Przykłady betonozy w polskich miastach i problemy będące ich efektem, wyrastają jak grzyby po deszczu. Niedawno pisaliśmy o zabetonowaniu skweru w Janowie Podlaskim, gdzie podczas jego oficjalnego otwarcia, goście nie mieli gdzie schować się przed palącym słońcem. Na brak cienia i roślinności skarżą się też mieszkańcy Żywca. W wyniku rewitalizacji rynku wycięto tam wszystkie duże drzewa. Burmistrz znalazł jednak „rozwiązanie” problemu. Kazał postawić w rynku kolorowe donice z kwiatami i młodymi drzewami — mają tworzyć strefę relaksu i dawać cień. To jednak nie rozwiązanie, a jedynie jego marna imitacja.
Niechlubna lista polskich miast — przykładów betonozy i rewitalizowania przestrzeni publicznych pomijających konsultacje społeczne i kryzys klimatyczny — sukcesywnie się powiększa. Co prawda, rewitalizacja rynku w Żywcu z betonem w roli głównej nie jest najświeższym przykładem — bo zakończyła się kilka lat temu — jednak jej negatywne efekty są bardzo dokuczliwe i bardzo na czasie.
Rynek w Żywcu przed rewitalizacją (2014 rok)
© UM Żywiec
skutek betonowej rewitalizacji — mieszkańcy potrzebują drzew i cienia
W ostatnich dniach zrobiło się głośno o geście, jaki wykonał burmistrz Żywca, który — jak twierdził — był odpowiedzią na prośby mieszkańców, którzy skarżyli się na brak cienia w rynku i stref relaksu, gdzie dominowałaby zieleń. Duże drzewa zniknęły z żywieckiego rynku w efekcie rewitalizacji rozpoczętej w 2015 w ramach zadania „Nowoczesna strefa turystyczna na cele imprez kulturalno-sportowych w centrum Żywca”.
Co prawda projekt rewitalizacyjny, realizowany przez Firmę Usługowo-Handlową Maciej Dobosz, zakładał zasadzenie nowych drzew wokół placu rynkowego, ale do tej pory pojawiły się one w nieznacznej liczbie. Poza tym, do drzewa młode — nie zapewnią tyle cienia, ile faktycznie potrzeba. Efekt rewitalizacji rynku w Żywcu jest taki, że mieszkańcom brakuje zieleni, cienia i strefy odpoczynku w towarzystwie drzew, co permanentnie podkreślają choćby w social mediach. Informacje te dotarły w końcu do burmistrza Żywca, Antoniego Szlagora, który postanowił problemowi przeciwdziałać...
Wsłuchując się w wiele Państwa głosów, że nasz piękny żywiecki rynek powinien mieć więcej zieleni i być bardziej kolorowy, postanowiliśmy — śladem innych polskich miast — utworzyć na nim Strefę Relaksu — napisał w ubiegłym tygodniu na facebookowym profilu Antoni Szlagor dodając zdjęcia donic z kwiatami i niewielkimi drzewami.
Jednocześnie zasugerował mieszkańcom, że to nowa strefa relaksu w rynku, gdzie będzie można znaleźć trochę cienia.
Pod postem burmistrza ruszyła lawina komentarzy, głównie krytycznych. Wielu ich autorów oceniało pomysł jako kiczowaty i nieprzynoszący zamierzonych efektów.
Kicz koszmarny, marnotrawienie pieniędzy, zero cienia, gotujace sie rachityczne drzewa, mycie betonu woda pitna ktora trzeba oszczędzać, zamiast myślenia efekciarstwo — napisała Ania Datko.
Drzewa w doniczkach. Żywiec nie idźcie w tym kierunku!!! — skomentowała Magda Przygodzka.
Podobnych reakcji było znacznie więcej.
Burmistrz, co prawda, bronił się, wskazując na fakt, że wokół rynku zasadzone są młode klony, ale na marne.
Młode klony wokół rynku
© UM Żywiec
Kwiaty i drzewa w donicach nie zastąpią dużych drzew, dających cień i wykazujących właściwości wchłaniania zanieczyszczeń. A donice, nawet jeśli będą stylowe, designerskie i nowoczesne, nie sprawią, że mieszkańcy poczują się jak w strefie relaksu.
„Rozwiązanie” burmistrza Szlagora to marna i nieskuteczna odpowiedź na realne potrzeby mieszkańców. To również przykład lawiny negatywnych efektów, jakie pociąga za sobą rewitalizowanie przestrzeni publicznych kosztem zieleni. Pytanie tylko: w imię czego?