Witam Państwa. Coś czuję, że czeka nas dłuższa ekspedycja badawczo wałęsająca się po kuriozach wrocławskiej urbanistyki, dlatego na początek, tak na zachętę, zacznijmy dla niepoznaki w miejscu, gdzie nikt by się nie spodziewał problemu. To znaczy tyle o ile, nikt by się nie spodziewał, bo sprawa dotyczy polskich przedmieść, a jak zapewne przeczuwacie, to z definicji nie brzmi jak temat na Nagrodę Pritzkera. Niemniej jednak postaram się Państwa moim odkryciem zadziwić do upadłego. To będzie wyruszająca opowieść o bardzo dobrze zaplanowanej ulicy Węglinieckiej na dzikim zachodzie Wrocławia, co do której urbaniści spali spokojnie, bo mieli bardzo szczytne intencje, a tworząc miejscowe plany, problemów nie oczekiwali, gdyż wierzyli w to, że każdy deweloper i każda wspólnota ma przecież złote serce i nikt zła czynić nie będzie.
ulica Węgliniecka we Wrocławiu — przykład skutków niedoprecyzowania w miejscowych planach ustaleń dotyczących zasad kształtowania i ciągłości kompozycji przestrzennej
fot.: Aleksander
Pisze do mnie pan Aleksander, który w życiorysie swoim nigdy nie planował stać się zaangażowanym krytykiem polskiej urbanistyki, mając wiele innych pasji życiowych, ale ni z tego, ni z owego, z przyczyn od niego niezależnych, tak samo, jak kilka milionów innych mu podobnych osób, zapałał tą potrzebą, po tym, gdy nabył lokal mieszkalny w doskonale zaplanowanym osiedlu, powstałym na podstawie polskich miejscowych planów zagospodarowania. Wiem. To brzmi zagadkowo, żadne przecież złe skojarzenia nie przychodzą nam jeszcze na myśl. Obiecuję, rozwikłamy to wspólnie.
ulica Węgliniecka we Wrocławiu — przykład skutków niedoprecyzowania w miejscowych planach ustaleń dotyczących zasad kształtowania i ciągłości kompozycji przestrzennej
fot.: Aleksander
Nie uwierzycie, jakież było zdziwienie pana Aleksandra, gdy okazało się, że w poprzek wspomnianej ulicy Węglinieckiej, która według planów była lokalną osią założenia urbanistycznego, powstała sobie zwykła przeciwsąsiedzka dziadbarykada, grodząca ową ulicę na dwoje i z jednej osiedlowej ulicy Węglinieckiej tworząc nagle jej dwie ślepe ozylki sprowadzone do roli dróg manewrowych na parkingu.
ulica Węgliniecka we Wrocławiu — przykład skutków niedoprecyzowania w miejscowych planach ustaleń dotyczących zasad kształtowania i ciągłości kompozycji przestrzennej
fot.: Aleksander
Co ciekawe z lotu ptaka to osiedle nawet nie wygląda na jakoś szczególnie przygnębiające. Duch unoszącego się nad makietą wielkiego urbanisty czuje się zapewne zadowolony. Mamy tu całą kompozycję, rodzącą się w bólach, ale jednak siatkę ulic i wydawałoby się, że dzięki wytężonej pracy interes publiczny się obronił. I rzeczywiście, jeżeli przepuścimy naszą troskę i piękno przez filtr rozdzielczości obiektywu satelity na orbicie naszej planety to nie ma się do czego przyczepić.
ortofotomapa, rejon ulicy Węglinieckiej we Wrocławiu
© Google Maps
Gdy zajrzymy do miejscowego planu z 2007 roku, również na pierwszy rzut oka ujrzymy ten sam układ przestrzenny, może tylko nieco spatynowany czasem sprzed rewolucji kolorowego druku, ale jednak pozornie zawierający w sobie cały układ kompozycyjny. Wspomniana ulica Węgliniecka jest tam oznaczona jako 14KDW i 15KDW. I tu zaczyna się problem, bo próżno w treści uchwały szukać jakiejkolwiek wzmianki o wytycznych do kształtowania przestrzeni publicznej tej ulicy, czy też obowiązku zachowania jej ciągłości. I pewnie, gdybyśmy byli Japończykami, Norwegami czy Kanadyjczykami to przez myśl by nikomu nie przeszło, że skoro w planie jest droga to można ją w poprzek zatarabinić i przy powstałej w ów sposób zaporze przeciwczołgowej wyhodować sobie dwa dziadoparkingi. Otóż KDW wbrew pozorom nie jest nawet ulicą. Na takich obszarach często nie obowiązują nawet przepisy o ruchu drogowym i jeżeli pozostawi się tak stworzony obszar terenu w całkowitym osieroceniu przez inne narzędzia kształtowania kompozycji, to cały ten piękny układ pozostaje tylko pobożnym życzeniem władz miast Wrocławia i planistów. To liczenie na to, że deweloper jest filantropem i filozofem urbanistyki, a sąsiadujące ze sobą wspólnoty mieszkaniowe to kochające się nawzajem rodziny. No niestety sorry, ale nie w tym kraju proszę Państwa.
rysunek miejscowego planu zagospodarowania — ulica Węgliniecka w obszarze karty terenu 14KDW, MPZP 236 Maśice Małe
© geoportal.wroclaw.pl
Czy ta bajka ma jednak morał? Otóż ma. Jeżeli my, jako demokratyczne społeczeństwo nie zaczniemy traktować serio prawa, które stanowimy, w tym wypadku planów, i nie będziemy sobie stanowić drakońskich regulacji, które zamordystycznie i w sposób jednoznaczny „o tu palcem na mapie” nie pokażą deweloperowi, jak ma być, to wszystkie te szczytne idee i niewiążące rąk architektom i mieszkańcom linie i kreseczki, które się w tych planach gryzmoli palcem na wodzie, możemy sobie równie dobrze oprawić w ramki i się do nich modlić w nadziei, że ziszczą się za sprawą bytów magicznych i nadprzyrodzonych. W takim kraju jak Polska należy zakładać, że każda furtka w miejscowych planach, każde niedomknięte drzwi, które prowadzą dewelopera do wykonania idiotycznej głupoty, zostaną wykorzystane w nieprzyzwoicie bezwzględny sposób, a każde dobro i oczywista idea zostaną zgwałcone, jeżeli da się na tym zarobić, chociażby pięć złotych. Tak jest, bo niestety nie żyjemy w bogatym kraju ludzi, którzy zostali wyedukowani w duchu, że do dostatku dochodzi się przez dbanie o interes wspólny, tylko w kraju notorycznej biedy gdzie jedyną korzyść można osiągnąć, gdy z tego wspólnego dobra się zagarnie łapą dla siebie.