ile mają wzrostu, co widzą i słyszą, gdy korzystają z miejskiej przestrzeni. Że ważny jest kierunek ustawienia ławek i odległość między nimi, znaczenie mają światło, kolor, tło ulicy, jej szerokość. Że wszystkie te elementy czynią miejską przestrzeń nie tylko lepszą, wygodniejszą, ładniejszą, ale i bezpieczniejszą i bardziej funkcjonalną dla naprawdę wszystkich jej użytkowników (a więc nie tylko młodych i sprawnych). Duński architekt zwracał, rzecz jasna, uwagę także na kwestie estetyki, jednak swoje badania i projekty koncentrował przede wszystkim na funkcjonalności, na kreowaniu przestrzeni miasta tak, aby była dobra dla jej najważniejszych użytkowników — poruszających się pieszo ludzi, w tym także starszych lub małych, z różnymi niepełnosprawnościami, poruszających się na wózkach. To u Gehla można było przeczytać o tym, żeby zwracać uwagę na tak zwane przedepty, które są cenną informacją o tym, jak poruszają się ludzie. Najbardziej stylowa, piękna aleja pozostanie nieużywana, jeśli będzie miała nieintuicyjny, nielogiczny przebieg. To Duńczyk pokazał, jak wiele informacji można czerpać z padającego śniegu — ten wyjątkowo dobrze pokazuje skalę i sposób używania miejskiej infrastruktury, bo na śniegu widać, którędy naprawdę chodzą ludzie, jeżdżą samochody czy rowery. Architekt zwracał uwagę na to, jak działa kierunek ustawienia ławek na placu czy w parku — nie estetyka ma tu znaczenie, ale to, co będzie widział korzystający z takiej ławki człowiek. Tom „Życie między budynkami” zawierał dziesiątki podobnych spostrzeżeń, pozornie oczywistych, logicznych i banalnych, jednak przez dekady całkowicie zapominanych — zarówno przez miejskich planistów, architektów, urzędników, jak i mieszkańców oraz użytkowników przestrzeni publicznych.
Pomysły Jana Gehla na badanie i poprawianie miejskich przestrzeni były doceniane w wielu miejscach na świecie. Architekt opracowywał wizje przemiany publicznych terenów, konsultował i wspomagał tego typu przedsięwzięcia w — jak sam podaje — ponad dwustu pięćdziesięciu miastach świata, od Danii po Stany Zjednoczone, od Wielkiej Brytanii po Chiny, od Szwajcarii po Kolumbię i Nową Zelandię. Można na tej podstawie wysnuć wniosek, że ludzie są do siebie dość podobni: niezależnie od kultury czy klimatu istnieje pewien podstawowy zasób rozwiązań w przestrzeniach publicznych, który, z niewielkimi modyfikacjami, zawsze ma sens. W końcu i w Ameryce Południowej, i w Azji ludzie chodzą na dwóch nogach, lubią z sobą rozmawiać, oglądać sklepowe witryny, mieć na czym usiąść podczas miejskich wędrówek, tak samo chcą się w mieście czuć wygodnie i bezpiecznie. Nazwisko Jana Gehla jest rozpoznawalne na świecie od dekad, zawsze kojarzone z czynieniem miast lepszymi (przeciwne zdanie mają może tylko fanatycy samochodów uważający, że nadrzędną wartością jest swoboda poruszania się wszędzie prywatnym autem — oni Gehla nie lubią, bo architekt to prawo im odbiera).
