Dlaczego temat powrotu do klasycystycznej architektury budzi tak duże emocje? I czemu to nie tylko kwestia gustu? Architektura i władza od wieków tworzą nierozłączny duet — nie tylko w formie, ale i w przekazie. A gdy polityka zaczyna dyktować styl elewacji, warto zadać pytanie: co naprawdę stoi za „pięknem” marmurowych kolumn?
Marszczy czoło, kiedy spogląda na prostą, białą bryłę z przeszkleniem w parterze. Co innego, kiedy patrzy na piękną kopułę, monumentalną kolumnadę, może nawet wzrusza się, kiedy myśli o wystawie na temat starożytnego Rzymu. Tradycyjna architektura, to jest to!
Tylko, że ta tęsknota za gzymsami i klasycznym porządkiem nie jest wyłącznie niewinnym zamiłowaniem do estetyki. Często kryje się za nią coś więcej — coś, co socjologowie i krytycy architektury nazywają kompleksem gmachu (Edifice Complex)[1]. Władcy, dyktatorzy, autorytarni liderzy, ale także drobniejsi lokalni notable od dekad rozkochują się w monumentalnych formach — pałacach, świątyniach, budynkach publicznych opakowanych w neoklasyczne kostiumy. Dlaczego? Bo kolumny, łuki, kopuły nie są tylko dekoracją. To symbole władzy, siły i kontroli, czytelne nawet dla tych, którzy nigdy nie studiowali historii sztuki i architektury[2].
Architektura i władza – para nierozłączna?
Wielkie gmachy z historycznym rozmachem komunikują jednoznacznie: spójrzcie, oto trwałość, porządek i potęga. Nowoczesność tego nie oferuje. Surowa, minimalistyczna, często pozbawiona ozdobników architektura modernistyczna nie podporządkowuje się hierarchii. Nie narzuca jednej narracji. Dlatego w oczach wielbicieli monumentalnych stylów jest za słaba, a do tego abstrakcyjna, a już na pewno za mało wzniosła. Nie pozwala na teatr władzy. W wielu krajach, również w Polsce, to zderzenie stylów nie jest tylko sporem estetycznym. Politycy chętnie wykorzystują niechęć do modernistycznych blokowisk i osiedli, przedstawiając je jako relikty „komunistycznego chaosu” lub „bezdusznego modernizmu”, by w kontrze promować „piękne, narodowe” formy — dworki, klasycystyczne elewacje, „styl historyczny”.
Podobne strategie widzieliśmy niedawno w Stanach Zjednoczonych, kiedy administracja Donalda Trumpa wydała rozporządzenie wykonawcze zatytułowane „Promoting Beautiful Federal Civic Architecture” (2020), w którym oficjalnie promowano stosowanie stylów klasycznych i tradycyjnych w nowych budynkach federalnych. Rozporządzenie argumentowało, że architektura modernistyczna i brutalistyczna „nie budzi publicznego uznania” i „obraża estetyczne poczucie Amerykanów”, postulując, by „federalne budynki publiczne były piękne i szanowały tradycyjne dziedzictwo architektoniczne”.
Decyzja ta spotkała się z natychmiastową krytyką środowiska architektów. Amerykański Instytut Architektów (AIA) wyraził „skrajne zaniepokojenie”, podkreślając, że nakaz preferowania jednego stylu architektonicznego ogranicza wolność twórczą i ignoruje potrzeby lokalnych społeczności. I choć 2021 roku rozporządzenie zostało uchylone przez administrację Joe Bidena, to ta historia nie skończyła się. Wręcz przeciwnie — powróciła niczym duch przeszłości. Kiedy Donald Trump po raz drugi objął urząd prezydenta, jednym z jego pierwszych kroków było przywrócenie idei „pięknej architektury federalnej”. Już pierwszego dnia urzędowania podpisał nowe rozporządzenie zatytułowane ponownie „Promoting Beautiful Federal Civic Architecture”, nakazując federalnym instytucjom przygotowanie w ciągu 60 dni rekomendacji, jak wdrożyć politykę faworyzującą style klasyczne i tradycyjne.
Zachodnia fasada Kapitolu. — Wikipedia, Domena Publiczna Architect of the Capitol derivative work: O.J. — United_States_Capitol_-_west_front.jpg, Public Domain,
To nie była tylko decyzja administracyjna — to była kontynuacja politycznego spektaklu, w którym architektura odgrywała rolę czytelnego, symbolicznego komunikatu. Podobnie jak w poprzedniej kadencji, Trump jednoznacznie krytykował nowoczesne style, takie jak brutalizm czy dekonstruktywizm, nazywając je „nieatrakcyjnymi” i „nieoddającymi wartości narodowych”.
