Witam Państwa po dłuższej przerwie. Dziś zabiorę Państwa w wir jednego krótkiego tematu, ale za to takiego po którym Wam ręce opadną by sięgnąć z kolei po nóż, który w naturalnej logice zdarzeń powinien się otworzyć w kieszeni.
Zacznę może od tego, że zasięg percepcji, tego co dzieje się w przestrzeni wokół nas z roku na rok kurczy się. Widzimy z czasem coraz mniej i coraz bliżej a to za sprawą tego, że nasz świat w ostatnich dekadach właściwie stale przyśpiesza. Kiedyś poruszały nas imponujące inwestycje w innych miastach a dziś często zaskakuje nas sąsiednia dzielnica w naszym mieście, jeżeli nie byliśmy w niej od roku czy dwóch. Co gorsza, jeżeli żyjemy w jakiejś przyjemnej okolicy, to niechcący możemy nawet aproksymować te nasze błędne wyobrażenie o naszej bańce, w której żyjemy na cały ten kraj i niechcący, przez pomyłkę uznać, że w sumie to w tej Polsce jest nawet jako tako.
Dlaczego o tym piszę. Ano bowiem dlatego, że właśnie to nasze zobojętnienie buduje idealne warunki do wylęgu urbanistycznych potworków i architektonicznych Gargameli w naszym kraju a im dalej od medialnej uwagi i zainteresowania opinii publicznej tym bardziej spektakularnych szaleństw można się dopuścić. Potem zaś dziwimy się, że po puszczach i na polach wyrastają znienacka apartamentowce w kształcie średniowiecznych warowni, kartonowych wieżowców czy niekończącej się urbanistyki jelitowo łanowej.
Zamierzam opowiedzieć właśnie o jednej z takich miejscowości, której władze wydają się być bardzo zadowolone z faktu, że wraz ze swymi poczynaniami skryci są głęboko wewnątrz elektronicznej mgły informacyjnej będąc poza uwagą wszelkich dużych mediów. W takich warunkach można w spokoju i przez lata robić co się chce bez ryzyka, że ktoś na to zwróci uwagę a na koniec, gdy już porazi nas znakomitość osiągniętego efektu będzie to co najwyżej trzeciorzędnym newsem ginącym pośród innych, który podczas skrolowania skwitujemy smutnym „No tak już w tej Polsce jest. O… Metallica na Narodowym będzie, szkoda, że tam taka kijowa akustyka” co oczywiście sprawi, że klikniemy to drugie, a finalnie i tak zamiast newsa wyskoczy jakaś reklama.
Inowłódz — Kościół Św. Idziego
foto: materiały nadesłane przez mieszkańców
Dziś jednak spektakl ekskluzywny. Proszę państwa na tej kameralnej scenie dramatu urbanistycznego wystąpi przed Państwem Inowłódz. Nie będę miał do nikogo pretensji, jeżeli ta nazwa nigdy nie obiła się Państwu o uszy, chociaż możliwe, że niektórym czytającym to architektom powinna ona nieco dzwonić w jakimś kościele. Inowłódz bowiem to wieś w województwie łódzkim licząca kilkuset mieszkańców, która żyje spokojnym życiem nieurozmaicanym za często spektakularnymi wydarzeniami. To z jednej strony warunki, w których spokojnie żyjący mieszkańcy często nie oczekują i nie spodziewają się po lokalnych władzach niczego więcej niż to, że będzie tak jak było, a z drugiej rosnąca pokusa dla lokalnych włodarzy, by przełamać jakoś stagnację ekonomiczno-demograficzną, wykorzystując ogólnokrajową koniunkturę i zapisać się w historii wsi jako ci, który odznaczyli się jakoś dla swojej miejscowości. Sięga się wtedy po narzędzie jakim są plany miejscowe by nakreślić śmiałe wizje rozwoju. Tak między innymi zaplanowaliśmy sobie w tym kraju w planach tereny mieszkaniowe dla wyssanych z palca dodatkowych kilkudziesięciu milionów Polaków, przez co w nowej ustawie legislator musiał wprowadzić limity na tereny mieszkaniowe, aby powstrzymać te szalone i irracjonalne zapędy niektórych samorządowców. Ale to tylko dygresja na marginesie.