W 2021 roku Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki wydał kolejną książkę Duńczyka, tym razem napisaną w 2013 roku we współpracy z Birgitte Svarre. Także tę publikację na język polski przełożyła Marta A. Urbańska. Różni się ona nieco od dwóch pozostałych wydanych w Polsce książek Gehla (w 2014 roku ukazała się „Miasta dla ludzi”). Jest swego rodzaju podsumowaniem prawie pół wieku doświadczeń architekta, ale i spojrzeniem historycznym na różne działania w przestrzeni miejskiej i teorie jej dotyczące. Chciałoby się powiedzieć, że najnowsza publikacja Gehla to rodzaj podręcznika na temat tego, jak analizować przestrzeń publiczną i po jakie narzędzia sięgać, jeśli się chce ją lepiej poznać, ale i potem zmieniać. Co ważne, to podręcznik pisany z pozycji kogoś, kto sam jest autorem większości opisywanych działań, projektów, badań i spostrzeżeń. Jak podkreślają Gehl i Svarre we wstępie do książki:
Studia nad życiem w przestrzeni publicznej są bezpośrednie. Podstawowe ich założenie polega na tym, żeby obserwatorzy chodzili tu i tam, bacznie się przyglądając. Obserwacja jest kluczem, a jej środki okazują się proste i tanie. Zebranie obserwacji w system zapewnia ciekawe informacje o interakcji życia w przestrzeni publicznej i samej tej przestrzeni.
I tak siedem rozdziałów książki to kolejne etapy i sposoby poznawania życia w mieście, nauka jego „czytania ze zrozumieniem”, obserwowania, ale i przekładania tych informacji na praktykę oraz politykę miejską. Wywody autorów poparte są przykładami, zbadanymi przypadkami najróżniejszych zjawisk z ulic miast Europy, Stanów Zjednoczonych,
Australii. Jak w porządnym podręczniku, właściwy tekst został uzupełniony informacjami pozwalającymi czytelnikom szerzej zrozumieć zjawisko miejskiej przestrzeni i jej kształtowania. Służą temu notki o ważnych dla wiedzy o miejskiej przestrzeni postaciach (m.in. Christopherze Alexandrze, Jane Jacobs, Peterze Bosselmannie), cenionych lekturach, ale i ikonicznych z punktu widzenia rozwoju przestrzeni zurbanizowanych miejscach. Jeden z rozdziałów książki to zbiór notatek pt. „Jak to zrobili”, krótkich analiz dotyczących konkretnych miejsc, na przykład badania Piazza del Popolo w Ascoli Piceno pod kątem tego, gdzie w przestrzeni tego miasta ludzie najchętniej się zatrzymują, stoją, czekając na kogoś; na głównej ulicy Kopenhagi badano, kto jak szybko się przemieszcza, a w Melbourne jak charakter zabudowy mieszkaniowej wzdłuż ulicy wpływa na aktywności mieszkańców.
To oczywiste, że wiele z zawartych w tomie „Jak studiować życie w przestrzeni publicznej” myśli i spostrzeżeń powtarza te z poprzednich książek Jana Gehla; w tej najnowszej otrzymały one jednak formę bardziej uniwersalną, nie tylko dlatego, że autor posiłkuje się także dokonaniami innych projektantów. Pierwszą publikację duńskiego architekta i tę, którą NIAiU dał właśnie do rąk polskim czytelnikom, dzielą ponad cztery dekady. Bardzo wiele się w tym czasie zmieniło. W 1971 roku było nas, ludzi, 3,7 miliarda. Dziś zbliżamy się do 8 miliardów. W 1971 roku w miastach mieszkało 36,7 procent populacji, dziś ten odsetek wynosi 55 procent i stale rośnie. Gehl podkreśla, że nasze myślenie o miastach, o ich organizacji, planowaniu, przestrzeni musi ewoluować i staje się coraz trudniejsze. Bo przecież przemieniania ulic w przestrzenie przyjazne użytkownikom w latach 70. XX wieku w Kopenhadze nie można porównać ze staraniami uczynienia miejscem lepszym do życia 37-milionowego Tokio czy São Paulo, w którym połowa z 11 milionów mieszkańców żyje w warunkach substandardowych. W takiej sytuacji należy wciąż weryfikować i zmieniać podejście do projektowania przestrzeni miejskich, tym bardziej więc potrzebny jest podręcznik stanowiący zbiór wiedzy, zapis rozwijania się idei miast przyjaznych ludziom. Bo niezależnie od tego, z jakimi wyzwaniami przychodzi się nam zmagać dziś, dokonania i doświadczenia poprzednich dekad są fundamentem, bazą, od której się wychodzi.