Piotr Zbierajewski w A&B 04/2021
W ostatnich latach obserwujemy paradoksalne i w konsekwencji niebezpieczne zjawisko. Z jednej strony nasz zawód jest postrzegany jako elitarny i prestiżowy. Z drugiej strony architekci są̨ jednym z najgorzej opłacanych zawodów w Polsce. Dlaczego tak się̨ dzieje i dlaczego trwa masowy odpływ młodych architektów do innych branż̇?
początki
Powszechnie wiadomo, że architekt w Polsce zarabia przeważnie marne pieniądze. Doprowadziło do tego wiele patologicznych zachowań rynkowych w ostatnich trzydziestu latach. Zmiana systemowa, dewaluacja złotówki, wszystko to przyczyniło się do wzrostu gospodarczego Polski. Po szarych powojennych latach w końcu wszyscy zapragnęli mieć swoje M4. Mogłoby się wydawać, że to świetne czasy dla architektów, zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę potencjalnych zleceń. Niestety jednak wciąż niewielu Polaków było stać na takie domy czy modernizację tego, co typowy Polak już miał. Okazało się, że ta niewielka wówczas liczba architektów musiała zacząć walczyć o klientów. Przyjęto najłatwiejszą metodę, czyli zasadę „taniej niż inni”.
Jak się później okazało, była to fatalna strategia.
Wolny rynek ma to do siebie, że łatwo go popsuć. Ludzie nie mają pojęcia, za co tak naprawdę płacą, dlatego często są zaskoczeni kwotą. Zawsze się trafi ktoś, kto weźmie mniej lub więcej. Ja wychodzę z założenia, że należy cenić swoją pracę. Nauczyłem się, że nie warto robić „do portfolio”. — Damian Jakubowski, architekt, 29 lat, 5 lat doświadczenia
i ciąg dalszy
W kolejnych latach sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Po wejściu do Unii Europejskiej Polska musiała dostosować rynek zamówień publicznych do warunków unijnych, co niekoniecznie jest czymś złym, w końcu ten sam system działa w innych krajach. Niestety w Polsce udział ceny w ofercie przetargowej zaczął rosnąć i stał się znacznie wyższy niż w innych krajach. Doszło do tego, że w zasadzie pracownie projektowe zostały zmuszone do oferowania jak najniższych stawek projektowych, dużo poniżej opłacalności.
W latach 2000–2010 zaczęła się pojawiać kolejna zła zmiana — zaniżanie wynagrodzeń w konkursach projektowych. Stowarzyszenie Architektów Polskich (SARP) podpisuje się pod konkursami realizacyjnymi, w których nagroda za pierwsze miejsce wynosi mniej więcej 0,01 procenta ceny inwestycji. Przypomnijmy, że ta koncepcja w zasadzie zamraża projekt estetycznie, objętościowo i funkcjonalnie. Oczywiście w przypadku realizacji na dalszych etapach prac taki projekt dojrzewa i zachodzi w nim sporo zmian, jednak ogólna wizja w zasadzie pozostaje taka sama. To tak jakby klienci indywidualni prosili wiele pracowni o to, aby zgłosiły do nich swoje koncepcje domu jednorodzinnego, a pracownia, która wygra, ma obiecane pięćdziesiąt złotych za swoją pracę z opcją robienia dalej projektu budowlanego i wykonawczego. To sprzedawanie koncepcji w zasadzie za nic. Podsumowując: udział w konkursach projektowych po prostu się nie opłaca. Ryzyko jest zbyt duże, a wynagrodzenie nie wyrówna nakładu czasu pracowni. Tylko nieliczni gracze na rynku mogą sobie pozwolić na takie rzeczy.
Wielu pracodawców w tym miejscu też pewnie stwierdzi, że winę za niskie stawki w architekturze ponoszą inni uczestnicy branży budowlanej, którzy próbują gdzieś na lewo zdobyć podpis jakiegoś uprawnionego architekta. Owszem, takie sytuacje się zdarzają, ale bardzo rzadko.
Po roku 2010 nasiliło się zjawisko zaniżania cen projektowych, kraj niby stał się zamożniejszy, ale architektów też przybyło. I mimo że wciąż jesteśmy jednym z krajów z najniższą (!) liczbą architektów per capita w całej Unii, trwa walka o zdobycie kolejnych projektów. Tą samą metodą co w latach 90. — zaniżaniem cen za projekty. Ostatnie dwa pokolenia klientów żyło w przekonaniu, że projekt wielobranżowy od koncepcji do projektu wykonawczego to koszt dwóch–trzech tysięcy złotych brutto z VAT. Mamy więc podwójny problem: architekci coraz bardziej zaniżają cenę swojej pracy, a klienci są przekonani, że właśnie tyle praca architekta kosztuje.
Dochodzimy tutaj do paradoksu: z jednej strony zawód architekta jest uważany za bardzo elitarny, kojarzy się z dużymi zarobkami i wielką odpowiedzialnością, a z drugiej strony ci sami Polacy są gotowi więcej zapłacić za kuchenny blat niż architektowi za cały projekt.
