Dziś w ramach kontynuacji zapowiedzianego cyklu na temat polskich miast, który rozpocząłem dość optymistycznym materiałem o Lesznie, udamy się z pasjonującą wizytą do miasta, które udowadnia, że nawet nie mając pomysłu, ale dzięki swojej konsekwencji i zaangażowaniu oraz niewielkimi siłami można w tym kraju zrobić mało i osiągnąć bardzo niewiele nie realizując przy tym żadnych wymiernych celów. Witamy w Chełmnie, najbardziej zabytkowym polskim mieście, które dzięki zastosowaniu przemyślanej marketingowej technologii „stealth” brnie z mozołem przez życie poza zasięgiem radarów jakiejkolwiek turystyki, która mogłaby dźwignąć to miasto z obecnego „niebytu” do rangi jednej z większych atrakcji naszego kraju. Niestety dzisiaj będę musiał się trochę poznęcać, ale mam nadzieję, że męczarnie, przez które zaraz przebrniemy, wnikając coraz bardziej w przykre meandry lokalnej polityki Chełmna, pozostawią nas, a przede wszystkim władze Chełmna, z nadzieją i motywacją do nowej lepszej pracy, bo szanse i oczekiwania są przed tym miastem wielkie.
Na swoim profilu wspominałem już o tym mieście parokrotnie, sam zresztą kilka razy je odwiedziłem i za każdym razem towarzyszyła mi jedna myśl, która, po zrozumieniu już czym tu dysponujemy, nasunąć się musi. Mianowicie, jakąż to niezwykle potężną klątwę rzucił ktoś na to miasto, że w kraju, w którym jednocześnie jako super atrakcję potrafimy sprzedać „najdłuższą deskę świata”, nie potrafimy wypromować takiego miasta, jakim jest Chełmno.
Zacznijmy może jednak od tego, gdzie w ogóle ono leży i czymże dysponuje. Bo może się mylę albo, może takich miast jest w tym kraju na pęczki? Oceńcie sami.
fragment panoramy Chełmna
fot.: Jerzy Strzelecki | Wikimedia Commons © CC BY 3.0
Tak więc Chełmno jest unikatowe, bo ma gotycki kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny… ziew. E tam. Do widzenia. Co w tym niezwykłego? Żartowałem, ma sześć gotyckich kościołów. To powinno już w was wyzwolić pewne zdziwienie. Przypomnijmy, że nie mówimy tu o mieście wielkości Poznania, a miasteczku liczącym jedynie 18 tysięcy mieszkańców i licznik wciąż spada. Aby to ująć bardziej obrazowo, to miasto ma więcej gotyckich kościołów niż super turystyczny i znany w całej Polsce Sandomierz nad Wisłą i to skupionych na mniejszym obszarze. Ba! Ma nawet więcej średniowiecznych kościołów niż pobliski Toruń czy Bydgoszcz, które są znacznie większe, a przecież równie historyczne.
Chełmno, Miasto Zakochanych, Kościół Rzymskokatolicki pw. Wniebowzięcia NMP
fot.: Paweł Mrozek
Chełmno, Miasto Zakochanych, kościół Rzymskokatolicki pw. Św. Jakuba Starszego i Św. Mikołaja
fot.:: Paweł Mrozek
W zasadzie Chełmno pod względem gotyckiej architektury wśród Polskich miast, bez wysiłku i z palcem w nosie, mieści się w top 10, zresztą na kościołach jego zabytkowość się nie kończy. Jest otoczone pełnym pierścieniem murów obronnych, z cennym zespołem bramnym i tak na oko licząc z blisko osiemnastoma, lepiej lub gorzej zachowanymi basztami. Warto dodać, że jeden z wymienionych kościołów (pod wezwaniem Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty) wraz z zabudowaniami klasztornymi stanowił wpleciony w linię murów obronnych zamek, który bronił całego miasta. Jest to pewną wskazówką, żeby zrozumieć, dlaczego to miasto jest tak niezwykłe, ale o tym później. Kościół ten jest też niezwykły z innego powodu — jest chyba jednym z najmniej obfotografowanych zabytków tego kraju i aby się do niego dostać, trzeba rozwiązać absolutnie niewiarygodny rebus.
