Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize
Konkurs studencki na najciekawszy projekt przestrzeni do mieszkania

Co się liczy?

07 sierpnia '23

Felieton pochodzi z numeru A&B 6|23

Najgorsza legalna pornografia: nowe wnętrza. Na równi z food pornem i zdjęciami słodkich kotów. Na widok wnętrz spod igły na dizajnerskich portalach ludziom aż rwie się ręka, żeby szastać lajkami, albo pisać: „cudo!”, „wow”, „super”. Zero wstydu, palą się hamulce.

Możesz pokazywać w sieci i prasie domy, budynki, przestrzenie publiczne i co tam jeszcze architekci w swej dobroci ofiarowują światu, ale wnętrz nie przebijesz. Mieszkania, sklepy i knajpy na przesterowanych zdjęciach doprowadzają serwery do wrzenia. Co bardziej uzależnieni pewnie liżą monitory albo grubą kredę lifestylowych magazynów na widok kolejnej aranżacji w milionach odcieni grafitu. Bezludnych, porządnych, przemyślanych od A do Ziet. Domów i mieszkań nieodróżnialnych od hoteli lub barów, bez choćby jednego mebla po babci albo z pchlego targu. Podlanych na okrasę opisami z lukru i wazeliny, gdzie zwrot „projekt inspirowany tym lub tamtym” występuje prawie tak często jak przecinek. W medialnym opisie nowych wnętrz nie ma miejsca na zastrzeżenia. Fatalna akustyka? Wątpliwa funkcjonalność? Przerost formy nad treścią? Skąd. Liczą się ładne zdjęcia lub wizualizacje.

Oczywiście nie każde wnętrze prowadzi do orgazmu, żebyśmy przypadkiem z rozkoszy nie kopnęli w kalendarz. Portale z dizajnem i architekturą rzucają na żer także atrakcyjnie wyglądające dziwactwa, wynajdują dawno wynalezione wnętrzarskie innowacje, epatują domami o metrażu stu mikrokawalerek. Tak, żeby krytyką zajęli się nie specjaliści, a czytelnicy. Żeby kotłowało się w komentarzach, a zasięgi przebijały sufit. O niektóre lansowane mieszkania lub knajpy toczą się w sieci spory równie zażarte i istotne, jak podsycana ostatnio przez media awantura o majonez. Kielecki czy Winiary? Marmur czy corian?

Dziwne? Nie bardzo. Część osób ma już dość nikły kontakt z tym, co poza Krakowem nazywa się dworem, a w Krakowie — polem. Żyją sobie w środku, albo raczej — w środkach. Teleportują się do roboty samochodem z mieszkania, przez garaże; w czasie wolnym fundują sobie kolejne transfery: w aleje centrum handlowego albo żeby pobiegać — w siłowni, niekiedy do restauracji lub kina. Też przez garaże. I przez korki. Czasem tylko, gdy nie da się inaczej, są wysysani z kapsuł aut w próżnię ulicy, żeby po dwóch minutach łapać tlen w kolejnym wnętrzu.

W sumie nic nowego, choć zewnętrzne okoliczności jakby się zmieniły. Przed stu siedemdziesięcioma laty we Francji „przestrzeń życiowa symbolicznie dzieliła się na mieszkanie–rodzinę–bezpieczeństwo i ulicę–obcych–zagrożenie” — o czym donosi czwarty tom zbiorowego i wspaniałego dzieła „Historia życia prywatnego”. Stąd też dziewiętnastowieczny szał dekorowania przez burżujów tego, co w środku, i, aż do Haussmanna, niechęć do ulicy jako takiej. Epokę przedobrzonych wnętrz, draperii, bibelotów, pluszy i innych kurzołapów, wszystkiego, co odcinało od rynsztoka, plebsu i potencjalnych zamieszek, odklamociły co nieco dopiero bezpieczne bulwary od rozrzutnego barona. Potem już poszło samo.

