Miasto w czasach zarazy
[materiał oryginalny A&B 05'2020]
Pomijając godziny telewizyjnych transmisji superważnych, historycznych wydarzeń, dwa razy w życiu widziałem miasta, których ulice były puste. W latach dziewięćdziesiątych jechałem samochodem przez opuszczone centrum Detroit. Dzisiaj chodzę po opustoszałych ulicach Gdańska.
Detroit było surrealne. Patrząc przez szybę samochodu w amerykańską, daleką perspektywę sześciopasmowej jezdni, nie widziałem przede mną żadnego poruszającego się samochodu. Jedyny ruch, który dostrzegłem, to wagon miejskiej kolei Detroit People Mover. Przejeżdżał powoli, wysoko nad jezdnią, po betonowej szynie rozpiętej pomiędzy wieżowcami. Z daleka, w jego prześwietlonych niebem oknach, dostrzegłem sylwetkę pojedynczego, jakby skulonego zamyśleniem, pasażera. Pusta ulica bez innych samochodów pozwalała rozglądać się trochę, przypatrywać budynkom i sklepom. Słońce świeciło w szybę mojego samochodu, więc dopiero po chwili moje oczy rozpoznały, że niemal wszystkie witryny są zasłonięte — jedne pilśniowymi, namoczonymi już i pofałdowanymi płytami, inne starannie przyciętą sklejką zadrukowaną nazwami firm i pocztowymi symbolami, a niektóre brutalnie zabite deskami, na których ktoś, zapewne właściciel, czerwonym sprayem napisał wielkimi literami: CLOSED, a za słowem napryskał kropkę. W tym mieście parę lat później, w coroczne Halloween, pozostali w Detroit mieszkańcy musieli organizować patrole pożarowe, bo tradycją stało się podpalanie masowo opuszczanych domów.
Główne Miasto Gdańska jest dzisiaj jak ze snu. Kamienice matowe mocą nowych farb kuszą lśniącymi witrynami. Za ich szybami starannie ustawione stoły, na których nic nie stoi, obok krzesła, na których nikt nie siedzi. Obok restauracji, na schodach jedynego na ulicy sklepu, sprzedawczyni oparła plecy o framugę otwartych drzwi, splotła palce rąk na brzuchu, uniosła lekko twarz do słońca. Słychać brzęczenie pszczoły szukającej kwiatów w donicy ustawionej przy wejściu. Wyżej nad sklepem i nad restauracją ciemne, nieruchome okna mieszkań, których nie wynajęli turyści, które opuścili studenci. Jednak kilka z nich wciąż jaśnieje upranymi na święta firanami. Te okna należą do starych mieszkańców, którzy wciąż wprowadzają trochę ruchu do fasad kamienic: co jakiś czas dokładnym, powtarzalnym gestem odsuwają firanę, otwierają szeroko jedno skrzydło okna, opierają łokcie na parapecie i w dłoniach przy twarzy kilkukrotnie pocierają kółko zapalniczki, po czym nabrawszy powietrza, wychylają się odrobinę. Pierwszy błękitny obłok wypuszczają z ust, gdy jedna z dłoni już wygodnie spoczywa przy łokciu, a druga, ta z papierosem między palcami, odchyla się od twarzy, by dym nie wpadł do wnętrza mieszkania. Paląc, patrzą na gołębie chodzące po wybrukowanej jezdni, wskakujące na krawężnik chodnika. Wyglądają, jakby były zdezorientowane. Może gruchają ciągle „gdzie oni wszyscy poszli? Gdzie oni są?”.
Detroit opustoszało w rezultacie całkowitego upadku lokalnej monokultury przemysłowej, przegrało w globalnym wyścigu technologii projektowania i produkcji samochodów, wpadło w zupełne załamanie miejskiego rynku pracy i lokalnej ekonomii, a w konsekwencji załamały się powiązania społeczne konstruujące kulturę zamieszkiwania w mieście. Gdańsk opustoszał zaskoczony niewidzialnym wirusem, który przy pomocy technologii mobilności jak żywioł opanował cały świat. W tym zatrzymaniu życia miasto czeka z niepokojem na to, co stanie się z jego rynkiem pracy, jak radzić sobie będzie lokalna ekonomia, jak gdańska kultura wspólnego i gościnnego zamieszkiwania poradzi sobie w nowej sytuacji. W obu tych odległych o dwadzieścia pięć lat sytuacjach rozwiązania uzależniane były i są od mądrych decyzji lokalnych samorządów, państwowych rządów, globalnych instytucji — słowem: od mądrej polityki. Detroit po swoim kryzysie do dzisiaj nie znalazło rozwiązań umożliwiających powrót miasta do świetności. Jak będzie z miastami świata po pandemii? Jak będzie z Gdańskiem? Zdać sobie musimy sprawę, że jeśli klasyczna teoria miasta od lat zakłada, że miejska kondycja uzależniona jest od ekonomicznych, społecznych i politycznych zagadnień, to współczesna sytuacja demoluje już na pewno dwa pierwsze z nich i wystawia je na niebezpieczną opiekę dziwnie nowej polityki.
Ostatnio pracujemy nad tym, jak w poważny sposób do zagadnień ekonomii, spaw społecznych i polityki dodać zagadnienia ekologii i architektury. Wydawało się, że powoli wypracowujemy nowe strategie architektury miasta, że następnej fazie cywilizacji architektura dać musi nie tylko funkcjonalność, ale też zrównoważenie i mądrą kulturę środowiska miejskiego. Powstały technologie zamkniętych obiegów powietrza w budynkach, by nie tracić energii. Powstały zaawansowane systemy transportu publicznego, by zredukować ilość indywidualnych samochodów w mieście. Architektura miasta wyzbywać zaczęła się plastiku, by uchronić oceany. Dzisiaj globalna zaraza próbuje odwrócić ten kierunek zmian. Już chcemy raczej otwierać okna niż nadmuchiwać rekuperowane powietrze. Już nie chcemy mieszać się z tłumem w publicznym transporcie. Już znowu oczekujemy, że w przestrzeni publicznej wszystko będzie jednorazowe, plastikowe.
Ale poza wiarą, że ekologiczne trendy powrócą, jest też dobra wiadomość już na dzisiaj. Jazda rowerem nic nie straciła na pandemii! Tyle że na rowery warto przesiadać się już nie tylko z indywidualnych samochodów, ale i z publicznego transportu. Przewrotne. Ale w sieci czytam, że włoskie i amerykańskie miasta już rozpoczęły poszerzanie rowerowych dróg.