Chełmno, Miasto Zakochanych, Kościół św. Jana Ewangelisty i Jana Chrzciciela
fot.: Pko | Wikimedia Commons © CC BY 2.5
Chełmno, Miasto Zakochanych, kompleks dawnego klasztoru Cysterek i Benedyktynek, obecnie Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia; klasztor obronny wraz z Kościołem św. Jana Ewangelisty i Jana Chrzciciela
fot.: Paweł Mrozek
Aaa… czy wspomniałem, że Chełmno leży na szczycie góry? Stąd też w zasadzie jego nazwa, która dobitnie świadczy o tym, jakimi krajobrazowymi walorami dysponuje. Mówiąc dokładniej, Chełmno leży na wzgórzu, na zboczu skarpy nadwiślańskiej. O tym, że miasto prawie z każdej strony otaczają strome zbocza, można się zresztą przekonać samemu, bo sporą część murów obronnych tego grodu da się obejść podczas niezwykle malowniczej wycieczki po okalającym miasto parku.
Chełmno, Miasto Zakochanych, rynek Starego Miasta wraz z ratuszem
fot.: Paweł Mrozek
obecnie w Chełmnie jest mniej więcej 10 razy więcej lokali gastronomicznych, niż gdy byłem tu parę lat temu, łatwo to zresztą policzyć, bo wtedy był jeden
fot.: Paweł Mrozek
Ponadto, a może przede wszystkim, Chełmno ma rynek, na którym władze od czasu do czasu organizują festyn, zbierając wszystkich mieszkańców do kupy i przeprowadzając symulacje tego, jak mogłoby to wyglądać na co dzień, gdyby przyjechali tu kiedyś jacyś turyści. Na tym rynku znajduje się świetnie zachowany renesansowy ratusz, o wyglądzie typowym dla południowej Polski, ale na północy absolutnie niespotykanym. Na dokładkę zaś, jakby komuś było mało, to Chełmno ma (tuż po drugiej stronie Wisły) sąsiada w postaci Świecia, które dysponuje, tak dla jaj, swoim własnym nielichym zamkiem oraz obronnym gotyckim kościołem w zasadzie ufortyfikowanym tak samo, jak zamek, więc jeżeli ktoś ma świra na punkcie zamków i średniowiecznych warowni, to nigdzie indziej w tym kraju nie uświadczy takiego natłoku fortyfikacji z tego okresu na tak małym obszarze.
na pierwszym planie Kaplica Św. Marcina i mury, na dalekim planie: Kościół Rzymskokatolicki pw. Św. Ducha; romantyczna mgła w powietrzu dodająca mistycznego uroku to palenie śmieciami w piecach
fot.: Paweł Mrozek
ciąg spacerowy wokół murów obronnych
fot.: Paweł Mrozek
A wszystko to w zasadzie nietknięte zębem czasu i wojen. Stoi tam jakby wylądowało prosto z jakiegoś równoległego wymiaru, w którym tych terenów nie zaorały niezliczone wojny. Te zaś w naszym świecie przetaczały się z północy na południe i ze wschodu na zachód, robiąc z reszty północnej Polski tłuczeń do podbudowy dróg. Jednak tego miasta nigdy w całej jego historii nie tknęły. Było ono bowiem prywatnym miastem należącym do dóbr kościelnych. To w średniowieczu, gdy przewalały się tu wojny Polski z Zakonem Krzyżackim, działało jak pole siłowe na obie armie. W tym konflikcie żadna ze stron nie zamierzała podpaść papieżowi, bo byłby to strzał w stopę, mimo że miasto miało wybitne warunki obronne i byłoby łakomym kąskiem dającym na tym obszarze lokalną przewagę. Taka polityczna ochrona jednak już w czasie wojen z protestancką Szwecją nie miała żadnego znaczenia, a wręcz przeciwnie — tłuste miasto kościelne dla najeźdźcy musiało być kuszącym łupem. Tak się jednak nie stało, bo Szwedzi nie docenili wytrzymałości średniowiecznych fortyfikacji na szczycie góry oraz determinacji jego obrońców. Mimo oblegania miasta przez kilka miesięcy odeszli z niczym, co jest znakomitą wiadomością dla nas, zważywszy na to, jaką ruinę pozostawili po sobie w całym kraju.
Czasy zaborów dla Chełmna jako miasta były udane ale dla Polskiej ludności już nieco mniej. Mimo wielkiej industrializacji, która zaszła w tym okresie, miasto przetrwało te przemiany z w zasadzie niewielkim uszczerbkiem. W tym okresie zburzono niektóre bramy, które utrudniały wjazd do miasta.
