Kiedy wjeżdża się na Dolny Śląsk, można odnieść wrażenie, że właśnie zostało się teleportowanym do innej rzeczywistości. Wokół rozciąga się zieleń pól, lasów i łąk, powietrze wydaje się świeższe. Nic więc dziwnego, że to właśnie w tym miejscu Tatiana Michałowska-Szope postanowiła się osiedlić wraz ze swoją rodziną. Nawet jeśli oznaczało to podróż przez niemal całą Polskę!
Pokrzywnik — wieś, w której znajduje się Domnumer10, pozwala złączyć się z naturą tak bardzo, jak to tylko możliwe. W powietrzu czuć zapach drzew, kwiatów i siana. Słychać tylko śpiew ptaków, koncerty owadów i szum liści w gałęziach. Samochody przejeżdżają tędy rzadko, chyba że są to goście Tatiany.
Basia Hyjek: Jak zaczęła się Państwa przygoda?
Tatiana Michałowska-Szope: Dolny Śląsk... to była miłość od pierwszego wejrzenia, bo tylko tu w majówkę nigdy nie było ludzi. Dla większości Śląsk kojarzył się do niedawna tylko z Górnym Śląskiem. Dla nas od zawsze z ciszą, spokojem, niesamowitą architekturą i zielenią. Magiczna Kotlina Jeleniogórska, Góry Sowie... kopalnia nieodkrytych miejsc i tajemnic. Pałace, zamki, wulkany i sztolnie. Złoto i czosnek niedźwiedzi. Nigdy nie chcieliśmy być przywiązani do jednego miejsca. Dolny Śląsk oczarował nas. Stał się częścią naszego życia. Tu nie można się nudzić. Za każdym razem, gdy się tu przyjeżdża, do odkrycia jest coś nowego.
Basia: Skąd pomysł na taki wystrój wnętrz?
Tatiana: Kochamy wszystko, co stare więc chcieliśmy zachować jak najwięcej tego, co ocalało. Drewniane podłogi, schody, kamienne ściany. Odkrywaliśmy, a nie zakrywaliśmy... chcieliśmy pokazać możliwie wszystko to, co wiąże się z historią tego miejsca. Zamiast kłaść tynki, skuwaliśmy je, odkrywając piękne, kamienne ściany. Część domu, w której hodowano zwierzęta, zmieniliśmy w przestrzeń do wypoczynku. Kominek z otwartym ogniem powstał ze starych, piaskowcowych słupków ogrodzeniowych. Kochamy ogień, więc nie lubimy patrzeć na niego przez szybę.
Ponieważ było tu klepisko, podwyższyliśmy salon, wkopując się w głąb. Skuliśmy tynk z sufitu, pokazując cudowny odcinkowy strop ze starych cegieł. Jak dla mnie cudo nie do powielenia. W korytarzu i salonie na podłodze zatarliśmy ręcznie beton tak, jak kiedyś był robiony. W pomieszczeniach roboczych, gdzie nie było oryginalnie drewnianych podłóg, położyliśmy stare, rozbiórkowe deski. Jedno z okien wybraliśmy na wzór, według którego powstały nowe. Na belkach pozostawiliśmy zapiski cieśli, stare gwoździe, haki. Drzwi wewnętrzne oczyściliśmy ze starej farby, niektóre zostawiliśmy czyste, inne pomalowaliśmy.
Domnumer10 przed remontem
fot. Tatiana Michałowska-Szope
Na targach staroci zbieraliśmy wszystko, co może się przydać... klamki do drzwi, klamki okienne, zawiasy, klucze, gwoździe i haki. Płyty kamienne, konewki, stołki, stoły, krzesła, butelki, kosze i dzbanki. Zbieraliśmy i nadal zbieramy... dosłownie wszystko! Ramy łóżek wykonaliśmy ze starych brusów podobnie jak blaty stołów. Wszystkie materiały i meble zdobywaliśmy w okolicy. To była wspaniała podróż w przeszłość.
Basia: Jakie były najtrudniejsze momenty — stary dom na pewno rzucał wiele wyzwań?
Tatiana: Wyzwaniem nie był remont. Wyzwaniem była podróż 500 km bez autostrady remontowaną drogą z małymi dziećmi. Remont domu to była przygoda i przede wszystkim radość, że uda się go uratować. Najbardziej cieszy nas, że on na nowo żyje. Żyje życiem tak wielu osób, rodzin, które chcą tu wracać. Jest w ich wspomnieniach.
Basia: Jak Państwa goście mają się tu czuć?
Tatiana: Cieszą nas te wszystkie szczęśliwe chwile, które to miejsce mogło dać. Bez telewizora z cudownym szmerem traw, gdy leżysz za stodołą. Wieczorne ogniska… spacer na zaporę… na mostek kapitański, świetliki w dzikim wąwozie… wodospad, sarny, krowy i mgły nad polami. Z daleka od miasta. Urządzając to miejsce, chcieliśmy, aby każdy czuł się tu jak w domu. Stare połączone z nowym, surowe, ale wygodne wnętrze domu za miastem… i nadal rośnie tu ta sama, biała porzeczka przy studni.