Inowłódz — Kościół Św. Idziego
foto: materiały nadesłane przez mieszkańców
Temat Inowłodza dotyczy właśnie nowych terenów rozwojowych. Nie będę osądzał czy Inowłódz jest miejscowością, która ma potrzeby się dynamicznie rozwijać, chociaż patrząc na stabilną lekko opadającą demografię i fakt, że wieś ta leży z dala o dużych miast czy autostrad mogę przypuszczać, że niekoniecznie taka przyszłość jest mu pisana. I nie ma w tym nic złego. Nie musimy w tym kraju zamieniać każdego ścierniska w San Francisco. Z pewnością jednak z ambicjonalnego punktu widzenia takie powody można by znaleźć bowiem Inowłódz dziś jest wsią, która w przyszłym roku ma stać się miasteczkiem i, która w różnych minionych wiekach nim bywała, w dodatku nie byle jakim, bo o niezwykle starych historycznych korzeniach, o czym świadczą pozostałości zamku, ale przede wszystkim romański kościół Św. Idziego.
Inowłódz — Kościół Św. Idziego
foto: materiały nadesłane przez mieszkańców
Otoczenia właśnie tego kościoła i związanej z tym serii cudownych zdarzeń dotyczy dziś omawiana sprawa. Gdy przychodzi w tego typu miejscowościach do szukania rezerw terenowych dla nowych śmiałych panów, w bardzo już zastałych i okrzepłych strukturach przestrzennych, to często bowiem okazuje się, że sięgnąć trzeba do naprawdę głęboko ukrytych zasobów. I tu sprawa zaczyna robić się równie ciekawa co niestety budząca lekką zgrozę i rozpacz. Kościół Św. Idziego stojący bowiem samotnie na niewielkim wzniesieniu nad wsią taką rezerwę terenu wokół siebie dysponując od zawsze, a w zasadzie od czasów najazdu Tatarów, którzy jako ostatni urbaniści dokonali pewnych krwawych modyfikacji przestrzennych, które taki stan na następne kilkaset lat ukonstytuowały. I tak minęło sobie kilkaset lat i nikt się do tego terenu nie czepiał, aż tu nagle któregoś dnia ktoś stwierdził „Hej, a po co nam takie wielkie puste pole koło wsi jak możemy tam zbudować miliard domków jednorodzinnych uszczęśliwiając tym samym kilku prywatnych właścicieli tego terenu, którzy akurat żyją z władzą w zgodzie” no i tak się zaczęło.
Inowłódz — Kościół Św. Idziego
foto: materiały nadesłane przez mieszkańców
Warto tutaj wyjaśnić poświęcając parę linii tekstu, dlaczego to taka wielka sprawa? Kościół Św. Idziego to nie jest po prostu jakiś jeden z setek, jeśli nie tysięcy średniowiecznych kościółków w tym kraju, który sobie tam po prostu stoi i oklejenie go zabudową to nawet nie „nic takiego” co w zasadzie zrozumiała sprawa. Kościół Św. Idziego to romańska świetnie zachowana i odrestaurowana budowla z XII wieku, która z łatwością znajduje swoje miejsce na liście top 10 najstarszych murowanych budowli w Polsce zaświadczających o początkach Państwa Polskiego. Jest tak stara, że nawet z punktu widzenia średniowiecznych wojów, którzy uganiali się po polach Grunwaldu była już budowlą dla nich antyczną. Powstała zanim powstało 95% miast w tym kraju będąc jednym z niewielu murowanych obiektów swoich czasów na całym jego terytorium i z tego też powodu otoczona była szczególną opieką zarówno przed wojną jak i w latach powojennych mimo tego, że ówczesnych ustrój nie pałał namiętną miłością do kościoła. Niestety wygląda na to, że nowe lepsze czasy w odróżnieniu do tych słusznie minionych traktują takie skarby narodowe ze znacznie większą dezynwolturą. Gdybyśmy chociaż zresztą umieli tworzyć nowe struktury przestrzenne z poszanowaniem historycznego krajobrazu jak na przykład Niemcy czy Skandynawowie, to pewnie można by na to przymknąć oko. Jednak już sam Inowłódz daje o sobie świadectwo tego jak traktuje zabytki. Sam po czasie zorientowałem się, że miałem już niemiłą okazję opisywać na swoim profilu inny niechlubny przypadek z tej miejscowości, który dotyczył przerobienia zabytkowej synagogi na sklep spożywczy i handlowania mięsem w zabytkowych murach tej świątyni pod inskrypcjami świętych tekstów na ścianach. Nikogo jakoś jednak to nie rusza więc śmiem wątpić czy lokalne władze same z siebie miałyby wolę i ochotę chronić coś co jest dla nich tylko łąką i niczym więcej.