Jednak najbardziej niezwykłe wydarzenie w historii Chełmna miało miejsce pod koniec II wojny światowej. Przez północną Polskę przetoczył się niczym walec Drugi Front Białoruski w swym marszu na Berlin, wprost dziesiątkując wszystkie historyczne miejsca, do których dotarł, pozostawiając po sobie głównie gruz na przyszłą odbudowę Warszawy. Przetoczył się wszędzie, poza jednym miejscem. Poza Chełmnem, gdzie front się zatrzymał, a lokalny dowódca wojsk radzieckich poczekał, aż Niemcy opuszczą miasto i zajął je bez walk. Następnie, żeby było jeszcze dziwniej, Armia Czerwona nie z robiła tego, co zazwyczaj robiła, czyli weszła, nasrała i wszystko, co się dało ukraść, wywiozła, tylko — dla odmiany — nie tknęła nikogo i niczego. Zamiast tego do Chełmna powrócili polscy duchowni, podali sobie rękę z Niemieckimi, a ci zostawili im wszystkie klucze i wyjechali.
W ten oto sposób zdarzenie historycznie — prawdopodobne jak jeden na milion — wydarzyło się i wszystko to przeszło bezboleśnie w Polskie ręce i przertwało. Jak zawsze zresztą w historii tego miasta i jak prawie nigdy w historii miast dookoła. Wszystko to sprawia, że Chełmno stoi dziś jak samotny skalny ostaniec w Arizonie, który oparł się erozji czasu.
Brama Grudziądzka
fot.: Paweł Mrozek
ulica Dworcowa, Urząd Miasta Chełmno
fot.: Paweł Mrozek
Oczywiście, zanim popędzicie podziwiać to Polskie Carcassonne, muszę nadmienić, że chyba najwięcej szkód temu miastu wyrządziły parokrotna wymiana ludności i kilkadziesiąt lat komuny z biedą powojenną na czele. Co więcej, tak wielką liczbę zabytków bardzo trudno było utrzymać w tak małym mieście i przy tak wielkich potrzebach odbudowy całego kraju. Jednak nawet jeżeli wiele z nich wymaga dziś nieco troski, wszystko to poprostu tam jest i dalej stoi.
Przyznam się szczerze, że nie zabrałem się za ten tekst wcześniej, głównie dlatego, że gdy byłem tam pierwszy raz miasto, przedstawiało sobą taki marazm i rezygnację, że wolałem poczekać, aby przekonać się, czy ten pacjent w ogóle przeżyje. W dodatku całkowicie rozbiła mnie i wyprostowała moje fałdy na korze mózgowej jego błyskotliwa strategia marketingowa. Wiedząc już teraz, czym Chełmno dysponuje, w życiu nie zgadną Państwo, jak brzmi jego hasło reklamowe.
Wpierw jednak mały eksperyment. Poprosiłem czat GPT o stworzenie na podstawie mojego opisu Chełmna jego pięciu haseł reklamowych. Oto one.
„Chełmno — odkryj magię gotyku”.
„Chełmno — niezwykły gród, który przeniesie cię w czasie!”.
„Zapraszamy do Chełmna — miasta pełnego historii i legend!”.
„Witamy w Chełmnie — gotyckie skarby w sercu Polski!”.
„Chełmno — miejsce, gdzie czas się zatrzymał, a historia zachowała swój blask!”.
Jeżeli te hasła wydają się Państwu czerstwe, to co powiecie o „Chełmnie — Mieście Zakochanych”? Tak to miasto swoim randomowym hasłem wyciągniętym z podręcznika „Samorząd lokalny dla opornych” mówi o stopniu nieograniania tych którzy to hasło wymyślili więcej niż oglądanie jego sennych uliczek i zamkniętych na cztery spusty zabytków.
urobek 30 lat promowania miasta nietrafioną kampanią da się dziś skapitalizować na złomie za jakieś kilkadziesiąt złotych
fot.:: Paweł Mrozek
Pokazuje to również inny fenomen. To, jak bardzo można oślepnąć i zobojętnieć na skarby, na których się wprost siedzi. Wyobrażam sobie tę rozkminkę przed laty w urzędzie. Przy stole siedzi proboszcz, burmistrz, komendant i prezes lokalnej spółdzielni mieszkaniowej i ciężko myślą podwijając wąsa i popijając sypaną kawę ze szklanek w wiklinowych koszykach.