Nowe rozporządzenie wpisuje się w szerszą strategię polityczną — próbę narzucenia estetyki jako narzędzia kształtowania tożsamości narodowej, nostalgicznego powrotu do „wielkości”, która w tej narracji ma marmurowe kolumny i złote kopuły. Zgodnie z zapisami dokumentu, administracja miała również zrewidować Guiding Principles for Federal Architecture, wytyczne z 1962 roku. To nie był przypadek ani niewinna próba „upiększenia miast”. To było architektoniczne przedłużenie politycznego projektu, w którym kolumny, symetria i monumentalne fasady miały przywrócić porządek, hierarchię i — przede wszystkim — kontrolę. Modernizm, z jego abstrakcyjnością i egalitarnym przekazem, ponownie stał się wrogiem publicznym numer jeden.
Czym jest „kompleks gmachu” i komu służy?
Władza i architektura od wieków splatają się w tańcu, do którego zaprasza się klasycyzm i rozmach. Monumentalne budowle stają się fizycznym manifestem ambicji i dominacji rządzących. Zamiłowanie do architektury klasycystycznej w kontekście „kompleksu gmachu” jest zjawiskiem, które przewija się przez dzieje ludzkości, odzwierciedlając pragnienie władców i liderów do manifestowania swojej potęgi oraz pozostawienia trwałego śladu w historii. Możemy tu oczywiście przywołać zapędy Mussoliniego i Hitlera, zazwyczaj przytaczane jako najbardziej manifestyczne.
Obaj wykorzystywali architekturę jako narzędzie politycznej narracji i propagandy, świadomie odwołując się do estetyki antyku. Włoski dyktator wznosił budowle takie jak Palazzo della Civiltà Italiana, które miały przypominać o dziedzictwie Cesarstwa Rzymskiego i wpisywać faszystowską ideologię w długą ciągłość historyczną. Przebudowa Rzymu, budowa monumentalnej Via dei Fori Imperiali (biegnąca przez dawne rzymskie fora), kompleksu sportowego Foro Italico czy rozległe wykopaliska archeologiczne nie były jedynie projektami urbanistycznymi – stanowiły narzędzie legitymizowania reżimu poprzez architekturę, która odwoływała się do chwały przeszłości i podporządkowywała ją współczesnej władzy.
Model Große Halle — Wikipedia, Domena Publiczna 146-1986-029-02 / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 de,
By Bundesarchiv
Podobne mechanizmy stosowano w Trzeciej Rzeszy. Hitler, przy współpracy z Albertem Speerem, planował przecież przekształcenie Berlina w monumentalną metropolię Welthauptstadt Germania (niem. Stolica świata Germania), której centralnym punktem miała być gigantyczna Volkshalle (Hala Ludowa). Realizowane projekty, takie jak ogromne Zeppelinfeld w Norymberdze, przebudowana Kancelaria Rzeszy czy Stadion Olimpijski w Berlinie, były podporządkowane logice władzy i dominacji – ich rozmach miał przytłaczać jednostkę i sugerować niepodważalność reżimu.
Styl klasycystyczny, czerpiący z dorobku starożytnej Grecji i Rzymu, stał się narzędziem do kreowania monumentalnych struktur, które miały nie tylko służyć funkcjonalnie, ale przede wszystkim symbolizować autorytet i nieśmiertelność ich fundatorów – czyli znów architektura i władza.
City Beautiful i mit pięknego porządku
Zanim tamte wydarzenia ujrzały światło dzienne, w Stanach Zjednoczonych, na przełomie XVIII i XIX wieku, architektura klasycystyczna była traktowana jeszcze inaczej – stała się wówczas wyrazem aspiracji młodego państwa do nawiązania do ideałów demokracji. Kapitol, gmachy sądów i urzędów federalnych w Waszyngtonie, z ich kolumnadami i symetrycznymi fasadami, miały przypominać o dziedzictwie starożytnych Aten i Rzymu. Zostały przejęte, by legitymizować amerykańską demokrację i stworzyć wizualny pomost między antycznym światem wolnych obywateli a nowoczesnym państwem. Tę samą estetykę przywołała z rozmachem World”s Columbian Exposition w Chicago w 1893 roku — wydarzenie, które wykreowało całą „Białą Metropolię” i zapoczątkowało modę na klasycyzm w przestrzeni publicznej USA.
Pomysł na wystawę narodził się z potrzeby zamanifestowania pozycji Stanów Zjednoczonych jako nowoczesnego mocarstwa i kulturowego lidera u progu nowego stulecia. Oficjalnym pretekstem było (dziś już niefortunne) uczczenie 400. rocznicy wyprawy Krzysztofa Kolumba, jednak nieukrytą ambicją organizatorów było także stworzenie spektaklu, który olśni zarówno amerykańskich obywateli, jak i gości z Europy.