Inowłódz — Kościół Św. Idziego
foto: materiały nadesłane przez mieszkańców
Owo puste pole, które otacza kościół, a które swą bezużytecznością przykuło uwagę przedsiębiorczych władz gminy jest jednak niczym innym jak przedpolem ekspozycyjnym dla unikatowego w skali kraju zabytku o znaczeniu i wartości grubo przekraczającym skalę lokalną. Tak też ów zabytek był chroniony przez kilka ostatnich dekad, aż do momentu, gdy zmieniło się prawo na takie bardziej „Pro bizneso bono” i na początku XXI wieku trzeba było zaktualizować wpisy zabytków do rejestrów. Coś co wcześniej było chronione w nierozerwalny sposób jako zabytkowa świątynia wraz z przedpolem ekspozycyjnym, ni z tego ni z owego dziwnym zbiegiem okoliczności stało się nagle dwoma odrębnymi wpisami, osobno dotyczącym świątyni i osobno dla przedpola ekspozycyjnego i uwaga, uwaga, jeszcze dziwniejszym zbiegiem okoliczności kościół został ponownie wpisany szybko i sprawnie a ów drugi wpis, który winien był chronić jego otoczenie doczekał się zatwierdzenia w 2011 roku tylko po to aby po szybkim sprzeciwie właściciela zostać z tego rejestru przez ówczesnego ministra kultury wykreślony.
Co ciekawe wszystkie zainteresowane instytucje o decyzji ministra zdawały się wtedy nie wiedzieć, gdyż jeszcze w tym samym roku powstało nowe Studium Kierunków i Uwarunkować dla gminy Inowłódz, w którym obszar ren był objęty ochroną tak jakby ów wpis obowiązywał. Jeszcze dziwniej w tym kontekście wygląda procedura wpisu od strony Łódzkiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, który nie tyle nawet zaniedbał sprawę, co chyba dalej nie wie, że wpis ten został wykreślony przez ministra, ani nawet, że udało mu się ów wpis wcześniej popełnić, gdyż zgodnie z informacją na stronie ŁWKZ procedura wpisywania otoczenia Kościoła Świętego Idziego trwa już nieprzerwanie od 14 lat powoli sama stając się zabytkiem, a zatem z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że wpadła w jakaś dziurę w matrixie i trafiła do wiecznym limbo dla podobnych zagadek z pogranicza filozofii i biurokracji.