— No nie da się ukryć panowie, że nasze miasteczko jest dość biedne i w dodatku jeszcze ten Balcerowicz. Musimy zrobić coś, aby ten los nasz odmienić. Od razu zaznaczam, że za dużo to nas nie może kosztować.
— A ile na to mamy?
— Po odjęciu kosztów stałych mniej więcej nic.
— No to mam pomysł. Możemy wymyślić hasło promocyjne miasta. Taką naszą myśl przewodnią, która podkreśli charakter tego miasta i przyciągnie pieniądz.
- Dobrze mówi. Tylko żebyśmy jeszcze wiedzieli jaki ten charakter jest. Zastanówmy się, co tak właściwie mamy...
— No jest areszt… ale to eee… no i mamy jednostkę wojskową…nie?… a ok. No to jest też rynek i skarpa, i Wisła, Wisła trochę obok jest.
— Wisła nie, bo nad Wisłą śmierdzi z celulozy w Świeciu.
— No to mamy jeszcze szpital i cmentarz…
— Dość! Litości! Wystarczy. To na nic. No niestety panowie, trzeba sobie to powiedzieć jasno i wyraźnie. Paryżem niestety nie jesteśmy.
— Genialne!!!
— Co? „Chełmno – Paryżem nie jesteśmy?”
— Nie. Paryż miasto zakochanych. Chełmno miasto zakochanych. Proste? Proste. Będziemy jak Paryż, a turyści będą walić do nas drzwiami i oknami.
— Doskonałe. Zapisuj pan, szybko, szybko, zanim wyleci z głowy. Chełmno miasto… jak to szło? Aa… miłości… nie... znaczy zakochanych… ej, a może miłości lepiej?
— Nie, bo to się ze seksem kojarzy.
— No dobra to zakochanych. No cyk pyk i jest. I co panowie? Takie to trudne to było?
Urobek tej całej promocji po trzech dekadach to jedna ławka w parku obwieszona zardzewiałymi kłódkami oraz utrwalenie swojej pozycji „białej plamy” na mapie rozpoznawalnych, atrakcyjnych samorządów. Winszować.
I po tym wszystkim właściwie to można by tu teraz opuścić z powrotem kurtynę, zgasić światło i zapomnieć o tym mieście. A Chełmno w tym swoim trybie na standby'u trwałoby przez kolejne wieki bez potrzeby interwencji, co zresztą dla zachowania jego zabytkowego charakteru i układu przestrzennego może byłoby nawet korzystne. A ja za kolejnych kilka lat znów mógłbym pośmiać się z ławeczki i zardzewiałych kłódek. Tak jednak się nie stanie bo takie czasy się skończyły. Polska ekonomicznie się rozwija, gospodarka rośnie, a tryby mozolnie przenikających do ekonomii zasad zrównoważonego rozwoju zaczęły powoli, lecz nieubłaganie pompować pieniądz w dół Polskiej piramidy do wszystkich samorządów, nawet tych, które tak jak Chełmno zapierały się przed nim rękom i nogami. Miasto zakochanych, chociaż pewnie wolałoby zrobić największe we wszechświecie serce z róż, dostało nieoczekiwanie pieniądze na rewitalizację i tak się zaczęło. Uliczka po uliczce, dom po domu, zaczęło pięknieć i stawać na nogi, a wraz z tym rozwojem nieuchronnie zbliżamy się do typowych związanych z nim szans i zagrożeń, przed którymi stoi dziś Chełmno.
Tej szansie i zagrożeniu na imię „Dawna jednostka wojskowa” oraz plany skeszowania najbardziej atrakcyjnej nieruchomości w promieniu co najmniej 50 kilometrów. Aby zrozumieć, o czym mówię, musimy przyjrzeć się układowi przestrzennemu Chełmna.
poglądowy układ przestrzenny miasta z podziałem na najważniejsze obszary
© Paweł Mrozek
Wzgórze, na którym znajduje się miasto i na którym mieszka lwia część jego mieszkańców, składa się z trzech głównych części. Nowego Chełmna wyrosłego w naturalny sposób ze starych przedmieść wzdłuż drogi prowadzącej do głównej bramy wjazdowej, leżącego za nią (na najwyższej części wzgórza) Starego Miasta oraz — na najdalej wysuniętej części wzgórza i zarazem w będącej jego najbardziej widokowo eksponowaną częścią — dawnej jednostki wojskowej, która znajduje się na terenie przedwojennych koszar.