Dziś Francuzi — czego dowodzą ich mieszkania i knajpy — do wnętrz podchodzą bez spiętych pośladów. Bary od lat w tym samym stylu, restauracjom daleko od dizajnerskich hopsiupów. Nie skuwa się co dekadę glazury, z boazerii do dziś ulatnia się dym Gauloisesów kopconych za de Gaulle”a. W naszej gastronomii — inaczej. Tu — zgodnie z funkcją — trwa ciągła przemiana materii. Znajdźcie mi choć kilkanaście wnętrz urządzonych, jak przed kilkoma dekadami. Pomińmy przy tym PRL, bo z tego zbioru na śmietnik leciało wszystko, od tandety po rzeczy wybitne. Co kilka, kilkanaście lat nasze knajpy linieją i eksponują nową skórę. Czeska gospoda i brytyjski pub to przy nich wykopaliska. Nasza gastro nie ma nawet czasu, żeby zestarzeć się w zapomnieniu, by potem, bez większych zmian, wejść znów w obieg jako modne retro. Ale to chyba dobrze: architekci wnętrzarze mają kolejne hity w portfolio oraz masło na chleb dla dziecisków, na które nie da się za bardzo zarobić w tym kraju poważniejszą architekturą.

Z mieszkaniami podobnie, ale tu mamy kilka nurtów. Dla szybkiej przemiany materii, dla tych wszystkich folderowych ni to hoteli, ni knajp, ni apartamentów, bardziej symboli statusu niż mieszkań tłem jest martwa natura lokali z meblościanką, tapetą, pawlaczem i PRL-owsko transformacyjną galanterią. Do oglądania na portalach z nieruchomościami.

Jest też sporo współczesnych wnętrz, na luzie, z kolorem i lekkim rozgardiaszem, urządzanych stopniowo, we współpracy z architektem lub bez, ale takich przyjemnych widoków nie ma raczej na stronach z wnętrzarską pornografią. A tych stron jest sporo. Wyguglajcie zwrot „interior porn design”. Efektów od groma, w przeciwieństwie do „exterior porn designu”, który wyszukiwarka wypluwa tylko raz.

Do tego, co na zewnątrz, nie mamy za wiele serca, nawet jeśli ostatnio trochę więcej Polaków chodzi po ulicach i parkach lub wsiada do zbiorowej komunikacji, która — ku zdziwieniu wyleczonych autoholików — nie jest oborą na kółkach. Pracowni robiących dobre przestrzenie wspólne mamy tyle, co napłakały dwa, góra trzy koty. Decydentów świadomych tego, czym te przestrzenie powinny być — też na miarę kocich szlochów.

Owszem, da się odnotować postęp, widać światełko w tunelu, niektóre place, ulice i deptaki zaczynają wyglądać i działać jak trzeba, o niektóre trwają nawet dziecinne jeszcze spory i wojenki, ale haussmannowsko-gehlowska rewolucja chyba jeszcze przed nami. A i to pod warunkiem, że rodacy przypomną sobie, do czego służą nogi, i to nawet jeśli mieliby wychodzić na miasto, by nie tyle normalnie żyć, co eksponować swój status. Bo aspiracyjna, nazwijmy to, klasa średnia (od bogatej młodzieży, przez byłych hipsterów, po podstarzałych beneficjentów transformacji), często nie tyle się u nas ubiera, co przebiera, eksponuje się, promenuje, ale raczej nie prowadzi kawiarnianych dyskusji o nauce lub kulturze. Zbyt dopięta, za markowa, w ogóle — sto dziesięć procent. Podobnie jak te wylizane i lajkowane przez nią apartamenta i bary. Najwyraźniej tak zrozumiała maksymę, że przede wszystkim liczy się wnętrze.

 

Jakub Głaz

Głos został już oddany

okno zamknie się za 5

BIENNALE YOUNG INTERIOR DESIGNERS

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
Ergonomia. Twój przybiurkowy fizjoterapeuta
INSPIRACJE