treść decyzji o wpisie do rejestru otoczenia kościoła Św.Idziego podważona przez Ministra Kultury w 2011
il.: ogłoszenie publiczne opublikowane 28 stycznia 2011 roku w tygodniku „7 Dni”
W ten oto sposób, o faktycznym stanie prawnym gruntu, z dużym prawdopodobieństwem przez całe lata wiedział jedynie sam właściciel terenu, który wcześniej od decyzji konserwatora się odwołał i cierpliwie czekał na swoją kolejną okazję, które przytrafiła się w 2018 roku podczas sporządzania kolejnego studium, w którym mieszkańcy Inowłodza zostali zaskoczeni zmianą sposobu użytkowania terenów wokół kościoła z nieużytków na mieszkaniowo-usługowe. Warto podkreślić, że już na etapie sporządzania tego nowego Studium niejako odebrano mieszkańcom możliwość podjęcia skutecznych przeciwdziałań w procesie partycypacji, bo nikt takiego ciosu się przecież nie spodziewał w związku z faktem, że decyzja ministra została sprytnie przemilczana. W dodatku jak już wspomniałem mylną informację w tym temacie prezentował również wojewódzki konserwator zabytków, więc w kategorii majstersztyków stanowienia lokalnego prawa był to prawdziwy cios poniżej pasa. Po studium natychmiast podjęto uchwałę o sporządzeniu nowego planu i cisza aż do bieżącego roku, gdy na spotkanie dedykowane właścicielom terenów przyniesiono w zasadzie gotowy projekt planu już oklejający zabytkowy kościół szczelnie dookoła zabudową jednorodzinną z usługami, pozostawiając w zasadzie tylko ozylek zieleni przed kościołem wraz istniejącym tam cmentarzem. Gdyby nie czujność okolicznych mieszkańców, których według ich relacji gmina nie poinformowała, to nawet o takiej prezentacji projektu planu by się nie dowiedzieli i wszystko by wesoło potoczyło się dalej ku katastrofie. Powiedzieć, że to wszystko to gwałt na uspołecznionym procesie planowania przestrzennego, to jak powiedzieć, że w Glastonbury odbył się jakiś koncert.
projekt Miejscowego Planu Zagospodarowania dla otoczenia Kościoła Św.Idziego
il.: materiały informacyjne gminy
Cała ta piramida zdarzeń, to tak naprawdę jeden wielki festiwal zjawisk cudownych, wymykających się logice i działaniom systemowym, ale to jeszcze nie koniec. I teraz proszę Państwa na sam koniec plot twist, którego się nikt nie spodziewał. Zgodnie z tym festiwalowym zwyczajem największa gwiazda tego wydarzenia weszła na scenę jako ostatnia i dała czadu. Pisząc już właściwie ten tekst dowiedziałem się, że z okazji tego, że mamy miesiąc cudów przedwyborczych, gdy raz na kilka lat wszystkie prośby ludu są wysłuchiwane, w całą sprawę ponownie zaangażowało się Ministerstwo Kultury i nakazało ponowne rozpoczęcie procesu wpisywania do rejestru przedpola ekspozycyjnego świątyni a w zasadzie odkopanie tego wszczęcia, które już istniało tylko było nierespektowane, co w zasadzie (nie chcę mówić hop i lepiej odpukać w niemalowane drewno), ale przy obecnych klimatach przesądza na następne lata los tego terenu, gdyż już samo wszczęcie powinno być formą ochrony w zasadzie nawet bardziej rygorystyczną niż wpis do rejestru, bo zamrażającą absolutnie wszystkie inne procesy począwszy na tych inwestycyjnych a kończąc na grze świerszczy i fotosyntezie. Lekki niepokój pozostawia tylko fakt, że na dobrą sprawę ono nigdy przecież nie wygasło, co nie przeszkadzało jak widać władzom gminy na prowadzenie procesu planistycznego a nawet pewnych inwestycji w taki sposób jakby go nie było.
Oczywiście szacunek dla tej interwencji ministra się absolutnie należy, ale nie mam wątpliwości, że w tym wypadku głównie upór i zaradność mieszkańców wspieranych przez panią sołtys, którzy poruszyli wszystkie możliwe struny ocaliła póki co ten historyczny krajobraz. Bez nich też zresztą nie miałbym tak wnikliwej wiedzy na temat wszystkich tych perypetii podobnie jak i wszyscy inni ludzie dobrej woli, którzy im pomogli przebić się tak skutecznie ze swoimi postulatami. Po raz kolejny przypomina mi to, że walka o dobrą przestrzeń jest jak walka z terroryzmem. Gdy premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher postanowiła swego czasu rozprawić się z organizacją IRA otrzymała od nich bardzo pasujące do tych okoliczności ostrzeżenie, które pozwolę sobie przytoczyć z pamięci. „Tobie musi się udawać każdego dnia a nam wystarczy, że uda się tylko raz”. I tak samo jest z naszą przestrzenią. My musimy być czujni i walczyć o nią, walczyć każdego dnia, a głupia inwestycja wystarczy, że wydarzy się tylko raz, aby ten trud zniweczyć. Właśnie dlatego jest to takie trudne i ponosimy ciągle w tym kraju liczne porażki. Bo ten bój jest nierówny, jeżeli nie można polegać na instytucjach, które mają nas w nim wspierać.