Przyznam się Państwu, że gdy czytam takie doniesienia jak to, że miasto podpisało umowę ze zwycięzcą przetargu — „Zakładem Usług Rolniczych Zbigniew Nogalski” — na zadanie realizowane w formule „zaprojektuj i wybuduj” na najbardziej atrakcyjnym terenie w mieście i, że jest to pierwsza tak duża i poważna inwestycja od stu lat, to odruchowo dostaję gęsiej skórki. Brzmi to, jak początek jednego z wielu thrillerów inwestycyjnych, których w mych kronikach Stu Lat Planowania jest już bez liku. Przeglądanie miejskich dokumentów, w tym dotyczących rewitalizacji w poszukiwaniu jaskółek nadziei i dobrych intencji, wcale mnie nie uspokaja. Z diagnozy stanu miasta wynika wprost, że Chełmno to jeden wielki dom pomocy społecznej, kapitał społeczny to niezbadana czarna dziura i ekstrapolacja danych wojewódzkich. Nie ma prawie nic o strukturach funkcjonalno-przestrzennych, a słowo „środowisko” pojawia się w tej diagnozie trzy razy w kontekście „pomocy środowiskowej”.
Strategia rozwoju miasta nie jest lepsza, w dodatku skończyła się na roku 2020, ale i tak nie ma sensu do niej zaglądać, bo odwołuje się do działań i pomysłów z początku wieku. W opisie kształtowania ładu przestrzennego będącym mocno atroficzną formą literacką, zamiast o ładzie przeczytamy jakieś nudy będące optycznym wypełniaczem o opadach średniorocznych, która znalazły się tam tylko w wyniku przekonania autorów o tym, że nikt nigdy tego dokumentu nie przeczyta. W skąpym wątku, który powinien być sednem tej strategii, czyli „Wizja i Misja” czytamy, że priorytetem miasta jest przyciągnięcie strategicznego inwestora, który mógłby wpłynąć na wizję miasta. Sorry, ale trzęsę się, jak coś takiego czytam. To nie inwestor ma mieć pomysł na Chełmno. To Chełmno musi mieć pomysł na siebie. Ale wiecie co? Po co ja mam się tym katować. Zapytajmy ChatGPT, co myśli o tym dokumencie. W końcu jest on przede wszystkim modelem językowym i analizowanie tekstów to jego podstawowe zajęcie.
co myśli sztuczna inteligencja o administracyjnych płodach inteligencji naturalnej?
© Paweł Mrozek
Ufff. Co nie? Lekko nie jest, przyznacie.
To naprawdę nie jest przyjemne wam powiem. Z jednej strony, widząc szanse rozwojowe stojące przed Chełmnem, tak strasznie pragnę wierzyć, że im się uda. Jednocześnie jednak wiem, że zabawa takim obszarem jak koszary, terenem, który dla gospodarki tego miasta jest nawet większym skarbem niż te wszystkie zabytki, to przy braku inwestycyjnego doświadczenia i obycia władz z deweloperami, igranie z ogniem nad beczką prochu. Panoramę Chełmna można schrzanić raz na zawsze jednym głupim strzałem. Wystarczy, że negatywna koniunktura demograficzna się odwróci na chwilę, promocja miasta zatrybi, a doskonałe położenie zrobi swoje, bo przy cenach nieruchomości w tym mieście grono inwestorów skłonnych do poniesienia pewnego ryzyka wcale nie musi być małe. Boję się też, że w tak małym mieście potencjał tego terenu można całkowicie zmarnować w poczuciu towarzyszącej mieszkańcom euforii, że miasto zaczyna się nagle rozwijać po latach stagnacji.
Mając na uwadze wcześniejsze dokumenty i specyfikę tego typu przedsięwzięć w naszym kraju przyznam się, że z duszą na ramieniu podszedłem do lektury miejscowego planu, który miasto sporządziło dla części koszar. Może właśnie dla tego nie doznałem szoku. Przeglądając ten plan, nawet odetchnąłem nieco z ulgą. Na szczęście nie dostrzegam w nim jakichś wyraźnych mankamentów, które już teraz powinny uruchomić syrenę alarmową w mojej głowie, czegoś, co definitywnie skreślałoby szanse tego miasta po zrealizowaniu inwestycji. Ale plan ten też na razie dotyczy głównie zabytkowej, gęsto zabudowanej części koszar, w której nie nastąpią na szczęście żadne dramatyczne przekształcenia przestrzenne.