„Wielkie Białe Miasto”| The „Great White City” — To zdjęcie jest dostępne w bibliotece cyfrowej New York Public Library pod cyfrowym identyfikatorem G90F186_170F: digitalgallery.nypl.org → digitalcollections.nypl.org,
Benjamin West Kilburn, 1827-1909 — Fotograf
Na niemal 700 akrach (około 283 hektarach) rozciągających się wzdłuż wybrzeża Chicago, powstało tymczasowe miasto, które przeszło do historii jako White City. Wystawa została ulokowana na obszarze Jackson Park i Midway Plaisance — dwóch przestrzeni zaprojektowanych jeszcze w latach 70. XIX wieku przez słynnego architekta krajobrazu Fredericka Law Olmsteda. Przygotowując teren pod wystawę, Olmsted wraz z zespołem przekształcił te przestrzenie w nowoczesny na tamte czasy sposób: uregulowano grunty, wykopano sztuczne kanały wodne, założono ogrody i wytyczono monumentalne place. W tej scenerii architekci Daniel H. Burnham, Charles B. Atwood oraz sam Olmsted stworzyli wystawowe pawilony inspirowane klasycyzmem — uporządkowane według zasad akademickiej szkoły Beaux-Arts, z osiami widokowymi, symetrią i monumentalnymi fasadami. Efekt był spektakularny. Białe, poteżne fasady pawilonów, rozmieszczone wzdłuż kanałów i szerokich alei, układały się w harmonijną kompozycję, przywołującą na myśl marzenie o idealnym, klasycystycznym mieście z marmuru i światła.
W rzeczywistości elewacje tych gmachów nie były wykonane z kosztownego marmuru, lecz pokryte lekką, nietrwałą sztukaterią zwaną staffem — mieszanką gipsu, włókien konopnych i kleju, nakładaną na drewniane konstrukcje. Dzięki temu możliwe było szybkie i efektowne wzniesienie scenerii, która miała zachwycać odwiedzających, ale nie przetrwać próby czasu.
World”s Columbian Exposition stała się wydarzeniem bez precedensu: przez sześć miesięcy odwiedziło ją ponad 27 milionów osób. Wystawa była pokazem nie tylko technologicznych osiągnięć, ale i wizji uporządkowanego, pięknego miasta przyszłości, w którym architektura miała kształtować obywatelskie postawy i harmonijne relacje społeczne. To właśnie z tej idei wyrosło później zjawisko znane jako City Beautiful Movement — nurt postulujący, że estetyka przestrzeni publicznej ma moc tworzenia lepszego społeczeństwa.
Widok na zachód z Perystylu, Dziedzińca Honorowego i Wielkiego Basenu na Światowej Wystawie Kolumbijskiej z 1893 r. — Wikipedia, domena publiczna; C. D. Arnold (1844-1927);
Choć wystawa ta zapisała się w historii jako spektakularny manifest architektonicznych ambicji, jej kulisy były dalekie od harmonijnego obrazu pięknego White City. W czasie trwania ekspozycji Chicago zmagało się z epidemią ospy, a pod sam koniec miastem wstząsnęło tragedia — zamach na popularnego burmistrza Cartera Harrisona. Niedługo po zamknięciu wystawy większość pawilonów strawił pożar.
Wydarzenia te nie zatrzymały jednak zachwytu, z jakim przyjęto estetyczną wizję wystawy. Wręcz przeciwnie — dysproporcja między narracyjną, spektakularną fasadą ekspozycji a brutalną rzeczywistością miasta podkreśliła w oczach ówczesnych elit potrzebę trwałego, materialnego porządku. To właśnie wtedy narodziło się przekonanie, że architektura i urbanistyka mogą być narzędziem kształtowania ładu społecznego — ideą, która niebawem znalazła swoje odbicie w ruchu City Beautiful. Z perspektywy czasu wystawa i towarzyszące jej dramaty uznaje się również za jeden z wczesnych przejawów zjawiska określanego dziś mianem wspomnianego już kompleksu gmachu — wiary w to, że monumentalne budynki mogą stać się trwałym symbolem potęgi i stabilności władzy, nawet jeśli za ich fasadami kryje się chaos i niepewność.
Ta logika — przekonanie, że estetyka przestrzeni publicznej może przykryć społeczne napięcia i stać się narzędziem porządku oraz politycznej narracji — nie zniknęła wraz z końcem XIX wieku. W kolejnych dekadach powracała w różnych odsłonach, nie tylko w totalitarnych reżimach XX wieku, ale również we współczesnych inicjatywach politycznych, które odwołują się do tej samej idei „uporządkowanego” i prężnego miasta.
