Konkurs studencki na najciekawszy projekt przestrzeni do mieszkania
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Anus naszych czasów

25 listopada '22

Felieton pochodzi z 09/22 numeru A&B.

Wrocławski Solpol poszedł latem pod kilof i — w zasadzie — można już zakładać społeczny komitet odbudowy tej ikony polskiej postmoderny, okresu podobno zatrzaśniętego na głucho. Ale, nawet jeśli do rekonstrukcji nie dojdzie, to świadectw lat 90. nie zabraknie: fioletów, seledynów, łuczków, wieżyczek i całej reszty galanterii. Budynki z ostatniej dekady minionego stulecia da się wskazać niemal bez pudła.

A co z dzisiejszą produkcją? Z tak zwanym neomodernizmem? Co na pierwszy rzut oka będzie wołać kiedyś z dachów i elewacji: hej!, jesteśmy z lat dziesiątych i dwudziestych? Oto kandydaci na podium. Trzecie miejsce: sztuka nowoczesna w postaci przemyślnych kompozycji z rur i instalacji na dachach, czasem tylko ukrywanych za parawanem z gięto-ciągnionej siatki. Druga pozycja: imitacje drewna odciskane w tynkach. Dawno nie było tak fascynującego erzacu. Złoty medal? Tu bez konkurencji jest cudowne rozmnożenie portfenetrów. Biuro, dom, mieszkanie — nieważne: w minionej dekadzie okna stanęły wszędzie dęba i udają drzwi, choć tylko niewielki ich procent prowadzi na balkon lub loggię.

Zwykłe okna stają się natomiast gatunkiem ginącym. Teraz rządzą okna-drzwi z barierką, nierzadko w wąskiej pojedynczej formie, którą w PRL-owskim budownictwie lud nazywał rzygaczem. Niekiedy objawia się łagodniejsza wersja z nieruchomą dolną częścią i bez balustrady. Od podłogi niemal po sufit: w pokojach dziennych, sypialniach, kuchennych kątach zwanych aneksami, a także w nielicznych kuchniach. Luksus i splendor — jak w kamienicach hausmannowskiego Paryża, perretowskich blokach Hawru lub co pokaźniejszych willach. Za takim portfenetrem, podpowiadają nam więc intuicja oraz doświadczenie, z pewnością rozpościera się co najmniej trzydziestometrowy pokój, nie niższy niż trzy dwadzieścia.

W życiu byśmy zatem nie podejrzewali, że architekt z dyplomem zainstalował drzwi zamiast szerokiego okna w sypialniach o ośmiu metrach i proporcjach tunelu, tworząc w ten sposób mieszkalne glisty, gdzie wewnętrzne drzwi pełnią funkcję otworu gębowego, a wąski pojedynczy portfenetr występuje w roli anusa. Bezmyślność? Przeciwnie: troska o lokatorów. We wnętrza o takim kształcie ciężko wstawić cokolwiek, zatem oszczędza się na meblach. Niedoświetlone kąty pomagają w niedostrzeganiu tej pustki, natomiast wąski snop światła w szczelinie okiennego anusa zachęca, by wyjrzeć na zewnątrz i z odległości 12 metrów pocieszyć się, że sąsiedzi mają tak samo. Podobnie w kuchniach i „aneksach”. Szafek się pod portfenetr nie wstawi. Cyk i kolejna oszczędność.

Tak to sobie racjonalizuję, ale może być całkiem inaczej. Co jakiś czas odpytuję zatem wyrywkowo architektów i spodziewam się, że od ręki przygwożdżą mnie odmiennym, przekonującym wytłumaczeniem. Zaprojektowali, to wiedzą, co robią, myślę, a potem patrzę na męki pospiesznego majstrowania uzasadnień. „Tak jest, no, ciekawiej”, „więcej widać”, „pokój się wydaje większy”, „wszyscy tak projektują”, „yyy, eee, eeelewacji to dobrze robi”. I faktycznie, rozrzucają te drzwiowe szczeliny po fasadach w nieregularnych układach, by jakoś ożywić bryły gęsto stawianych klocków.

Taka jest głębia projektanckich przemyśleń, choć i tu zdarzają się rodzynki. „Portfenetr? Idealny. Małe dzieci mogą sobie wyglądać przez okno” — wytłumaczył mi całkiem serio jeden z zasłużonych projektantów. Co tam funkcja i ustawność. Szczęście niemowlaka — rzecz najważniejsza. Ale i dorosłym coś skapnie: dzięki portfenetrom można przecież patrzeć na świat, stojąc na rękach lub głowie. Nie na to czekaliśmy?

Zaraz polecą na mnie gromy, że w Holandii, Danii czy Finlandii portfenetrów też ostatnio zatrzęsienie. Że w pochmurnych krajach to ma sens, wiadomo: światło, przestrzeń i te rzeczy. Zgoda, owszem, zrzynamy od lepszych, ale, po pierwsze, im też się mogło coś pokiełbasić, a po drugie, tradycyjnie, małpujemy po wierzchu. Bo tam portfenetr obsługuje zazwyczaj znacznie większe, ustawne metraże i przeważnie daje widok na otwartą przestrzeń jakiejś zatoki, byłego portu lub parku. A nie na telewizor sąsiada.

Co prawda zdarzają się w Polsce wyjątki, ale wciąż bez naśladownictwa. Taki Szymon Januszewski z poznańskiej pracowni Insomia, która robi chyba najlepszą mieszkaniówkę w kraju, przed ponad dekadą uznał szastanie portfenetrami za niefunkcjonalny bezsens. I przeprosił się z corbusierowskimi wstęgami okien, które nawet w małym metrażu zapewniają równomierne oświetlenie, ustawność, większą prywatność i najlepsze widoki.

Większość jednak nadal wchodzi z Corbusierem w polemikę i obraca okienne wstęgi o dziewięćdziesiąt stopni. Zabieg z ducha postmodernistyczny, a to tylko potwierdza konkluzję mojej zeszłorocznej rozmowy z Grzegorzem Piątkiem: postmoderna żyje i ma się doskonale. Neomodernizm to jej kolejny kostium, pod którym próżno szukać społecznych i funkcjonalistycznych fundamentów nowoczesnego nurtu sprzed stulecia. Ot, gęsto stawiane pudła o prostych elewacjach — żadna gra brył w zieleni. Duch Solpolu tchnie, kędy chce: portfenetr seledynem i fioletem naszych czasów. Po obrotach okiennych wstęg czas zatem na zabawę z kolejną z pięciu zasad Le Corbusiera.

Klimat się zmienia, słońce dokucza. Przenieśmy więc dachowe tarasy do piwnicy.

Jakub Głaz

Głos został już oddany

BIENNALE YOUNG INTERIOR DESIGNERS

VERTO®
system zawiasów samozamykających

www.simonswerk.pl
PORTA BY ME – konkurs
INSPIRACJE