rysunek Miejscowego Planu Zagospodarowania części obszaru dawnych koszar
© Urząd Miasta Chełmno
Wizja rozwoju zawarta w tym planie jest jednak nieco rozczarowująca. Plan podyktowany jest potrzebą znalezienia nowych mieszkań komunalnych głównie przez dobudowę nowych bloków, a w historycznych budynkach koszar realizacją usług społecznych, co jest bardzo ważne i potrzebne, ale nie ma w nim nic ponadto. Z całej dawnej jednostki wojskowej wycięto tylko tyle, ile potrzeba na realizację bieżących potrzeb rewitalizacyjnych, zamiast zastanowić się nad kompleksową wizją całości terenu. To trochę zdradza brak świadomości włodarzy tego, jak ważny jest to teren i jak kluczowy z punktu widzenia tego mitycznego inwestora strategicznego, którego niby poszukują. Zamiast potraktować całość jak nową przyszłą dzielnicę miasta, którą można by już teraz zaplanować i tą spójną wizją kusić inwestorów aż do skutku, choćby realizacja miała trwać dziesięciolecia, traktuje się ten teren trochę jak bochen chleba, z którego powoli kroi się kromki dla głodnych wedle potrzeb chwili. Patrząc na ten plan, aż chce się zawyć do księżyca „Hotel z centrum konferencyjnym by się przydaaaałłłłł!!!”. Miasto jest wręcz do tego idealne. Jest piękne, kompaktowe i malowniczo położone, a do tego rzut beretem od świetnie rozwijającej się aglomeracji Bydgosko-Toruńskiej, która liczy prawie 900 tysięcy mieszkańców i bez trudu, nawet ziewnięciem, może napełnić żagle takiego miasta jak Chełmno. Ja tym nie odkrywam Ameryki, bo wystarczy popatrzeć na dość blisko znajdujący się Gniew, gdzie takie rozwiązanie zadziałało jak marzenie. W porównaniu z jednym z najbardziej depresyjnych miast nad Wisłą, którym było jeszcze kilkanaście lat temu, dziś tryska zdrowiem i optymizmem. W Chełmnie, mieście zakochanych, miłość do własnej przestrzeni jest ślepa, a powinna być pragmatyczna. Deweloperzy, którzy tu kiedyś przyjdą, będą liczyć kasę, a nie pocałunki i przytulaski. Ich miłość do tego miasta będzie wyrachowana, a ich związek z nim będzie związkiem z rozsądku. Miasto też powinno wreszcie dojrzeć i zaplanować swoją przyszłość.
Mam apel do władz Chełmna. Macie złoty róg obfitości. Zabytki, których nie ma nikt w tej części Polski, rzut beretem do drogi S5 i autostrady A1 oraz bajeczną nieruchomość o potencjale małej dzielnicy w centrum miasta, która dobrze zagospodarowana może być turystycznym Eldorado i stać się motorem napędowym miasta oraz jego źródłem bogactwa dla wszystkich jego mieszkańców do piątego pokolenia w przód. Chełmno jest w gotowości bojowej jak rakieta Patriot na wyrzutni, ale zachowuje się, jakby zupełnie nie było tego świadome. Jestem wręcz pewien, że ktoś kiedyś przyjdzie i jednym strzałem skeszuje ten kapitał, bo będzie miał wizję swojego interesu, której wy nie macie, a miastu zostanie tylko talerz do wylizania po tej biesiadzie. Ale może być też inaczej, jeżeli już dziś miasto wczuje się w rolę gospodarza, zapraszając te pieniądze do gry według własnych reguł dobrze przemyślanego partnerstwa publiczno-prywatnego. Patrząc tylko przez pryzmat społecznych potrzeb mieszkańców albo tylko przez pryzmat pomysłów inwestorów nie ma szans na stworzenie tu czegoś, co przyniesie miastu korzyść. Aby wypracować nową wartość, trzeba znaleźć obszary wspólne interesów wszystkich graczy, ale aby to osiągnąć, trzeba całkowicie zmienić swoje myślenie z „czekającego na cud” na „poszukiwacza cudów”. Aby to zrobić trzeba jedna chyba wrócić do początku i hasła marketingowego, które nie daje mi spokoju.