il.: Paweł Mrozek — kolaż autorski
Na sam koniec nasuwają mi się jednak po tym wszystkim dwie ciężkie gatunkowo myśli.
Pierwsza, że takie zdarzenia, tylko częściej bez happy endu, z powodu naszych dziur w percepcji i zdolności do reagowania zawsze i na wszystko, zdarzają się w tym kraju bardzo często. Nie mam złudzeń, że to nie jest jakiś wyjątek, że akurat niechcący trafiłem w dziesiątkę rzucając lotką w mapę i wysypała się afera. Ten kraj jest jak wielki adwentowy kalendarz, w którym każde pole wygrywa tylko nie zawsze trafia to na tak zorganizowanych mieszkańców i nie zawsze mamy okres przedwyborczy. I to z kolei prowadzi mnie do drugiej smutnej myśli, że to wszystko dalej nie działa. Za fasadą systemu objuczonego piardyliardem przepisów, szczególnie gdy zniżyć się do jego najmniejszych struktur, ta cała polityka przestrzenna to dalej rzuty kością, strzały z biodra oraz ręczne sterowanie koniem. Wydajemy podręczniki dla aktywistów i mieszkańców jak sadzić kwiatki i pisać projekty do budżetu obywatelskiego, ale w żadnym z nich nie ma napisane by nie ufać żadnej administracyjnej procedurze czy też tego, że na każdym etapie czegokolwiek przez moment nieuwagi można zostać wystawionym do wiatru. Powtarzam, takie rzeczy to nie wyjątek tylko norma. Prowadząc profil Sto Lat Planowania spotkałem się z setkami takich i podobnych spraw, z którymi zwracają się do mnie moi czytelnicy. To jest plaga, która dzięki medialnej mgle unika naszej uwadze ginąc w białym szumie informacyjnym. Tego niestety przepisami nie zmienimy. Nowa ustawa o planowaniu przestrzennym takich rzeczy nie powstrzyma. Przecież ten proces przeszedł wszystkie etapy od konserwatora po prawie gotowy plan miejscowy, po którym w zadzie to już tylko spychacze i kopanie rowów pod rury by się mogło wydarzyć.
To my musimy się zmienić. Mamy jako naród dalej marne poczucie wspólnej wartości, spotęgowane przez lata komuny, ale tak naprawdę wyniesione z jeszcze starszej mentalności. Nie doceniamy wspólnego dobra a już szczególnie gdy tkwi ona w pienie, historii lub przyrodzie, bo nie da się tego spieniężyć za pięć złotych i wycenić w Excelu zyski. Potrzebujemy w tym kraju bata w stylu podatku od brzydoty. To znaczy ten podatek istnieje i słono za niego płacimy, ale kosztów tych nikt nie wylicza więc skutki się nieznane zaś odpowiedzialność jest rozproszona. Jakby Kowalski widział w swoim zeznaniu podatkowym kooperację między brzydotą tworzoną przez wybranej przez niego władze, a tym jak mu fiskus pętlę na szyi zaciska, to nie mam wątpliwości, że szybko by ten kraj wypiękniał a za tym w parze poszłaby też jego zamożność.
Póki co zaś do następnego razu, kiedy to znowu rzucę lotką w mapę i znowu, ku naszemu zdumieniu będziemy mogli zapłakać.
Hej.