Między nostalgią a nowoczesnością: „freedom cities”
Mając tę wiedzę, nie trudno we współczesnych inicjatywach, wspomnianego już Trumpa, dostrzegać pewnego kontynuacji dawnego myślenia. Dość łatwo można ujrzeć działania, w których przestrzeń publiczna ma odzwierciedlać wartości narodu i stanowić narzędzie politycznego przekazu. Wszak w trakcie swojej prezydentury Donald Trump wielokrotnie odwoływał się do tradycyjnej estetyki — zarówno w sferze symbolicznej, jak i praktycznej. W drugiej kadencji powrócił do tematu, powołując zespół ds. upiększania Waszyngtonu. W jego zadania miało wchodzić m.in. odnawianie pomników, federalnych gmachów i parków oraz usuwanie elementów postrzeganych jako „zagrażające” estetyce miasta… na przykład graffiti czy obozowiska osób w kryzysie bezdomności.
Z drugiej strony jednak Trump ogłosił też koncepcję budowy „freedom cities” — nowoczesnych miast, które miały być odpowiedzią na rosnące koszty życia, konkurencję z Chinami i postępujący kryzys mieszkaniowy w Stanach Zjednoczonych.
To zderzenie dwóch, na pierwszy rzut oka sprzecznych wizji – nostalgicznej fascynacji klasycyzującą architekturą federalnych gmachów i futurystycznej wizji „miast wolności”. To właśnie jednak dobrze oddaje szerszą strategię polityczną Trumpa. Z jednej strony opowiadał się za odrzuceniem modernistycznych nurtów, takich jak brutalizm czy dekonstruktywizm, twierdząc, że są „nieatrakcyjne” i pozbawione uniwersalnego uroku. Jednocześnie jednak z entuzjazmem promował koncepcję budowy od podstaw nowoczesnych metropolii wyposażonych w technologie przyszłości, takie jak latające samochody. „Freedom cities” miały być przestrzenią innowacji i minimalnych regulacji, miejscem dla tych, którzy chcą realizować amerykański sen na nowych zasadach.
Pozorna sprzeczność między odrzuceniem nowoczesnych stylów architektonicznych a wiarą w nowoczesność technologiczną staje się zrozumiała, gdy spojrzymy na nią przez pryzmat politycznej narracji Trumpa. W symbolicznym centrum, w sercu władzy – jakim jest Waszyngton – miało dominować to, co odwołuje się do tradycji i narodowej dumy. Na peryferiach zaś, z dala od Kapitolu, można było pozwolić sobie na futurystyczne eksperymenty i budowanie „miast przyszłości” od zera. Ten rozkrok między przeszłością a przyszłością, nostalgią a innowacją, nie był przypadkiem, lecz świadomą strategią odwołującą się do dwóch silnych tęsknot amerykańskiego społeczeństwa: za stabilnym, „pięknym” porządkiem i za nieograniczoną możliwością indywidualnego rozwoju. To właśnie współczesna „architektura i władza”.
Architektura jako komunikat polityczny
Współczesna polityka architektoniczna, sięga po różna symbole porządku, siły i ciągłości historycznej. Architektura wszak może służyć również jako narzędzie propagandy i budowania wizerunku narodowego. Sam Burj Khalifa w Dubaju, najwyższy budynek świata, jest nie tylko osiągnięciem inżynieryjnym, ale przede wszystkim komunikatem o globalnych aspiracjach i bogactwie emiratu. Podobnie miasto Aszchabad w Turkmenistanie, z jego marmurowymi fasadami i złotymi posągami, ma kreować obraz prosperity i nowoczesności, maskując jednocześnie autorytarne rządy i problemy społeczne kraju.
Pewne dziedzictwo wciąż powraca — w nowych odsłonach, z nowymi celami, lecz opartymi na tej samej wierze w to, że estetyka przestrzeni, ograniczenia i zezwolenia to nie tylko kwestia smaku, lecz polityczna deklaracja. Chyba miał rację Reinhold Martin, profesor architektury na Uniwersytecie Columbia, który powiedział w 2020 r. dla The New York Times: „Dekret wykonawczy nie ma znaczenia. To próba wykorzystania kultury do wysyłania zakodowanych wiadomości o białej supremacji i hegemonii politycznej”.
Magdalena Milert
[1] Sudjic, D. (2005). The Edifice Complex: How the Rich and Powerful Shape the World. London: Penguin Books.
[2] Vale, L. J. (2008). Architecture, Power and National Identity (2nd ed.). London: Routledge.