Ludzie! Unikalność, wielka, innowacyjna, gigantyczna unikalność!!! W zachwalaniu swoich zalet każda gmina w tym kraju wykrzykuje to słowo, waląc przy tym w bęben i potrząsając tamburynkiem. Wszystko w tym kraju jest unikalne, regiony są unikalne, unikalne środowisko, unikalna kultura, unikalna architektura, unikalne położenie, unikalne walory rekreacyjne, unikalny folklor, unikalna historia. Tymczasem brutalna prawda jest taka, że wszystko w tym kraju najczęściej wygląda jak Kutno „Miasto XD róż”, a unikalne tak naprawdę jest w tym wszystkim jedynie podejście do promocji własnej gminy. W odróżnieniu od praktyk z cywilizowanego świata jest skoncentrowane na działaniach skierowanych do własnych mieszkańców zamiast na zewnątrz, gdzie miałyby one sens i mogły przynieść jakiś skutek. Chełmno „Miasto zakochanych” to właśnie takie hasło „Do wewnątrz”, marketingowe placebo, które nic nie pomoże, a jego sens jest tylko taki, że pacjent w tym hospicjum ma się lepiej poczuć i nie myśleć o beznadziei. Nie jest unikalne. Każde miasto w tym kraju jest miastem zakochanych w sobie, nawet Kutno — miasto róż.
typowe polskie Kutno — cała Polska na jednym obrazku
© Google Maps
Tymczasem Chełmno dla odmiany naprawdę jest unikalne, tylko mimo oczywistych walorów historycznych i zabytkowych ta unikalność wcale nie jest dobrze zidentyfikowana, co postaram się zaraz wyjaśnić. Chełmno nie jest przede wszystkim w stanie się odnaleźć na mapie historycznych i kulturowych regionów kraju. To podobny problem, jak to, czy Gdańsk to Kaszuby, albo czy Warszawa to Mazowsze. Wykuty po wojnie przez akademików podział na historyczne regiony etniczne oparte o kulturę wsi zagina się jak czasoprzestrzeń w czarnej dziurze, gdy przychodzi mu do klasyfikowania miast, które często w nikłym stopniu do tej kultury przynależały. Jednak fakt, że miasta najczęściej same w sobie nie tworzą kulturowych regionów i nie da się takimi regionami pokryć całej mapy, czyni taką ideę mało atrakcyjną z metodologicznego punktu widzenia. Tymczasem Chełmno to nie są Kujawy ani Kociewie, ani tym bardziej Żuławy czy Mazowsze. Przez to jest też pomijane w promocji tych regionów jako ich wartość, bo nie wydobywa interesujących i charakterystycznych dla tych regionów cech. I nic w tym złego. Istnieje inny klub do którego należy Chełmno. Jego dawna zamożność i samo położenie już mówią wprost, do jakiego „unikalnego regionu” Chełmno przynależy. To region, którego nie tworzyły obszary. Ten region to dolny bieg Wisły i wszystkie jego Hanzeatyckie miasta, które się nad nią znajdują na stromych skarpach, wznosząc swoje monumentalne średniowieczne fortyfikacje i spichlerze. Te miasta miały ze sobą i ze światem większy kontakt niż z regionami, na peryferiach których leżały. Wyszogród, Płock, Włocławek, Toruń, Bydgoszcz, Chełmno, Świecie, Grudziądz, Nowe, Gniew i Tczew. Nawet nie licząc Gdańska i Elbląga, był to region, który skupiał w sobie ogromną ilość bogactwa i kulturalnego życia Rzeczypospolitej. Te miasta traktowane każde z osobna mogą się wydawać mało ciekawe. Trudno je z czymś skojarzyć. To nie jest tylko problem Chełmna zresztą. Tczew. Czy ktoś w nim był coś zwiedzać, poza ewentualnie zrobieniem fotki mostu będąc przejazdem? Większość mieszkańców Trójmiasta, którego Tczew czuje się częścią, nawet nie wie, że tam jest jakieś Stare Miasto, rynek i mury obronne. Wszystkie te miasta i miasteczka bez Wisły, na którą są nanizane, są pozbawione fabuły, sensu, nieciekawe, a przez to zupełnie zapomniane. Nikt prawie nie jeździ szlakiem Polskiej Hanzy tak jak szlakiem Zamków Dolnego Śląska, Zamków Krzyżackich, pereł architektury na Lubelszczyźnie, w rejonie Ojcowskiego Parku Narodowego albo Cerkwi Bieszczadzkich. Baaa… przeciętna zakopiańska chata z oscypkiem ma z turystyki większe obroty niż Chełmno, które stać było na więcej gotyckich kościołów niż niejedno duże miasto w tym kraju. Jak to możliwe? My nie musimy się w tym kraju zastanawiać jak stworzyć turystyczną atrakcję z najdłuższej deski świata albo dmuchanego kościoła w Łebie. Tak się nie buduje szanowanego wizerunku i rozpoznawalności. To jest jakaś dziadomoda z USA. Można nią co najwyżej walczyć o klienta przy autostradzie, który zatrzyma się na siku. Zamiast tego mamy prawdziwe skarby, o których nikt nie wie, podczas gdy o polskiej chacie stojącej do góry nogami memy krążą gdzieś po Chinach i antypodach.