Podłoga w kuchni nie może kosztować więcej niż usługa architekta. — Piotr Szybilski, architekt, 31 lat, 6 lat doświadczenia
W takiej sytuacji biurom trudno zapewnić odpowiednie wynagrodzenia. Najprawdopodobniej te same pracownie korzystają z nielegalnego oprogramowania, a w wielu przypadkach pracownicy muszą przynosić do pracy własne komputery. To także jeden z powodów, dla których wdrażanie BIM w Polsce trwa tak długo — firm po prostu na to nie stać.
o zarobkach młodych pod koniec lat 20.
Dochodzimy więc do problemu zarobków młodych architektów w pracowniach projektowych. W naszej branży nie ma zbyt wielu opracowań dotyczących zarobków. Zwłaszcza tych szczegółowych, uwzględniających podział na wielkość miasta, województwa, wielkość pracowni, staż pracownika. W ostatnich latach mieliśmy trzy takie opracowania, wszystkie prywatne.
Gdyby młodzi architekci dostrzegli te siły na rynku (popytu na bycie architektem), oszczędziliby sobie wielu zawodów… — Karol Gniazdowski, architekt, 29 lat, 6 lat doświadczenia
Najnowsze — z 2021 roku — jest opracowanie firmy Hays. Wynika z niego, że architekci zarabiają kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Firma ta jest pośrednikiem na międzynarodowym rynku zatrudnienia, do raportu wliczono więc oferty pracy z Niemiec, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Oferty w Polsce dotyczą zaś kierowników gigantycznych i niezwykle rzadkich projektów, o skali porównywalnej do stadionów.
W 2017 roku opublikowano raport firmy Sedlak & Sedlak, który nieco dokładniej omawiał zarobki pracowników na rynku architektonicznym. Napisano w nim, że połowa architektów zarabia (chodzi o 2017 rok) od 3,5 do 6,5 tysiąca złotych brutto. 25 procent poniżej tego przedziału i 25 procent powyżej tego przedziału. Mediana została oszacowana na poziomie 4,5 tysiąca złotych. Mowa oczywiście o architektach z uprawnieniami. Średnia zarobków asystentów architektów, czyli osób, które dopiero zdobywają doświadczenie, wynosiła 2,9 tysiąca złotych brutto. To dużo bardziej realne liczby, choć zakres wciąż jest dość spory.
Najlepsze opracowanie było inicjatywą studentów. Czasopismo „Rzut” wydało w roku 2018 numer (1/2018) poświęcony zawodowi architekta. Znajdziemy w nim opracowanie dotyczące zarobków młodych architektów przygotowane przez zespół tego magazynu oraz Macieja Frąckowiaka we współpracy z Fundacją Bęc Zmiana. Próbę badawczą stanowiła grupa 1200 osób do trzydziestego piątego roku życia.
umowy wśród młodych architektów (do 35. roku życia),
dane na podstawie ankiety „Rzutu” (1/2018)
rys.: Piotr Zbierajewski
Z raportu wynika, że młodzi architekci pracowali wtedy według następującego podziału na umowy: umowę o pracę — 35 procent; umowę o dzieło — 26; umowę-zlecenie — 10; umowa o pracę + umowa o dzieło — 10; 21 procent prowadziło własną działalność gospodarczą; a aż 7 procent nie miało żadnej umowy z pracodawcą. W trakcie pierwszego roku po zdobyciu magistra średnia wynagrodzeń regionalnych wynosiła około 1714 złotych brutto. Z kolei średnia wynagrodzeń w pracowniach projektowych na umowach o pracę w zależności od doświadczenia rozkładała się następująco: 2 lata po studiach — 2600 zł brutto; 3 lata po studiach — 2700; 5 lat po studiach — 3000; 10 lat po studiach — 4000. Po wspomnianych 5 latach umowa o dzieło oraz umowa mieszana osiągały poziom 3500 zł brutto, a po 10 latach było to już kolejno 4300 dla umowy o dzieło i 5000 zł dla umowy mieszanej.
wynagrodzenia w Polsce (w złotych) w pracowniach wśród młodych architektów (do 35. roku zycia),
dane na podstawie ankiety „Rzutu” (1/2018)
rys.: Piotr Zbierajewski
Architektura wciąż jest przedstawiana jako zawód prestiżowy. Zderzenie z rzeczywistością i kwestia realnych zarobków w branży dla wielu młodych architektów jest bolesnym szokiem. Niskie płace i umowy cywilnoprawne to smak pierwszych lat kariery. — Aleksandra Gryc, architektka, 28 lat, 5 lat doświadczenia
Raport „Rzutu” zawiera więcej ciekawych informacji, na przykład to, że 31 procent osób (z próby 1200 osób) uważa, że w pracy musieli się uczyć zawodu od zera (w kontekście wiedzy, którą wynieśli z uczelni wyższej), albo że 46 procent ankietowanych sporadycznie w weekendy musi wykonywać obowiązki związane z pracą, prawie 20 procentom zdarza się to zaś bardzo często. 68 procent osób ma nadgodziny, z czego tylko 19 procent z tych 68 dostaje za to dodatkowe wynagrodzenie.