odwrócony Dom w Szymbarku
fot.: Tomasz Sienicki | Wikimedia Commons © CC BY 3.0
Nie mówię, aby się aż tak turystycznie prostytuować, broń Boże, ale odrobina seksu z biznesem i komercją by się w tym Chełmnie — „Mieście zakochanych” — mimo wszystko przydała. Jak bardzo brutalnie by to nie brzmiało, wasz zawód to „turystyczna atrakcja”, a macie prawie 20% bezrobocia śpiąc na turystycznym skarbie. Tu nie ma się nad czym zastanawiać. Tu trzeba ściągać Youtuberów i nosić ich na rękach, niech robią o was filmy i głoszą waszą chwałę. Macie festiwal sztuki. Genialny pomysł z myciem samochodu w fontannie. Bez tego nikt by się o tym nie dowiedział. Dać premię temu, kto to wymyślił. Kolędować w Toruniu i Bydgoszczy, aby w ich informacjach turystycznych leżały wasze ulotki, niech te samorządy was promują, niech promują was też wśród inwestorów. Silny region to też ich interes. Zróbcie w mieście jakiś sensowny system informacji przestrzennej. Teraz turysta przyjeżdża, zobaczy rynek, może jeden czy dwa kościoły i pojedzie dalej, bo nawet nie wie, jak dojść na mury czy do większości zabytków. Zadbać, aby to wszystko było otwarte. Może jakiś projekt dla społecznych przewodników? Dogadać się z siostrami zakonnymi, aby zwiedzanie tego obronnego klasztoru, będącego główną atrakcją miasta, odbywało się w jakiś świadomy i przemyślany sposób. Dziś to są puzzle. Trzeba zgadnąć, że są gdzieś jakieś drzwi, do których trzeba zadzwonić i może ktoś otworzy, a w środku dopiero „O łoooł patrzcie, zamek”. Wyobrażacie sobie, gdyby Malbork tak funkcjonował? XD. Turysta niedoinformowany tylko przeleci przez wasze miasto, jedząc swoje kanapki i grosza w nim nie zostawi. Zarobi najwyżej Żabka. No, a poza tym ciągnąć kasę na rewitalizację. Tylko nie betonować, nie o taki rozgłos nam chodzi. Tips and tricks — jeżeli w programie rewitalizacji zauważycie istnienie czegoś takiego jak przyroda, to wtedy jest znacznie więcej źródeł finansowania. Zrobić plan miejscowy na całe koszary, a za nim niech idą piękne kolorowe obrazki tego, o czym marzycie. Żaden inwestor w życiu nie zgadnie, o co temu miastu chodzi, przeglądając jedynie dokumenty na waszej stronie, zwłaszcza że są marne. A jak zobaczy jedną wizualizację, od razu przystanie, bo mu portfel zacznie wibrować. Powtarzam — obrazki! Bez nich niczego nie promujecie i żadnego inwestora nie szukacie. Tylko się oszukujecie. No i trzeba wejść w jakieś konstruktywne partnerstwo z innymi miastami nad Wisłą jak wy. Ktoś odwiedza jedno miasto, to od razu musi się dowiedzieć o wszystkich. O tym, że to fascynująca przygoda na kilka dni, a nie postój na pięć minut. Zróbcie z tego grę, która wyzwala u ludzi serotoninę, a nie będą mogli przestać, bo będą chcieli więcej.
Wykorzystajcie to, proszę. Do roboty.
Hej.
festyn dla mieszkańców w Chełmnie, ćwiczenia z symulacji zwyczajnego ruchu turystycznego w innym mieście
fot.: Paweł Mrozek